Rozdział 3
Po kilku dniach siedzenia w tym ciemnym i depresyjnym pomieszczeniu wreszcie wypuścili Charlotte, gdy ta była już na pograniczu zdrowego rozsądku. To niesamowite jak człowiek potrafi zwariować, gdy jest w niewielkim pomieszczeniu bez kontaktu z drugim człowiekiem. Jack szybko zorientował się, że szatynka odkąd wyszła z izolatki, zachowywała się o wiele inaczej, choć próbowała przy nim udawać, że wszystko jest w porządku. Jeszcze nigdy nie zauważył u niej tak diametralnej zmiany, jak w tamtym okresie. Była niczym mumia. Jeszcze bardziej odcięła się od świata, przez co był wściekły na tych, którzy jej to zrobili. Na szczęście cudem udało mu się cofnąć ją do stanu sprzed zamknięcia, choć nadal można było zauważyć minimalną różnicę w jej zachowaniu.
Zdenerwowana spojrzała na blondyna, który uśmiechnął się triumfalnie, trzymając piłeczkę od tenisa stołowego. Założyła ręce na piersi i obserwowała, jak niebieskooki poruszał się w dziwny sposób, imitując taniec zwycięstwa. Nie zamierzała nawet skomentować, jak wyglądał ten jego taniec, bo nie dało się tego nawet tańcem nazwać.
- Oszukiwałeś - burknęła i zaśmiała się po kryjomu z wygłupów chłopaka. Musiała przyznać, że dzięki niemu humor jej się nieco poprawił, ale nie zamierzała tolerować tego oczywistego oszustwa.
- Wcale nie oszukiwałem. To ty nie umiesz grać - powiedział, podchodząc do niej i obejmując ją ramieniem, które natychmiast strąciła.
- Naruszasz moją przestrzeń osobistą - fuknęła, odpychając chłopaka i usiadła na jednym z krzeseł przy małym stoliku, udając obrażoną. Blondyn zrobił to samo, siadając koło niej, po czym zaczął nieustannie się na nią patrzyć, ponieważ wiedział, że zrobi jej w ten sposób na złość.
- Nie patrz się tak - powiedziała.
- Koniec z obrażaniem się? - zapytał, mrużąc oczy. Zielonooka westchnęła i z niechęcią przytaknęła głową, byle by uciec od natarczywego wzroku Jacka. - I masz przyznać, że jestem od ciebie lepszy - dodał, co spotkało się obruszeniem ze strony brązowowłosej.
- Nie, tego nie zrobię. Nie jesteś lepszy, tylko umiesz kantować - powiedziała. Blondyn pokręcił zrezygnowany głową.
- Okej, nie musisz - odparł, rozkładając się wygodnie na kanapie. Milczeli, obserwując kolejno pacjentów, tak jak to zwykle robili. Było to jednym z ich codziennych zajęć. Kolejny raz przyglądali się ludziom i kolejny raz to zajęcie nie dawało im satysfakcji. Nic się nie zmieniało, codziennie było to samo, co stawało się monotonne. Ich spokój znów ktoś zakłócił, a tym kimś była dość niska, rudowłosa kobieta z piegami na twarzy.
- Charlotte Richards proszona do gabinetu pana psychologa - wypaliła szybko formułkę. Szatynka westchnęła i pomachała do Jacka, po czym ruszyła za kobietą. Szły różnorakimi korytarzami, aż doszły do hebanowych drzwi ze złotą trójką. Po usłyszeniu krótkiego "Proszę" weszła do sali, a drzwi zatrzasnęły się za nią. Przy biurku siedział mężczyzna, adekwatnie po czterdziestce z lekką łysiną na głowie. Uważnie oglądał coś w papierach, gdzieniegdzie dopisując coś długopisem. Po chwili jednak zaprosił ją gestem ręki, by usiadła na jednym z foteli i dopiero wtedy uniósł wzrok, znad arkuszy dokumentów. Splótł palce w tak przysłowiowy koszyczek i zilustrował ją wzrokiem.
- Jak się dzisiaj czujesz? - zagadnął miłym tonem i z uśmiechem na twarzy, chcąc w jakiś sposób zacząć rozmowę. Wiedziała, że ten zabieg miał jedynie za zadanie zaskarbić sobie jej przychylność do otwarcia się przed pracownikiem placówki. Mimo że mężczyzna wydawał się przyjazny i godny zaufania, nie chciała mu się zwierzać, ale skoro i tak uważają ją za szaloną to, czemu by nie miała wyznać prawdy? W końcu i tak jej nie uwierzy.
- Fatalnie - powiedziała, wlepiając swój wzrok w czarny regał, stojący przy samej ścianie. Cienkie okulary na chwilę zsunęły mu się z nosa, lecz ten zdążył je już poprawić.
- Co jest przyczyną tego stanu? - zagadnął zainteresowany.
- Niech pomyślę. Wsadzono mnie do izolatki na cztery dni, tylko dlatego, że stanęłam w obronie dziewczyny, którą uderzyli strażnicy oraz mam jawne ataki paniki i powoli tracę zmysły. Niech sam pan oceni mój stan - sarknęła. Psychiatra zbadał ją czujnym wzrokiem i znów coś zapisał w notesie.
- Co rozumiesz przez frazę "tracę zmysły" ? - zadał kolejne pytanie, chcąc zgłębić temat. Pomimo że miał wiele razy do czynienia z chorymi na umyśle ludźmi, kobieta przed nim wydawała się inna. Nie umiał dokładnie określić, na czym polegała inność szatynki. Charlotte zamyśliła się na chwilę, zastanawiając się jak ubrać w słowa, to co miała zamiar powiedzieć.
- Czuję jak z każdym dniem w tym miejscu, powoli tracę nad tym wszystkim kontrolę. Z każdą chwilą coraz więcej obrazów przelatuję mi przez głowę, tworząc niepasujące do siebie elementy. Widzę rzeczy, których nie ma i czasami mam problem z odróżnieniem, co jest prawdziwe. Czasami boję się, że utknę w tej nierealnej rzeczywistości i nigdy nie wrócę - powiedziała, bawiąc się palcami.
- Pamiętaj, o czym ostatnio rozmawialiśmy. Tłumaczyliśmy już sobie, że to się nie dzieje naprawdę. Twoja schizofrenia rozwija się w coraz szybszym tempie i obawiam się, że nie możemy już nic na to poradzić. Musisz zacząć odróżniać dwie rzeczywistości. Walczyć z tym -odparł. Chciała to zrobić. Chciała to zwalczyć, ale nie potrafiła.
- A jeżeli nie potrafię? - zapytała z gulą w gardle.
- Wtedy nie będzie już ratunku - powiedział. Szatynka przytaknęła i porozmawiała jeszcze chwilę z mężczyzną, po czym wyszła z gabinetu. Oparła się o ścianę i zsunęła z niej, zatapiając twarz w dłoniach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro