Rozdział 17
Pół roku później
- To nie ma sensu. - Powiedziałam po wysłuchaniu planu, który przedstawił Shadow.
- Ale dlaczego nie, Shilello? - Zapytał Ogień, siadając.
- Bo to nie my mamy problem z zamkiem. To oni nie chcą nas wysłuchać. - Zauważyłam.
- Ale czy nie właśnie o to chodzi? Żeby wreszcie przejąć władzę? - Spytała zdziwiona Shantal.
- Mamy nieść równowagę, a nie stać się tyranami! - Krzyknęła Bianca, szokowana słowami Życia.
- A gdyby wprowadzić tam Zeltena? Mógłby przekonać rodziców, żeby wreszcie postarali się nas zrozumieć. - Zaproponował Maximus, a Dalia pokręciła głową.
- Tak, na pewno będą się do tego garnęli. Zwłaszcza po tym, że porwaliśmy ich syna. - Mruknęła Ziemia.
- W ten sposób pozostał tylko plan Shadowa. - Zauważył Zelten.
- Ale co nam po tym będzie? Władza? Nigdy nie była ona naszym celem. Poza tym ludzie wzniecili by bunt przeciwko magom, którzy nie dość, że zabili im władców, to jeszcze zostali samozwańczymi władcami. - Skwitował Savio, z którym nie można było się nie zgodzić.
- Więc co chcecie zrobić? - Zapytał Zelten, który milczał od początku spotkania. - Przemoc, źle. Próba rozmowy, niemożliwa. Jakie jeszcze rozwiązania widzicie? - Zadał pytanie, na które nikt nie potrafił odpowiedzieć.
- A gdyby po śmierci władców tron przejął Zelten? - Podsunął Shadow.
- Wtedy musiałby odejść od nas, magów. - Zauważyła Bianca, a mnie przeszedł dreszcz strachu.
- Jest Słońcem, nie może. - Powiedziałam chłodno i nawet mnie przeraził mój głos, więc odchrząknęłam. - Jeszcze nigdy nie słyszałam o przywódcy Rady, który odszedł. - Dodałam swobodniej, niż pierwszą część wypowiedzi.
- Dobrze, załóżmy, że nie odejdę. Ale jak zaprowadzić pokój między ludźmi a magami? - Zastanawiał się wciąż Zelten.
- Nasi przodkowie zastanawiają się nad tym od wieków. - Odparła Shantal.
- Byłoby łatwiej, gdyby którykolwiek z władców z ostatnich wieków zgodziłby się nas wysłuchać. - Mruknęłam cicho.
- A gdyby przekonać do siebie lud? - Zaproponował cicho Maximus.
- W jaki sposób? - Zainteresował się Savio.
- Możemy pomóc im z zaopatrzeniem. Słyszałem, że ostatnio panuje tam bieda, bo większość pól i upraw uschła. Prawie wszyscy ludzie z miasta nie mają czego sprzedać, a co za tym idzie, nie mają pieniędzy. Moglibyśmy odratować ich ich uprawy i przynieść pieniądze. To powinno pomóc. - Zaproponował, a ja złożyłam ręce w piramidkę.
- A co mielibyśmy robić dalej? - Zapytał Zelten, uprzedzając mnie, przez co przewróciłam oczami, ale nie skomentowałam tego.
- Oni zauważyliby, że nie jesteśmy tacy źli. Może ktoś odważyłby się poznać naszą historię, zaczepić na ulicy lub cokolwiek innego. Można by wyjaśnić im całą sytuację, a z poparciem ludu obalenie władzy byłoby znacznie prostsze. - Wyjaśnił, a my nie mogliśmy się nie zgodzić.
- Ale nie idźmy wszyscy.Przyciągniemy niepotrzebną uwagę. - Zauważyła Shantal.
- Racja. Powinnaś iść ty, Shantal. Jesteś życiem więc razem ze mną i Shilellą będziemy odratowywać rośliny. Poza tym Dalia, która będzie mogła załatwić im pożywienie i Meena, która przy jej pomocy stworzy sakiewki z pieniędzmi. I oczywiście Magnus, który pomoże przy teleportacji- Powiedział Zelten. - Czy ktoś ma jakieś uwagi? - Zapytał, ale nikt nie odpowiedział.
- W takim razie musimy przygotować sobie odpowiednie stroje. Nikt nie powinien rozpoznać w nas kogoś spoza miasta. Będziemy musieli się wtopić w tłum. - Stwierdziłam.
- I od tak wpadniecie przez mury i zaczniecie krzyczeć na prawo i lewo: "Komu odratować rośliny? Komu potrzeba pieniędzy i strawy"? - Zapytał zirytowany Savio.
- Daj spokój. O co ci znowu chodzi? - Spytałam, a on nie odpowiedział. - To na prawdę dobry plan. Mógłbyś odpuścić? - Poprosiłam doskonale wiedząc, że zachowuje się tak przez Zeltena. - To nie jego wina. - To zdanie posłałam mu w myślach, przez co spiorunował mnie wzrokiem.
- Przepraszam. - Powiedział i po tych słowach wyszedł z gabinetu. Patrzyłam za nim, niepewna jak powinnam zareagować.
- Leć, Shilello. Ktoś przekaże ci resztę. - Poprosiła Dalia, szczerze zmartwiona Saviem.
- Dziękuję. - Powiedziałam w jej stronę, po czym i ja opuściłam spotkanie Rady.
Nie musiałam go długo szukać, bo nie zdążył za daleko odejść.
- Savio! - Krzyknęłam i chłopak zatrzymał się, ale nie obrócił w moją stronę. Podbiegłam do niego i stanęłam tuż przed nim. - Czy to na prawdę będzie tak teraz wyglądać? - Zapytałam zasmucona. Na prawdę nie chciałam niszczyć żadnej z tych przyjaźni, ale on mi wcale tego nie ułatwiał, bo jego zachowanie zdawało się samo przez się stawiać wybór, którego nie chciałam dokonywać.
- Przepraszam, Shilello, że nie potrafię być obojętny. - Powiedział piorunując mnie wzrokiem. - Wiesz co do ciebie czuję, bo Maximus się wygadał. Powinnaś rozumieć, że ciężko mi na was patrzeć, kiedy cię kocham. - Powiedział, a mnie ścisnęło się serce. Dotknęłam jego policzka, a on spojrzał na mnie łagodniej.
- Wiesz, że na jakiś sposób też cię kocham, Savio. - Odparłam cicho, a on pokręcił głową, ze smutnym uśmiechem.
- Ale jak przyjaciela, Shilello. Nie w taki sposób jak j e g o. - Niemal wypluł ostatnie zdanie, a ja zabrałam rękę, wzdychając cicho.
- Co ja ci na to poradzę? Poza tym to i tak nie ma znaczenia, bo on już nie czuje tego samego. Odkąd stracił pamięć, mogę być dla niego co najwyżej przyjaciółką, Savio. Więc doskonale rozumiem twój ból, ale serce nie sługa i nie tak prędko będę w stanie zmienić to, co czuję. - Odpowiedziałam cierpko, a on westchnął i przeczesał palcami włosy, nie patrząc na mnie.
- Wiem, doskonale to rozumiem, Shil. I przepraszam za moje zachowanie. - Wyznał, wreszcie na mnie patrząc. - Ja też nie chcę niszczyć naszej przyjaźni, bo wiem, że to jedyne na co mogę liczyć. - Powiedział cicho. - Wybaczysz mi? - Zapytał, a ja uśmiechnęłam się szeroko i z piskiem rzuciłam mu się na szyję. Roześmiał się widząc moją reakcję, a po chwili sam mnie objął.
- Jasne, że tak! Jesteś moim przyjacielem, prawda? Nie mogłabym się na ciebie długo gniewać. - Odparłam, po czym przytuliłam się do niego jeszcze mocniej.
Sama nie wiem ile tak staliśmy, kiedy w końcu przerwało nam znaczące chrząknięcie. Odsunęłam się od Savia i zamarłam, kiedy zobaczyłam obok nas Zeltena, ale nie dałam po sobie poznać tego, jak przestraszyłam się jego obecności tutaj.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałem tylko powiedzieć, że wyruszamy dziś po południu. Mam nadzieję, że do tego czasu zdążysz zorganizować sobie przebranie, Shilello. - Powiedział Zelten, patrząc przelotnie na Savia, po czym odszedł.
- Głupio wyszło. - Wymamrotał przyjaciel, a ja posłałam mu wymuszony uśmiech i wzruszyłam ramionami.
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi, prawda? - Odparłam, ale nie udało mi się ukryć całej goryczy, którą przesiąknęły te słowa. Poczułam łzy, które zaczęły zbierać się pod moimi powiekami, na wspomnienie lodowatego spojrzenia Zeltena, którym obdarzył mnie przed chwilą. - Ja już będę szła, Savio. Muszę skądś wykombinować przebranie. Do zobaczenia! - Powiedziałam, po czym szybkim krokiem wróciłam do pokoju, nie hamując łez.
Kiedy tylko zamknęłam za sobą drzwi, Lanore spojrzała na mnie, a kiedy zobaczyła w jakim jestem stanie, podbiegła do mnie, a ja kucnęłam i mocno ją przytuliłam, pozwalając moim łzom swobodnie spływać po policzkach. Błagam, żebym teraz nie musiała ratować znajomości z Zeltenem, bo tego bym nie zniosła, poprosiłam w myślach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro