Rozdział 6
- Na prawdę nie wiem, czy to dobry pomysł. - Przyznałam niemrawo, kiedy wraz z Saviem szłam po wybrukowanej ścieżce, prowadzącej do wrót zamku.
- Shilello, już tyle razy to omawialiśmy. - Powiedział znudzonym głosem. Wiedziałam, że miał dość mojego marudzenia, ale nie mogłam nic na to poradzić.
- Savio... Jesteś pewny, że go poznasz? - Upewniłam się. Niestety przez przygotowania i całe to zamieszanie ze zmianą mojego wyglądu, nie miałam czasu dowiedzieć się niczego o Słońcu.
- Tak! - Zatrzymał się nagle, a ja aż się wzdrygnęłam, jego wybuchem. - Wszystko będzie dobrze, Shilello. - Zapewnił głosem nieznoszącym sprzeciwu i złapał mnie za ramiona. - Nie traktuj tego jak aż tak wielkiej misji, bo zwariujesz. Myśl, że to po prostu kolejna akcja, którą musisz wykonać jako Księżyc, a wszystko pójdzie dobrze. - Skinęłam głową, spuszczając wzrok, zawstydzona. Savio miał rację. To po prostu kolejna misja.
- Przepraszam... Masz rację. - Zgodziłam się, a on podniósł mój podbródek, z figlarnym uśmiechem.
- To jak? Pokażemy im na co nas stać, s i o s t r o ? -Zapytał, a ja parsknęłam śmiechem, kiwając głową. Nadal do mnie nie docierało, że musieliśmy grać rodzeństwo. To będzie ciekawy wieczór, przyznałam.
- Oczywiście, bracie. - Powiedziałam z uśmiechem, po czym złapałam go pod ramię i ponownie ruszyliśmy do wejścia.
Kiedy tylko wrota się otworzyły, oniemiałam.
Oto przed sobą miałam ogromną salę balową, zdominowaną przez biel i prawdziwe złoto. Podłoga wyłożona była brązowymi i beżowymi kafelkami ułożonymi w szachownicę. Ściany były pokryte białą farbą. Marmurowe kolumny porozstawiane zostały w równych od siebie odległościach i pełniły raczej ozdobną funkcję, aniżeli ich zamiarem miało być podtrzymywanie sufitu. Między filarami na lewej ścianie znajdowały się okna, a na pozostałych lustra, dzięki czemu pomieszczenie wydawało się jeszcze większe. Złote detale były niemalże wszędzie, od ozdób na ścianach począwszy, na wykonanych z tego surowca stolikach z kwiatami skończywszy. Obok każdej pary drzwi (a było ich cztery, z czego każda wychodziła na inną stronę świata) znajdowały się dwa wgłębienia po obu ich stronach, w których dumnie stali marmurowi Archaniołowie z mieczami w dłoniach, których ostrza opierały się o ziemię u ich stóp. Sufit pokryty był kolorowymi scenami z Biblii. Kryształowe żyrandole zwisały ze sklepienia, dzięki czemu oświetlały całe pomieszczenie.
Savio podał lokajowi małą karteczkę, po czym ten odchrząknął i odwrócił się w kierunku przybyłych gości.
- Pan Xavier O'Harry i jego siostra, Scarlett O'Harra. - Powiedział, po czym weszliśmy do środka.
Savio rozglądał się uważnie po gościach, kiedy ja nagle poczułam... Coś. Sama nie byłam w stanie określić tego uczucia, ale zdawało się, że wyczuwam emanującą od kogoś potężną energię. Jak podejrzewałam, tym kimś było Słońce. Rozglądałam się po sali, kiedy nagle mój przyjaciel delikatnie pociągnął mnie w nieznanym mi kierunku i ze zdumieniem - oraz ulgą - stwierdziłam, że to dziwne uczucie narastało.
Po chwili zatrzymaliśmy się przy wesoło gawędzącej grupce. Savio skinął im głową, a ja po prostu patrzyłam na nich wszystkich, próbując kogokolwiek rozpoznać, ale nie byli to żadni magowie. Ze zdumieniem stwierdziłam także, że to żadne z nich nie jest źródłem tej dziwnej energii.
- Nie widzieli przypadkiem państwo... - Zaczął, ale przerwał mu głos, który dobiegł zza naszych pleców.
- Xavier! A więc jednak przyszedłeś! - Moje serce zabiło szybciej, kiedy usłyszałam tak dobrze mi znany głos, więc odwróciłam się oniemiała. - I to ze Scarlett! Jak ja was dawno nie widziałem. - Powiedział mężczyzna, który mnie wychowywał.
- Witaj, wuju. Czy są jakieś wieści o Shilelli? - Zapytałam pokonując zaciśnięte gardło, a przez jego twarz przebiegł cień.
- Niestety, nie. Już sam nie wiem czy powinienem mieć jeszcze jakąś nadzieję... Po tylu latach. - Powiedział smutno. - A co u mojego brata?
- U Setha? Wszystko w jak najlepszym porządku. - Tym razem odpowiedział Savio.
- Chciałbym wam kogoś przedstawić. Jako mój stary... znajomy, bardzo chciał was poznać. - Powiedział mężczyzna, po czym gestem nakazał nam iść za sobą. - Przepraszam, że nigdy nie powiedziałem ci prawdy, Shilello. - Powiedział cicho, a moje serce się ścisnęło. Jedyne co byłam w stanie zrobić, to zaledwie skinięcie głowy. - Tak więc, oto i on. - Powiedział, a kiedy mężczyzna stojący obok odwrócił się w naszą stronę, moje serce zamarło.
- To kuzyni i przyjaciele mojej zaginionej córki, Xavier i Scarlett, a to jest... - Zaczął wuj, ale Xavier go wyprzedził, skłaniając głowę.
- To zaszczyt, wasza książęca mość. - Powiedział, a ja jedynie dygnęłam, niezdolna do jakiejkolwiek odpowiedzi.
- Byliście przyjaciółmi Shilelli? - Zapytał, a po jego twarzy przebiegł cień, zapewne na wspomnienie.... o mnie.
- Tak. Byli ze sobą bardzo zżyci. - Potwierdził mój "wujek", a Zelten jedynie skinął głową.
- Czy mógłbym prosić panienkę do tańca? - Zapytał, kiedy rozbrzmiały pierwsze nuty walca.
- Oczywiście, wasza wysokość. - Przewrócił oczami na to określenie.
- Proszę się do mnie zwracać po imieniu, panienko. Byłaś przyjaciółką Shilelli, więc proszę to robić chociażby ze wzgląd na nią. - Poprosił, więc skinęłam głową, kiedy wyszliśmy na parkiet.
- Do mnie też proszę się zwracać po prostu Scarlett. - Poprosiłam i z całej siły próbowałam powstrzymać szaleńczy rytm mojego serca. Nie dość, że byłam pierwszy raz od tak dawna w towarzystwie mojego przyjaciela, to z trwogą odkryłam, że ta energia emanuje właśnie od niego.
Jeśli ktoś chce, może teraz włączyć piosenkę poniżej (:
https://youtu.be/WPjNphbbla0
Kiedy Zelten ustawił mnie odpowiednio do tańca, przyjrzałam mu się uważnie. Jego niegdyś ognistorude włosy, były teraz mieszanką rudego, blondu i ciemnego blondu. Ich kolor zależał od światła, które na nie padało. Kiedyś krótko obcięte, teraz sięgały mu prawie do brody, lekkimi falami. Piwne oczy nie zmieniły się prawie w ogóle. Rysy jego twarzy były wyraźniej zarysowane i nabrały powagi odpowiedniej dla przyszłego króla. Nie trzeba było wiedzieć kim jest, żeby domyślić się, że w jego żyłach płynie błękitna krew.
- Więc przyjaźniłaś się z Shilellą? - Zapytał, prowadząc mnie w tańcu. O dziwo prowadził tak, że naprawdę płynęłam.
- Owszem, byłyśmy dla siebie jak siostry. - Odparłam, dziwnie się czując opowiadając o sobie w trzeciej osobie. - Wy też się przyjaźniliście? - Zapytałam niby automatycznie, a jego wargi na chwilę się ścisnęły.
- Tak... - Lekko zawahał się przy odpowiedzi, co mi nie umknęło. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc jego zachowania.
- O co chodzi? - Spytałam szczerze ciekawa. Mimo to bałam się, że zaraz powie coś, co może mnie bardzo zranić.
- Nie wiem czy wiesz w jakich okolicznościach ona... Zniknęła. - Zaczął, a ja skinęłam głową.
- Wiem, że ją porwali. I to chyba w twojej obecności, prawda? - Udałam niepewność, przy tym pytaniu.
- Tak. Nie zdołałem jej uratować. - Wyrzucił ciężko. Chciałam zapytać co to ma do tego, czy się przyjaźniliśmy, ale on kontynuował. - Kiedy ją porwali, obiecałem sobie, że za wszelką cenę ją odnajdę. - Zastanowiłam się.
- Nie udało się, o to chodzi?
- Nie do końca. Prosiłem rodziców, abym mógł wyruszyć na poszukiwania, albo przynajmniej wysłać kilku gwardzistów, aby ją odnaleźli. Ci jednak zabronili mi tego. Wiedziałem, że kiedy tylko obejmę tron, zrobię wszystko aby ją odnaleźć. - Z całej siły powstrzymałam uśmiech i chęć rzucenia mu się na szyję.
- Zapewne dotrzymasz tej obietnicy, ale... Nadal nie rozumiem do czego zmierzasz. - Przyznałam zgodnie z prawdą.
- Tak, dotrzymam obietnicy, ale wiesz dlaczego? Nie dlatego, że głupio to sobie obiecałem za młodu. Po prostu, kiedy ją porwali... Zdałem sobie sprawę, że ja na prawdę ją kocham. - Nie uszło mojej uwadze, że użył czasu teraźniejszego, przez co lekko się zachwiałam, ale udało mi się to zatuszować cichym kaszlnięciem.
- Bardzo przepraszam, ale jeszcze nie czuję się najlepiej po ostatniej chorobie. Shilella nigdy o tym nie wspominała. - Przyznałam wracając do tematu, a on uśmiechnął się półgębkiem.
- Bo sama nie wiedziała i bardzo żałuję, że nigdy nie powiedziałem jej, że ją kocham. - Wyznał, a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc tylko skinęłam głową. Przez resztę walca żadne z nas nie odezwało się ani słowem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro