Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27

Nie można było opisać jaki mętlik towarzyszył w głowie Charlotte przez ostatni okres. Jej umysł napawała niepewność, jak i zarazem strach, doświadczając po raz kolejny okrutnej przyszłości. Wciąż miała przed oczami ten sam obraz; śmierć.

- Mam nie za dobre wieści.- powiedział Hank do Charlesa, Erika i Charlotte, którzy zostali wezwani przez McCoya.

- Co tym razem? - odparł Erik, spoglądając wyczekująco na mutanta.

- Nie udało mi się namierzyć dokładnej lokalizacji głównej bazy. Mają świetne zabezpieczenia i choć odnalazłem sygnał to gdy próbuje go namierzyć, wszystkie urządzenia wariują. Jednakże jest coś, co udało mi się zdobyć.- powiedział, podając Xavierowi małe urządzenie, na którym zaznaczony był pewien obszar.- Odkryłem stację radiową, którą posługują się czasem do przekazywania informacji. Podsłuchałem trochę ich rozmowy i udało mi się zdobyć dane na temat firmy, która z nimi współpracowała, a szefem jej jest niejaki William Hammer. Pomyślałem, że moglibyśmy włamać się do budynku firmy i wydobyć potrzebne nam informacje.

- Świetna robota Hank.- powiedział Charles, po wysłuchaniu wypowiedzi naukowca.

- Jest tylko jeden problem. Budynek jest pilnie strzeżony i nie wiem, w jaki sposób moglibyśmy się tam dostać.- dodał mężczyzna.

- Wystarczy, że weźmiemy x-menów. To powinno załatwić sprawę.- powiedział Erik, opierając się o ścianę. Charlotte w tym samym momencie poruszyła się niespokojnie, słysząc dobrze znaną już jej nazwę.

- Cały czas słyszę o x-menach, może mi ktoś wytłumaczyć, kim właściwie oni są?- zapytała, zwracając tym samym uwagę wszystkich.

- Jeszcze jej nie powiedziałeś?- zapytał zdziwiony Lehnsherr.- Myślałem, że skoro pozwalasz jej tam iść to przynajmniej wytłumaczysz jej, w co się pakuję.- dodał, spoglądając wyczekująco na telepate.

- Nie było okazji.- odparł szatyn i spiorunował Erika wzrokiem, gdyż ten postawił go w nieco niezręcznej sytuacji, ale najgorsze było to, że miał rację. Źle postąpił, nie wyjaśniając wszystkiego zielonookiej.

- Więc może łaskawie mi wytłumaczycie, o czym teraz mówicie.- powiedziała, zakładając ręce na piersi.

- X-meni to nazwa grupy mutantów stworzonych przeze mnie i Erika. Narażają ciągle życie, by walczyć o postawiony sobie cel. Wielu przy tym niestety nie podołało.- odparł krótko.

- I zwlekaliście z wyjaśnieniem mi tego, z jakiego niby powodu?- prychnęła.- Jeżeli myślicie, że się wycofam, bo to niebezpieczne to się grubo mylicie. Kiedy zamierzacie się tam włamać?- zapytała, zmieniając temat.

- Za jakieś trzy dni myślę, że moglibyśmy ruszać.- powiedział Hank, poprawiając okulary na nosie i dziwiąc się, że szatynka nie drążyła bardziej tematu.

- W takim razie nie zwlekajmy.- powiedział Erik. To zdanie huczało w jej głowie przez dłuższy czas. Jedno zdanie oznaczało początek wielkiej katastrofy, która miała w najbliższym czasie nadejść. Doskonale widziała omyłkowe spojrzenia rzucane w jej stronę przez osoby, które wiedziały o tym, co zobaczyła. Obawiali się, że to się spełni i się im nie dziwiła. Sama bała się tego, co miało nadejść. Miała nadzieję, że obietnica, którą złożył jej Charles, nie zostanie złamana. Od razu przed oczami stanął jej moment wczorajszej nocy, szybko jednak odrzuciła kłębiące się w jej głowie myśli i stanęła koło Erika, który dyskutował z Charlesem o przebiegu misji i objaśniał wszystkie szczegóły. Przysłuchiwała się każdemu słowu i analizowała tok myślenia mężczyzn, by od czasu do czasu dorzucić własne propozycje. Tak o to stworzyli w miarę prawdopodobny plan działania, który miał duże prawdopodobieństwo udania się. Po skończonej naradzie Hank, jak i Erik opuścili gabinet Charlesa, przez co Charlotte została sam na sam z telepatą.

- Na pewno chcesz z nami jechać?- usłyszała, przez co momentalnie uniosła wzrok na Xaviera.

- Jestem tego pewna. Muszę wam pomóc.- odparła.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł.- na jego twarzy pojawił się grymas.

- Dlaczego niby?- powiedziała nieco podwyższonym tonem i wlepiła w niego wzrok.

- Sądzę, że nie jesteś jeszcze gotowa.

- Doprawdy?- powiedziała, zaciskając dłonie.- A ja myślę, że doskonale sobie poradzę. Myślałam, że we mnie wierzysz.- dodała, podchodząc do szatyna.

- Bo wierzę, po prostu źle mnie zrozumiałaś. Nie chcę, tylko by coś ci się stało. Nie wybaczyłbym sobie.- powiedział, spoglądając na nią zmartwiony.

- Jak już mówiłam, poradzę sobie. Nie musisz się o mnie troszczyć jak o małe dziecko.

- Wiem o tym, ale zrozum, że to nie przelewki.- powiedział, wzdychając. Charlotte powoli już naprawdę zaczęło irytować zachowanie Charlesa. Miała świadomość, że to nie zabawa. Nie musiał jej tego uświadamiać.

- Pójdę już.- powiedziała i odwróciła się z zamiarem wyjścia, lecz poczuła dłoń mężczyzny, która chwyciła jej rękę.

- Czemu próbujesz wszystkich unikać?

- Nie rozumiem, o co ci chodzi.- odparła, pochylając się lekko w kierunku profesora.

- Wiem, że się boisz.- powiedział, a brązowowłosa zacisnęła usta w wąską linię i spuściła wzrok, nie wiedząc co odpowiedzieć.- Ale chcę, żebyś wiedziała, że zawsze możesz na nas liczyć.

- Naprawdę powinnam już iść.- odparła i ruszyła w kierunku wyjścia.

- Wiesz, że to niekoniecznie musi się spełnić.- wypalił Charles, przez co jej dolna warga zadrżała.

- Nie wiesz, jak się czuję. Nie wiesz, jak bardzo mnie to przeraża.- odwróciła się na moment, a jej oczy się zaszkliły. 

- Pomożemy ci się z tym zmierzyć.- odparł. Charlotte przez chwilę zawiesiła spojrzenie na Xavierze, lecz szybko pokręciła głową. 

- Zostaw mnie samą.- fuknęła i wyszła z pomieszczenia, zostawiając Charlesa. 

Co wy na to, by zrobić krótki maraton?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro