Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Potarła lekko dłońmi ramiona i kolejny raz zanuciła dobrze znaną jej melodię. Ledwo powstrzymała się od płaczu, choć jedna samotna łza spłynęła po jej policzku, którą natychmiast starła. Wiedziała, że tak się skończy wspominanie dawnych czasów.

Nie chciała tego pamiętać. Wolała nie wiedzieć, co straciła, a przebywanie w tym miejscu jeszcze bardziej utwierdzało ją w tym przekonaniu. Została sama, nikogo nie obchodziło co się z nią stanie. Mogłaby tu zginąć, a nikt by za nią nie płakał.

Zamiast smutku czuła teraz niewyobrażalną złość. Na siebie, na bliskich, którzy ją opuścili, ale przede wszystkim na ludzi, którzy ją tu umieścili. Zacisnęła ręce w pięści, aż pobielały jej knykcie i rzuciła się na drzwi, waląc w metal i krzycząc.

Chciała dać upust emocjom, jakie się w niej kotłowały. Jej uderzenia na początku były silne, pełne agresji, a po kilku minutach stawały się coraz słabsze. Wykończona oparła czoło o zimny metal i zaczęła liczyć, ile czasu jeszcze tu zostanie. Czuła jak powoli znów wariuje. O tyle, co przez ten czas czuła się w miarę dobrze, tak teraz miała ochotę rozbić sobie czaszkę o ścianę.

Zmarszczyła brwi, słysząc za sobą niezrozumiały szept. Odwróciła się napięcie, lecz nic niepokojącego nie zobaczyła. Mimo to czuła jakby czyjąś obecność, co spowodowało, że przez jej ciało przeszły ciarki. Wstała, rozglądając się dookoła i już nieco spokojniejsza usiadła po turecku, próbując w jakiś sposób rozwiać złe myśli. Niestety jej spokój nie trwał długo, ponieważ przez pomieszczenie znów przeszedł szept, tym razem głośniejszy.

— Nie, to się nie dzieje na prawdę — zaczęła powtarzać jak mantrę. Szarpnęła za włosy i skuliła się na podłodze, mając nadzieję, że choć w taki sposób sobie ulży.

Głosy stawały się coraz głośniejsze, co było dla zielonookiej niczym tortury. Setki rozmów przeszyło jej umysł, a kobieta miała wrażenie, jakby rozsadzały jej czaszkę. Krzyknęła, próbując to jakoś odreagować. Chciała, by ktoś ją usłyszał, by jej pomógł, lecz wiedziała, że tak się nie stanie. Nikt jej nie pomoże. Była zdana tylko na siebie.

Kolejna dawka bólu wkradła się do jej głowy, przez co zaczęła ciężej oddychać. Można było porównać to do sapania jakiegoś zwierzęcia. Czuła jak tysiące małych igieł wbija jej się w głowę, a ból w tym momencie był nie do opisania. Nie miała nawet pojęcia, że im bardziej chcę to zatrzymać, tym większy ból jej to sprawia. Chciała krzyczeć i krzyczała. Tak głośno, że jej krzyk dobiegł nawet do strażników, którzy wzdrygnęli się, słysząc przeraźliwy skowyt. Cierpienie, jakiego doznawała, miało nie mieć końca. 

Wreszcie przestała krzyczeć, a jej skulone ciało znieruchomiało. Jej wzrok zamarł w jednym punkcie, a umysł znajdował się poza ciałem. Wyglądała w tym momencie na martwą, jakby już jedną nogą była po tamtej stronie, lecz były to tylko pozory. W głębi jej świadomości panował istny chaos, który nie sposób było opanować.

Na początku widziała tylko ciemność, która przerodziła się w ciemną otchłań, na której końcu widać było jasne światło. Wyciągnęła w jej stronę niematerialną rękę, a ta zaczęła ją przyciągać, świecąc coraz jaśniej. Przez chwilę oślepiła ją, więc zamknęła oczy, a gdy je otworzyła była w jakimś obiekcie.

Budynek przypominał trochę muzeum, lecz nie było w nim eksponatów, tylko przedmioty codziennego użytku. Kolejno przemierzała różnorakie sale w poszukiwaniu, choć jednej żywej duszy, lecz nikogo nie znalazła. Zamiast tego, odwracając się, szturchnęła jakiś przedmiot, który odleciał metr dalej.

Charlotte spojrzała na podłogę, gdzie znajdował się drobny łańcuszek z przywieszką w kształcie strzały. Zaciekawiona podniosła go, obracając parę razy w dłoni, po czym zauważyła, że ocieka jakąś dziwną czerwoną substancją. Przyglądając się dokładniej biżuterii, zbladła.

— Tylko nie krew — powiedziała sama do siebie, po czym poczuła jak kręci jej się w głowie, a następnie upadła na posadzkę. Zamknęła oczy, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła.

Wreszcie odetchnęła głęboko, czując, jak wszystko wraca do normy, a ona sama znów znajduję się w zamkniętym pomieszczeniu. Była cała spocona i cały czas leżała na ziemi, a jej oddech stał się nierówny. Przeklęła siarczyście, przypominając sobie obrazy przemykające przez jej umysł. Pamiętała każdy szczegół podczas transu, w jakim się znajdowała i doskonale wiedziała, co on oznaczał. Nie chciała tego. Nie prosiła o to. Wolała być zwykłym szarym człowiekiem. Miała świadomość, że coś musiało być nie tak, ponieważ stany podobne do tego, który przed chwilą przeżywała, były coraz częstsze. Musiał być jakiś powód, ale jaki? — zapytała samą siebie. Ponownie zamknęła oczy tym razem, już całkiem się uspokajając.

Mogła się posłuchać Jacka i nie pomagać dziewczynie. Gdyby nie jej głupia chęć obrony innych, nie byłoby jej tu. Prawdopodobnie dokładnie w tym momencie gadałaby z przyjacielem lub siedziała w swoim szarym pokoju, nie martwiąc się o to, czy już całkiem nie sfiksuje. Miała wrażenie, że powoli traci zmysły i jej umysł znajduję się na skraju wytrzymania. Pobyt w tym ośrodku zdecydowanie nie wpływał na jej korzyść. Nie dość, że przez spotkania z psychologiem czuła się jeszcze gorzej, to jeszcze wsadzili ją do tego przeklętego pomieszczenia. Nie chciała już nic czuć, wolała stracić jakiekolwiek uczucia, by tylko nie czuć tej przerażającej pustki, jaka ją w tej chwili ogarniała.

Bardzo zależy mi na waszej opinii. Jak wam się podoba rozdział?  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro