Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14

W ramach przypomnienia - bo przecież nie każę Wam powtarzać całego Deal, Styles, a niektóre momenty z książki mogą wam umykać - Harry przyjechał pod mieszkanie Mali, i przeprowadzili długą rozmowę na dachu, takie tam. Nie bede opisywała tej rozmowy z jego perspektywy, bo rozdziały w tej książce, i w tamtej, byłyby niemal identyczne.

Z dnia na dzień coraz milej spędzało mi się czas z Mortez. Kiedy widziałem ją na korytarzu, serce mi rosło. Kiedy mnie przytulała, czułem się nieco lepiej?

- Tato? - mruknąłem, widząc mojego ojca przy blacie w kuchni. Spojrzał na mnie i uciszył gestem dłoni. Podszedłem. - Co robisz? - szepnąłem.

- Rocznica, Harry - odszepnął, mieszając w misce coś... co wyglądało na czekoladową masę. - Kobiety szaleją, kiedy mężczyzna pamięta o rocznicach, twoja matka tym bardziej.

Spojrzał na mnie typowym ojcowskim wzrokiem. Przytaknąłem i zabrałem kawałek truskawki z deski, która była obok. Dostałem za to żartobliwie po łapach.

- Nawet się nie waż, gówniarzu - zaśmialiśmy się cicho, a ja połknąłem owoc. - Jak się miewa twoja dziewczyna?

To był moment, w którym cieszyłem się, że juz nie miałem nic w ustach. Zakrztusiłem się i spojrzałem na niego. - Dziewczyna?

- Mój przyjaciel mieszka z nią w bloku. Sympatyczna dziewczyna, podobno - spojrzał na mnie pobłażliwie. - Ja nie będę pierwszy, który powie Ann, ale Harry, powinna wiedzieć. Jest przekonana, że jesteś gejem.

- Może jestem - parsknąłem cicho. - Przeszkadzałoby jej to?

- Harry - jęknął. - Oczywiście, że nie. Ale chciałaby zobaczyć wnuki - znowu się zakrztusiłem śliną. Jezu, jak niezręcznie. - Nie teraz, młody chłopcze. Nie będziesz zmieniał pieluch, póki sam je nosisz!

- Dzięki, tato.

- Mówię poważnie - szepnął, wlewając masę do dwóch foremek. - Cieszę się, że znalazłeś sobie kobietę, ale nie zapędzaj się.

- Mali-koa nie jest moją dziewczyną. Przyjaźnimy się - wzruszyłem ramionami.

- Całymi nocami? - trzepnął mnie w ramię, a ja cały czerwony szybko zabrałem butelkę wody z kuchni, chcąc jak najszybciej się ewakuować.

- Nie udawaj luzaka, tato - cicho jęknąłem, wychodząc. Wbiegłem po schodach do pokoju i spakowałem butelkę do plecaka. Potem rzuciłem się na łóżko. Oczy kleiły mi się do snu. Dlaczego obudziłem się wcześniej, skoro dalej byłem śpiący?

Przewróciłem się na bok i wziąłem telefon do ręki. Miałem godzinę do wyjścia, i nic do roboty. Postanowiłem napisać do Mortez.

Ja: Zabij mnie.
Mortez: ok

Dzięki.

Właśnie w takim sytuacjach miałem największy mętlik w głowie. Czy jej się podobam, czy ma mnie całkowicie w dupie? Westchnąłem i przeczesałem włosy palcami.

- Oj, skarbie, przez ciebie mam tyle myśli...

Wyszeptałem, podnosząc się z łóżka. Chciałem spędzić z nią dłużej niż jeden dzień, wieczór czy cokolwiek. Wszedłem na stronę internetowa z rozkładem odjazdów z naszego dworca. Jutro był piątek i chciałem gdzieś ją zabrać.

Żadna z opcji nie wydawała się odpowiednia. Manchester, Doncaster... nie. Chciałem ją zaskoczyć, pojechać w jakieś miejsce, które byłoby ustronne, intymne, małe i spokojne. Może nad wodą, gdzie przeszkadzałby nam tylko szum.

Portsmouth. Byłem tam z rodzicami kilka lat temu, kiedy tata miał tam jakieś ważne spotkanie, a chciał nam pokazać jakieś miłe miejsce w Anglii. Pamiętam, że chodziłem z Gemmą po niewielkich alejkach, bez nikogo innego. To było bardzo przyjemny czas w moim życiu.

Kilka chwil pózniej już schodzę na dół, żeby porozmawiać z mamą.

- Odwieziesz mnie do szkoły? - pytam, widząc, jak ubiera płaszcz. Patrzy na mnie, i marszczy brwi, ale bez słowa kiwa głową. Szybko wkładam buty i kurtkę, i w ciszy kieruję się za nią do samochodu. Przemyślam w głowie plan rozmowy, którą zaplanowałem.

Wszystko zaczyna się, kiedy moja mama odpala silnik w samochodzie.

- Mamo? - zwracam na siebie jej uwagę, kiedy mruczy coś cicho, abym kontynuował. - Mam dla ciebie... propozycję. Albo inaczej, chciałbym o coś spytać.

- Słucham cię, kochanie - mówi, wyjeżdżając z podjazdu, i jadąc w stronę mojej szkoły. Ściskam w dłoniach telefon.

- Czy jeśli, czysto teoretycznie - opieram łokieć na kolanie, a brodę na wystawionej dłoni i patrzę na nią niepewnym spojrzeniem - chciałbym sprawić osobie, którą bardzo lubię, miłą niespodziankę, to miałabyś coś przeciwko?

- Zależy, jaka niespodzianka, babcią bynajmniej jeszcze nie chcę zostawać - śmieje się, zatrzymując się na pasach. Spogląda wtedy na mnie. - Jaki jest typ tej niespodzianki?

- No... - zsunąłem się nieco na fotelu. - Po pierwsze, za wszystko oczywiście sam zapłacę i takie tam... Ale na weekend do Portsmouth?

Następne sekundy minęły jak jedna. Moja mama, gwałtownie skręcająca na chodnik i zatrzymująca samochód, patrząca w moją stronę wielkimi oczami i z otwartą ze zdziwienia buzią.

- Chyba sobie żartujesz, młodzieńcu? - powiedziała, opierając dłoń na kierownicy i pochylając się w moją stronę. - Jeszcze cię tam zgwałcą, zabiją albo ukradną nerki. Albo wszystko naraz - obróciła się do mnie bokiem i oparła o fotel. - Nie ma mowy.

- Ale mamo - jęknąłem. - Proszę, bardzo mi na tym zależy, cholera jasna!

- Nie podnoś na mnie głosu - warknęła. - To zamknięty temat. Koniec, kropka.

- I tak pojadę - wymamrotałem.

- Tylko spróbuj, gówniarzu, to następne lata spędzisz w swoim pokoju o chlebie i wodzie.

- Podaj mi jeden istotny argument, dla którego miałbym nie jechać.

- I vice versa, Haroldzie Edwardzie Stylesie - spojrzała na mnie i zjechała z chodnika. - Podaj mi jeden powód, dla którego miałabym cię puścić na dwa dni samego z dziewczyną do miasta oddalonego dobre dwie albo trzy godziny stąd.

- Bo ona chodzi smutna - wzruszyłem ramionami, nie wiedziałem, czemu miałbym to robić, jak zabierać Mortez do Portsmouth. - Nie wiem, po prostu chcę spędzić z nią trochę czasu, poznać ją bliżej, a w Londynie za dużo się dzieje.

Zapadła cisza. Oparłem czoło o chłodną szybę samochodu i obserwowałem znane widoki za oknem. Obracałem w dłoniach telefon i myślałem o tym, co się wokół mnie działo. Światła samochodów z naprzeciwka co jakiś czas mnie oślepiały - nie na długo, to była kwestia sekund. Szare i kremowe, wysokie kamienice piętrzyły się w tej dzielnicy. Przymknąłem oczy i wyobraziłem sobie Mortez. Rysowałem kontury jej twarzy w umyśle, i byłem na tym skupiony tak bardzo, że nie zorientowałem się, kiedy zaparkowaliśmy pod moją szkołą. Otworzyłem oczy i zobaczyłem ją, jak stoi z Jasonem na dziedzińcu. Miała szary sweter, spięty grubym, czarnym pasem w talii, i zwyczajne czarne trampki. Włosy upięła w wysokiego kucyka. Śmiała się. Była radosna, kiedy rozmawiała ze swoim przyjacielem. Uśmiechnąłem się delikatnie na ten widok i otworzyłem drzwi samochodu.

- Porozmawiam z ojcem - zatrzymałem się na chwilę i spojrzałem na mamę. - Nic nie obiecuję. I wymysł jakieś lepsze argumenty co do tego wyjazdu.

Szeroko się uśmiechnąłem i wysiadłem z samochodu. Zapowiadał się dobry dzień.

Tracę wenę do tego opowiadania. Mam wrażenie, ze to, co chciałam przekazać, juz przekazałam i meczy mnie ciągniecie tej historii, więc prawdopodobnie skończę ją w najbliższych dwóch-trzech rozdziałach. Pracuję teraz nad kilkoma nowymi opowiadaniami, więc pewnie jak "Make a deal, Mortez" się oficjalnie zakończy, otrzymacie cos nowego. Kocham ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro