Rozdział 11 - Porwanie
Wracając z ,,misji" poczuł ból. Dawno tego nie czuł, lecz mimo upływu czasu nadal potrafił rozpoznać jego rodzaj i miejsce, z którego promieniuje. Potylica, tam został uderzony. Jedyne co zdążył zrobić przed utratą przytomności to zadanie sobie samemu pytania: kto jest w stanie to zrobić?
Nim zapadł w kompletną ciemność, usłyszał swego kruczego przyjaciela i strzał, po którym zapadła cisza.
Obudził się w ciemnym pomieszczeniu, przywiązany do krzesła za sprawą czarów.
–– No proszę, kto to raczył się obudzić? –– usłyszał skrzeczący głos za sobą. –– Spokojnie, nic ci nie grozi, jeśli będziesz współpracował. –– rozmówca, do tej pory kryjący się w mroku tuż za jego plecami, wszedł w jeden z niewielu snopów światła, spływających z dziur w suficie, wyglądającym na wiekową podłogę.
Dopiero teraz Nuntius mógł mu się przyjrzeć. Dość młody mężczyzna, wręcz nastolatek nie wyglądał najlepiej. Zupełnie jakby dopiero co wrócił z długiej i trudnej walki. Jego ubranie było rozdarte w niektórych miejscach, zaś blond włosy poczochrane i brudne, podobnie jak cały chłopak. Mortis nie skomentował tego, podobnie jak typowo młodzieżowego stroju swego porywacza – jeansy, czarna koszulka, buty sportowe.
–– No dobra. Jesteś jednym ze Żniwiarzy, tak? Tak, jesteś. –– nieznajomy sam odpowiedział na własne pytanie, nie dając Nuntiusowi wypowiedzieć nawet pierwszej literki. –– Więc będę cię potrzebował. Od teraz, staruszku, pracujesz dla mnie, jasne? –– młody człowiek spojrzał na niego z wyraźną wyższością. Oczekiwał twierdzącej odpowiedzi, lecz zamiast niej otrzymał przeczący ruch głowy. –– Znowu ta szopka, że niby ,,ja służę tylko Śmierci"? –– bogato gestykulował i modelował swój skrzekliwy głos, który zdawał się nadal przechodzić mutację. –– Daruj sobie. Życie i praca dla mnie z jakimiś małymi nagrodami w posiaci odpoczynku od czasu do czasu albo niewolnicza praca aż padniesz, potem na do widzenia tortury i śmierć. Co wybierasz? –– uśmiechnął się szeroko blondyn. Brakowało mu jednego z górnych kłów, a miejsce po nim nadal krwawiło, przez co na reszcie zębów widniała czerwona ciecz.
Żniwiarz nie odpowiedział. Doskonale znał swoje prawa i wiedział, że Śmierć się o niego upomni. Prędzej czy później zostanie uwolniony.
–– Co mówiłeś? Przywal mi? No dobrze! –– krzyknął wyraźnie zadowolony chłopak i zamachnął się. Uderzył na tyle mocno, iż krzesło, a wraz z nim więzień, przewróciło się.
Skąd on ma tyle siły? –– przemknęło przez głowę Mortisowi. Nim zdążył się dłużej zastanowić nad możliwą odpowiedzią, porywacz zbliżył się do niego. Wtedy w piwnych oczach nieznajomego zobaczył coś w rodzaju czarnej mgły, zza której zdawał się on spoglądać na świat. Całe oczy były nią zasnute, łącznie z twardówką, na której było to najbardziej widoczne.
Porwał mnie demon? Po co i skąd wiedział jak to zrobić? –– zastanawiał się.
–– No co? Już wiesz czym jestem? –– zapytał uradowany.
Nuntius nie odpowiedział. Nigdy nie rozmawiał z żywymi, nawet jeśli nie byli oni w pełni żywi.
–– Ale posłuszny się trafił. –– zirytowana istota wyrzuciła ręce ku górze. –– Lepiej zacznij ze mną gadać, dobrze radzę –– warknął, lecz nadal nie doczekał się odpowiedzi.
Ponownie uderzył Żniwiarza, dając upust swojej złości.
Wtem rozległ się wielki huk. Ziemia się zatrzęsła, a z sufitu zleciał pył wraz z odrobiną tynku ze ścian. W jednej sekundzie uśmiech na twarzy demona zniknął, a ten wyszedł z pomieszczenia bez słowa.
Wszystko to, co działo się później trwało zaledwie kilka sekund. Drzwi wyleciały z zawiasów za sprawą impetu, z jakim w nie rzucono mężczyznę w średnim wieku. Ten w mig się podniósł i był już gotowy do walki, gdy w jego ciele wylądowało dziwne ostrze. Nuntius widział je po raz pierwszy w życiu. Oczy usta i rana demona rozbłysły pomarańczowym światłem, zaś on osunął się martwy na ziemię.
–– Ktoś tu jest? –– zza kamiennej framugi wychylił się właściciel głosu, zadającego pytanie. Żniwiarz w odpowiedzi pokiwał głową. –– Szukaliśmy cię. –– rzekł brunet. Mógł mieć z dwadzieścia lat, a przynajmniej jego naczynie, które wybrał. –– Nuntius Mortis, zgadza się? –– twierdząca odpowiedź głowy, wciąż bez ani jednego wypowiedzianego słowa. –– Niestety, Douis został zastrzelony, ale udało mi się stworzyć mu duszę. Niedługo się zobaczycie.
Mortis jedynie niemo podziękował nieznajomemu i gdy był już rozwiązany, wstał. Wraz z młodym chłopakiem ubranym w czarno-fioletowy mundur pułkownika, udał się do wyjścia. Wszędzie panował zapach stęchlizny, do którego teraz dołączyła nieprzyjemna woń krwi. Po drodze nie raz mijali ciała ludzi, którzy nieszczęśliwie zostali opętani przez demony i tutaj zabici. Ci mieli już zagwarantowane miejsce w Niebie, zwłaszcza, iż niektórzy stawiali opór sługom Piekła.
–– Oczyściliśmy teren. W pobliżu nie ma nawet jednego demona. –– zapewnił mundurowy. –– Tędy. –– skręcili w lewo, gdzie znajdowały się dość stare, kamienne schody, prowadzące najprawdopodobniej na powierzchnię.
Nuntius poczuł lekki wiaterek, a wraz z nim świeże powietrze, wydobywające się z nieszczelnej, drewnianej klapy. Jego wybawca poszedł przodem, otwierając drzwi rozbudowanej piwnicy przy użyciu zaledwie jednej ręki.
To nie człowiek –– pomyślał Żniwiarz. –– Demon też nie, zatem co? - zastanawiał się.
–– Jestem Zafkiel. –– usłyszał, gdy wyszli na świeże powietrze –– Jestem aniołem. –– dopowiedział jakby czytając w myślach Mortisa.
Nuntius nic nie odparł, jedynie uścisnął dłoń boskiej istoty. Kiedy spojrzał w oczy skrzydlatego sługi, ujrzał w nich białą niczym mleko mgłę i jasne, błękitne światło w miejscu źrenic. Poczuł bijące z nich dobro z nutą współczucia.
Dlaczego mi współczujesz? –– zapytał pytanie w myślach, licząc na to, iż chłopak na nie odpowie.
–– Twoja pieśń powoli dobiega końca, lecz nigdy nie zostanie zapomniana. Zawsze ktoś będzie ją cicho nucił. –– rzekł anioł.
Żniwiarz nie zdążył się zastanowić nad jego słowami. Usłyszał znajome krakanie i niezwłocznie odwrócił głowę w stronę, z której ono dobiegało. To był Douis, jego wierny przyjaciel. Teraz jego pióra były jeszcze ciemniejsze, a ślepia błyszczały jak nigdy przedtem. Starym zwyczajem usiadł na ramieniu swego towarzysza i zakraczał radośnie na powitanie. Nagle Nuntius przypomniał sobie o Zafkielu, lecz, gdy tylko się odwrócił tego już nie było. W miejscu, w którym stał, pozostały zaledwie trzy płatki maku.
_________________________
Ktoś się domyśla co to za pieśń? Możecie zgadywać, niebawem się ukaże w jednym z rozdziałów ;)
~ Karvi
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro