26 W podróż
Część druga:
American Dream
Nie mogę w to cały czas uwierzyć.
Uciekłam z domu.
Uciekłam przed ciężką ręką ojca i przyszłego męża.
O Boże.
– Czy możesz się zatrzymać, proszę?
Nie jesteśmy sami. Z tyłu siedzi Ashton, Mike i Sara. Calum powiedział, że nie ma czasu na takie rzeczy. Luke przyznał, że prywatna szkoła Sary pochłania o wiele więcej pieniędzy niż by chciał, dlatego nie może opuścić pracy.
Luke zatrzymuje się na poboczu, a ja wysiadam, po to, żeby... zwymiotować.
Czuję Luke'a za sobą, który głaszcze mnie po plecach, a gdy kończę podaje mi butelkę wody.
– Potrzebuję szczoteczkę i pastę.
– Cholera, wyjedźmy stąd, dobrze?
– Nie mogę dalej w to uwierzyć, że chcieli cię zatrzymać siłą – Sara jest w takim szoku, że oddała mi aż miejsce z przodu – Chyba lepiej nie mieć rodziców.
– Sara – upomina ją Luke.
– No co? Jej własny ojciec nabił jej siniaka! Chciał, żeby wyszła za tego oblecha! Nie mogę w to uwierzyć...
– Ja też – opiera głowę o dłoń. Luke nie naprawił jeszcze dachu, dlatego liczymy, że nie zacznie padać.
– Wszystko będzie dobrze – Luke ściska moje udo. Chcę, żeby zostawił tam dłoń, żeby mnie przytulił, żeby był bardziej mój. Jednak nie mogę nic z tym zrobić.
Sara wychyla się przez siedzenia.
– Papierosa?
– Tak – szybko po niego sięgam, a Luke sięga po drugiego. Sara rzuca mi zapalniczkę na nogi, jednak jestem zbyt zdenerwowana, żeby to zrobić. Luke zabiera mi ją z rąk i cały czas patrząc na drogę, odpala oba papierosy.
– Cholera, uciekamy przed bogaczami, w starym kabriolecie, zmierzając niewiadomo dokąd. Podoba mi się to!
– Dziwne, ale ja też jestem podekscytowany – mówi Ashton.
– No to gdzie jedziemy? – pyta Sara – Parki rozrywki w Orlando, a potem Nowy Meksyk?
– Sara...
– Nie bądź nudziarzem, Luke. Wiem, że wszyscy trzymacie pieniądze w skarpetach, jakbyście nagle mieli znowu trafić do bidula. Wydajmy je na coś, przeżyjmy przygodę, którą będziemy pamiętać do końca życia.
– Zapomniałaś, że nie ma z nami Caluma.
– Pojechałby, gdyby chciał. Nie chodzi o pieniądze. Zakochał się.
– Co?!? – nie dziwi mnie reakcja całej trójki.
– Naprawdę nie wiedzieliście? Zakochał się i dlatego nie pojechał. Każdy ma swoje pojecie szczęścia, wy jesteście podekscytowani przygoda, ja także. Ty, Abbie nie masz wyboru. Mamy dwa miesiące, zróbmy to.
– Nie mam pieniędzy. Nie mam nic...
– Zatrzymany się w Nowym Jorku i coś ci pożyczę. Chyba nosimy ten sam rozmiar. Pieniędzmi się nie przejmuj.
– Nie przejmuj się pieniędzmi, Abbie – utwierdza mnie Luke – Zajmę się tym, nie musisz przez nie wracać do tych psycholi.
– Nie chcę tam wracać – podwijam kolana pod piersi. Wiatr uderza w moje włosy, papierosowy dym, jakimś cudem bucha mi w twarz. Chce mi się płakać, bo jestem spłukana, bezdomna i przerażona.
– Nikt z nas na to nie pozwoli – wydaje mi się, że rozumieją mnie bardziej, niż mi się wydaje.
– Jesteście dobrymi ludźmi, wiecie?
– Możemy być twoją rodziną - rzuca odważnie Luke – Nie chodzi o więzy krwi.
Moje łzy chyba nigdy nie przestaną lecieć.
– A teraz włącz radio, a ty Abbie poczuj wiatr we włosach, bo czeka nas daleka podróż.
– Nie mogę w to uwierzyć – obracam głowę w kierunku Luke'a, a on tylko się do mnie uśmiecha.
– Skusiłem cię ja, czy mój drągal?
Wybucham śmiechem.
Nie spodziewałam się, że to się jeszcze wydarzy.
– Jedziemy na wycieczkę niczym z rock and rolla.
– Bardziej hipisi – mówi Luke – Proszę się rozbierać i wyjmować trawkę.
– Co masz z tą nagością, koleś?
– Kocham cholernie wolność – zaczyna szamotać się z koszulką. Zdejmuje ją przez głowę, rozbawiając, a zarazem przerażając wszystkich. Po chwili słyszymy syreny.
Policja.
Znaleźli nas.
Właściwie mnie.
O Boże! A co jeśli oni też będą mieli problemy?
Musimy się zatrzymać.
Policjant wysiada.
Cała zaczynam się trząść i jestem bliska płaczu. Luke próbuje uspokoić mnie ściskając moje udo. Czuję głośne i nierówne oddechy całej trójki.
– Dzień dobry, czy złamałem jakieś przepisy? – nigdy nie słyszałam tak poważnego tonu u Luke'a.
– Proszę ubrać koszulkę. Nie może pan jeździć pół nagi.
– Tak jest, przepraszam – ręka Luke'a znika z mojego uda. Wciąga na siebie koszulkę – Czy to wszystko?
– Jest pan trzeźwy?
– Tak, proszę pana – cholera, cholera – Czy mam wysiąść?
– Nie ma takiej potrzeby. Proszę się tylko nie rozbierać. Żadne z was.
Po czym puszcza nas wolno.
Wszyscy z wyjątkiem mnie zaczynają się przekrzykiwać. Na twarzy Luke'a widzę wyrzuty sumienia.
– Przepraszam, Abbie.
– Pięć dni – szepczę.
– Pięć dni.
Dam radę.
My damy radę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro