Rozdział 11
- Shil! Shilello, wstawaj! - Usłyszałam przerażony krzyk Lanore, więc natychmiast zerwałam się na równe nogi.
- Co się dzieje? - Zapytałam, kiedy w tej samej chwili do pokoju wpadł Seth.
- Jesteście całe, dzięki Bogu. - Na jego twarzy widniała ulga, ale natychmiast spoważniał. - Jesteśmy atakowani. Armia wdarła się od zachodniej części. Musicie uciekać. - Rozkazał, a ja spojrzałam na niego z przerażeniem.
- Atakowani? Ale przez kogo! - Zawołałam, a Seth jedynie popchnął nas w kierunku okna.
- Zamek zaatakował bez ostrzeżenia. Uciekajcie! Na dworze czeka na was młodsza Rada, córko. - Powiedział patrząc na mnie, a do moich oczu napłynęły łzy. - Musicie uciec. Liczy się to, żebyście to wy przeżyli. Oni nie wiedzą, że istnieją dwie rady, Shilello. - Powiedział, po czym objął nas. - Uciekajcie! - Rozkazał, po czym wypadł z pokoju.
Lanore spojrzała na mnie przerażona, a po jej policzkach spływały łzy.
- Choć do mnie. - Powiedziałam, po czym złapałam ją w taki sposób, że oplatała mnie rękami za kark i nogami w pasie, a ja objęłam ją za plecy. - Trzymaj się mocno, Lany. - Powiedziałam, po czym rzuciłam krzesłem w okno, które rozprysło się na tysiące małych kawałeczków.
Siostra mocniej mnie złapała kiedy zrozumiała, co zamierzam. Przycisnęłam ją do siebie, po czym po krótkim rozbiegu wyskoczyłam z okna. Na moje szczęście mieszkałyśmy na półpiętrze i nie było tu zbyt wysoko, więc swobodnie wylądowałam na podkurczonych nogach, dzięki czemu nic nam się nie stało.
- Daj mi ją. - Powiedział Savio, który wziął moją siostrę na ramiona. Ze zdumieniem stwierdziłam, że stała tu prawie pełna Rada, do której brakowało tylko Zeltena. Były wszystkie Żywioły i ja. Oprócz Rady byli pozostali magowie, którzy powinni nam podlegać, czyli jeszcze 19 innych osób.
Spojrzałam na każdego po kolei: Savio z Lanore na barkach, Dalia trochę bardziej z tyłu, Maximus obok Shantal, która była Życiem, Shadow - Ogień, Bianca - Woda, Magnus - Teleportacja, Cartus - Telekineza, Mishelle - Pirokineza, Viviane - Geokineza, Nestor - Atmokineza, Bellatrix - Pustka, Angar - potrafił wpływać na innych, Anamika - Chronokineza, Ares - magia Astralna, Sheppard - Kriokineza, Ayden - Audiokineza, Ori - Lewitacja, Dean - Biokineza, Rachel - Gyrokineza i Desiree - mag Uzdrawiania.
Byliśmy wszyscy, poza Słońcem, który miał być przywódcą. Magowie patrzyli na mnie, oczekując jakiejś odpowiedzi, na pytanie, które było nieme, ale zadawane przez wszystkich: Co mamy zrobić? Chciałam zapytać dlaczego ode mnie tego oczekują, kiedy zorientowałam się, że kiedy nie ma Słońca, Księżyc jest przywódcą. Skinęłam w kierunku lasu, kiedy usłyszałam zbliżające się do nas kroki.
- Angar... - Poprosiłam, ale on już był skupiony na mężczyźnie, który wyszedł zza budynku. Chłopak przekrzywił głowę, a żołnierz natychmiast zawrócił. - Dziękuję ci. A teraz: chodźmy. - Powiedziałam, po czym ruszyłam biegiem między drzewa.
Kluczyłam między drzewami, a za sobą słyszałam resztę magów. Kiedy siły zaczynały mnie opuszczać, ze zdziwieniem zobaczyłam, że wylądowaliśmy na polanie, przez której środek przepływała rzeka.
- Jesteśmy dostatecznie daleko od domu, żeby tutaj to przeczekać. - Zwróciłam się do wszystkich. Magowie stanęli przede mną, czekając na dalsze słowa. - Ja... Rozumiem, co czujecie. Sama nie wiem, dlaczego nas zaatakowali i podzielam wasze zmieszanie. Niemniej jednak wiem, że musimy jak najszybciej przyprowadzić Słońce, aby ono zaprowadziło porządek w królestwie i raz na zawsze oczyściło magów z bezpodstawnych zarzutów.
- Więc wyruszmy po księcia teraz. - Powiedział Sheppard, który podniósł się gwałtownie. Mishelle położyła mu rękę na ramieniu, w uspokajającym geście.
- Nie możemy, Sheppardzie. Nie teraz, kiedy Starsza Rada walczy. Większość z nas byłaby zbyt rozkojarzona, aby była w ogóle w stanie odeprzeć atak armii. - Wytłumaczyłam spokojnie.
- Ale armia jest w naszym domu! - Tym razem odezwał się Dean.
- To jej mała część. Spokojnie, zaufajcie mi. W sumie... Nie macie większego wyboru. - Zauważyłam z delikatnym uśmiechem, kiedy podeszła do mnie Lanore. Jej zaczerwienione oczy i opuchnięta twarz zdradzały, że przez całą drogę płakała. Wzięła ją na ręce i przytuliłam mocno. - Jestem Słońcem, przywódcą Rady, która od tej chwili istnieje, ale nie chcę być tyranem. Jeśli ktoś chce odejść, może to zrobić bez konsekwencji. Ale chcę, żeby zrobił to teraz. - Powiedziałam, nagle nie odczuwając przerażenia na myśl o sprawowaniu władzy nad Radą. Byłam gotowa. - Jesteście gotowi, aby nasza Rada zaczęła istnieć? - Zapytałam poważnie, a wszyscy skinęli mi głowami. Postawiłam siostrę na ziemi prosząc, aby usiadła nieopodal. - Więc podejdźcie tu, proszę. Krąg musi zaistnieć. - Powiedziałam cicho, ale pewnie. Sama nie wiedziałam skąd miałam pojęcie jak się zachować, ale podejrzewałam, że była to sprawka przodków. A właściwie kogoś z pierwszej Rady; osoby, która miała zdolności astralne i właśnie się ze mną kontaktowała.
Wszyscy ustawili się dookoła mnie i złapali za ręce. Ich twarze były poważne, ale w oczach widziałam zaciętość i wiarę, którą od tamtej chwili mieli we mnie pokładać. U nikogo z nich nie dostrzegłam strachu. Nawet u najmłodszego z nas, który miał dopiero 13 lat, Nestora. Był równie przekonany o słuszności tej sprawy jak cała reszta, przez co moje serce wypełniło się szczęściem. Uśmiechnęłam się, patrząc na każdego po kolei, chwilę dłużej przyglądając się Savio, który uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Obiecuję prowadzić was do czasu, aż nie zyskamy prawdziwego przywódcy: Słońca. Wtedy oddam mu władzę sprawowaną nad wami. - Powiedziałam, cały czas wodząc po nich spojrzeniem.
- I obiecaj pomagać mu do czasu, aż będzie przechodził szkolenie. - Poprosił Maximus.
- Obiecuję. - Zapewniłam, a mój głos był mocny i pewny.
- I jeśli coś by się stało ze Słońcem, sprawować nad nami należytą władzę. - Poprosiła Dalia.
- Obiecuję. - Ponownie zapewniłam, z delikatnym uśmiechem.
- Tak więc, Shilello, czy jesteś gotowa przejąc władzę nad magami? Stać się głową Rady? I czy zechcesz wymienić jej członków? - Zapytał Savio, a na jego słowa skinęłam głową.
- Członkami Rady zostaną, tak jak zawsze: Żywioły. Tak więc, Savio, Dalio, Shadow i Bianco... Czy zgodzicie się zostać Radą, której będę przewodniczyć do czasu pozyskania Słońca? - Zapytałam, a oni uklękli na jedno kolano, oddając mi pokłon. Poczułam się skrępowana, kiedy i reszta magów to uczyniła, ale nie dałam po sobie tego poznać. - Tak więc Rada zawarta. - Powiedziałam, a magowie wstali i cicho wykrzykiwali radosne słowa. Nie mogli być głośniej, aby armia ich nie usłyszała.
- Shil... - Powiedziała Lanore, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami, przez co mój uśmiech przygasł.
- O co chodzi, Lany? - Zapytałam z troską, a ona wskazała na mnie, po czym zaciągnęła do strumienia.
- Patrz. - Powiedziała, a ja ze zdumieniem zauważyłam, że tuż pod moim lewym obojczykiem pojawił się mały czarny księżyc. Wydałam z siebie zduszony okrzyk, po czym delikatnie dotknęłam go palcami i poczułam, jak moc wypełnia mnie całą, po czym szybko się ulotniła.
- To niesamowite. - Szepnęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro