14
W ramach przypomnienia - bo przecież nie każę Wam powtarzać całego Deal, Styles, a niektóre momenty z książki mogą wam umykać - Harry przyjechał pod mieszkanie Mali, i przeprowadzili długą rozmowę na dachu, takie tam. Nie bede opisywała tej rozmowy z jego perspektywy, bo rozdziały w tej książce, i w tamtej, byłyby niemal identyczne.
Z dnia na dzień coraz milej spędzało mi się czas z Mortez. Kiedy widziałem ją na korytarzu, serce mi rosło. Kiedy mnie przytulała, czułem się nieco lepiej?
- Tato? - mruknąłem, widząc mojego ojca przy blacie w kuchni. Spojrzał na mnie i uciszył gestem dłoni. Podszedłem. - Co robisz? - szepnąłem.
- Rocznica, Harry - odszepnął, mieszając w misce coś... co wyglądało na czekoladową masę. - Kobiety szaleją, kiedy mężczyzna pamięta o rocznicach, twoja matka tym bardziej.
Spojrzał na mnie typowym ojcowskim wzrokiem. Przytaknąłem i zabrałem kawałek truskawki z deski, która była obok. Dostałem za to żartobliwie po łapach.
- Nawet się nie waż, gówniarzu - zaśmialiśmy się cicho, a ja połknąłem owoc. - Jak się miewa twoja dziewczyna?
To był moment, w którym cieszyłem się, że juz nie miałem nic w ustach. Zakrztusiłem się i spojrzałem na niego. - Dziewczyna?
- Mój przyjaciel mieszka z nią w bloku. Sympatyczna dziewczyna, podobno - spojrzał na mnie pobłażliwie. - Ja nie będę pierwszy, który powie Ann, ale Harry, powinna wiedzieć. Jest przekonana, że jesteś gejem.
- Może jestem - parsknąłem cicho. - Przeszkadzałoby jej to?
- Harry - jęknął. - Oczywiście, że nie. Ale chciałaby zobaczyć wnuki - znowu się zakrztusiłem śliną. Jezu, jak niezręcznie. - Nie teraz, młody chłopcze. Nie będziesz zmieniał pieluch, póki sam je nosisz!
- Dzięki, tato.
- Mówię poważnie - szepnął, wlewając masę do dwóch foremek. - Cieszę się, że znalazłeś sobie kobietę, ale nie zapędzaj się.
- Mali-koa nie jest moją dziewczyną. Przyjaźnimy się - wzruszyłem ramionami.
- Całymi nocami? - trzepnął mnie w ramię, a ja cały czerwony szybko zabrałem butelkę wody z kuchni, chcąc jak najszybciej się ewakuować.
- Nie udawaj luzaka, tato - cicho jęknąłem, wychodząc. Wbiegłem po schodach do pokoju i spakowałem butelkę do plecaka. Potem rzuciłem się na łóżko. Oczy kleiły mi się do snu. Dlaczego obudziłem się wcześniej, skoro dalej byłem śpiący?
Przewróciłem się na bok i wziąłem telefon do ręki. Miałem godzinę do wyjścia, i nic do roboty. Postanowiłem napisać do Mortez.
Ja: Zabij mnie.
Mortez: ok
Dzięki.
Właśnie w takim sytuacjach miałem największy mętlik w głowie. Czy jej się podobam, czy ma mnie całkowicie w dupie? Westchnąłem i przeczesałem włosy palcami.
- Oj, skarbie, przez ciebie mam tyle myśli...
Wyszeptałem, podnosząc się z łóżka. Chciałem spędzić z nią dłużej niż jeden dzień, wieczór czy cokolwiek. Wszedłem na stronę internetowa z rozkładem odjazdów z naszego dworca. Jutro był piątek i chciałem gdzieś ją zabrać.
Żadna z opcji nie wydawała się odpowiednia. Manchester, Doncaster... nie. Chciałem ją zaskoczyć, pojechać w jakieś miejsce, które byłoby ustronne, intymne, małe i spokojne. Może nad wodą, gdzie przeszkadzałby nam tylko szum.
Portsmouth. Byłem tam z rodzicami kilka lat temu, kiedy tata miał tam jakieś ważne spotkanie, a chciał nam pokazać jakieś miłe miejsce w Anglii. Pamiętam, że chodziłem z Gemmą po niewielkich alejkach, bez nikogo innego. To było bardzo przyjemny czas w moim życiu.
Kilka chwil pózniej już schodzę na dół, żeby porozmawiać z mamą.
- Odwieziesz mnie do szkoły? - pytam, widząc, jak ubiera płaszcz. Patrzy na mnie, i marszczy brwi, ale bez słowa kiwa głową. Szybko wkładam buty i kurtkę, i w ciszy kieruję się za nią do samochodu. Przemyślam w głowie plan rozmowy, którą zaplanowałem.
Wszystko zaczyna się, kiedy moja mama odpala silnik w samochodzie.
- Mamo? - zwracam na siebie jej uwagę, kiedy mruczy coś cicho, abym kontynuował. - Mam dla ciebie... propozycję. Albo inaczej, chciałbym o coś spytać.
- Słucham cię, kochanie - mówi, wyjeżdżając z podjazdu, i jadąc w stronę mojej szkoły. Ściskam w dłoniach telefon.
- Czy jeśli, czysto teoretycznie - opieram łokieć na kolanie, a brodę na wystawionej dłoni i patrzę na nią niepewnym spojrzeniem - chciałbym sprawić osobie, którą bardzo lubię, miłą niespodziankę, to miałabyś coś przeciwko?
- Zależy, jaka niespodzianka, babcią bynajmniej jeszcze nie chcę zostawać - śmieje się, zatrzymując się na pasach. Spogląda wtedy na mnie. - Jaki jest typ tej niespodzianki?
- No... - zsunąłem się nieco na fotelu. - Po pierwsze, za wszystko oczywiście sam zapłacę i takie tam... Ale na weekend do Portsmouth?
Następne sekundy minęły jak jedna. Moja mama, gwałtownie skręcająca na chodnik i zatrzymująca samochód, patrząca w moją stronę wielkimi oczami i z otwartą ze zdziwienia buzią.
- Chyba sobie żartujesz, młodzieńcu? - powiedziała, opierając dłoń na kierownicy i pochylając się w moją stronę. - Jeszcze cię tam zgwałcą, zabiją albo ukradną nerki. Albo wszystko naraz - obróciła się do mnie bokiem i oparła o fotel. - Nie ma mowy.
- Ale mamo - jęknąłem. - Proszę, bardzo mi na tym zależy, cholera jasna!
- Nie podnoś na mnie głosu - warknęła. - To zamknięty temat. Koniec, kropka.
- I tak pojadę - wymamrotałem.
- Tylko spróbuj, gówniarzu, to następne lata spędzisz w swoim pokoju o chlebie i wodzie.
- Podaj mi jeden istotny argument, dla którego miałbym nie jechać.
- I vice versa, Haroldzie Edwardzie Stylesie - spojrzała na mnie i zjechała z chodnika. - Podaj mi jeden powód, dla którego miałabym cię puścić na dwa dni samego z dziewczyną do miasta oddalonego dobre dwie albo trzy godziny stąd.
- Bo ona chodzi smutna - wzruszyłem ramionami, nie wiedziałem, czemu miałbym to robić, jak zabierać Mortez do Portsmouth. - Nie wiem, po prostu chcę spędzić z nią trochę czasu, poznać ją bliżej, a w Londynie za dużo się dzieje.
Zapadła cisza. Oparłem czoło o chłodną szybę samochodu i obserwowałem znane widoki za oknem. Obracałem w dłoniach telefon i myślałem o tym, co się wokół mnie działo. Światła samochodów z naprzeciwka co jakiś czas mnie oślepiały - nie na długo, to była kwestia sekund. Szare i kremowe, wysokie kamienice piętrzyły się w tej dzielnicy. Przymknąłem oczy i wyobraziłem sobie Mortez. Rysowałem kontury jej twarzy w umyśle, i byłem na tym skupiony tak bardzo, że nie zorientowałem się, kiedy zaparkowaliśmy pod moją szkołą. Otworzyłem oczy i zobaczyłem ją, jak stoi z Jasonem na dziedzińcu. Miała szary sweter, spięty grubym, czarnym pasem w talii, i zwyczajne czarne trampki. Włosy upięła w wysokiego kucyka. Śmiała się. Była radosna, kiedy rozmawiała ze swoim przyjacielem. Uśmiechnąłem się delikatnie na ten widok i otworzyłem drzwi samochodu.
- Porozmawiam z ojcem - zatrzymałem się na chwilę i spojrzałem na mamę. - Nic nie obiecuję. I wymysł jakieś lepsze argumenty co do tego wyjazdu.
Szeroko się uśmiechnąłem i wysiadłem z samochodu. Zapowiadał się dobry dzień.
Tracę wenę do tego opowiadania. Mam wrażenie, ze to, co chciałam przekazać, juz przekazałam i meczy mnie ciągniecie tej historii, więc prawdopodobnie skończę ją w najbliższych dwóch-trzech rozdziałach. Pracuję teraz nad kilkoma nowymi opowiadaniami, więc pewnie jak "Make a deal, Mortez" się oficjalnie zakończy, otrzymacie cos nowego. Kocham ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro