Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10 - Koniec czy początek?

Na Ziemi od dawna panowała wojna. Ta o nią już dawno się zakończyła, lecz teraz nadeszła kolejna. Pomiędzy jej mieszkańcami.
Nontius przeklinał swe nowe życie. Chciał wiedzieć jak to wszystko się zaczęło i dlaczego. Niestety, to była jego klątwa. Nigdy nie wiedział gdzie i w którym momencie historii się znajdzie. Taka wędrówka bywała naprawdę męcząca. Co prawda był jedynie w dziewięciu miejscach, lecz już miał dość. Miał ochotę stąd uciec i ukryć się jak najdalej od tego wszystkiego. Nieszczęśliwie, wiedział co by się z nim wtedy stało i ile trwałaby jego ,,wolność". Nie było to warte swej ceny, dlatego też postanowił jakoś wytrwać do końca umowy, zakładającej dwanaście miejsc, w które on ma się udać bez zadawania jakichkolwiek pytań i wykonać swoją pracę. Teraz tą pracą było zabranie dziesięciu dusz z bieżącej wojny, okrzykniętej Wojną Biesów.

~*~

Pędzili przed siebie ile sił w nogach.

-- Tędy! Szybko! -- krzyknął Mały, skręcając w jedną z mniejszych uliczek. Reszta Salvatores pognała za nim.

-- Tam! -- usłyszeli syk zmory.

Przyspieszyli tempa i w mig wbiegli do opuszczonej kamienicy. Z hukiem zatrzasnęli za sobą drzwi, barykadując je i ruszyli do wyższych kondygnacji budynku, modląc się w duchu, by był pusty. Mieli pecha. Już na pierwszym piętrze zastali wściekłego wąpierza. Jednakże szybko uporali się z zagrożeniem, zaś ciało stwora wyrzucili przez okno, które następnie szczelnie zamknęli i zabezpieczyli.
Przez cały ten czas nikt prawie nic nie mówił. Nawet Chvial był cicho, co oznaczało, że ich położenie jest naprawdę złe.

-- I co teraz? Wiemy w ogóle co robić? -- zaczęła Eleonora, siadając pod ścianą i otulając się swym charakterystycznym płaszczem.

-- Nic nie wiemy. -- przyznał Wiktor, zaciskając pięści ze złości aż knykcie mu zbielały. -- Straciliśmy czujność po tym jak ty... No wiesz... -- ucichł na chwilę. -- Wtedy mieli aż miesiąc na planowanie i wdrożenie wszystkiego...

-- ... A teraz przez naszą głupotę nawet nie wiemy od czego zacząć. -- dokończyła za niego zbulwersowana Dominika.

-- Byliśmy w żałobie. Myśleliśmy, że już nigdy cię nie zobaczymy. -- odezwał się Szawier, zwracając się do szatynki. Próbował jakoś usprawiedliwić ich działania, a właściwie ich brak.

-- Rozumiem. -- odparła, siadając, podciągając nogi pod brodę. Ułożyła wygodnie głowę na swoich kolanach i rzekła. -- To co teraz? Dokąd pójdziemy? -- ponowiła pytanie.

-- Przede wszystkim spróbujemy się dowiedzieć kto stoi za tym wszystkim. Przecież to musi być ktoś pokroju Erregne, ktoś, kto nie bał się przejąć ster po nim. -- myślał na głos Salati.

-- Pytanie też czy to ktoś, o kim łatwo znajdziemy jakieś informacje, czy może jakiś szczur, który pierwszy raz wyszedł ze swojej przytul... -- nie dokończyła Śliwka.

Przerwał jej huk, dobiegający z dołu. Biesy przebiły się przez drzwi wejściowe i barykadę. Co prawda, aby się dostać do Salvatores musiałyby pokonać kolejne trzy przeszkody, lecz członkowie tejże grupy nie mieli zamiaru na to czekać. Wszyscy w mig stanęli na nogi, gotowi do walki. Wtedy Eleonora mimowolnie spojrzała na okno, przez które do środka przenikła głowa ducha. Był to dość młody mężczyzna o farbowanych, blond włosach i ciemnych oczach. Poszarpana, niegdyś biała, koszula zdradzała jak zmarł. Został rozszarpany. Owa zjawa gestem nakazała, by za nią podążać. Było w nim coś, co sprawiło, że dziewczyna od razu mu zaufała i poprosiła o pomoc towarzyszy, dając im nadzieję na ucieczkę oraz przeżycie kolejnych kilku godzin. Kto wie, może nawet całego dnia.

~*~

Szedł powoli kolejnymi ulicami. Wszystkie były zaśmiecone, zaś budynki uszkodzone. Najgorzej prezentowały się sklepy, każdy z osobna był splądrowany, a szyby powybijane. Czasami brakowało nawet drzwi, które leżały kilka metrów dalej, oparte o jeden z porzuconych samochodów. Niektóre z pojazdów nadawały się do jazdy, ale nikt nie chciał nawet włączyć silnika. Ten dźwięk od razu przyciągnąłby wszelkie stwory z okolicy. Odpalenie auta równało się samobójstwu, podobnie jak podróżowanie za dnia.

Douis niczego się nie obawiał, wiedział, iż jego przyjaciel, Nuntius, uratuje go lub przynajmniej po śmierci pozwoli dalej ze sobą przemierzać kolejne miejsca w poszukiwaniu dusz. Dlatego też kruk o czarnych niczym noc piórach leciał przodem, wskazując swemu panu drogę. Drogę do siedmiu ludzi, których czas powoli dobiega końca.

~*~

-- Szybciej, już prawie tu są! -- poganiał Wiktor, biegnąc na samym końcu. Przecież jest dowódcą, najważniejsi dla niego są jego podwładni, zaś on sam jest na samiutkim dole tej listy. -- Ruchy! Nie mamy czasu!

Poczuł jak ostre szpony wbijają się w jego bark. Krzyknął z bólu i usiłował się wyrwać, lecz nie zdążył. Salati, biegnący przed nim chciał mu pomóc, jednakże Mały go odepchnął. Uratował go. Przeciwnik pociągnął Wiktora w tył, zarzucając ze schodów. Bies zignorował go i pognał dalej, ale na jego nieszczęście wilkołaki tylko na to czekały. Zaatakowały młodego łowcę. Nie miał szans na ratunek. Mógł jedynie liczyć na szybką śmierć.

~*~

Wolnym krokiem wszedł do kamienicy, rozglądając się. Zdewastowany budynek ledwo stał. Wszędzie rozrzucone były śmieci, a nieopodal schodów leżało na wpół zjedzone ciało bruneta. Ku zdziwieniu Żniwiarza, dusza młodego chłopaka siedziała zaraz obok. Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Wracać do przyjaciół i pomóc im czy odwiedzić tych, których już dawno straciła. Lekko przezroczysta postać wyraźnie zastanawiała się nad obydwoma wariantami. Ostatecznie Nontius, aby zwrócić uwagę zmarłego na siebie, położył mu dłoń na ramieniu.

-- Kim jesteś? Jakim cudem mnie widzisz i możesz dotknąć? -- zapytał młody mężczyzna. Jego oczy zadawały znacznie więcej pytań niż usta, które po tych dwóch zdaniach zamknęły się. Narazie tyle chciał wiedzieć.
Żniwiarz nie odpowiedział, jedynie ukłonił się teatralne, na chwilę zdejmując z głowy cylinder. Gdy ponownie stał prosto, zwrócił się do drzwi i wyszedł z kamienicy, nie wypowiadając przy tym ani słowa. Wiktora zdziwił fakt, iż nieznajomy chodzi bezszelestnie, co w jego obuwiu z pewnością jest nielada wyczynem, gdyż były to dość stare, eleganckie buty, stworzone na długo przed Wielką Wojną.
Żwawo zerwał się na równe nogi i ruszył za tajemniczą postacią.

~*~

-- Krystian... Chvial, trzymaj się. Stary, jeszcze nie odchodź. Proszę cię. -- mówił Salati, dławiąc się łzami. Starał się pomóc przyjacielowi jak tylko mógł. Ku jego nieszczęściu, ten był bardzo poważnie ranny. Umierał i nikt nie był w stanie temu zaradzić.

-- Nie płaczcie. -- powiedział, spoglądając na wszystkich zgromadzonych. Widać było, iż to dla niego wielki wysiłek. -- Uśmiechnijcie się ten ostatni raz i naprawcie ten popieprzony świat. -- rzekł. To były jego ostatnie słowa. Po nich zamknął oczy, by ich już nie otworzyć.

~*~

Zajął się kolejną duszą. Chłopak był dzielny, choć bał się. Nie wiedział co go czeka po drugiej stronie i nie chciał opuścić bliskich mu osób, walczących o życie. Ale musiał. Dostał rozkaz od samego dowódcy, lecz wcześniej udało mu się nieco pomóc jednej z towarzyszek.

~*~

Eleonora jako jedyna w pełni zdolna do walki broniła swych towarzyszy. Zarówno tych żywych, jak i zmarłych. Kurczowo podtrzymywała barykadę, która pod naporem nieprzyjaciela niebezpiecznie się chwiała.

-- Zostaw to. Uciekaj, ja ich zatrzymam. -- usłyszała. Szawier leżał na podłodze, dopiero teraz zauważyła, że przeczołgał się aż na sam środek pomieszczenia. Rany na jego nagach i ramieniu ponownie zaczęły krwawić. -- Jeszcze możesz uciekać, więc biegnij.

-- Nie mogę cię zostawić... nie mogę ich zostawić. -- dziewczyna spojrzała na ciała swych kompanów, które udało jej się tutaj sprowadzić za pomocą podstępu.
Dominika i Wiktor leżeli obok siebie, a ich dłonie były złączone tak, jak jej przyjaciółka prosiła ją na łożu śmierci. Krystian i Karol także znajdowali się obok siebie, zaś po ich zewnętrznych stronach spoczywały Maja i Sylwia, w świecie łowców znane jako Ingo i Fera. Widok ten był nadwyraz smutny i okropny, bowiem wszyscy byli pokiereszowani. Najgorzej prezentował się sam dowódca Salvatores. Mało z niego zostało, większość została skonsumowana przez wilkołaki.

-- Owszem, możesz. Ratuj się, proszę. -- nalegał Albert. Jego zielone oczy wyrażały troskę i strach. Bał się, że dziewczyna nie przeżyje, skończy tak, jak reszta.

-- Nie! Nigdzie nie idę -- mimowolnie lekko podniosła głos. -- Nikogo nie zostawiam -- dodała po chwili niemal szeptem. Samotna łza spłynęła po jej policzku.

Wtem jeden z wrogów wpadł na drzwi z takim impetem, iż łowczyni została od nich odrzucona. Upadła półtora metra dalej. W mig podniosła się z podłogi i podbiegła do swego ukochanego. Zatrzymała się przed nim i dobyła broni. Była gotowa do walki, gdy poczuła jak ktoś ciągnie ją za nogawkę, chcąc zwrócić na siebie uwagę.

-- Spójrz na mnie. -- rozkazał chłopak. Zrobiła to, czego chciał i spojrzała prosto w jego półżywe oczy. -- Musisz uciekać. Musisz żyć dalej.

-- Nie. Nie chcę. -- powiedziała, klękając przed nim.

Bez zbędnych słów przytulił ją tak, jakby miał to zrobić po raz ostatni. Oddała uścisk, zważając na jego rany. Nim zdążyła się zorientować, odpechnął ją od siebie prosto w czyjeś ramiona. Boruta znikąd pojawił się tuż za nią.

-- Zabierz ją stąd! -- krzyknął, a Król Piekła jedynie rzucił na niego okiem i bez słowa wykonał polecenie. Eleonora szarpała się, lecz diabeł był silniejszy. Nie zdążyła się uwolnić. Zniknęli, a ranny chłopak pozostał tam, gdzie był.
Barykada puściła. Do pomieszczenia dostały się zmory, wąpierze, biesy i wszystko inne, co pragnęło śmierci łowców.

-- Tutaj! -- zawołał, dla pewności szybko strzelił w ich stronę kilkakrotnie z pistoletu, który ledwo trzymał w dłoni. Chciał, aby to wszystko skończyło się jak najszybciej.

_________________________

Dość smutny rozdział dla tych, którzy czytali Duet czy chociażby Salvatores, ale nie martwcie się! W czwartej części (tak, pojawi się, ale jeszcze nie wiem kiedy) czeka was wielka niespodzianka! ;)

Miłego dnia/popołudnia/nocy!

~ Karvi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro