4 Poznaj mnie na plaży
– Może nie powinienem cię zostawić – teraz to ja patrzę na niego z góry, on cały czas muska palcem moje kolano.
– Jesteś taki dziwny – z ust wylatuje mi nerwowy chichot, chociaż wszyscy mi mówią, że w rzeczywistości brzmi to jak rechot.
– Nawet nie masz pojęcia jak bardzo – ciągnie mnie za nogi, póki nie upadam na piasek obok niego – O czym marzysz, Abbie?
– Co? – to dziwne pytanie jak na nieznajomego.
– Jedna rzecz, o której marzysz – wyciąga drugiego papierosa i szybko się nim zaciąga.
– Nie wiem.. – jestem w tym wszystkim trochę zagubiona. Wiem, czego nie lubię, ale nie wiem, czym bym to zastąpiła.
– Nie marzysz czasem, żeby stąd uciec? Zacząć gdzieś indziej od nowa?
– Jesteś typem marzyciela, co? – spoglądam na jego twarz. Do południa miał na twarzy pełen zarost, teraz ma tylko lekki zarys. Rzadko, który siedemnastoletni chłopak ma tak pokaźną brodę. Lubię zarost. Może dlatego w ogóle nie pociągają mnie chłopcy w moim wieku. A on? On też nie powinien mnie pociągać. Patrzę na Juliana z obrzydzeniem, a jest tylko pięć lat starszy od Luke'a.
Żadna z tych rzeczy nie powinna mieć miejsca.
Tylko, że facet siedzący przede mną, ma w sobie coś, co ujmuje mu lat.
Ręka, która nie trzyma papierosa, muska moją kostkę.
– Wracasz?
– W tej pozycji widzę też twoje majtki, kusząca dziewczyno – moją twarz oblewa rumieniec i szybko załączam nogi – Chyba nie mam ochoty nigdzie iść – znowu nieznajomy całuje mnie w kolano.
Odsuwam się od niego na bezpieczną odległość i pilnuję, żeby nie mógł nic więcej zobaczyć.
– Spotykasz się, z którymś z tych bogatych dupków? – teraz przygląda się mojej twarzy – Na pewno tak.
– Nie ma, kurwa, mowy – to go rozbawia.
– Coś mi w tobie nie pasuje – mówi – Jeszcze nie wiem, co, ale coś.
– Nigdy się nie dowiesz – dorzucam szeptem.
– Nie ma rzeczy niemożliwych – odpowiada tak samo szepcząc.
– Kto całuje obce dziewczyny w kolano? – pytam.
– Nie masz pojęcia, w jakie jeszcze miejsca całuję obce dziewczyny.
Wszystko, co mogę zrobić to się krzywić.
– Jesteś obleśny – dwudziestu pięciu letni facet z naturą nastolatka.
– A ty siedzisz tu z tym oblechem – papieros w ręce, uśmiech na ustach, idealny przykład ludzi, których nienawidzi moja rodzina. Ja nie jestem jeszcze pewna.
– Właśnie sobie idę – i nie mam pojęcia, dokąd pójdę. Wrócę na przyjęcie? A co jeśli rodzice zmuszą mnie do rozmów z Julianem? Nie chcę tam wracać.
– To idź, droga wolna – ani razu nie usłyszałam w jego głosie cienia wątpliwości.
Wstaję i rozglądam się dookoła. Widać stąd mój wielki dom, w którym trwa impreza. Na tarasie widać nawet ludzi, sączących szampana. Nie sprawia mi to satysfakcji.
Duma nie pozwala mi zostać na plaży, ale strach nie pozwala mi wrócić do domu.
Tak to jest gdy nie masz swojego miejsca w życiu, w domu, na świecie.
– Siadaj z powrotem i wypijmy tego szampana – jakby wiedział. Zobaczył to w moich oczach czy gdzie? Co ja tu właściwie robię?
Cechuje mnie przerażenie.
Strach przed życiem na swój własny sposób.
– Masz samochód? – to trochę dziwne pytanie, wiem.
– Wyglądam na kogoś kto ma samochód? – jak długo może palić tego papierosa? To jakaś oszczędność?
Przyglądam mu się uważnie. Myślicie, że z twarzy można wyczytać czy ktoś ma samochód? To by było dosyć szalone.
– Nie patrz tak na mnie, Abbie. Mam samochód – jest taki dziwny – Co chcesz od mojego samochodu?
– Znam pewne miejsce, chcesz pojechać? – ponownie patrzę na niego z góry. On szybko podnosi się na równe nogi.
– Jeśli jest fajne, a ja jeszcze tam nie byłem to jasne.
– A impreza? – pytam.
– Ty albo dwieście pięćdziesiąt dolców – tasuje mnie wzrokiem – Chyba zrobię wyjątek – rumieniec oblewa moją twarz – I wybiorę kasę.
– Kutas! – to wychodzi ze mnie samo z siebie. Robię wielkie kroki ruszając przed siebie. Nawet nie wiem, czemu mnie to tak zbulwersowało. Nie powinnam, w ogóle tu przychodzić.
– To był żart, Abbie! To był, kurwa, żart! – dogania mnie bardzo szybko.
– Idź prześpij się z kolejną panienką, może za jedno bzykano dostaniesz dwieście pięćdziesiąt dolarów.
– To mnie zabolało – dlaczego go to bawi? – Ty nie masz samochodu? Żeby tam pojechać?
– Nie wiem!
Coś dziwnego mnie do niego ciągnie. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Może to dlatego, że on jest wszystkim czego nigdy nie poznałam, a może dlatego, że to on mnie nie zna.
– To nie jest odpowiedź na moje pytanie, Abbie – cholera jasna.
– Chcę ci pokazać to miejsce. Pojedziesz ze mną?
– Poproś – w tej chwili chyba sobie żartuje.
– Pieprz się! – zaraz poda mi stawkę. Ruszam znowu przed siebie.
– Dobra, zróbmy to inaczej.
– Co ty do cholery robisz?! – bierze mnie na ręce – Puść mnie!
– Gdybym traktował każde twoje słowo dosłownie, zdejmowałbym właśnie spodnie.
– Jesteś chory! – zaczynam wierzgać nogami w powietrzu, ale on ma to gdzieś – Luke! – wchodzimy z powrotem na teren posiadłości, a potem sprawnie przechodzimy, a raczej on przechodzi wszystkimi przejściami dla pracowników.
– Wsadzę cię teraz do samochodu – okazuje się, że jego samochód to stary kabriolet. Chociaż stary to za mało powiedziane. Ląduje na skórzanym siedzeniu i od razu poprawiam moją sukienkę. Luke wsiada po drugiej stronie – Musisz być moją nawigacją.
– To w ogóle jeździ? – pytam nieco przerażona.
– Zaraz się przekonasz jak szybko – niektórzy ludzie prosto z ulicy mogliby zagrać w hollywodzkiej produkcji. On właśnie należy do tych ludzi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro