Rozdział 27
Moment, w którym stanęłam przed pentagramem nadszedł zdecydowanie zbyt szybko. Zanim się zorientowałam, pożegnałam się z magami, którzy życzyli naszej dwójce powodzenia w tej misji i już stałam nad przepaścią, w której kiedyś chciałam zakończyć swoje życie. Zelten jakby wyczuwając moje myśli, ścisnął mnie pokrzepiająco za dłoń, po czym za pomocą jednej ze swoich umiejętności wybudował schody, którymi mieliśmy zejść do Podziemi.
- Idź zaraz za mną. - Powiedział, a ja skinęłam głową, nie puszczając jego ręki w obawie, że demony jakimś nieznanym nam sposobem przewidziały nasz ruch i zaraz po przekroczeniu "wrót" spróbują nas rozdzielić i zabiją w katuszach. Wiedziałam, że to nieprawdopodobne i nie powinnam tak myśleć. Byłam magiem! Powinnam wiedzieć, że to akcja jak każda inna. Ta myśl uspokoiła moje dotąd rozbiegane myśli i przerażone serce, zsyłając na mnie spokój. To tylko misja.
Kiedy schodziliśmy po schodach, prawie nic nie widziałam. Nie ośmieliliśmy się wytworzyć chociażby małej kuli ognia, która oświetliła by teren dookoła, bo moglibyśmy w ten sposób przyciągnąć uwagę kogoś, kogo nie chcieliśmy.
Jak się okazało zejście na sam dół nie zajęło bardzo dużo czasu, czego się trochę obawiałam. Wystarczyło nie więcej niż pięć minut, więc domyśliłam się, że samo przejście przez pentagram było swego rodzaju teleportem. Kiedy spojrzałam w górę, nie myliłam się; nie widziałam nieba, ani wyjścia stąd.
Zelten jakby myśląc o tym samym przyłożył dłoń do ściany pokrytej dziwną substancją i oddał w to miejsce trochę swojej mocy, która miała być dla nas sygnałem, gdzie mamy szukać wyjścia, po czym unicestwił stworzone przez siebie schody.
Rozejrzałam się dookoła, ale dostrzegłam niewiele. Widziałam jedynie zarys szerokich korytarzy, ciągnących się w nieznanych nam kierunkach, kiedy nagle przed nami pojawił się jakiś mag, a raczej jego dusza.
Był to mężczyzna, który mógł być od nas dwa razy starszy. Ubrany był w podobnym stylu co my, co tylko utwierdziło nas w słuszności wyboru tych przebrań, co przyjęłam z ulgą. Obawiałam się, że w ciągu tych lat, które minęły od powstania tamtych malunków coś mogło się zmienić, ale najwidoczniej wszystko było po staremu.
- Jesteście z nowej Rady? - Spytał mężczyzna, a Zelten skinął głową. Ja na razie byłam zbyt pochłonięta wychwyceniem czegoś z otoczenia, więc rozmowie przysłuchiwałam się tylko jednym uchem. - Ja pochodzę z tej z XIX wieku; byłem Słońcem. - Wyjaśnił, po czym przekrzywił głowę i przyjrzał się nam. - A wy kim byliście jeszcze za życia? - Spytał.
- Ja Słońcem, ona Księżycem. - Słysząc swoją funkcję spojrzałam na nich nie do końca rozumiejąc o co chodzi, bo nie skupiłam się na sensie ich rozmowy.
- Dwoje przywódców?! Cóż za strata dla magów! - Przejął się szczerze mężczyzna. - Kto przejął po was rządy? - Zapytał, a ja zmrużyłam oczy na jego dociekliwość.
- Przyjaciele. - Odparłam.
- Czy mógłbyś pokazać nam co i jak? - Zapytał Zelten, a mężczyzna skinął głową.
- Oczywiście! A tak w ogóle: nazywam się Joseph, a wy? - Zapytał, prowadząc nas w nieznanym nam kierunku. Spojrzeliśmy po sobie, nie pewni co do tego, czy jego dociekliwość nie ma żadnego głębszego powodu, ale w końcu postanowiliśmy przestać go o to podejrzewać.
- Moja towarzyszka ma na imię Shilella, a ja Zelten. - Odparło Słońce, a Joseph pokiwało głową. - Za co się tu ściągnęli? - Spytał, przekrzywiając głowę.
- Hm, to dość... Nietypowa sprawa. - Odparł z zakłopotanym śmiechem.
- No, dawaj! - Zachęciłam, na co westchnął i skinął głową.
- Jeszcze za życia poznałem pewną kobietę, która nie była magiem i nie chciała poświęcić swojego ludzkiego życia dla naszej miłości. Byliśmy w sobie zakochani, planowaliśmy wspólną przyszłość! Po zaręczynach wyznałem, że byłem w stanie zrezygnować dla niej z funkcji Słońca, ale nie dane było poznać mi jej odpowiedź, bo zginęła na moich oczach, a chwilę później ja także. - Wytłumaczył, a mnie przejął dogłębny smutek.
- Ale ona też tu jest, prawda? - Pokręcił głową, a na jego twarzy odbijała się gorycz.
- Była poczciwą kobietą i trafiła do wielkiego Poza, moja droga. A ja? Ja muszę pałętać się w Podziemiach po wsze czasy i już nigdy więcej nie ujrzę mojej kochanej Marianny! - Powiedział, a jego głos ociekał bólem, więc ścisnęłam go pocieszająco za ramię, a on pokręcił głową. - A was za co zabili? - Zapytał, chcąc zmienić temat.
- Szczerze? Właśnie tego chcemy się dowiedzieć. - Powiedział Zelten. Joseph spojrzał na nas zaskoczony, zatrzymując się nagle, a w jego oczach dostrzegłam iskierkę przerażenie. Gestem nakazał, żebyśmy byli cicho, kiedy odpowiadał.
- Och, to niesamowite! Antoni też jest tu z tego samego powodu. - Syknął, po czym pociągnął nas za sobą, a my nic nie rozumieliśmy. Po chwili znaleźliśmy się w miejscu, które najprawdopodobniej było czymś w rodzaju salonu.
Było to sporych rozmiarów pomieszczenie, a na pewno przynajmniej trzy większe od naszej głównej sali w obozie. Ściany, podłoga i sufit były postrzępionymi kamieniami, które pokryte były dziwną, maziowatą substancją nie przypominającą mi niczego, co mogłoby być znane osobom żyjącym na górze. Jedynymi źródłami światła były żyrandole, na których umocowane były świece, z których co jakiś czas na ziemię skapywał gorący wosk. Jeśli chodzi o meble, znajdowało się tu kilka kamiennych ławek i krzeseł, ale na tym się to kończyło.
- To jedyne miejsce, w którym demony nas nie podsłuchują. - Wyjaśnił Joseph, zamykając za nami drewniane drzwi. - NIGDY nie mówcie, że nie wiecie za co tu przyszliście. Jak dobrze, że to ja was znalazłem, a nie jakiś demon! - Mówił przerażony, a Zelten wyglądał, jakby zaczął pojmować o co tu chodzi, na co zmarszczyłam brwi.
- Mógłbyś mi to wytłumaczyć? Nie do końca rozumiem. - Poprosiłam, a Joseph zaprzestał chodzić gorączkowo dookoła, zatrzymując się i utkwił spojrzenie we mnie, zaczynając tłumaczyć, gestykulując przy tym gorączkowo.
- Po tych słowach wiem, że nie umarliście! A dlaczego? Bo każdy kto umiera, nawet jeśli zginąłby tutaj i idzie do Podziemi, widzi przed opuszczeniem ciała przyczynę śmierci, moi drodzy! Po to, żeby demony mogły nas nękać różnymi wizjami związanymi z tym. Dlatego nie mówcie, że nie wiecie dlaczego zginęliście, rozumiecie?! - Niemal krzyknął, ale w ostatniej chwili się powstrzymał, przez co jego głos się załamał. - Po co w ogóle tu przyszliście? - Zapytał, powoli się uspokajając.
- Demony nas zaatakowały. - Odparłam szybko.
- I chcielibyśmy dowiedzieć się dlaczego i jak zakończyć ich gniew, bo pentagram, który znajduje się niedaleko naszego obozu, cały czas pozostaje otwarty. - Dodał Zelten, a ja skinęłam głową na jego słowa. Joseph westchnął i potarł czoło, po czym wyjął mały notatnik z wewnętrznej kieszeni płaszcza, w który był odziany, i przyjrzał się swoim notatkom, po czym zapisał coś szybko i poskreślał parę rzeczy.
- Zapisałem was do porządkowania archiwów. - Chciałam coś powiedzieć, ale dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, jak wielka to dla nas przysługa. - Możecie zacząć nawet zaraz. Gdyby ktoś pytał: Nazywacie się Antonina i Henryk. Zostaliście tu zabrani przez zdradę wobec magów, rozumiecie? - Zapytał, więc skinęliśmy głowami.
- Wymyśliłeś to na poczekaniu? - Spytał rozbawiony Zelten, a Joseph zmarszczył brwi, obruszony.
- Nie, młodzieńcze. Antonina i Henry na prawdę są tu tego powodu. Po prostu zamieniłem ich zadanie na sprzątanie jadalni, więc żaden demon się na nich nie natknie; na was może. Często sprawdzają nasze tożsamości, więc to się wam przyda. Aha i jeszcze jedno: zginęliście w XVII wieku, a waszym przywódcą był Xavier. To chyba wszystko. Idźcie już. - Machnął w stronę drzwi i ciężko opadł na kamienne siedzenie. - Korytarz po prawej, drugie drzwi od lewej. - Wyjaśnił, więc podziękowaliśmy mu i ruszyliśmy we wskazanym przez niego kierunku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro