Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

Demony istniały od samego początku, na długo przed magami. Byli to pierwsi strażnicy harmonii, pochodzący z samych czeluści piekieł, więc jak wszystko inne, potrzebowali przeciwności: magów. Mieli pilnować się nawzajem, aby harmonia była niezachwiana. Gdyby magowie byli bardziej przychyli którejś ze stron, demony miały interweniować. (...)

Żyli pod ukrytymi ukrytymi pentagramami, które otwierały się w razie potrzeby. Byli bezwzględnymi mordercami, którzy mieli zabijać magów za naruszenie równowagi. (...)

W Podziemiach nie było czegoś takiego jak monarchia; wszystkie demony były sobie równe. Jedynymi wyjątkami, były dusze ludzi, którzy zginęli przez demony. Od tego czasu ci magowie musieli służyć swoim mordercom.

Spojrzałam na Zeltena, który patrzył na mnie przez cały czas, kiedy czytałam na głos zapiski.

- Czyli zabijając władców, przechyliliśmy czarę na stronę ludu? - Zapytałam cicho, a on pokręcił głową.

- Nie, a przynajmniej mi się nie wydaje. Myślę, że chodzi o nasz sojusz z ludźmi. Pisali coś o przechyleniu się na jedną stronę? Mogą myśleć, że jesteśmy po ich stronie i nie strzeżemy tak dobrze harmonii.

- Możliwe, ale to bez sensu. Oni na nas nie wpływają. - Mruknęłam.

- A jeśli nie chodzi o to? Może w jakiś sposób fakt, że pomagamy im i sami możemy liczyć na ich pomoc jest w pewnym sensie naruszeniem? - Zaczął zastanawiać się na głos.

- Nie wiem. Trudno to określić, nie znając ich zasad. - W oczach Zeltena błysnęło coś, co kazało mi myśleć, że wpadł na pomysł. - Mów o co chodzi. - Poprosiłam. 

- Są tam zmarli magowie, tak? A jeśliby tak przebrać się i wpaść z wizytą? - Zaproponował, a ja miałam nadzieję, że się przesłyszałam, albo zaraz powie, że to żart. Ale nic więcej nie dodał, więc mówił poważnie.

- Zeltenie, kiedy pójdziemy tam całą Radą, zauważą, że przebywa tam za dużo dusz. - Powiedziałam cicho.

- Ale nie zwrócą uwagi na tylko jedną dodatkową osobę. - Spojrzałam na niego z przerażeniem.

- Nie, Zeltenie. Chyba sobie żartujesz. - Zapytałam cicho.

- Jako przywódca magów, powinienem tam pójść, Ello. - Westchnęłam głośno, zbierając w sobie odwagę.

- W takim razie pójdę z tobą. - Pokręcił głową, słysząc moje słowa.

- Nie, Shilello. Nie zgadzam się. - Wzruszyłam ramionami.

- I tak pójdę.

- Nie, nie zrozumiałaś mnie. Nie zgadzam się jako Słońce. - Wyjaśnił, ale nie obeszło mnie to.

- Wiec pójdę jako Shilella, Zeltenie. Nie jako Księżyc. To misja samobójcza! I właśnie dlatego nie pozwolę ci iść tam samemu, bo tym razem mogłabym stracić cię na zawsze. - Powiedziałam hardo, a on przewrócił oczami.

- Jesteś nieodpowiedzialna. - Mruknął, a ja wzruszyłam ramionami. Chłopak spojrzał na mnie z przejęciem w oczach. - A jeśli poproszę cię jako ja? Nie jako przywódca, mag? Bo boję się ciebie stracić i nie chcę, abyś się niepotrzebnie narażała? Poradzę sobie w pojedynkę, więc proszę. - Powiedział, a ja pokręciłam głową.

- Przykro mi, Zeltenie, ale nie istnieje nic, co przekonałoby mnie do zmiany zdania

- Więc powinienem był o niczym ci nie mówić i po prostu pójść, pozostawiając cię w nieświadomości? - Zapytał z lekkim uśmiechem, a ja pokręciłam głową.

- Wydaje mi się, że nawet to by nie podziałało. Nie zapominaj, że Księżyc i Słońce czasami potrafią nagle wniknąć do umysłu tego drugiego. Wiedziałabym o tym, Zeltenie. - Wytłumaczyłam czując, że to sama prawda. Byłam pewna, że tak by się to skończyło.

- Tak, racja. Ma to swoje plusy, ale i minusy, a to właśnie jeden z nich. - Odparł, a ja skinęłam głową.

- Kiedy wyruszamy? - Zapytałam, zwinnie zmieniając temat, którego nie chciałam dłużej ciągnąć.

- Na prawdę ni...

- Ale nie masz wyboru. - Wpadłam mu w słowo, a on przewrócił oczami.

- Kiedyś cię za to zabiję. - Powiedział, a ja parsknęłam śmiechem.

- Może nie będziesz musiał. Demony niedługo będą miały ku temu idealną okazję, więc lepiej się pośpiesz. - Poradziłam, a on spiorunował mnie wzrokiem.

- Daj spokój. - Odparł.

- No co? Ciebie już raz zabiły, jakkolwiek to brzmi. - Wypowiadając te słowa, zdałam sobie sprawę z ich absurdalności.

- Wiem i właśnie dlatego nie chcę, żebyś tam szła. - Stwierdził.

- Ale to już postanowione. Lepiej po prostu to zaakceptuj, bo to się nie zmieni. - Doradziłam, a on tylko pokręcił z uśmiechem głową.

- Jesteś strasznie uparta. Jak widać, to też się nie zmieniło przez te wszystkie lata. - Wyszczerzyłam zęby, słysząc te słowa.

- No i co z tego? I tak mnie kochasz. 

- Racja. Są tam jakieś ilustracje, obrazy lub cokolwiek innego, pokazującego życie w Podziemiach? - Zapytał, więc zaczęłam wertować książki, aż znalazłam jedną czarno-białą ilustrację. Na jednej z luźnych kartek, które również zostały dostarczone przez Williama, dostrzegłam kolorowy obraz. Wyciągnęłam go spod stosu i pokazałam Zeltenowi oba przedmioty.

Na pierwszym obrazku widać było magów, którzy nosili półmiski dla demonów.

Drugi, kolorowy malunek był nieco drastyczniejszy. Kilka demonów stało w środkowej części obrazu i strzelało ognistymi językami w magów, paląc ich żywcem, gdy ci uciekali w popłochu.

- Przynajmniej wiemy zarówno o tym jak powinniśmy się ubrać i co może nas czekać. - Mruknął Zelten, a ja spojrzałam na niego z lekkim przerażeniem.

- Miejmy nadzieję, że jednak do tego nie dojdzie. - Powiedziałam cicho, dopiero teraz zaczynając odczuwać strach przed podjętą przeze mnie wcześniej decyzją. 

- Jeśli się boisz... - Zaczął, ale pokręciłam głową.

- Nie chcę, żebyś szedł sam. - Odparłam hardo, a on uśmiechnął się kpiąco.

- Ale zdajesz sobie z tego sprawę, że jeśli zależy ci na tym, abym przeżył, większe prawdopodobieństwo byłoby wtedy, gdybym szedł sam? - Zapytał, a ja czekałam, aż wytłumaczy tę myśl. - Teraz będę musiał cały czas pilnować cię i chronić, przez co moje bezpieczeństwo zejdzie na drugi plan. - Przewróciłam oczami, ale wiedziałam, że tak będzie. Jednakże nie myślałam o tym w ten sposób.

- Wiem, że masz w pewnym sensie rację, Zeltenie, ale ja muszę z tobą iść. Poza tym: jestem magiem. Nie dam się tak szybko złamać. - Zapewniłam ze słabym uśmiechem, a on skinął głową.

- Tak, wiem. - Odparł. - Ale może do tego czasu jeszcze zmienisz zdanie. - Powiedział, a ja nie miałam już siły się więcej kłócić. - Musimy poszukać jakiś informacji o demonach, zanim u nich zawitamy.

- Ile czasu? - Spytałam, patrząc przelotnie na księgi i różne rękopisy, po czym ponownie na Zeltena.

- Dwa tygodnie? - Zaproponował, więc skinęłam głową. - Trzeba w najbliższym czasie zwołać Radę i poinformować ich o tym. Poza tym wybrać kogoś, kto będzie opiekował się magami podczas naszej nieobecności. - Zaczął, po czym zawiesił się na chwilę. - A co do tej ostatniej sprawy, Savio wydaje się być najodpowiedniejszy. Poza tym Dalia może go pilnować. - Skinęłam głową, w stu procentach się z nim zgadzając.

- W przyszłym tygodniu zwołamy spotkanie? - Spytałam, siadając na stoliku i wzięłam do ręki notatki sprzed trzystu lat. Spojrzałam na datę i nieomal parsknęłam śmiechem. - 31 października 2057 roku? Nie powiem, demony wybrały idealny dzień na atak. - Stwierdziłam ze śmiechem. 

- Nawet oni chcą mieć jakąś radochę, tak? Tylko to sobie wyobraź: spotkanie bądź bal halloweenowy, a na nim wielkie postacie, i wszyscy myślą przebranie, kiedy nagle ci zaczynają siać zamęt. Po raz kolejny najciemniej pod latarnią. - Przyznał Zelten, opierając się o blat, obok mnie.

- Tak, ale mimo wszystko współczuję im. - Powiedziałam, przebiegając wzrokiem tekst. - Nagle sufit zaczął się walić, a dziesiątki ludzi - nie magów!!! - zginęło na miejscu. Z nas wszystkich straciliśmy tylko jednego - maga Ziemi. A ludzie? Ginęli jak muchy. - Spojrzałam ze smutkiem na Zeltena. - Rozumiem, że magowie mogli dopuścić się jakiegoś przekroczenia, ale żeby karać za to ludzi? - Spytałam smutno.

- Skąd wiesz, że to magowie byli winni? - Zadał tak oczywiste pytanie, a ja spuściłam głowę.

- Tak, masz rację. Po prostu nie wyobrażam sobie, aby stosować te same kary na nas i zwykłych ludziach. Bądź co bądź, nie należymy do ich świata i jeśli byśmy to my byli świadkami tego, co oni na Halloween, nie byłoby to aż tak szokujące. - Wyznałam cicho, opierając głowę o ramię Zeltena. - To nie jest sprawiedliwe. - Szepnęłam, przytulając się do niego i po chwili on także mnie objął.

- Bo świat nie jest sprawiedliwy. Tacy nie jesteśmy również my i demony. Dlatego musimy kontrolować się nawzajem. To, że robią to w tak okrutny sposób, nie jest naszą winą. Nie zamartwiaj się tym, Ello. - Poprosił, a ja schowałam się w jego ramionach wiedząc, że miał rację.

Ale jak mogłam nie myśleć o tej niesprawiedliwości, kiedy stałam na straży pokoju i harmonii?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro