Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21

- Co to ma znaczyć? - Zapytał król, przyglądając się synowi. - Dlaczego przyszedłeś z nimi? - Spytał. - Nie wiesz, do czego możesz doprowadzić. - Powiedział chłodno, a mnie aż przeszły ciarki. Po chwili jego spojrzenie padło na mnie, przez co parsknął śmiechem i kiwnął głową w moim kierunku, cały czas patrząc na księcia. - Nie wierzę, że ta mała zdołała cię do tego przekonać. Och, jakie to urocze. Przyjaźń, która przetrwa wszystko. Miłość, która odwróci cię od rodziny. - Szydził król, a ja walczyłam, żeby się nie rozpłakać.

- To już nie jest tak, jak myślisz. - Wyznałam z goryczą, co nie umknęło uwadze króla, który uśmiechnał się szyderczo.

- Na reszcie zrozumiałeś, synu! Tak więc: puść nas i wróć do domu! Czeka na ciebie królestwo, władza! Po co masz iść z nimi. - Powiedział, próbując przekonać Zeltena.

- Bo tam jest moje miejsce, ojcze. - Odpowiedział niewzruszony jego słowami.

- Więc po co przyszedłeś? - Zapytała królowa zbolałym tonem. Ona zdawała się być nam bardziej przychylna niż jej mąż.

- Musicie poznać prawdę i wreszcie dać spokój magom. - Wytłumaczył. - Musicie wreszcie zrozumieć, że to nie jest tak, jak myśleliście przez całe życie. Magowie nie są źli; to my strzeżemy cienkiej linii między dobrem a złem. Jesteśmy strażnikami równowagi. - Kontynuował, mając nadzieję, że zdoła przekonać ich do naszej racji. Chciałam coś dodać, ale to by tylko jeszcze bardziej rozjuszyło króla, więc ugryzłam się w język.

- Wy nadal nie rozumiecie? - Zadała pytanie królowa. Spojrzałam ze zmarszczonymi brwiami na Zeltena, który spojrzał na mnie przelotnie, ale natychmiast powrócił spojrzeniem do matki. Przez tę krótką chwilę zdążyłam zobaczyć na jego twarzy zdziwienie, które jednak po chwili zniknęło.

- A co mielibyśmy zrozumieć? - Zapytała Shantal, podchodząc dwa kroki do przodu. Maximus podążył za nią, kładąc dłoń na jej ramieniu, które ścisnął lekko. Po tym dwie rzeczy wydarzyły się równocześnie. Pierwszą było to, że mężczyzna i kobieta, którzy z nami tu przyszli zamachnęli się mieczami...

- Nie jesteście jedynymi strażnikami linii między dobrem a złem. - Powiedziała królowa drżącym głosem.

... i skrócili władców o głowy.

- Od dawna chciałem to zrobić. - Powiedział mężczyzna.

- To nonsens. - Powiedział Nestor, nie zwracając uwagi na słowa człowieka. - Kto inny mógłby bronić pokoju? Jesteśmy jedynymi magami. - Stwierdził fakt, ignorując ciała leżące przed nami.

- Racja, ale... - W tym momencie przestałam słuchać odpowiedzi Mishelle i podeszłam do oszołomionego Zeltena.

Z niedowierzaniem wpatrywał się w ciała swoich rodziców, ale w jego oczach nie było rozpaczy, czy chociażby smutku. Zdawał się jedynie zaskoczony tak szybkim rozwojem sytuacji. Niepewnie położyłam rękę na jego ramieniu, ale nawet na mnie nie spojrzał.

- Zeltenie... - Zaczęłam, nie mając pojęcia co w takiej chwili powinnam powiedzieć.

- Nic się nie stało. To były potwory. - Powiedział to z taką szczerością i naturalnością, że zaczęłam podejrzewać, że już od dawna nie było między nimi przyjaznych stosunków. Chłopak dopiero po tych słowach spojrzał na mnie, po czym podszedł do magów.

- Ale co zrobimy z władzą? - Zapytał Sheppard.

- Zostawmy to ludziom. Oni powinni wybrać przyszłego władcę. - Odparł Magnus wyciągając ręce, aby nas teleportować.

- Ale co z ciałami? - Zapytałam, zerkając przez ramię na dwa trupy pozbawione głów. Korony przeturlały się kilka metrów od ciał, w okół których zdążyła się już zebrać pokaźna kałuża krwi.

- My się tym zajmiemy. - Zaproponował William. - Wy wracajcie, jeśli chcecie. - Powiedział, a my skinęliśmy mu głowami.

Zelten podszedł do mężczyzny i wyciągnął do niego rękę.

- Jeśli będziecie potrzebowali pomocy magów, proście o nią śmiało. Od teraz możemy na reszcie żyć w upragnionym sojuszu. - Odezwał się chłopak, a w oczach mężczyzny odbijała się szczera radość.

- Bardzo dziękuję, to wiele dla nas znaczy. A jeśli wy w jakiejkolwiek sprawie potrzebowalibyście wsparcia, również możecie do nas przyjść. - Odpowiedział, ściskając jego rękę, po czym przemówił do nas. - A co do waszego pytania o władzę: twój kuzyn, Zeltenie, może objąć tron za ciebie, jeżeli ty się do tego nie zobowiążesz. Możemy poinformować Ivana o tym w każdej chwili. - Zaproponował, a książę skinął głową.

- Byłbym wdzięczny. - Powiedział, po czym zwrócił się do Magnusa. - Wracamy? - Zapytał i już po chwili zniknęliśmy.

~*~

Trzydzieści minut później siedziałam wraz z Lanore w sali wielkiej, która przez większość czasu sprawowała miejsce nie zebrań, a zwykłego salonu, tak jak w tej chwili. Leżałam na ziemi, a obok mnie moja siostra i na przemian opowiadałyśmy jakieś idiotyczne, wymyślone na poczekaniu historie, co chwilę parskając śmiechem, kiedy nagle przed moimi oczami pojawił się obraz drzwi od głównej sali i zdawało mi się, że biegłam w tym kierunku. Zelten. Jego jedyną myślą było: PADNIJ!!!

Podniosłam się gwałtownie do pozycji siedzącej, z bijącym sercem przyglądając się drzwiom wejściowym.

- Wszyscy na ziemię! - Zawołałam przerażona, chowając za sobą Lany.

Magowie spojrzeli na mnie nic nie rozumiejąc, a we mnie zaczęła wzbierać się złość.

- PADAĆ!!! - Krzyknęłam i dopiero teraz mnie usłuchali.

Wszyscy leżeli niespełna trzy sekundy, kiedy drzwi rozprysły się na setki kawałków, drapiąc wielu z nas. I mnie nie udało się obejść bez ani jednego draśnięcia, bo kilka kawałków rozdarło mi prawy policzek, czoło i lewe ramię, które było rozorane najgłębiej. Na szczęście uchroniłam Lanore, pomyślałam, co było pocieszającą myślą.

Do środka wpadł Zelten i nastała chwilowa cisza. Wszyscy patrzyli na niego w szoku, kiedy po chwili stało się coś niespodziewanego. Cztery demony stanęły w progu, gdzie jeszcze chwilę temu stały drzwi, a ich twarze zwrócone były do Zeltena, stojącego do nich tyłem. Ten zaciskał pięści i usta, ale nie okazywał strachu. W zamku zapewne przeżywał katusze i był stawiany w najróżniejszych sytuacjach tylko po to, aby nigdy nie pokazywać strachu. Jego spojrzenie było utkwione we mnie, a oczy zdawały przepraszać za ostatnie dnie. Teraz wydawał się być sobą, nie mając na twarzy maski z kamienia. 

Demony były wysokie na 2,5 metra wysokości. Byli nienaturalnie chudzi, przez co wyglądali wręcz karykaturalnie. Ich ciała były całe czarne, a twarze pozbawione oczu, nosa, brwi i uszu wyglądały przerażająco. Nie mieli nawet wgłębień ani żadnych wzniesień na licach; po prostu tak, jakby była to prosta kartka czarnego papieru z jedną ziejącą ogniem poziomom linią, która co jakiś czas układała się z okrutny uśmiech, z którego buchały płomienie. Ręce chude jak patyki zakończone długimi palcami bez paznokci, przypominającymi szpony, były lekko zgięte, przez co jeszcze bardziej je przypominały. Odziani byli w krucze, poszarpane szaty z kapturami, którymi na myśl przywodzili duchy upadłych zakonników. 

Patrzyłam na Zeltena nie rozumiejąc o co tu chodzi. Chciałam mu krzyknąć cokolwiek, ale nie zdążyłam, bo w chwili, w której otwierałam usta, przez jego klatkę piersiową przebiła się chuda ręka jednego z demonów. Książę spojrzał na to i było to ostatnie co zobaczył w swoim życiu, bo jego gałki oczne wywróciły się do góry, a ciało bezwładnie zawisło na ręce demona.

Krzyknęłam, zakrywając usta dłonią. Przez co, że Lanore cały czas była wszczepiona w moje plecy, miałam pewność, że chociaż ona nie będzie musiała oglądać tego makabrycznego widoku.

Demon wyciągnął swoją rękę z ciała Zeltena, po czym cztery monstra opuściły budynek. Meena natychmiast wyciągnęła przed siebie ręce i zasklepiła dziurę w budynku. 

Nestor podszedł do naszej dwójki, a kiedy wstałam, Lany natychmiast odwróciła się od zwłok Zeltena, nawet na nie nie patrząc i przytuliła się do Nestora, który odszedł z nią do Savia i Dalii. Ja natomiast patrzyłam z niedowierzaniem na ciało mojego przyjaciela, czując w oczach łzy.

Na drżących nogach podeszłam do księcia, a odgłos moich kroków i urywany oddech mógł usłyszeć każdy; nikt nie odważył się wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku, bo oto zginął nasz przywódca.

Upadłam na kolana, kiedy znalazłam się obok niego i dopiero wtedy łzy opuściły moje oczy. Położyłam głowę Zeltena na moich kolanach i z trwogą przyjrzałam się dziurze w jego ciele, z której wypływała krew. 

- Shantal... - Zaczęłam cicho. - To nie zadziała na ranę zadaną od demona, prawda? - Nie dostałam odpowiedzi, więc wiedziałam, co to oznacza.

Nie przejmowałam się, że moje spodnie już przesiąknęły krwią Słońca. Cały czas wpatrywałam się w jego nieruchomą twarz mając nadzieję, że zaraz otworzy oczy i zacznie się śmiać, mówiąc "Nie wierzę, że udało mi się was na to nabrać!", ale tak się nie stało. 

- Nie zgadzam się! - Krzyknęłam, a mój głos przeszył każdego maga z osobna. Było mi przykro, że Lanore musiała być tego świadkiem, ale nie panowałam nad sobą. Wiedziałam, że ten krzyk był tak przeszyty bólem, że będę musiała ją uspokajać przez najbliższy czas. Albo Dalia, bo ja sama będę potrzebowała spokoju.

Odgarnęłam mu włosy z twarzy i oparłam czoło o jego czoło. To, że on umarł na moich oczach, nie mogło do mnie dotrzeć. Wiedziałam, że teraz moje sny będą prawdziwą udręką, bo będę w nich przeżywała w kółko ten  moment.

- Dlaczego? - Zapytałam na tyle cicho, że magowie jedynie mogli usłyszeć jakiś szmer, ale nie sens moich słów. - Jak mogłeś mnie zostawić? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro