Rozdział 1
Przepraszam za źle zapisane dialogi. Tak, wiem o tym. Poprawię to, gdy tylko będę mogła.
W głowie drobnej szatynki odbijało się echem jedynie tykanie zegara. Wzrok miała zamglony, a przechodzący obok niej ludzie z personelu, omijali ją szerokim łukiem. Była dla nich tylko kolejnym odmieńcem. Osobą z problemami psychicznymi. Może tak było, a może nie. Sama do końca tego nie wiedziała. W końcu zawsze jej wmawiano, że jest chora i powinna się leczyć. Nie chciała w to wierzyć. Zawsze miała nadzieję, że jej urojenia nie są chorobą, a czymś innym, jednak im dłużej przybywała w tym ośrodku, tym bardziej jej nadzieja malała.
Podskoczyła lekko, gdy do jej uszu dobiegł dźwięk czyjegoś głosu. Przez chwilę przyglądała się tępo kobiecie, która coś do niej mówiła. Docierały do niej jedynie zlepki słów, przez co nie do końca zrozumiała przekaz pielęgniarki. Dopiero odzyskała świadomość, gdy lodowate ręce potrząsnęły jej ramionami.
- Czas na leki - powiedziała zirytowana. Widać było, że praca w tym miejscu nie jest spełnieniem jej marzeń. Zielonooka wstała z fotela i posłusznie poszła za kobietą po codzienną dawkę lekarstw. Nie chciała ich przyjmować, ponieważ wiedziała, jakie były skutki ich działań. Nie miały za zadanie im pomagać, tylko powodować osłabienie a w ten sposób większość pacjentów nie sprawiała problemów. Oczywiście to nie były jedyne skutki leków, ale były najbardziej uciążliwe. Najchętniej wcale by ich nie brała, ale była tak kontrolowana, że na pewno by się zorientowali, gdyby nie przyjęła należytej dawki.
Wzięła do ręki kubeczek z tabletkami i spojrzała na nie sceptycznie, po czym z lekkim oporem połknęła je. Gorzki smak rozpłynął się po jej ustach, przez co skrzywiła się, ale nie skomentowała tego. Ponownie wróciła na swoje, zajmowane wcześniej miejsce i zaczęła obserwować. Znajdowała się w salonie, gdzie przebywali jedynie ci, którzy nie zagrażali bezpieczeństwu innym. Spojrzała kątem oka na strażników stojących przy drzwiach. Najchętniej uciekłaby stąd i trzymała się od tego miejsca z daleka. Nie była chora psychicznie. Jej wizje nie były chorobą, przynajmniej tak się jej wydawało. Po prostu inni byli zbyt ograniczeni, by to zrozumieć.
- Hej - powiedział niebieskooki blondyn, pojawiając się nagle koło kobiety i zajmując miejsce naprzeciwko niej.
- Ty nie na spotkaniu z psychologiem? - zapytała zaskoczona, swojego jedynego przyjaciela w tym okropnym miejscu.
- Szkoda gadać. Do faceta przyszedł jakiś tajemniczy gość i przełożył mi sesje - odparł, przewracając oczami. Lubiła Jacka, ponieważ był inny niż tutejsi. Po prostu dało się z nim pogadać. Był jednym z nielicznych, którzy wiedzieli o jej przypadłości. Pamiętała nadal, jak w okresie pierwszych dni tutaj nazywał ją wróżką. Mimowolnie uśmiechnęła się na to wspomnienie.
- Czemu się uśmiechasz jak psychopatka? - zapytał, widząc, jak zielonooka uśmiecha się w jego kierunku.
- To już i tego nie mogę robić?
- Po prostu zastanawiałem się, czy mam zacząć obawiać się o swoje życie. Wpatrywałaś się we mnie jak w obrazek - dodał, śmiejąc się. Kobieta tylko prychnęła i kontynuowała rozmowę z chłopakiem.
- Chciałbym stąd już wreszcie wyjść. Siedzę tu od pięciu lat i powoli to miejsce mnie dobija - powiedział po jakimś czasie, wzdychając. Kobieta zaśmiała się pod nosem, słysząc wypowiedź towarzysza. Co ona miała powiedzieć, gdy siedziała drugie tyle, co niebieskooki. Już dawno nie widziała świata zewnętrznego. Była strasznie ciekawa, co się zmieniło.
- Przynajmniej ciebie wypuszczą wcześniej, niż mnie - powiedziała, a jej humor zmienił się diametralnie.
- Skąd możesz to wiedzieć? Zawsze jest opcja, że zostaniemy tu, dopóki się nie wykończymy - prychnął. Między nimi zapadła niezręczna cisza i nikt nie raczył się odezwać. Jack miał rację. Nie wydostaną się z tego więzienia. Może ludzie myśleli, że im tu pomagają, lecz prawda była inna. Byli jak zwierzęta w klatkach i tylko nielicznym udało się z nich wydostać. Nagle obróciła się gwałtownie, słysząc jakieś krzyki za sobą.
Zauważyła, jak pielęgniarka została popchnięta przez jedną z pacjentek - Emily - po czym upadła na podłogę i zaczęła kiwać się jak małe dziecko, szarpiąc za końcówki włosów. Przerażający krzyk wydobył się z jej gardła, a następnie zaczęła szeptać coś do siebie zrozpaczonym głosem. Strażnicy zaalarmowani krzykami podbiegli do brunetki i siłą zaczęli ciągnąć ją w stronę izolatek.
Izolatki były małymi pomieszczeniami, w których umieszczało się pacjentów za karę. Byłeś nieposłuszny - trafiałeś do izolatki. Wszczynałeś bójki lub twój stan zdrowia się pogarszał - trafiałeś do izolatki. Takie były tu zasady. Przyglądała się dłuższą chwilę zaciekawiona tą sytuacją i czekała na rozwój akcji. Nie ruszyłaby nawet palcem, gdyby nie jedna rzecz, która zasiała cień goryczy w jej sercu. Dwójka ochroniarzy nie mogąc poradzić sobie z szarpiąca się dziewczyną, przeszli do radykalnych środków, przez co dłoń czarnoskórego mężczyzny natychmiast wylądowała na policzku czarnowłosej, powodując, że głowa dziewczyny odskoczyła na bok, a następnie dostała parę ciosów w brzuch. Brązowowłosa widząc owe zdarzenie, nie mogła patrzeć na to bezczynnie i wstała gwałtownie mimo protestów Jacka z kanapy, po czym pobiegła w stronę poszkodowanej. Odsunęła ochroniarza od dziewczyny, a gdy ten wbił paznokcie w jej ramię, chcąc utorować sobie drogę, zamachnęła się i z całej siły walnęła mężczyznę. Zdenerwowani wartownicy zamierzali już rzucić się na kobiety, lecz w tym samym momencie jedna z pielęgniarek podbiegła do nich i szybko wbiła strzykawkę z białą zawartością w ramię brunetki obok, która natychmiast upadła, ledwo kontaktując z rzeczywistością. Zielonooka cofnęła się, widząc, jak kobieta biegnie po kolejną dawkę, a pracownicy uśmiechnęli się, widząc strach w jej oczach i rzucili się na nią. Nie miała szans z dwoma rosłymi mężczyznami, więc dała za wygraną i spokojnie dała się prowadzić w stronę znienawidzonego pomieszczenia. Nie raz już tu lądowała, bo można było się domyślić, że z jej wybuchowym temperamentem trudno było zachować się tak jak inni, by tego chcieli. Wepchnęli ją do ciemnego pokoju, które oświetlała jedynie wysoko umieszczona żarówka, po czym zamknęli za sobą żelazne drzwi.
- Świetnie - mruknęła, opierając się plecami o jedną z grafitowych ścian. Jak zawsze musiała się wpakować w kłopoty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro