Rozdział 20
xNamizx po tym jak zobaczyłam twój komentarz, tak mnie rozbawiłaś, że w ramach dobrego humoru musiałam dodać kolejny rozdział <3
Kiedy weszłam na stołówkę, przy stoliku siedziała już szóstka osób: sześć magów z Rady i Lanore. Brakowało tylko mnie i Zeltena.
- Cześć. - Powiedziałam przysiadając się do przyjaciół.
- Tak więc: co z wieściami od Williama? - Zapytał od razu Savio, a pozostali spojrzeli na mnie pytająco.
- Już mamy odpowiedź? Czemu nie ma spotkania? - Zdziwiła się Bianca.
- Najwidoczniej nie jest ona pozytywna. - Stwierdził Shadow, a ja pokręciłam głową i chciałam odpowiedzieć, kiedy usłyszałam za sobą czyjś głos.
- Nie bądź takim pesymistą. - Powiedział Zelten, a w jego głosie usłyszałam uśmiech. Po chwili chłopak usiadł obok mnie i spojrzeniem przekazał, żebym zaczęła mówić.
- Tak więc owszem, dotarła do nas odpowiedź Williama, ale nie była ona negatywna. Ludzie poparli naszą inicjatywę. - Wyjaśniłam, a na twarzach magów zobaczyłam ulgę.
- Jeśli jednak z jakiegoś powodu misja by się nie powiodła, oni udadzą, że nic o niej nie wiedzieli, aby kara władców ich nie dosięgnęła. - Dokończył Zelten.
- Myślisz, że może się nie powieść? - Zapytała Shantal.
- Co tam by miało nie wyjść? W najgorszym wypadku j a wkroczę do akcji. - Powiedział z uśmieszkiem Maximus.
- W takim razie będę musiała cię pilnować. Śmierć nikogo nie zabierze, dopóki ja tam będę. - Zapewniło Życie. Skinęłam z wdzięcznością głową Shantal, a ona uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Kiedy możemy wcielić plan w życie? - Zapytała Dalia, obok której siedział milczący Savio. Sprawiał wrażenie, jakby cały czas intensywnie się nad czymś zastanawiał.
- William powiedział, że od rana są gotowi. Możemy przyjść kiedy chcemy, ale prosił, żeby nie było to w bardzo odległej przyszłości, bo ludzie stracą wiarę. - Odparł pogodnie Zelten. Nie poznawałam go w tamtej chwili. Jakże różnił się od tego chłopaka, którego widziałam jeszcze kilka dni temu! Miałam nadzieję, że utrzyma się to już na stałe.
- Shilello, moglibyśmy porozmawiać? - Spytał nagle Savio. Zaskoczona jego prośbą skinęłam głową, po czym oboje wstaliśmy i odeszliśmy pod przeciwległą ścianę, przy której nikt nie siedział.
- O co chodzi? - Zapytałam opierając się lewym barkiem o drewnianą powłokę. Przyjaciel przyjął taką samą pozycję, kilka kroków przede mną i skrzyżował ramiona na piersi.
- Nie wydaje ci się dziwne, że William tak szybko przekonał innych co do nas, magów? - Spytał, a ja zmarszczyłam brwi.
- Chyba nie sądzisz, że byłby w stanie nas okłamać? On na prawdę uwierzył. - Odparłam, nie wiedząc jak mógł w ogóle tak myśleć.
- Nie, nie chodzi mi o Williama. On rzeczywiście był szczery. Po prostu odpowiedź przyszła tak szybko... Czy Zelten nie mógł nas okłamać? - Zadał tak niespodziewane pytanie, że wydawało mi się, że się przesłyszałam. - Czy nie byłoby możliwe, że może współpracować z zamkiem chcąc nas złapać? - Kontynuował, kiedy ja nie byłam w stanie się odezwać, ale teraz przelał czarę.
- Chyba robisz sobie ze mnie żarty, Savio. Najpierw usuwacie mu pamięć nie informując mnie o tym, a teraz oskarżasz go o coś takiego? - Zapytałam z niedowierzaniem. Nie miałam pojęcia jak coś takiego w ogóle mogło mu przyjść do głowy.
- A zaprzeczysz, że to nie jest w cale dziwne? - Nie ustępował. Zrezygnowana tylko pokręciłam głową, nie mając ochoty ciągnąć tej bezsensownej rozmowy, która najpewniej skończyłaby się kłótnią, na którą nie miałam wtedy siły. Nie odpowiadając na jego pytanie wróciłam do stolika, przy którym siedziała Rada, a Lanore natychmiast usiadła obok mnie.
Kiedy spojrzałam na Zeltena zajmującego sąsiednie miejsce, ze smutkiem zauważyłam, że jego twarz ponownie była bez wyrazu.
- Wyruszacie już dzisiaj, w nocy. - Powiedziała mi cicho Lany, a ja skinęłam jej w podziękowaniu głową.
- Kto idzie? - Spytałam Słońce, a on spojrzał na mnie. Przeszył mnie swoim chłodnym spojrzeniem i z całej siły powstrzymałam wzdrygnięcie się.
- Ty, Maximus, Shantal, Nestor, Mishelle, Sheppard, Magnus i ja. - Odpowiedział, po czym ponownie powiódł wzrokiem po pozostałych członkach Rady. Zmarszczyłam brwi, słysząc imię maga atmokinezy.
- Nestor? Przecież to jeszcze dziecko. - Zauważyłam. Kątem oka zarejestrowałam, że Savio wrócił na swoje miejsce.
- Może i tak, ale on też musi się w końcu wykazać. Jest magiem. - Odparła Bianca, na co skinęłam głową.
- Racja. - Zgodziłam się. - O której wyruszamy? - Pytanie skierowałam bezpośrednio do Zeltena.
- O ósmej spotykamy się w sali głównej. - Odpowiedział, posyłając mi ostatnie stalowe spojrzenie, po czym wstał i opuścił stołówkę.
~*~
- Popilnujesz jej? - Zapytałam Dalię. Nie chciałam cały czas wykorzystywać do tego Savia, a ona była jedną z bliższych mi osób wśród magów.
- Oczywiście! - Odpowiedziała z szerokim uśmiechem, co odwzajemniłam. Ukucnęłam przed naburmuszoną siostrą, przez co zmarszczyłam brwi.
- O co chodzi, Lany? - Spytałam, zakładając jej kosmyk włosów za ucho.
- To nie fair. Chcę już móc chodzić z tobą na akcję! Bycie dzieckiem jest n i e fajne. - Odparła krzyżując ręce na piersi i wydymając dolną wargę.
- Wiem, że nie lubisz zostawać, ale jak trochę podrośniesz będziesz ze mną chodziła. - Obiecałam, po czym przytuliłam ją szybko.
- Obiecujesz? - Spytała podejrzliwie, wyciągając przed siebie mały palec.
- Tak, obiecuję. - Odpowiedziałam, krzyżując nasze palce, po czym wstałam. - A teraz muszę już iść. Niedługo wrócę. - Zapewniłam, po czym wyszłam z budynku.
Akurat zgrałam się z Shantal i Nestorem, którzy wyszli z drugiej zabudowy i byliśmy już w komplecie. Złapaliśmy się za ręce, a Magnus zamknął oczy, ściągając brwi, po czym świat dookoła mnie zawirował. Przez chwilę miałam wrażenie, że spadam, a w okół mnie nie ma nic, kiedy nagle poczułam pod stopami trawę. Znajdowaliśmy się na tyłach zamku.
Podeszłam do Zeltena, który stał przy małych, drewnianych drzwiczkach. Zastukał w nie cztery razy, po czym otwór w brązowej powłoce otworzył się. Przez dziurę patrzyła na nas para znajomych, szarych oczu. Po chwili usłyszeliśmy ciche szczękniecie zamka i przesuwanej zasuwy. W następnej sekundzie drzwi otworzyły się, a nam ukazał się William.
- Nareszcie! Pójdę po kilku ludzi, którzy chcieli pójść z wami. Ilu możecie zabrać? - Zapytał, patrząc na nas wyczekująco.
- Trzech. - Odparłam równocześnie z Zeltenem, przez co uśmiechnęłam się pod nosem, a on na to w ogóle nie zwrócił uwagi.
- Dobrze! Wejdźcie do środka, a my zaraz wrócimy. - Powiedział, więc wykonaliśmy jego polecenie.
Rozglądnęłam się po wnętrzu i zauważyłam, że znajdowaliśmy się w kuchni. Pod ścianami stało kilka blatów, na których znajdowały się przyprawy, warzywa, owoce, mąki i cukry wszelkiego rodzaju. Domyśliłam się, że te drzwi, przez które weszliśmy, służyły do odbierania dostaw i wchodzenia kucharzy. Zapewne rodzina królewska nie pozwalała im pałętać się po zamku, dlatego znaleźli rozwiązanie w postaci tego wejścia.
Zanim zdążyłam się obejrzeć, naszym oczom ukazało się dwoje ludzi. Byli to mężczyzna wiekiem zbliżonym do 30 lat i kobieta, która na oko miała 25 wiosen za sobą.
- Chcieliśmy pokazać wam gdzie znajdują się władcy i być obecni przy waszym spotkaniu. - Wytłumaczył William.
- Zatem prowadź. - Powiedział zachęcająco Zelten.
William uchylił drzwi, które znajdowały się poza zasięgiem mojego wzroku, za którymi znajdowały się kręte schody prowadzące na górę.
- Musimy wejść dwa piętra wzwyż. Wejście prowadzi bezpośrednio przed ich komnaty. - Wytłumaczył mężczyzna, którego imienia nie znałam.
Jak nam powiedział, tak było w istocie. Kiedy drzwi wychodzące od schodów otworzyły się, wylądowaliśmy w ciemnym korytarzu. Jedyne zapalone lampy znajdowały się nad dwuskrzydłowymi drzwiami, najpewniej prowadzącymi do komnat władców.
William skinął głową w kierunku drzwi, a mnie teraz dopadły wątpliwości. A co jeśli Savio miał rację? Otrząsnęłam się z tej irracjonalnej myśli. To było niemożliwe...
Zelten po cichu otworzył drzwi do komnaty, po czym bezszelestnie wślizgnęliśmy się do środka. Na nasze szczęście para królewska znajdowała się na balkonie, dzięki czemu nie mogli nas usłyszeć. Wraz z pozostałymi magami schowałam się w części dla nich nie widocznej. Jedynie Zelten pozostał na wprost drzwi, a ja błagałam w myślach, żeby trzymał się planu i teoria Savia się nie sprawdziła.
- Ojcze, matko. - Powiedział na tyle głośno, aby ci bez problemu go usłyszeli. Oboje odwrócili się szczerze zdziwieni w kierunku swojego syna.
- Zelten? - Zapytała królowa, w której głosie było słychać niedowierzanie i szczęście. Zaczęła podchodzić do syna, a jej twarz wyrażała ulgę. - Ty żyjesz. - Szepnęła jakby nie mogąc w to uwierzyć i kiedy już miała przytulić swojego potomka, ten powstrzymał ją swoimi słowami.
- Musisz nas wysłuchać. - Powiedział beznamiętnie. Król również wszedł do środka, nie rozumiejąc słów syna, a wtedy my wyłoniliśmy się z cienia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro