8
Nazajutrz rano zostaje wybudzony przez telefon. Klnę w myślach na siebie za wypicie prawie dwóch butelek Jacka Danielsa poprzedniego wieczoru. Ledwo co przekręcam się na bok, żeby wyciągnąć dłoń w kierunku szafki nocnej na której leży telefon.
- Halo – odzywam się zachrypniętym głosem, w gardle mam tak sucho jak na pustyni. Po drugiej stronie odzywa się Giorgio.
- Przesyłka dostarczona – Oświadcza zadowolonym głosem. Mijają sekundy nim mój mózg zamroczony alkoholem pokojarzy fakty.
- Już!? – Pytam momentalnie trzeźwieje. Podnoszę się do pozycji siedzącej.
- Tak, gładko poszło. Na polecenie Leo został przewieziony do rezydencji Vittorio – Odpowiada.
Dziwne, że akurat tam? Byłem zdziwiony doborem miejsca. Do takich rzeczy, czyli brudnej roboty mieliśmy wyznaczone szereg innych. Stare opuszczone magazyny, rzeźnie czy kluby. Pamiętam, jak wuj Vittorio opowiadał, jakie zwyczaje panowały we Włoszech. Normalnemu człowiekowi słuchającym tych historii jeżyłaby się skóra na ciele. Opowiadał o mafii Neapolitańskiej, gdzie w latach dwudziestych XIX wieku mieli oni nawet swoją komorę śmierci, która służyła do przesłuchiwania, ale i do zabijania tych, którzy mówili za duża, albo byli nie wygodni dla interesów tejże organizacji. Spętanie ciała łańcuchami, czy duszenie sznurami nie robiło takiego wrażenia, jak pomysł z beczką kwasu w której rozpuszczali zwłoki delikwentów.
- Będę do godziny – Kończę połączenie. Ja pierdolę więc to już, przejeżdżam dłonią po twarzy zaaferowany. Wystrzeliłem z łóżka niczym rakieta szybko uporałem się z porannym prysznicem oraz toaletą. Wypiłem butelkę wody a drugą wziąłem sobie na zapas. Zadzwoniłem po Flavio, bo jednak nie czułem się pewnie, jeśli chodzi o prowadzenie samochodu, a poza tym byłem zbyt przejęty, zbyt pobudzony by skupić się na jeździe.
Kiedy dotarliśmy na miejsce Flavio, aż zagwizdał z zachwytu nad rozmiarami rezydencji.
- Juhu! Ale chata– Przed nami rozprzestrzeniał się widok rezydencji, który dosłownie zapierał dech. Wielka willa przypominająca Biały dom, chyba była nawet budowana na podobieństwo siedziby prezydenta.
- Ja pierdole jak przepych! – Zagwizdał ponownie. Rezydencja zmarłego wuja była największą ze wszystkich. Prawie 15 hektarów, poza ogromnym budynkiem, w którym było z dwanaście pokoi tyle samo łazienek, mieścił się jeszcze sala bilardowa z barem, sala kinowa, basen w środku i na zewnątrz. Tor kręglowy oraz tor wtorkowy. Który został wybudowany dla jego żony i syna. Oprócz tego kort tenisowy, boisko do gry w koszykówkę domek dla gości, domek obsługi. Sala balowa. Rezydencja, jak od gwiazdy rocka albo hollywoodzkiego aktora, a nie bossa mafii. Podjeżdżamy pod bramę wjazdową, przy której stoją już po rozstawienie żołnierze. Dobór miejsca jest dla mnie wciąż zagadką, dlaczego Leonardo chciał go akurat w tym miejscu? Zostajemy wpuszczeni na posesję, objeżdżam okazałą fontannę, która chyba miała być odwzorowaniem tej z placu świętego Piotra w Rzymie. Niestety lata świetność ma ona już dawno za sobą.
Giorgio czekał na nas przed drzwi, akurat pali papierosa i opierał się o jedną z czerech kolumn przed głównym wejściem. Wyszliśmy mu na powitanie.
- Siemero – Zwrócił się do niego Flavio. Ja tylko kiwnąłem głową na przywitanie.
- Mamy chwilę przestoju, teraz zajmuje się nim fryzjer -Rzucił.
- Mówił coś? – Pytam.
- No właśnie nie, od początku milczy, jak grób. Ale o dziwo nie uciekał. Gdy mnie zobaczył, właściwie poddał się bez walki, dlatego wszystko tak gładko poszło.
- Leonardo dołączy do nas później– oświadczył. Miał namyśli torturowanie i wyciąganie informacji. Mimo swojego oddania dla mafii czułem podenerwowanie i coś jeszcze czego nie potrafiłem nazwać. Flavio z zaciekawieniem oglądał wnętrze rezydencji. Zachowywał się jak dziecko, musiała wszystkiego dotknąć pomacać sprawdzić. W holu znajdowała się kolejna fontanna umieszczona po prawej stronie, jej ściany porastał bluszcz. Według legend jakie krążyły o tej posiadłości, jeśli im oczywiście wierzyć. Każda klamka miała być wykonana ze szczerego złota. Szczerze irytowało mnie jego zachowanie. Sam przecież mieszkał w luksusie, ale ten dom widać był dla niego z innej ligi, innego świata, o któremu każdy z nich marzył. Jeśli o mnie chodziło mi wystarczało to co mam. Pod tym względem różniliśmy się bardzo z kumplem. Dla mnie pieniądze były ważne, ale wolałem je inwestować w dzieła sztuki albo budynki. Za to Flavio uwielbiał nowinki technologiczne i otaczać się blichtrem i złotem. Był taki jak każdy członek mafii czerpał z życia pełnymi garściami. Im więcej miał pieniędzy tym większa była jego fame.
- Temu co się stało? – Rzucił Giorgio.
- Nie pytaj – odparłem zdegustowany zachowaniem kolegi.
- Nie wyglądasz za dobrze – Doczepił się do mnie. Uniósł tą swoją czarną krzaczastą brew i lustrował mnie wzrokiem.
- Jeśli nie czujesz się pewnie to powiedz, sytuacji nie jest na pewno dla ciebie łatwa.
- Popiłem wczoraj, ale to nie znaczy, że zmieniłem zdanie. Jest tak jak na początku, chcę go zabić! – Obruszyłem się po tych słowach wyminąłem szwagra i poszedłem do miejsca w którym był przetrzymywany mój ojciec. Dlaczego oni wszyscy martwili się o moje samopoczucie najpierw matka, teraz on. Szczerze miałem w dupie, że to był mój ojciec. Teraz nic mnie z nim nie łączyło poza genami. Traktowałem go i tą całą sprawę jak każdą inną, tyle.
Antonio był przetrzymywany w salonie, siedział przewiązany do krzesła. Po ogoleniu mu brody i przycięciu włosów bardziej teraz przypomniał siebie z przed lat, jaki i swojego brata. Przystanąłem w wejściu dłuższą chwilę przypatrywałem się mężczyźnie przede mną, mojemu ojcu, tacie, tatusiowi. Płakałem po jego śmierci, było mi tak cholernie smutno i źle z tego powodu, ale w momencie, gdy dowiedziałem się prawdy coś we mnie pękło. Drzemiąca we mnie dziecięca naiwność zniknęła, pozostawiając po sobie pustkę. Był moim ojcem, to prawda był, ale to już czas przeszły. Spojrzał na mnie, zmarszczył swoje czoło, być może w pierwszej chwili mnie nie poznał. Wpierw na jego twarzy pojawił się szok, potem niedowierzania a na końcu zawiedzenie dosłownie widziałem te zawiedzenie w jego oczach. Zawiedzenie było spowodowane moją osobą, nie jako jego synka tylko jako członka mafii. Prawdą jest, że gdyby chciał nas tak faktycznie chronić przed ty światem zabrałby się za to inaczej, a nie od dupy strony.
- Aiden – wypowiedział moje dawne imię, dziwnie było znowu usłyszeć jego głos, zwłaszcza po tym, jak widziałem jego nieruchome ciało w trumnie.
- Synu – Powtórzył nieco głośniej.
– Co oni ci zrobili!? - Pewnie myślał, że przeszedłem pranie mózgu i na siłę zostałem włączony do mafii. Prawda była jednak bardziej okrutna, bo to ja sam chciałem do niej przynależeć, nikt mnie do niczego nie zmuszał miałem wybór i wybrałem. Żołnierze, którzy byli wyznaczeni do pilnowania mojego ojca. Gustavo i Adriadno wycofali się z pomieszczenia. Zaplotłem ręce na piersi i przypatrywałem się jego nędznemu obliczu, był teraz całkowicie bezbronny skazany na naszą łaskę. Dosięgło go w końcu to przed tym całe życie uciekł, dosięgnie go prawdziwa śmierć i to będzie z mojej ręki.
- Opowiedz mi od początku, jak to było – Mówię świadomy tego, że przeszedł wiele rzeczy, a i tak naprawdę zdawał sobie z tego sprawę, że nie ucieknie już nigdzie. I może był już pogodzony z tym faktem. Dlatego milczał, dlatego nic nie mówił, gdy go pojmano.
- Pewnie wszystko już wiesz- Sapnął.
- Chcę to usłyszeć od ciebie, poznać twoją wersję, twój punkt widzenia – Odpowiedziałem. Byłem przygotowany na to przesłuchanie. Wiele razy przetwarzałam w swojej głowie różne scenariusze nawet i takie, że od razu go zabijam. Jestem jednak rozsądny i myślę o innych. W pewnych sytuacjach muszę schować swoją porywczą naturę do kieszeni. Więc biorę krzesło stawiam przed nim i siadam na nim. Jestem teraz twarzą w twarz z własnym ojcem. Ojcem, który okazał się kłamcą, tchórzem, a teraz jest wrogiem numer jeden. Nie jest niebezpieczny w sposób fizyczny, werbalny też nie, ale gdyby wieść o tym, że bawił się z włoską mafią łagodnie mówiąc w chowanego, mogłaby ucierpieć na tym opinia organizacji, która zapewne stała by się pośmiewiskiem całej Ameryki.
- Zmieniłeś się – Stwierdza bacznie mi się przyglądając.
- To oczywiste, wszyscy kiedyś dorastamy, już nie jestem tym samym naiwnym dzieckiem, które z tęsknotą czeka na swojego ojca, gdy ten wraca z podróży służbowej do domu – W mych słowach było słychać gorycz i dobrze niech wie, jak jestem zły na niego za te wszystkie pokrętne brednie, którymi karmił nas swoje dzieci.
- No dalej – zachęcam go.
- Najpierw powiedz tym swoim pachołkom, by mnie rozwiązali– Zażądał szamocąc się na boki. To on miał jeszcze czelność stawiać żądania? Hipokryta.
-Nie – Uciąłem krótko.
-C-co?- Zająkał zdziwiony.
-Jesteś na mojej łasce tato – Ostanie słowo smakowało strasznie cierpko w moich ustach. Ostentacyjnie zerknąłem na swojego roleksa.
- Mamy cały dzień, ale szczerze chciałbym wyrobić się przed dwunastą.
-Czy ty sobie ze mnie jaja robisz! Synu – Zapytał z oburzeniem. Energicznie wstałem a krzesło upadło z głośnym łoskotem na ziemie. W sekundę znalazłem się przy nim tak blisko na ile pozwalały mi jego złączone kolana. W uchwycie dłoni miałem jego szyję, która pod naciskiem moich palców mogła w każdej chwili zostać zmiażdżona. Wspomniałem, że mogę schować swoją poryczą natrę do kieszenie, cóż ale brak cierpliwości to moja druga nie przyjemna cnota.
- Powiem to tylko raz, śpiewasz wszystko jak na spowiedzi, albo któryś z egzekutorów ładnie się tobą zajmie, a ja będę na to wszystko patrzył z uśmiechem zajadając frytki z Mc Donalda – po tych słowach puściłem go, nieznacznie się oddalając. On zrobił się cały czerwony na twarzy i zaczął głośno kaszleć.
- Jesteś potworem – Wyjąkał słabo.
– Zagubionym dzieckiem, którego chciałem ochronić przed tym wszystkim! – Zaśmiałem się na jego słowa.
- O i zobacz jak pienię ci się to udało! – Rzuciłem z kpiną rozkładając ręce. Zmierzył mnie rozwieszonym spojrzeniem.
- Chcę się widzieć z Sandrą – Zażądał, kolejny raz stawia mi tu swoje żądania. Nic do niego nie dotarło? Jest już na straconej pozycji nic go nie uratuje przed gniewem mafii, tym bardziej moja matka. Zresztą jebany tonący brzytwy się chwyta. Moja matka jest w nie najlepszym stanie psychicznym. To spotkanie mogłaby ją nawet zabić, a on chce ją wykorzystać do swojej kolejnej gierki. Zresztą Leonardo nigdy na to nie pozwoli.
- Widziałeś ją, nie pamiętasz wtedy w Valdez, ocalił cię być może kolejny raz, choć ty przy stworzyłeś jej samego cierpienia. Dlaczego więc zależy ci na spotkaniu z nią? Chcesz wzbudzić w niej litość, ochronić siebie przed gniewem mafii? Czy przeprosić ją za wszystkie krzywdy, której jej wyrządziłeś? Dalej chcesz ją wplątywać w bagno, które zrobiłeś z własnego życia? Ona już nie jest jego częścią, więc powiem ci to raz. Odpierdol się od niej raz na zawsze! Bo ona ci nie pomrze, tak naprawdę nikt z nas nie chce żebyś dalej żył.
- A co z Julią? – Nienawidzi cię tak samo jak my wszyscy wypowiadam w myślach.
- Chcesz się z nią spotkać? – Jego oczy momentalne się zaświeciły.
- Dobrze porozmawiam z nią – Skłamałem
- Więc czekam- Dodałem.
- Od dziecka wpajano nam zasady, którymi mamy się kierować w życiu. Życie drugiego człowieka znaczyło dla nas tyle co mrówki, rozdeptawszy ją idziesz dalej jakby nigdy nic. Inni są tylko robakami, które stoją nam na drodze do osiągnięcia celu. Chore maksymy, robiły sieczkę z mózgu dzieci. Kiedy dorosłem wcale nie miałem poczucia, że inni ludzie są jak robaki. Każdy ma prawo do życia. My nie jesteśmy lepsi od innych a znacznie gorsi. Nie jesteśmy prorokami a ni bogami i nie powinniśmy decydować kto ma prawo żyć, a kto nie.
- Bredzisz jak nawrócony- Wtrąciłem.
- Bo nawróciłem się, wiele lat błądziłem synu. Żyłem we mgle dopiero stosunkowo niedawno odkryłem że Bóg daje nam ludziom życie i to on na może je odebrać. Ludzie tylko łudzą się, mydlą sobie oczy tymi wszystkim dobrodziejstwami, pieniędzmi których do grobu ze sobą nie zabierzesz. W obliczu śmierci wszyscy jesteśmy nadzy. Tylko ty za życia decydujesz jaki powinieneś kroczyć ścieżką, to twoje życie tutaj na ziemni daje ci pewność, iż po śmieci czeka cię coś lepszego – Ja pierdole! Chciało mi się rzygać od tego gadania.
- Nigdy nie czułem się dobrze z faktem, że jestem szkolony do takich makabrycznych rzeczy. Nie widziałem siebie jako bossa. Wszystko to, co robiłem kiedyś napawa mnie obrzydzeniem do samego siebie. Poznałem Sandrę, dziewczynę tak piękną i o kruchej duszy. Nie zniosła by tego wszystkiego, nie zniosłaby tego świata. A mimo to prosiłem ojca by pozwolił na nasz ślub ten jednak odmówił. Nie wyobrażałem sobie życia bez niej więc musiałem coś wymyślić. Jedynym sensownym wyjściem było upozorowanie własnej śmierci i ucieczka gdzieś bardzo daleko. Przekupiłem kilku gliniarzy i urzędników. Wszystko planowałem, każdy szczegół, nic nie mogło być poddane wątpliwości. Zrobiłem to co zawsze chciałem, uwolniłem się z pod władzy mafii. Mogłem odetchnąć i żyć tak jak inni ludzie. Nic nie powiedziałem Sandrze ponieważ jej ociec mnie o to prosił. Sam nie był człowiekiem bez skazy, zanim zaczął prace w urzędzie pała się handlem narkotynami i innymi szemranymi rzeczami.
- A zdrada? Inna kobieta? Dziecko? Praca która była tylko mydleniem oczu? Tak bardzo brzydziłeś się mafii ale pieniądze od matki wyciągałeś? Wtedy nie brzydził cię fakt, że te pieniądze był brudne? – Skrzywi się na moją kontrę.
- Nie mogłem pracować, bałem się, że mnie, nas znajdą. To była konieczność byśmy mogli spokojnie żyć – Tak, tak sranie w banie po prostu nie chciało mu się pracować, wygodniej było ciągnąć kasę od matki.
- Dlaczego naz zdradziłeś?
- To nie tak, nie planowałem tego, ale kiedy Alison zaszła w ciąże nie mogłem jej zostawić na bruku. Musiałam wziąć odpowiedzialność za to dziecko.
- Więc kursowałeś między nimi a nami?
- Musiałem to jakoś pogodzić,
- A hipoteka na dom?
- Tomy był chory potrzebowałem kasy na jego operacje - Powiedział poważny.
- Z tego co mi wiadomo jego matka była lekarzem i wywodziła się z rodziny lekarzy więc na bark pieniędzy nie mogła narzekać – Stwierdziłem.
- Potrzebował pilnie przeszczepu nerki, kupiłem ją kurwa na czarnym rynku – Wyrzucił z siebie.
- Czyli zadłużyłeś nasz rodzinny dom, by kupić nerkę na czarnym rynku dla swojego nieślubnego dziecka – Prychnąłem. A co gdyby jej nie spłacał, mogliśmy wylądować na bruku!? Zrobił to by uratować jedno, a pogrążyć innych. To było kiepskie rozwiązanie.
- Ty tego nie pojmiesz, nie jesteś wstanie, nie zrozumiesz, rodzic zrobi wszystko dla swojego dziecka....- Urwał rozgorączkowany.
- Wszystko? – Rzuciłem wzburzony.
- To dlaczego nie ochroniłeś jej i jego przed zemstą? Dlaczego nie wysłałeś po nich babci tak, jak po nas? Tylko kurwa upozorowałeś własną śmierć po raz drugi i zapadłeś się pod ziemie zostawiając ich bez ochrony!?
- Nie zdążyłem na czas – Powiedział zduszonym głosem od łez.
- Nie zdążyłem kurwa. Nie uratowałem ich – Pierwszy raz byłem świadkiem jak on plączę, autentycznie łzy spływały po jego policzkach.
- Ale uratowałem was...nawet jeśli rzucając was prosto w paszczę lwa od którego całe życie chciałem uciec. Żałuję w życiu bardzo wiele rzeczy, że nie spędzałem z wami więcej czasu. Żałuję, że jestem tak potwornym tchórzem, iż nie potrafiłem stawić czoła swoim demonom - Nastała chwila ciszy, a w powietrzu zawisły jego słowa.
- Synu, widzę tę pogardę dla mnie w twoich oczach, zabijesz mnie? – Zapytał poważny. W tym momencie usłyszałem podniesione głosy. Podniosłem brwi zaaferowany, podszedłem kilka kroków do wejścia i w korytarzu dostrzegłem swoją siostrę szarpiącą się ze swym mężem. Julia? Tutaj? Za nimi stał Leonardo. Giorgio puścił swoją żonę, a ona poprawiła swój garnitur i włosy. Ostentacyjnie fuknęła na męża. Przez krótkofalówkę wezwałem Adriano, kiedy ten zjawił się ja poszedłem sprawić co było grane.
- Arrigo twoja siostra nalegała bym ją tu zabrał, chyba nie masz mi tego za złe?- Rzucił posępnym tonem wuj.
- Skądże, właściwie pytał o nią – Odparłem. Juli zaświeciły się oczy, zwróciła się do swojego męża.
- Widzisz mówiłam, że jak się pojawię zacznie mówić – Giorgio wydał sfrustrowany jęk, rozmasował swoje skronie. Wszyscy troje wiedzieliśmy, jak bardzo moja siostrunia potrafi być uparta, zawsze stawia na swoim.
- I tak uważam, że nie powinno cię tu dzisiaj być – Odparował.
- I tu się właśnie mylisz, jak najbardziej powinnam. Chcę do niego iść– Zwróciła się do Leonarda.
- Pójdziesz, ale nie teraz, Giorgio zajmij się swoją żoną, nie wiem oprowadź ją po rezydencji – Rzucił. Julia zapowietrzyła się, ale nic nie powiedziała, ani nie skomentowała słów wuja. Wiedziała bowiem, że to Leonardo miał tutaj decydujący głos. Schowała swoją dumę do kieszeni, pociągnęła męża za rękę i oboje odeszli w stronę jednego z korytarzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro