6. Chodzi o tego reżysera...
Pogoda w końcu zaczyna nas rozpieszczać, jakby nie dając mi tym samym wymówki do tego, by wykręcić się od odświeżania domku przy plaży. Jedynym plusem tej całej operacji jest dla mnie spędzenie czasu z Matiu z dala od moich matek, które z każdym dniem mojego pobytu wiążą coraz większe nadzieje, że zostanę tu chociaż do końca jego szkoły.
Oczywiście myślałam o tym, ale chyba wszyscy w naszym domu zdajemy sobie sprawę z tego, jakie byłoby to bez sensu. Nie dość, że tworzyłabym tym wielką dziurę w moim życiorysie i musiała tłumaczyć się z tego na każdej kolejnej rozmowie o pracę, to jeszcze... nie jestem tu im zbytnio potrzebna. Matiu jest już praktycznie dorosły i dużo bardziej istotne jest dla niego gadanie ze mną na Skypie o muzyce, niż o uczuciach, a moja matka i Cindy doskonale radzą sobie ze wszystkim same. I przez to wszystko, nawet jak zostałabym z nimi, nie miałabym tu absolutnie nic wartościowego do roboty.
Więc na razie cieszę się nadchodzącym powoli latem, kończąc malować ostatni fragment framugi okna na werandzie, gdy Matiu układa krąg z cegieł na piasku, gdzie pewnie przez całe wakacje będzie robił ogniska. Przynajmniej ja je robiłam w jego wieku, ściągając do Port Levy wszystkich moich znajomych.
Upijam łyk piwa, łapiąc się na tej chwilowej nostalgii, gdy się na niego gapię. Właściwie nie pamiętam już aż tak dobrze, jak wyglądał jego ojciec, ale mam wrażenie, że mi go przypomina. Choć dużo więcej jest w nim ze mnie i moich rodziców, jakby był najwspanialszą kompilacją tego, co dobre w moim życiu.
– Przestań! – woła, idąc w moją stronę i wytrącając mnie tym z zamyślenia. – Wiem, co robisz Kamārie i to nie ma sensu... przecież wszystko jest spoko, prawda? Nie musisz nagle roztrząsać emocjonalnie przeszłości – mówi, zdejmując robocze rękawiczki i upijając trochę piwa z mojej butelki. – Mam otworzyć sobie własne?
– No raczej – odpowiadam urażonym tonem, a gdy znika w domku, uśmiecham się lekko. – I tak, jest spoko. Po prostu tęskniłam za tobą, gałganie.
– Przestań, mamo! – woła, a ja przygryzam usta, uśmiechając się lekko. Matiu nie mówił do mnie mamo... nigdy, dopóki nie chciał, żebym dała mu spokój, albo odpuściła jakiś temat. To był jego złoty środek, który działał zawsze idealnie. – Jakbyś się wprowadziła do tego domku, miałabyś więcej spokoju – mówi, uśmiechając się do mnie i opierając się o futrynę obok, a ja wzruszam ramionami w odpowiedzi. – Co, poniżej twojej godności?
– Mojego czego? – sarkam, a on parska śmiechem. – Daj spokój, to idealne miejsce do tego, by pisać łzawe wiersze i któregoś wieczora odkręcić gaz. Dopóki zostaję w domu, to zostaję w domu, nie będę się chować tutaj, a zresztą niedługo zaczną się kręcić turyści.
– Do sezonu jeszcze trochę zostało, a Kaia i Cindy wczoraj rozmawiały o tym, żeby zaprosić jakichś znajomych, którzy mają syna. One cię chcą wyswatać – mówi i odstawia butelkę, by złapać mnie za ramiona z udawanym przerażeniem na twarzy. – Musisz uciekać, póki masz jeszcze szansę!
– Powinny zadzwonić do Toni, ona jest przewodniczącą tej imprezy i nie rozumie, że nie potrzebuję pomocy. Nie, żeby mnie samej szło to jakoś zajebiście, ale... – przerywam na chwilę, nie chcąc wdawać się w szczegóły, że od niedzieli spoglądam nerwowo na telefon, jak zakochana nastolatka. Niby podświadomie wiem doskonale, że Taika w końcu zadzwoni, tylko wkurwia mnie straszliwie, że jeszcze tego nie zrobił. – Można powiedzieć, że jestem dobrej myśli.
– Kamārie. Co do chuja się wydarzyło? – pyta z wrodzoną sobie subtelnością, łączącą naszą rodzinę i cwanym uśmiechem, a ja tylko zbywam go spojrzeniem i oddaję mu wałek, życząc mu powodzenia z resztą.
W ciągu ostatnich kilku dni udało nam się doprowadzić domek do stanu używalności, który moja matka i tak na pewno będzie chciała w jakimś stopniu skrytykować. Na szczęście będę jednak mogła mieć to kompletnie gdzieś, bo mam wrażenie, że bawiliśmy się przy tej minimalnej renowacji całkiem dobrze.
Jeszcze raz upewniam się, że w środku nie pozostało nic do naprawienia i z uśmiechem przyznaję sobie złotą gwiazdkę, za to, jak dobrze nam poszło. Po czym poprawiam tylko pościel i zaglądam do lodówki, gdzie czeka na nas jeszcze kilka piw.
– Telefon! – wrzeszczy Matiu, a ja wybiegam na dwór i rzucam się do stolika, na którym stoi laptop i nasze komórki.
Nie znam numeru, który się wyświetla, widzę tylko, że dzwonią do mnie z Australii, więc biorę głęboki wdech i odbieram połączenie. Przez kolejne kilkanaście minut jestem zalewana informacjami od mojego potencjalnego nowego pracodawcy i dopiero po dłuższej chwili dociera do mnie, co się dzieje, więc zaczynam zbierać wszystkie swoje pokłady elokwencji, by nie wyjść na kretynkę. Tak, to jest telefon, na który czekam, odkąd odświeżyłam swoje CV i zaczęłam je wysyłać gdzie popadnie, licząc, że kogoś zainteresuje. I dokładnie teraz się to wydarza.
Z telefonem przy uchu idę pośpiesznie do domku, by zapisać w kalendarzu datę, godzinę i miejsce spotkania w Sydney.
Matiu widzi moją minę, jak tylko wyjdę z powrotem na dwór i bez słowa wręcza mi piwo, czekając, aż powiem, co się właśnie wydarzyło.
– To był telefon z Roadshow Films, największej australijskiej wytwórni... za kilka tygodni ruszają zdjęcia do jakiejś dużej produkcji i wykruszyło im się kilka osób, a szefem zespołu charakteryzatorów jest Lesley Vanderwalt, ona jest stąd, z Nowej Zelandii i chce mnie zaprosić do współpracy.
– Więc dlaczego nie brzmisz, jakby to była dobra wiadomość? – pyta Matiu, mrużąc oczy.
– To zapowiada się na ogromny projekt, a ja nigdy nie robiłam ogromnych projektów... – mówię i oddycham głęboko, nie do końca mogąc uwierzyć w to, co się właśnie dzieje. – We wtorek muszę być w Sydney na rozmowie.
– Mogę lecieć z tobą? – pyta, a ja wzruszam ramionami, zanim mnie obejmie. Przytula mnie dłuższą chwilę, zanim do mojego mózgu dociera, że też powinnam go objąć.
– Jasne, że możesz lecieć ze mną, jeśli tylko nie udupisz przez to szkoły.
– Dam sobie radę – odpowiada z pewnym uśmiechem i zaczyna sprzątać werandę ze wszystkich pędzli i farb.
– Wiesz, że skonsultuję to jeszcze z matką. Ona musi wydać wyrok na podstawie twoich ocen.
– Moje oceny nie są twoim zmartwieniem – odpowiada, a ja kręcę głową z dezaprobatą i spoglądam w stronę drogi prowadzącej do domu.
– Matiu, mogę cię o coś prosić? – pytam, a on od razu obraca się, uśmiechając się szeroko i wiem, że ta prośba będzie mnie pewnie kosztować coś więcej niż podwójne cappuccino. – Kaia i Cindy nie muszą na razie wiedzieć, że mam tę rozmowę i potencjalną pracę w Australii.
– Jasne, ale powiesz mi, dlaczego?
– Bo mogę mieć na oku jeszcze jeden projekt, tu, w Nowej Zelandii.
– Projekt? – pyta, uśmiechając się kpiąco. – Czyli?
– Nie znam szczegółów, ale chodzi o tego reżysera od What we do in the Shadows – mówię, a on parska śmiechem.
– Chodzi o tego reżysera i wszystko jasne – odpowiada, kręcąc głową. – Wiesz, że się nie wygadam, ale lepiej wymyśl jakieś dobre kłamstwo, żeby zatuszować nasz wyjazd.
– Odnawianie więzi rodzinnych? – sarkam, a on parska tylko śmiechem.
Wracamy do domu dopiero, gdy się ściemni, wykorzystując do granic możliwości, to, że naprawdę się w końcu dogadujemy i nikt nie stoi nam przy tym nad głowami, obserwując nas jak na psychoterapii. Po tych kilku dniach sprzątania jestem naprawdę zmęczona i po prostu rzucam się na łóżko, i piszę do smsa do Toni.
< Nie uwierzysz, co się stało!
T > Nie masz za grosz cierpliwości, żeby poczekać na telefon ode mnie?
Wpatruję się przez dłuższą chwilę w ekran, nie rozumiejąc, co Antonina może mieć na myśli i nagle zaczynam przeklinać we wszystkich znanych mi językach. Muszę oduczyć się zapisywać nowych ludzi po literach, mogłam wybrać tyle różnych opcji, by wprowadzić numer Waititi, a wybrałam ten najgłupszy.
Jasne, byłam pijana.
A teraz będę się tłumaczyć.
Chociaż właściwie to nie, nie będę. Niby dlaczego mam to robić? W końcu mówiąc mu, że pomyliłam odbiorcę, wyjdę tylko na jeszcze bardziej żałosną osobę, niż jestem w rzeczywistości.
Więc może powinnam to po prostu wykorzystać.
< Może po prostu uważam, że powinniśmy spędzić razem resztę życia i nie mam ochoty...
Nie, to nie jest najlepszy plan na wiadomość, Kamārie. Podjedź do sprawy chłodniej, chociaż odrobinę, nie masz dwudziestu lat.
< Och, to nic osobistego. Po prostu jak chcesz mnie zatrudnić, to pomyśl o tym szybciej, bo mam też inne propozycje...
Nie, to też nie jest dobry plan. Teraz wychodzisz na zimną sukę, a to też nie jest efekt, który chcemy osiągnąć.
Zakrywam twarz poduszką i krzyczę w nią bezgłośnie, na dobre tracąc resztki własnej godności, gdy naprawdę czuję się jak nastolatka.
– Ktoś umarł? – pyta Matiu, a ja odkładam poduszkę i siadam na łóżku. – Czy chcesz kogoś zabić? Bo nie jestem w stanie określić, czy jesteś wściekła, czy załamana.
– Nie, po prostu uświadomiłam sobie, że wszystkie te lata, kiedy powinnam rozwijać umiejętności społeczne takie jak flirt, czy budowanie związków, poświęciłam na zmienianie ci pieluch. Więc teraz mam absolutnie zerowe doświadczenie.
– Reżyser? – sarka, siadając obok mnie i zabiera mi telefon. – Naprawdę, Kamārie? Naprawdę zagrałaś kartą: och biedna pomyliłam numer?
– Nie zagrałam tej karty, zapisałam go tak samo, jak Toni – mówię, a on posyła mi rozbawione spojrzenie, więc wyrywam mu komórkę. – Nie będę przyjmować porad od własnego syna.
– A masz kogoś lepszego w tej kwestii? Nie, nawet nie lepszego, w ogóle kogoś? Bo przecież nie Toni, Toni ma jeszcze mniejsze umiejętności społeczne niż ty i może to dobrze, że znalazła tak szybko męża.
– Nie sądziłam, że w ciągu tygodnia upadnę niżej, niż pójście na randkę w ciemno umówioną przez Toni, a jednak to jeszcze nie było dno. Dno to wysłuchiwanie porad od szesnastolatka.
– Kamārie, sprawa jest prosta, chcesz się z nim umówić, to napisz mu teraz, że chcesz się z nim umówić – stwierdza największą oczywistość pod słońcem i wręcza mi jakąś kartkę. – Jakbyś chciała podejrzeć moje oceny, to tu masz login i hasło. Powodzenia.
Wychodzi, i kiedy zostaję sama znów kasuję całą niewysłaną wiadomość i piszę kolejną, a czekając na odpowiedź, loguję się na dziennik swojego syna.
< Moja feministyczna natura nie do końca zgadza się z utartymi schematami, że to facet ma dzwonić pierwszy.
Taika > Po prostu nie mogłaś się powstrzymać, co?
< Oczywiście. Kocham Cię i nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie.
<
A tak naprawdę to po prostu tamten wieczór, był tak fatalny, że nie mogę go wyrzucić z pamięci.
Taika > Powinienem od razu Cię uprzedzić, że tak łatwo nie dam o sobie zapomnieć.
< Nie wiem, czy koszmary są tym, co chciałeś u mnie wywołać.
< Jednak to wyszło Ci doskonale.
Taika > Więc chcesz to powtórzyć?
< Wolałabym mniej wypić.
Taika > Chcesz sprawdzić, czy na trzeźwo też będę taki zabawny?
Taika > Bo uwierz mi, będę.
< Nie wierzę na słowo.
Taika > ...
Taika > Więc nie pozostaje nam nic innego, jak się umówić.
< Niestety...
Na chwilę odrywam wzrok od telefonu i spoglądam na oceny Matiu, otwierając lekko usta ze zdumienia.
– Urodziłam pieprzonego geniusza – szepczę, nie wierząc w to, co widzę.
Wróciłam z wakacji i wracam do regularnych publikacji.
Zostało kilka rozdziałów i mam nadzieję, że czekacie.
K.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro