7
Coś mną drgnęło. Mortez naprawdę podobała mi się fizycznie. Choć próbowałem opanować to, jak jej pożądam, to myśli o jej nagim ciele nakręcały mnie. Właściwie, nie powinienem się dziwić. Zainteresowała mnie już na samym początku, to była kwestia czasu, zanim zabrałbym się za nią na poważnie.
Dalej pragnąłem Boonie bardziej, ale jeśli dzięki temu układowi zaliczyłbym także Mortez, to byłem jak najbardziej na tak. Dziewczyna z pewnością miała także jakąś seksualność.
Próbowałem z wyglądem. Następnego dnia ubrałem koszulę, a bałagan na mojej głowie wykonałem trochę staranniej. Granatowy materiał w dziwne wzorki przypominające plemniki, trochę mnie uwierał. Postanowiłem to jednak przeboleć, bo Mortez Mortez Mortez.
- Idę do szkoły - krzyknąłem, zbiegając po schodach. Zatrzymała mnie ręka mamy.
- Mogłabym cię podwieźć twoim samochodem? Dzisiaj go potrzebuję, a nie zdążyłam spytać Gemmy. Jestem skazana na twoje - skrzywiła się zabawnie, a ja parsknąłem śmiechem i przytaknąłem. Poczekałem chwilę, zanim kobieta założyła buty. Zastanawiałem się sekundę nad wzięciem kurtki, ale ostatecznie zrezygnowałem. Nie planowałem spędzać dużo czasu na zewnątrz.
- Czemu aż tak nie lubisz mojego auta? - spytałem rozbawiony, kiedy podchodziliśmy do naszego podjazdu.
- Jest... nie wiem, jest dziwne i ma za dużo przełączników - odpowiedziała. Kochałem w mojej mamie to, że była taka na "nie" na nowe rzeczy. Moje auto było dość nowoczesne, bo zbierałem na nie pieniądze, a tata dołożył się z okazji urodzin.
Właśnie, tata. Dzisiaj wraca do kraju, więc muszę przygotować się też na poważną rozmowę.
- Ja poprowadzę. Możesz teraz przygotować się psychicznie na jazdę tym cackiem - zaśmiałem się, widząc jej minę. Chętnie usiadła na miejscu pasażera, a już w następnej minucie jechaliśmy ulicą jadącą do mojej szkoły. Było przyjemnie i spokojnie, tylko puszczona piosenka z radia przebijała się przez ciszę. Była to jednak kwestia czasu.
- Harry, czy ty założyłeś koszulę? - powiedziała, patrząc na mnie wielkimi oczami. Udawałem, że nie widzę tego wzroku, ale przygryzłem lekko wargę.
- Może - mruknąłem, skręcając w lewo. Jeszcze sekunda i zobaczyłbym budynek mojej szkoły, unikając wtedy niewygodnych pytań.
- To dla jakiejś dziewczyny?
- Maaamo - jęknąłem, a ona się uśmiechnęła.
- Dobrze, odpuszczę temat - powiedziała, opierając się na podłokietniku fotela. - Ale wiedz, że się dowiem. Twój przyjaciel Niall, za miskę jakiejś dobrej, maminej zupy, powie mi wszystko.
Parsknąłem śmiechem.
- Jasne.
Zaparkowaliśmy przed moją szkołą. Otworzyłem drzwi, a dopiero po chwili zobaczyłem, że moja mama dalej siedzi w środku. Szukała czegoś w torebce.
- Mamo? Wiesz, jeśli chcesz gdzieś pojechać, to musisz manewrować kierownicą i pedałami - popatrzyła na mnie. - Niestety, są tylko na miejscu kierowcy.
- Zabawne, Harry. Może i jestem stara, ale sklerozy jeszcze nie mam - uśmiechnęła się. - Poczekam chwilę, aż wejdziesz do szkoły. Mama odwożąca swoje dziecko w liceum musi być siarą.
Zacisnąłem usta, żeby powstrzymać śmiech, bo siara, o kurwa.
- To nie jest potrzebne. Ja się ciebie nie wstydzę - oparłem się na swoim fotelu rękoma i prześlizgnąłem się tułowiem, żeby pocałować ją w policzek na pożegnanie.
Wszedłem do szkoły i od razu zobaczyłem swoich znajomych. Stali w niewielkiej grupce i nie zwrócili na mnie uwagi, dopóki jednego z nich przyjacielsko nie pociągnąłem z barku.
- Jasne, na słabszym to zawsze można - powiedział Louis z uśmiechem, rozmasowując ramię w akompaniamencie śmiechów. - Stary, czy ty założyłeś koszulę? To dla twojej panny? Gdzie ona jest, Harry?
Cały Louis. Jak już ma zadać pytanie, to zada ich siedem.
- Dziewczyna - poprawiłem go i zacząłem rozglądać się po korytarzu. Nie zauważyłem jej. - I nie wiem, nie umawialiśmy się na spotkanie gdzieś konkretnie.
Lou wzruszył ramionami. Chłopcy pogrążyli się w rozmowie, a ja dalej przeszukiwałem wzrokiem tłum w poszukiwaniu choćby przyjaciela Mortez. Nie znalazłem ani jego, ani jej.
Na następnej przerwie zacząłem się niepokoić. Wraz z dzwonkiem pobiegłem pod jej salę, ale nie wychodziła z klasy. Po spytaniu jakiegoś chłopaka, dowiedziałem się, że jej nie było. Wróciłem do swoich przyjaciół, kilka razy do niej dzwoniąc, pisząc sms'y. Nie dostawałem odpowiedzi. Pytania o moją dziewczynę mnożyły się, a ja byłem w totalnej panice, nie wiedząc, co się z nią dzieje.
- Nie wiem, nie mam pojęcia, ja... - nie mogłem im powiedzieć, że nawet nie wiem, co dzieje się z moją dziewczyną. Udałem więc, że ktoś do mnie dzwoni. Wspiąłem się na wyżyny mojego aktorstwa, rozmawiając do wyłączonego telefonu. Po rozłączeniu westchnąłem nieszczerze z ulgą, choć moje serce dalej niebezpiecznie biło. - Jest po prostu chora. Całe szczęście.
- Co za dziewczyna. Narobiła ci strachu - powiedział Zayn, śmiejąc się. Dołączyłem do niego, choć wszystko wydawało mi się rozmyte. Byłem przerażony.
Do końca lekcji każdemu mówiłem, że moja dziewczyna jest po prostu chora, i robi sobie maraton filmowy z wyłączonym telefonem. Wszyscy uśmiechali się wtedy i klepali mnie po ramieniu, odchodząc. Dylan raz podszedł, chwilę patrzył mi w oczy, ale odszedł bez słowa. To jeszcze bardziej pobudziło moją wyobraźnię. Coś jej się stało. Na pewno.
Głupio było mi poprosić kogokolwiek o podwózkę. Zaczął wiać silny wiatr, kiedy poderwałem się do biegu zaraz po zniknięciu moich kolegom z pola widzenia. Pamiętałem tylko wielki market, obok którego mieszkała. Nie było to daleko, po chwili byłem pod jej domem. Wodziłem wzrokiem niczym zwierzę zamknięte w klatce, serce szalało mi w piersi. Musiałem skupić całe swoje pokłady energii, żeby przeczytać jej nazwisko przy numerze mieszkania. Zadzwoniłem raz. Drugi.
Przy czwartym chciało mi się wymiotować ze stresu. Przy piątym jakaś obca pani otworzyła mi drzwi, a ja znowu rzuciłem się do biegu. Zapomniałem o wszystkim, nic nie miało znaczenia, kiedy ostatecznie zatrzymałem się pod drzwiami jej mieszkania. Waliłem w nie obiema pięściami, zaciskając powieki. Czułem pod nimi łzy bezsilności.
Drzwi były otwarte, a ja wszedłem. Zobaczyłem Mortez siedzącą na kanapie tyłem do mnie. Z jednej strony ulżyło mi, z drugiej byłem kłębkiem emocji, które - niestety - wyżyłem na niej.
- Mortez! - wszedłem do jej salonu, trzaskając drzwiami frontowymi. Stanąłem tuż za nią, ale nawet się nie odwróciła. - Co ty sobie wyobrażasz?! Wiesz, ile musiałem się napracować, żeby wybrnąć, dlaczego cię kurwa nie ma?! Dylan się patrzy, każdy się patrzy, a ja kurwa wmawiam im jakieś niestworzone historie, bo ty nie jesteś w stanie napisać pieprzonego sms'a, że dzisiaj nie będzie cię w szkole!
Stanąłem tuż obok niej. Lekko spuściła głowę, a ja zmartwiłem się.
- Przyjeżdżam do ciebie i kulturalnie kurwa dzwonię, ale nie jesteś w stanie mi nawet otworzyć! Choćby odrobina kultury, czy proszę o wiele? Znajduję twoje jebane nazwisko ja dole i czekam na wyjaśnienia, a ty siedzisz na kanapie. Zajebiście po prostu!
Boże, ona żyła. Była cała i zdrowa, siedziała tutaj, obok mnie. Kamień spadł mi z serca i tęskniłem za spojrzeniem jej oczu.
- Patrz na mnie, jak do ciebie mowię!
Uniosła głowę, a ja znowu zapadłem się, widząc zeszklone, puste spojrzenie. Opadłem tuż przed nią na kolana, chwytając jej mokre od łez dłonie, a ona zaczęła szlochać tak żałośnie i rozpaczliwie. Tak żałośnie i rozpaczliwie, ze wypalała mi tym dziury w sercu. Podniosłem się z ziemi i usiadłem obok niej. Delikatnie musnąłem jej plecy dłonią, ale to wystarczyło, żeby wtuliła się we mnie z wielką mocą. Mortez zawsze bardzo mocno przytulała. Pozwoliłem jej płakać w moją koszulę, lekko ciągnąc nas na oparcie kanapy. Głaskałam jej włosy, cicho nucąc. To zawsze robiła moja mama, tak samo zrobiłem z Gemmą w łazience. Miałem kilka swoich piosenek, a wydawało mi się żałosne śpiewanie jakichś znanych. Dlatego katowałem ją jednym ze swoich utworów, lekko mrucząc słowa piosenki, choć ona sama zdawała się być myślami w innym świecie.
Chciałem znaleźć się w tamtym świecie razem z nią, jeśli to miałoby jej pomóc.
Ten rozdział to trochę rekompensata za tamtą długą nieobecność. Jak go oceniacie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro