3. Nie lubię miłych ludzi.
W sobotę poświęcam zdecydowanie za dużo czasu, na wyprostowanie włosów i zrobienie perfekcyjnego makijażu, ale cały czas wmawiam sobie, że po prostu chcę dobrze wyglądać dla siebie. Wcale nie chodzi mi o to, że czuję się, jakbym miała komuś zaimponować, bo w końcu robiłam “wielką karierę” w Londynie. Sama sobie wypominam głupotę i otwieram minibarek, uśmiechając się do jego imponującej zawartości, i robię sobie drinka, zanim zdecyduję, co na siebie włożyć. W końcu wybieram czarny kostium z głębokim dekoltem i sweter, a później dłuższą chwilę gapię się na swoje szpilki, rozważając, czy aby na pewno jest to dobre obuwie na randkę z kimś, kto może być ode mnie niższy. Jednak, tak jak w przypadku wielu innych rzeczy, decyduję się, by mieć to gdzieś i wsuwam buty na stopy.
Celowo wychodzę z hotelu dziesięć minut później, bo wolę się chwilę spóźnić, niż czekać na niego na dworze. Nawet jeśli obecna pogoda naprawdę zapowiada nadchodzące lato i jest aż nazbyt idealna. To znaczy: nie padało i nie musiałam nosić kurtki, a to już spełnia moje niskie standardy.
Za to mężczyzna, który na mnie czeka, stanowczo wychyla się ponad moje oczekiwania. Uśmiecham się do bruneta, który rusza w moją stronę i wyjątkowo mocno staram się, by mój wyraz twarzy od razu nie zrobił się bezczelny. Jasne, nie jest stuprocentowo w moim typie, ale obiektywnie muszę przyznać, że prezentuje się nieźle. Ma jasne oczy, gładko ogolne policzki i białą koszulę. Wygląda dobrze, nawet bardzo, ale od razu nasuwa mi to myśl, że musi mieć jakieś okropne wady, skoro zamiast posiadać już żonę lub szukać jej samodzielnie, chodzi na randki ustawione przez koleżanki.
Co właściwie doskonale wystawia też świadectwo mojej skromnej osobie.
– Ezra – przedstawia się brunet, a ja natychmiast uśmiecham się jeszcze trochę szerzej. – Miło cię poznać, przejdziemy się do restauracji? Nie jest aż tak zimno, a mamy czas.
Przytakuję mu, mając nadzieję, że przez te kilkanaście minut spaceru uda nam się swobodnie porozmawiać w cztery oczy i gdy usiądziemy przy stoliku, będę już miała gotową pobieżną opinię na jego temat. Nawet jeśli od kilku metrów idziemy w kompletnie krępującej ciszy, którą decydujemy się przerwać niemal jednocześnie.
– Więc czym się zajmujesz? – pytam.
– Przeprowadzasz się na stałe do Christchurch? – odzywa się w tym samym momencie i czekam, aż on pierwszy odpowie. – Jestem grafikiem, pracuję dla tej samej firmy, co Toni.
– Grafikiem? To ciekawsze niż się spodziewałam – odpowiadam, zbijając go trochę z tropu, a słysząc dźwięk swojego telefonu, uśmiecham się przepraszająco. – To moja mama, odpiszę jej tylko, że żyję. Zapomniałam do niej zadzwonić, a gdy jestem w domu, ona cały czas traktuje mnie jak nastolatkę.
– Jasne, moja ma czasem tak samo. – Przytakuje mi lekko, a ja w szybkim tempie zaczynam pisać wiadomość do przyjaciółki.
< T, on wygląda jak bankier.
T > Ale całkiem słodki bankier...
< Tak, jakbym chciała wziąć kredyt, a nie ślub, to totalnie bym do niego zadzwoniła.
– A czym się zajmowałaś w Londynie? – pyta Ezra, gdy tylko chowam telefon do kieszeni torebki.
– Pracowałam przy charakteryzacji w serialach BBC, a teraz szukam czegoś tutaj, lub w Australii. To, czy jednak zostanę tu na stałe, zależne jest tylko i wyłącznie od pracy. Jak się nie ułoży, to będę musiała rozszerzyć swoje poszukiwania na Stany Zjednoczone, a jednak to znów kilkanaście godzin w samolocie.
– Twój zawód jest raczej niszowy, więc na pewno pojawi się jakaś oferta – odpowiada, a ja przytakuję lekko. – Właściwie ten facet, z którym spotyka się moja koleżanka, chyba jest filmowcem, więc pogadaj z nim po prostu.
– Tak mi się wydaje, że właśnie po to ich zabraliśmy, żeby z nimi pogadać – mówię, zanim zdążę się ugryźć w język.
Zdecydowanie powinnam pomyśleć, zanim coś chlapnę i chociaż na pierwszym spotkaniu udawać znacznie milszą niż jestem w rzeczywistości. Tak w końcu działają chyba pierwsze randki.
Całą resztę drogi rozmawiamy głównie o pracy i z każdą chwilą mam wrażenie, że idzie nam to coraz swobodniej, nawet jeśli czuję, że moja przesadna pewność siebie, nie jest za dobrze odbierana. Dlatego staram się hamować. Może nie zakochałam się od pierwszego wejrzenia, ale szkoda marnować dobrze zapowiadający się wieczór. W końcu moje włosy ułożyły się dziś tak dobrze, że byłoby jawnym marnotrawstwem wrócić teraz do pokoju hotelowego. Samotnie.
W końcu docieramy do nowoczesnej restauracji, gdzie jeszcze nikt na nas nie czeka, dlatego zamawiamy tylko drinki i uśmiechamy się do siebie.
– Byłaś tu kiedyś? – pyta Ezra, a ja od razu kręcę głową.
– Ostatni raz jak tu byłam, to miejsce pewnie nawet nie istniało.
– Mogę spytać, czemu wracasz do Nowej Zelandii?
– Mogłabym zrobić ci tu długi wywód o powrocie do korzeni i szukaniu własnego ja, ale prawda jest taka, że w brytyjskiej telewizji jestem chwilowo spalona i po prostu wzięłam nogi za pas, zanim afera się rozbuchała na dobre.
– Mogę spytać...
– Nie, nie możesz – ucinam z uśmiechem i przypominam sobie, że przecież miałam być miła.
Przeklinam samą siebie i nachylam się do niego lekko, dotykając jego przedramienia i prosząc, by opowiedział mi więcej o sobie. Co absolutnie zawsze działa doskonale, bo niemal wszyscy mężczyźni uwielbiają opowiadać o sobie na pierwszych randkach, zwłaszcza że teraz sprzyjają temu okoliczności. Dopóki jesteśmy sami, może mi wciskać kity o regularnej grze w squasha i innych pierdach, które mnie totalnie nie obchodzą
Po mniej niż godzinie w końcu pojawia się nasza druga para. Blondynka koło trzydziestki idzie pierwsza w naszą stronę i jest wyraźnie zdenerwowana, a kilka kroków za nią podąża jej partner i niemal od razu mam ochotę się roześmiać. Gdy tylko na nich spoglądam, wiem, że czeka mnie jeszcze bardziej interesujący wieczór. Blondynka ma na sobie prostą, ale elegancką czarną sukienkę, a on przetarte jeansy, sprany czarny podkoszulek i koszulę w niemal krzykliwym princie. Ona ułożyła fryzurę w staranny kok, jego włosy kręciły się lekko w każdą stronę. Ona zrobiła staranny wieczorowy makijaż, a jego krótka broda już kilka dni temu musiała prosić się o strzyżenie.
Mówiąc krótko, na pierwszy rzut oka nie wyglądają, jakby łączyło ich cokolwiek.
Ezra i jego koleżanka witają się krótkim objęciem, a ja nie odrywam wzroku od mężczyzny, z którym przyszła blondynka. Jest coś w jego urodzie, co jest niemal magnetyczne. W przeciwieństwie do mojej randki nie jest klasycznie przystojny. Jest… niemal dziwaczny, a jednocześnie cholernie seksowny. Z całą pewnością wydaje się mieć najciekawszą urodę, jaką kiedykolwiek widziałam w życiu. Nawet odrobina siwizny w jego włosach i brodzie tylko dodaje mu uroku. Uroku, który nie pozwala mi spojrzeć gdziekolwiek indziej, tylko na niego. Zwłaszcza że on doskonale zdaje sobie z tego sprawę i uśmiecha się do mnie bezczelnie.
– Mārie*. – Przedstawiam się, podając mu dłoń, a on od razu parska śmiechem.
– Rodzice chybili z imieniem? – sarka, a ja mrużę oczy, uśmiechając się lekko. – Taika.
– Taika*? I ty jesteś rozbawiony moim imieniem Tygrysku? – pytam, przekrzywiając głowę i wyraźnie zaskakując go swoją znajomością maoryskiego. – Dokładnie mam na imię Whakamārie*, jednak do spokoju mi jeszcze dalej, niż do bycia subtelną – mówię, a on przytakuje lekko i dopiero teraz zauważam, że cały czas trzyma moją dłoń, a ułamek sekundy później zauważam pytające spojrzenia pozostałej dwójki. – Etymologia naszych imion – dodaję dla wyjaśnienia w ich stronę.
Kelnerka pojawia się w mgnieniu oka, nie dając się nawet dłużej zastanowić nad tym, co mogliby zamówić nasi nowi znajomi, ale przynajmniej dyskutujemy o drinkach i przystawkach, zamiast siedzieć w krępującej ciszy. Jednak gdy tylko skończymy wybierać, znów patrzymy po sobie, czekając, aż ktoś zacznie rozmowę. I oczywiście jest to Taika.
– Pewnie zastanawiacie się, dlaczego was tu zebrałem..
– By przedstawić nam swój plan przejęcia władzy nad światem? – pytam, a on od razu parska śmiechem.
– Chciałem zacząć od rozmowy o popularnej kinematografii, ale podoba mi się, że celujesz wysoko – odpowiada Taika, unosząc w moją stronę swojego drinka, więc od razu stukam w jego szklankę swoim kieliszkiem.
– Mówiąc o kinematografii, podobno zajmujesz się produkcją filmów? – pytam.
– Produkcją, reżyserią, aktorstwem... Co aktualnie jest wolne.
– Zastanawiam się, z czego mogę cię kojarzyć... – mówię, a on patrzy mi prosto w oczy i przybiera poważną minę.
– Kojarzysz ten film o wampirach.... – zaczyna blondynka, z którą przyszedł Taika i od razu przypominam sobie, że nie jesteśmy tu sami.
– What we do in the Shadows? – pytam, nie mając pewności, czy dobrze pamiętam tytuł, a kiedy Taika mi przytakuje, od razu się uśmiecham. – Faktycznie! To ty, nie poznałam cię we współczesnych ciuchach! Pamiętałam, że zrobił go ktoś o dziwnym nazwisku, ale kompletnie wyleciało mi ono z głowy. Racja. Waititi. – Śmieję się głośno. – Jest zajebisty, serio, płakałam ze śmiechu kilkanaście razy.
– I to jest reakcja, jakiej oczekuję – mówi Taika do swojej partnerki, nie kryjąc się z uszczypliwym tonem.
– Dodatkowo z zawodowego punktu widzenia, jako profesjonalna charakteryzatorka muszę przyznać, że przy budżecie, który miałeś...
– Lub raczej, którego nie miałem – wtrąca z uśmiechem Taika. – Robiłaś charakteryzacje w teatrze, czy czymś poważnym?
– Poważnym – prycham, jawnie oburzona, że West End nie jest dla niego poważną sprawą. – Robiłam kilka produkcji dla BBC i...
– Jak będę kręcił kolejny film, masz u mnie pracę – stwierdza nagle, wchodząc mi w słowo. – Jeśli jara cię praca za kiepską kawę i jeszcze gorszą whisky.
Ezra chrząka znacząco, zanim zdążę odpowiedzieć i dopiero teraz zauważam, że kelner z zamówieniem stoi nam nad głowami, dlatego błyskawicznie kończymy rozmowę uśmiechem. Przy jedzeniu staramy się paplać o rzeczach nieistotnych, byle w rozmowie brali udział wszyscy przy stoliku.
– To jak się poznaliście, Kristen? – pyta swoją koleżankę Ezra, a ja dziękuję Bogu, że powiedział jej imię i nie wyjdę na idiotkę, że go nie zapamiętałam.
– Przez znajomych, to właściwie nasza trzecia randka – odpowiada, patrząc na Taikę, który przytakuje, nie przerywając jedzenia. – A wy?
– Nasza znajoma nas wyswatała – mówi Ezra, a Waititi parska śmiechem.
– Dlaczego? – pyta, a ja bardzo mam ochotę odpowiedzieć, że też się nad tym zastanawiam od prawie dwóch godzin, ale miałam nad sobą panować, więc to właśnie staram się robić.
– Uznała, że się polubimy – odpowiada Ezra, wyraźnie niezadowolony z przebiegu wieczoru, więc zagaduję kelnera o kolejnego drinka i uśmiecham się lekko.
– Właściwie nasza wspólna przyjaciółka Toni sądzi, że największe szczęście w życiu kobiety to obrączka na palcu i nie jest już absolutnie ważne nic innego – mówię, mieszając metalową słomką swoją resztkę Long Island Iced Tea, zanim dostanę kolejną. – A ja nawet jeśli nie mam nic przeciwko ślubom, to mam bardzo dużo do zawierania ich z niewłaściwymi ludźmi. Mam wrażenie, że czasy się zmieniają, a ludzie dalej pakują się w beznadziejne związki i później tkwią w nich całe lata. Są zwyczajnie zbyt leniwi, żeby coś zmienić lub tylko wymyślają powody przeciw zmianom.
– O związki z kimś, kogo znienawidzimy po miesiącu, też nie jest tak łatwo – stwierdza Taika.
– Miesiącu? Nie bywam aż tak cierpliwa – sarkam w odpowiedzi. - I chuj bombki strzelił, tyle z mojej sympatycznej strony - przebiega mi przez głowę myśl, ale Taika znów wybucha śmiechem, co uznaję za dobrą kartę. – Z resztą ja jestem dziwnym konstruktem, bo z jednej strony nie wierzę w miłość, ale z drugiej nie wyobrażam sobie być w związku z kimś, kto nie jest dla mnie ciekawy.
– Nie wiem, co ma być dziwnego, w chęci bycia z kimś, kto cię interesuje – mówi Taika, a ja od razu uśmiecham się do niego w odpowiedzi.
Trudno, może nie będę miała koleżanki z Kirsten, ale przynajmniej kogoś interesującego udało mi się dziś poznać. Właściwie nawet nie muszę go poznawać, bo już w tej chwili go uwielbiam, jestem kompletnie zakochana w samym obserwowaniu, jak Waititi rozsiada się wygodniej na krześle i jak przy kolejnym drinku zaczyna długi monolog o filmie, który ostatnio oglądał. Mimo że chyba absolutnie nikt na świecie poza nim go nie widział, wszyscy słuchają go zafascynowani sposobem, w jaki mówi. Z każdą chwilą mam coraz większe wrażenie, że Taika po prostu nie umie się zamknąć, snując swoje dygresje, które są tak pełne humoru i błyskotliwości, że gdy nie mija pół godziny, jestem przekonana, że mój tusz do rzęs pozostanie smutnym wspomnieniem, jeśli nie przestanę zaraz płakać ze śmiechu.
– Skąd pochodzisz Mārie? – zagaduje mnie Kirsten, która ewidentnie ma dość żartów wymienianych przeze mnie z Taiką.
– Stąd. Dokładnie z rancha w okolicy Port Levy – odpowiadam od razu i uśmiecham się do kelnera, gdy stawia przede mną kolejnego drinka.
– Nie, chodzi jej o to, skąd przyjechałaś – wtrąca Taika, unosząc swoją szklankę do ust.
– Och, z rancha w okolicy Port Levy – sarkam, spoglądając na blondynkę ze słodkim uśmiechem i gdy widzę, że nie bawi to nikogo poza mężczyzną naprzeciwko mnie, wzdycham krótko. – Z Londynu. Rodzina mojej matki mieszka tu chyba od zawsze, ojciec jest Brytyjczykiem z hinduskimi korzeniami.
– Nieźle, prawie bijesz mnie w genetycznej loterii – sarka Taika, a ja od razu mierzę w niego palcem.
– Jesteś w połowie Maorysem, to widzę, a co dalej.
– Moja mama jest żydówką.
– Och, to musi być dopiero historia. – Śmieję się, a on odpowiada mi uśmiechem.
– Żebyś wiedziała – przyznaje, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Więc widzisz, nie wygrasz ze mną.
– Nie podpuszczaj mnie Tygrysku – sarkam, puszczając do niego oko.
– Och, zdecydowanie będę.
– Proszę bardzo. Moja matka krótko po urodzeniu mnie odkryła, że jest lesbijką. Więc przypuszczam, że moje pojawienie się na świecie wzięło się tylko i wyłącznie z dużej ilości alkoholu.
– W takim razie niech będzie błogosławiona whisky – deklaruje niezwykle poważnym głosem Taika, a ja bez zastanowienia znów stukam swoją szklanką w jego.
Czuję, że robię się bardziej pijana z każdą chwilą i mam coraz większy problem, żeby nie patrzeć tylko w jedno miejsce - na hipnotycznego mężczyznę naprzeciwko. Właściwie nie wiem, kiedy ostatni raz któreś z nas wymieniło chociaż jedno spojrzenie z osobami, z którymi tu przyszliśmy i z każdym kolejnym drinkiem coraz mniej się tym przejmujemy, przerzucając się anegdotami z pracy.
– Więc pracowałam przy tym serialu i mieliśmy kręcić scenę bójki. Zazwyczaj byłyśmy na planie we dwie, ale moja koleżanka zapiła i zostałam sama ze stażystkami, których jednak staramy się do gwiazdeczek nie dopuszczać od razu – opowiadam, a Taika siedzi naprzeciwko, rozparty na krześle z kolejną szklanką whisky w dłoni, słuchając mnie jak zaklęty. – No i okazało się, że aktor, którym miała się zająć moja koleżanka, ma z nią romans i trochę tego dnia wypił… dowiedziałam się o tym, jak złapał mnie za tyłek święcie przekonany, że to ona. Zareagowałam tak impulsywnie, że wcale nie musiałam mu malować tego podbitego oka…
– O rany! I co? Były z tego jakieś konsekwencje? – pyta Kristen, a ja parskam gorzkim śmiechem i kręcę głową.
– Nie? Oczywiście, że nie. To taka branża, jak zaczynasz kręcić afery, to tracisz pracę – odpowiadam chłodno.
– I dlatego jesteś w Nowej Zelandii, a nie w Los Angeles – stwierdza Waititi, a ja mu przytakuję. – Tutaj wszyscy są mili.
– Nie lubię miłych ludzi.
– A jakich lubisz Kamārie? – pyta, a ja od razu się uśmiecham. Mam ochotę odpowiedzieć, że lubię jego. Mimo tego, że znamy się od czterech drinków i jednej niewielkiej kolacji.
Właściwie za każdym razem, gdy zaczynamy rozmawiać, mam wrażenie, że zostajemy sami, jakby reszta świata rozmywała się i znikała wokół nas. I chyba oboje to wyczuwamy: te fajerwerki uderzające z każdej strony, gdy tylko wdajemy się w kolejną dyskusję; tę magnetyczną chęć, by rozmawiać dalej, więcej, bardziej zawzięcie, bo wtedy powietrze między nami aż niemal iskrzy.
– Co powiecie na zmianę lokalu, na jakiś inny? – pyta Ezra, a jego koleżanka od razu wstaje, nie czekając nawet na naszą reakcję. Wzruszam więc ramionami i sięgam po swój sweter, zanim wyjdziemy z powrotem na rześkie wieczorne powietrze.
Kristen i Ezra idą w ciszy, a my z Waititim wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia, mówiące, że kompletnie nie mamy pojęcia, co takiego się wydarzyło, że atmosfera umarła. I, mimo że nie pada między nami ani jedno słowo, na widok swoich min parskamy śmiechem jak dzieciaki, sprawiając tym samym, że całość imprezy dogorywa odrobinę szybciej. Proponuję, że pójdę do baru po drinki, gdy tylko wchodzimy do klubu, pozwalając reszcie szukać stolika. Najzwyczajniej w świecie chcę choć na chwilę zostać sama. Jednak zanim uda mi się choćby zagadać jednego z barmanów, obok mnie pojawia się Taika i nachyla się w moją stronę.
– To może być nasza jedyna szansa na ucieczkę – mówi niemal teatralnym szeptem, jakbyśmy planowali co najmniej nawiać z więzienia.
Spoglądam na jego dłoń wyciągniętą w moją stronę i kręcę głową, nie mogąc uwierzyć w to, co zaraz zrobię. W końcu parskając śmiechem biorę go za rękę i uciekamy razem z klubu, nie oglądając się na resztę.
Māori to piękny język, przypisy są w komentarzach.
Mam wielką nadzieję, że Taika wypada tak jak powinien.
A tak przy okazji ta piękna istota miała wczoraj urodziny ♥️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro