Epilog
Shilella wraz z Zeltenem stała na pierwszej linii frontu. Za nimi stała w szeregu Rada, którzy z kolei byli przed pozostałymi magami, przez co ustawieni byli w tak zwaną piramidkę. Za strażnikami znajdowała się jazda konna Ivana, który właśnie podchodził do przywódców magów, po czym stanął wraz z nimi na czele tej przedziwnej armii.
Na wzgórzu panowała niczym niezmącona cisza. Spojrzenia wszystkich, zarówno ludzi jak i strażników, utkwione były na liniach drzew i horyzontu, próbując dostrzec zbliżające się demony. Czekali tak już od jakiegoś czasu, ale nikt nie tracił wiary, że obliczenia były prawidłowe i wojna miała nastać dzisiaj. Shilella obawiała się, że Lanore może nie być bezpieczna, ale wiedziała, że to zwykła paranoja. Jej młodsza siostra została w zamku, pilnowana przez Williama, który obiecał się nią opiekować.
- Nie dałoby się ich jakoś unicestwić waszą magią? - Zapytał Ivan, przenosząc spojrzenie na swojego kuzyna.
- To nie taka prosta sprawa. Ten rodzaj mocy działa na przedmiotach; czymś, co nie jest w jakiś sposób żywe. Demony po prostu zniknęłyby na chwilę, po czym pojawiły się ponownie. Kto wie, czy nawet nie silniejsze. - Odpowiedział Zelten, więc przyszły król skinął głową.
- A myślicie, że mamy jakąś szansę? Garstka magów i tysięczne wojsko? - Zapytał, a w jego głosie nie było nic słychać; ani zwątpienia, ani wiary w sprawę.
- Nie można powiedzieć, że jest to niemożliwe, Ivanie. Bądź dobrej myśli i miej chociaż trochę wiary w nas i swoich ludzi. - Odparła Shilella, patrząc na następce tronu.
- To nie tak, że w to nie wierzę. Po prostu jest to dziwna armia, jak na odparcie demonów. - Podsumował, więc dziewczyna skinęła głową, ponowie wypatrując wroga.
- Może i dziwna, kuzynie, ale to określenie nie wyklucza tego, że jesteśmy równie potężni. - Stwierdził z delikatnym uśmiechem Zelten.
- Nie miałem tego na myśli. - Zapewnił Ivan, parskając śmiechem, który urwał nagle, bo oto przybyli ich wrogie.
- Przygotować się! - Krzyknął przywódca magów, również do ludzi, na chwilę odwracając się w ich stronę, po czym znowu utkwił spojrzenie w demonach. - Powinnaś iść do Rady. - Powiedział do Shilelli, ale nie spojrzał na nią.
- Nie mogę, Zeltenie. Również jestem ich przywódcą. - Odpowiedziała hardo, przygotowując się do ataku.
Oto w ich stronę w nienaturalnie szybkim tempie zmierzało 750 przerażających demonów. Oni nie poruszali się za pomocą nóg - po prostu płynęli w powietrzu. Z ich gardeł oprócz ognistych języków wydobywały się nienaturalnie wysokie skrzeki, które były tak inne od basowych głosów, które usłyszała Shilella, gdy wraz ze Słońcem wracała z Podziemi. Demony kłapały paszczami, a wśród ludzi, przeszedł szmer zdziwienia pomieszanego z bezradnością, bo po raz pierwszy zobaczyli swojego wroga na żywo. Przywódcy magów byli pewni, że nie spodziewali się czegoś takiego.
Kiedy demoniczne istoty pokonały połowę odległości, armia ludzi i magów również ruszyła przed siebie z okrzykiem bojowym. Jazda konna opłynęła bokami strażników, atakując demony od boków. Magowie napierali na demony swoimi mocami, a ci, których zdolności nie były w stanie zadać im obrażeń, pomagali sobie albo małą pomocą innych magów, bądź po prostu walczyli zwykłą bronią.
Nestor, Sheppard, Meena i kilkudziesięciu ludzi Ivana z czubków drzew atakowali zmory strzałami, które były pokryte bardzo mocną trucizną. Nie mieli pewności w jaki sposób zadziała środek wykonany z połączonych mocy Śmierci i Życia, ale mieli nadzieję, że ta mieszanka zadziała na demony. W końcu były to istoty demoniczne - Życie powinno im w jakiś sposób zaszkodzić. Więc to bardziej moc Śmierci stawała pod znakiem zapytania, ale magowie nie tracili wiary i nie marnowali amunicji, która była nieskończona dzięki Meenie, która tworzyła ją na okrągło.
Shilella chciała zaatakować ognistym językiem demona stojącego najbliżej niej, ale ten był szybszy; zdążył trafić ją, a siła uderzenia była tak wielka, że wyleciała kilkaset metrów w górę, po czym zaczęła spadać. Na jej szczęście, Viviane zdążyła użyć mocy i zmniejszyła przyciąganie ziemskie dla przywódczyni, dzięki czemu siła uderzenia nie była tak duża i jej jedynym skutkiem był lekko poobijany bok. Dziewczyna podziękowała rudowłosej skinięciem głowy, po czym ponownie zaczęła odpierać atak dwóch demonów, które pojawiły się obok niej.
Wyrzuciła ręce dookoła siebie w bezradnym geście, kiedy oba chciały wyzionąć na nią piekielny ogień, a w okół niej wytworzyła się wodna kula ochronna. Kiedy ich płomienie zetknęły się z wodą, wyparowały z sykiem, a same istoty wydały z siebie przeraźliwie wysokie krzyki. Oniemiała Shilella spojrzała na to co zrobiła i przekazała wszystkim swoim towarzyszom telepatycznie jedno słowo: Woda.
Księżyc zlikwidowała tarczę, która dotychczas ją otaczała, i spojrzała na demony ze zwycięskim uśmiechem. Zacisnęła pięści, w których nagle pojawiły się dwa bicze wodne, którymi zaczęła smagać podchodzące do niej zmory. Każde ich zetknięcie z wodą sprawiało, że powoli traciły energię i moc, więc po kilku żmudnych próbach zostawiły ją w spokoju.
Shilella rozejrzała się dookoła i zobaczyła, że Anamika jest otoczona przez pięć demonów i nie ma jak stamtąd uciec. Nawet gdyby zwolniła czas, nie miała wystarczającej szczeliny, żeby się przecisnąć.
Księżyc wzięła krótki rozbieg, po czym wyskoczyła w powietrze i wyrzucając przed siebie ręce, oblała wszystkie demony otaczające chronokinetyczkę. Anamika uśmiechnęła się do czarnowłosej z wdzięcznością, a ta jedynie wzruszyła ramionami.
- Rzeczywiście działa. - Przyznała rację przywódczyni, po czym mokrą strzałą przebiła na wskroś demona, który się do nich zbliżał. Shilella pełna podziwu wytworzyła kilka strzał wodnych, po czym podała je Anamice.
- Może ci się przydać. - Zauważyła złotooka, a tamta skinęła jej głową.
- Dziękuję.
Księżyc obejrzała się dookoła i zamarła.
- Anamiko... - Zaczęła, ale zanim zdążyła dokończyć prośbę, dziewczyna już ją wykonywała.
Nagle czas dookoła chronokinetyczki zwolnił. Dziewczyna biegiem ruszyła w kierunku Zeltena, który odpierał atak trzech demonów i nie zauważył jednego, który znajdował się za jego plecami. Tylko kilkanaście centymetrów dzieliło szpony zmory od kręgosłupa Słońca. Gdyby się przez niego przebiły, zginąłby przywódca, któremu najpewniej nie udałoby się wrócić po raz drugi. o, że raz pomogły mu duchy magów zza światów, nie oznaczało tego, że zrobią to ponownie.
Anamika w ostatniej chwili wpadła na Zeltena i odsunęła ich oboje od niebezpiecznych łap demona, ratując przed marnym losem Słońce. Anamika odwróciła się do Shilelli, chcąc jej o tym powiedzieć, ale kiedy zobaczyła, że ta walczy z kilkoma demonami, odrzuciła ten pomysł, sama ruszając w bój.
- Długo jeszcze? - Zapytał zirytowany Cartus, zmęczony chronieniem siebie i Nestora.
- Jeszcze chwileczkę. - Odpowiedział tamten, cały czas usilnie próbujący przywołać chmury deszczowe.
- Kurde, stary! Ile można?! Przecież to nie może być tak... - Zaczął mag telekinezy, kiedy przerwał nagle, bo oto lunął na nich obfity deszcz. Zadowolony poklepał młodego maga po plecach. - No, brawo! - Krzyknął, a jego młodszy kolega pokręcił z rozbawieniem głową.
- Już wiem, czemu ich pentagram jest w lesie. Przynajmniej tak na nich nie pada. - Stwierdził cicho Nestor.
Wszyscy magowie i ludzie ze zdziwieniem przyglądali się demonom, które topiły pod wpływem deszczu, który zdawał się blokować ich zdolności, przez co nie byli w stanie wrócić.
Przywódcy z radością odkryli, że straty były niewielki; z magów nie zginął nikt, a poległych w ludziach nie było więcej niż pięciu. Był to bardzo dobry wynik, patrząc na to, że była to wojna prowadzona z prawdziwymi demonami. Wszyscy wiedzieli, że mogło skończyć się to o wiele gorzej, gdyby nie interwencja Nestora. Mag ten został wezwany przez przywódców, którzy składali mu gratulacje, bo sami byli tak zaabsorbowani walką, że o tym nie pomyśleli. Owszem, wykorzystywali wodę do obrony, ale nie wpadli na to, żeby użyć jej w postaci ulewy. Musieli przyznać, że było to bardzo pomysłowe.
- Ivanie! - Zelten zawołał przyszłego władcę, który stał nieopodal. Szatyn podszedł do obydwóch przywódców i uśmiechnął się do nich lekko.
- Chcieliśmy zapytać, czy nie chciałbyś przyjść wraz ze swoimi ludźmi i świętować z nami zwycięstwo. Wiesz, po prostu wyprawiamy zwykłą ucztę, podczas którego będziemy mogli porozmawiać o dzisiejszych wydarzeniach. - Wyjaśniła Shilella, a kuzyn Słońca zdawał się zmieszany.
- Hm, z radością byśmy u was zawitali, ale musimy przetransportować zmarłych do miasta. Sami rozumiecie. - Wyjaśnił, po czym uśmiechnął się szeroko. - Ale wy bawcie się dobrze! Tak więc jako rewanż: zapraszam was wszystkich jutro, na przyjęcie do zamku! Czemu by nie świętować mojej koronacji i wygranej bitwy równocześnie? - Zapytał, a przywódcy spojrzeli na niego zdziwieni.
- To już jutro? - Spytał Zelten, a Ivan skinął głową.
- Oczywiście na koronacje też jesteście zaproszeni, jeśli chcecie przyjść. Ma się rozumieć: wszyscy. Zaczyna się to o 11, miejsca dla was będą, a decyzję pozostawiam wam, moi drodzy. A teraz: do zobaczenia! - Powiedziawszy to, zostawił Zeltena i Shilellę i odszedł ze swoją armią, aby przetransportować kilku poległych.
- To co? Idziemy świętować?! - Krzyknął Micah, przez co wszyscy magowie parsknęli śmiechem i skierowali swoje kroki w stronę obozowiska.
~*~
W sali panował wesoły gwar. Każdy się przekrzykiwał, próbując przekazać jakieś informacje. Tym razem nie było tak jak zwykle na posiłkach, kiedy wszyscy siedzieli na swoich miejscach i rozmawiali w swoich grupkach. Teraz wszyscy chodzili, ganiali się po sali i krzyczeli, przez co znowu mogli poczuć jak nastolatkowie, którymi przecież jeszcze kilka lat temu byli.
Shilella właśnie zaśmiewała się w raz z Desiree i Rachel, które opowiadały różne historie z ich dzieciństwa, aż brzuchy je zaczęły boleć. Lanore podbiegła do swojej siostry, którą wystraszyła, wskakując jej na ramiona.
- Hej, co jest, szkrabie? - Zapytała Ella, a Lany pociągnęła ją za rękę.
- Chodź! - Powiedziała, a jej siostra zmarszczyła brwi, odwracając się do koleżanek.
- Przepraszam, ale chyba muszę iść. - Powiedziała śmiejąc się przywódczyni, po czym wstała i zaczęła podążać za siostrą.
Pięciolatka prowadziła Shilellę przez salę, po czym zatrzymała się na środku, a jej starsza siostra zmarszczyła brwi.
- O co chodzi, Lany? - Spytała zbita z tropu dziewczyna, ale jej siostra uśmiechnęła się w odpowiedzi, nie wiedząc, czy powinna odpowiadać.
- Zobaczysz! - Pisnęła, a Shil zdziwiła się słysząc jej radość. Dziewczyna nie zauważyła Zeltena, który po cichu wszedł do sali i zatrzymał się w drzwiach.
- Uwaga! Mam ważny komunikat. - Wszyscy zebrani odwrócili się w stronę przywódcy, zastanawiając się o co chodzi. Większość z nich zaczęła podejrzewać, że może mieć to jakiś związek z dzisiejszą bitwą z demonami, ale kiedy zobaczyli uśmiech Słońca, marszczyli tylko brwi, zmieszani.
- Lany, czemu mnie tu przyprowadziłaś? - Zapytała cicho, ale pięciolatka nie odpowiedziała, nakazując gestem, aby została w tym samym miejscu, w którym stała. Oszołomiona Shilella patrzyła za siostrą, która wróciła do stolika, przy którym siedziała przed chwilą ona sama, a Desiree i Rachel przybiły piątki z dziewczynką, przez co Księżyc zmarszczyła brwi.
- Shilello, wiem, że jest to dosyć niespodziewane... - Zaczął Zelten, idąc w jej kierunku. - ... ale obiecałem sobie, że jeśli przeżyję tę wojnę, zrobię to, na co tyle czasu się zbierałem. - Dokończył, zatrzymując się przed niczego nie rozumiejącą Shilellą. Wziął ją za rękę, spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się delikatnie. - Znam cię tak na prawdę od dziecka i jeśli mam być szczery: od tamtego czasu pokochałem cię dosłownie za wszystko. Za to, jak uśmiechasz się w ten swój niepowtarzalny sposób, kiedy mnie widzisz; za twoje oczy, które pomimo zmiany koloru, wciąż iskrzą się w ten cudowny sposób; za każdą chwilę, którą z tobą spędziłem, nie ważne czy była dobra czy smutna; za to, że mogę ci zaufać jak nikomu innemu i za to, że jesteś moim życiem, Shilello. Kocham cię, bo życie bez ciebie jest jak muzyka bez dźwięku, okna bez widoku, kwiaty bez barw lub słowa bez liter. Wiem to, bo przez te wszystkie lata, które musiałem spędzić bez ciebie, tak to właśnie wyglądało. Ale wiem również, że chcę zawsze już być przy tobie i cieszyć się twoją bliskością, bo nie wyobrażam już sobie życia bez ciebie, bez twojego głosu, bez twojego widoku, dotyku, ciepła. Godzinami mógłbym słuchać, jak opowiadasz mi o swoich troskach, choć dałbym wszystko, abyś tych trosk miała jak najmniej. - To powiedziawszy, uklęknął na jedno kolano i wyciągnął małe, granatowe pudełeczko, które otworzył, a w środku znajdował się srebrny pierścionek z szafirem na środku. Shilella wydała z siebie krótkie "och" i zasłoniła usta dłonią. Zelten uśmiechnął się szerzej, a pomimo zdenerwowania odbijającego się w jego oczach, nie pokazywał go zbytnio po sobie. - Kocham cię, Shilello, wyjdź za mnie. Uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi?
- O mój Boże, tak! - Pisnęła, nadal nie mogąc uwierzyć w to, co się przed chwilą wydarzyło. Magowie zaczęli wiwatować, a Zelten wsunął pierścionek na jej palec, po czym wstał i złapał Shilellę w ramiona, okręcając ich dookoła. Dziewczyna uśmiechała się, a po jej policzkach spływały łzy radości. Po chwili postawił ją na ziemi i starł łzy z jej policzków. - Czy to się dzieje na prawdę? - Zapytała dziewczyna, spoglądając na pierścionek spoczywający na jej palcu. - Pamiętałeś. - Szepnęła, spoglądając na Zeltena, który przyglądał się jej z delikatnym uśmiechem.
- Wszystko pamiętam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro