Rozdział 35
Mimo iż dotychczas nie była jakoś niezwykle mściwa, tak teraz miała ochotę wydrapać blondynowi oczy i wykrzyczeć mu w twarz jak bardzo go nienawidzi. Nie rozumiała jakim cudem się tu znalazł. To miejsce było zdecydowanie kumulacją cierpienia i bólu, do którego nie pasował, a może pasował, ale o tym nie wiedziała. Co się właściwie stało po tym, jak każde z nich rozeszło się w swoją stronę; to pytanie cały czas ją prześladowało, a przez nie rodziły się kolejne.
- Czemu mi to zrobiłeś?- powiedziała, próbując opanować drżenie głosu, po czym odważyła się na niego spojrzeć.
- Nie zrozumiesz.- powiedział, kręcąc głową. Momentalnie uśmiechnęła się pogardliwie, słysząc odpowiedź Jacka i przekrzywiła głowę.
- Myślałam, że wyjechałeś z dala od tego całego bagna. Miałam nadzieję, że ułożyłeś sobie życie a tu taka niespodzianka.- prychnęła, zaciskając pięści. Próbowała ze wszystkich sił nie myśleć o tym, jak bardzo ją to dotknęło, lecz wydawało się to na obecną chwilę wręcz niemożliwe. Cały czas ciągnęło się za nią poczucie zdrady i gorycz, jaką nie dało się opisać.
- Nie chciałem, by to się tak wszystko potoczyło.- odparł i spojrzał uważnie na stojącego koło niego współpracownika.
- Nie chciałeś.- kolejny raz zaśmiała się, lecz po chwili znów na jej twarzy pojawiła się powaga, a jej ton można było porównać do ostrej brzytwy, która cięła za każdym razem powietrze, gdy kolejne słowa opuszczały jej usta.- Gardzę tobą.- dodała, a jej twarz przybrała postać jakby wyciosanej z kamienia.- Wolałabym, abyś został w tym ośrodku i zgnił tam.
- Rozumiem twój gniew i wiem, jak się czujesz.
- Nie masz bladego pojęcia, jak się czuję.- fuknęła i wlepiła wzrok w ścianę. I pomyśleć, że była tak blisko wydostania się stąd; zaczęła rozmyślać. Mogła być już kilometry stąd, gdyby nie cichy głosik w głowie, który niezaprzeczalnie kazał jej zostać. Nienawidziła każdej chwili, w której musiała patrzeć na jego twarz. Dawnego przyjaciela, który wbił jej nóż w plecy, przez co czuła się jakby jakaś cząstka niej już dawno umarła.
- Musisz zrozumieć, że robię to dla większego dobra. To, co jest tu prowadzone, może być przełomem dla całego świata.
- Od kiedy niby się interesujesz czymś innym niż własnym interesem hę?- zapytała, szarpiąc liny na nadgarstkach.
- Potrzebowałem czasu, by zmądrzeć.
- Chyba raczej ogłupieć.- warknęła. Jak mógł jej to zrobić? Zastanawiała się, czy padł kolejną ofiarą ich manipulacji, czy rzeczywiście taki był. Nie mogła znaleźć na to wszystko sensownego wytłumaczenia i powoli zaczęła sobie uświadamiać, z jakim potworem przyszło jej się mierzyć.
- Nigdy ci tego nie wybaczę.- ponownie skierowała wzrok na blondyna. Przez chwilę poczuł się, jakby znów byli sami i cofnęli się w czasie. Jakby nie znajdowali się w sterylnym pomieszczeniu pełnym różnorakich specjalistów a jedynie między krzywo pomalowanymi ścianami szpitala. Musiał przyznać, że nienawiść, z jaką patrzyła na niego, łamała mu serce, ale wierzył, że to dla dobra ogółu.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę i nawet na to nie liczę.- odparł, przypatrując się rozjuszonej kobiecie, po czym wyszedł z pomieszczenia, a zaraz za nim wszedł dobrze jej znany naukowiec.
- Znowu ty.- powiedziała, widząc przed sobą Jamesa Hortesa.- Niech mi po prostu ktoś strzeli kulkę w głowę, bo nie wytrzymam zaraz.- spiorunowała starca wzrokiem.
- Przyznam, że jestem pod wrażeniem.- powiedział, nie zważając na wcześniejszą wypowiedź szatynki.- Mało kto potrafi mnie zaskoczyć. Nie dość, że prawie uciekłaś, to jeszcze nadal nie zarejestrowaliśmy żadnych zmian po wszelakich zabiegach w celu zwiększenia twojej siły. Sam nie wiem, czy jesteś zagadką, czy kolejnym śmieciem, który nam się do niczego nie przyda.- gołym okiem można było zauważyć głębokie zamyślenie siwowłosego, po czym zdjął swoje okulary i przyłożył dłoń do skroni. Było tyle za i przeciw, że naprawdę nie wiedział co w tej sytuacji zrobić. Jednak w tej grze liczył się czas, a jeżeli porzuciłby badania, zmarnowałby wtedy tylko wiele wysiłku, jak i zarazem środków co było niedopuszczalne na obecną chwilę.
- Sprawiasz mi straszne problemy, jak na tak niepozorną kobietę.- powiedział po chwili.- Wydaję mi się wręcz, że za duże, ale mógłby być jeszcze z ciebie jakiś pożytek.- podrapał się po brodzie i zmrużył oczy. Musiał zaryzykować, bo na tym polegała jego praca i było to jej nieodłącznym elementem. Bez ryzyka nigdy nie doszedłby do tego, czym aktualnie dysponował.
- Naprawdę niedocenianie tego, co was spotkało. Możecie uczynić świat lepszym niż dotychczas. Pod moim dowodzeniem zdołaliśmy zapobiec anarchii w rządach i wiele innym problemom. Pomyśl, że gdy skończę, bylibyście niezniszczalni.- zbliżył się do Charlotte.- Zapanowałby na ziemi wreszcie pokój i żaden człowiek nie odważyłby się nam sprzeciwić.- dodał, a w jego oczach można było zobaczyć iskrę szaleństwa.
- Mylisz się. Ludzie zawsze będą walczyć o wolność. Niezależnie jak skuteczną masz broń, nie zdołasz nad nimi zapanować.
- Uda mi się osiągnąć swój cel. Kiedyś mi podziękujesz moje dziecko.- odparł chłodno i spojrzał na jednego z lekarzy.- Zwiększcie ilość zabiegów i zróbcie analizę sensoryczną. Jeżeli badania się nie zmienią, zapłacicie za to wszyscy.- dodał do zgromadzonych, po czym przeniósł wzrok na mutantkę.
- Posłuszeństwo zostanie wynagrodzone.- orzekł lodowatym tonem.
Zdradzę, że do końca zostały dwa rozdziały.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro