Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Bez życia wpatrywała się w rozmawiających ze sobą nastolatków i analizowała każdy ich ruch. Nie chciała wracać do pokoju. Wystarczająco długo już się tam nasiedziała i wolała teraz spędzać czas na otwartej przestrzeni. Przymknęła oczy, czując, jak niemiłosierny ból dopada jej głowę. Tym razem nie było to spowodowane jej przypadłością, tylko ciągłym zadręczaniem się o Jacka. Chciała przestać o nim myśleć, przestać widzieć związane z nim wspomnienia za każdym razem, gdy zamknie oczy. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo był dla niej ważny. Ludzie z reguły uświadamiają sobie, co czują, gdy jest na to za późno i tak właśnie było teraz. Jego już nie było, odszedł nie wiadomo dokąd bez jakiejkolwiek możliwości komunikacji. Smutek po chwili zastąpił zwykły spokój. Przecież nie miał obowiązku z nią zostać, więc znów nie rozumiała, czemu tak reaguje. Jej humor był tak zmienny, że nie dało się określić czy jest teraz smutna, wesoła czy może rozgoryczona. Sama nie umiała stwierdzić, więc osoby trzecie miały nie lada wyzwanie. Choć próbowała udawać, że nic dla niej nie znaczyło odejście najbliższej osoby, nie potrafiła zamaskować, uczuć przynajmniej nie dla Charlesa, który wiedział, co takiego przeżywa brązowowłosa i pragnął jej za wszelką cenę pomóc. Od samego momentu, gdy o niej usłyszał, chciał ją poznać. Pomóc jej zranionej duszy, by ta stała się silniejsza niż kiedykolwiek. Były to marzenia ściętej głowy, bo prawda była tak, że nie dało się jej odbudować. Można było tylko załatać powstałe blizny, ale ślad po nich zostanie na zawsze. Możliwe, że będą ukryte, ale nigdy nie znikną. Będą trwać w niej, aż po kres jej dni, aż do ostatniego oddechu, który opuści jej pierś. 

Otworzyła gwałtownie oczy, słysząc koło niej skrzypnięcie, a gdy spojrzała w tamtym kierunku, ujrzała bruneta ubranego w fioletowy sweter, który pojawił się koło niej. Jego niebieskie tęczówki skanowały skrawek terenu, gdzie jeszcze parę minut temu spoglądała Charlotte. 

- Jak się czujesz?- zapytał, obracając głowę w stronę kobiety. 

- Najbliższa mi osoba wyjechała, nie wiadomo dokąd i zostałam teraz sama. Jak mam się czuć?- spytała, mając gule w gardle. Po raz pierwszy od dłuższego czasu chciała, by ktoś ją przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze.

- Nie jesteś sama, twoją rodziną staną się teraz mutanci, których tu poznasz. Nie patrz na to, jak na coś strasznego, tylko jak na nowe możliwości związane z twoją przyszłością.- powiedział. Jego słowa nie za bardzo przemawiały do niej, lecz w małym stopniu uspokoiły ją. 

- Możesz dać mi słowo, że wszystko się ułoży?- zapytała, spoglądając na mężczyznę wielkimi szmaragdowymi oczami.

- To zależy tylko od ciebie. Jesteś panią własnego losu i od ciebie zależy, jak napiszesz swoją historię.- powiedział iście poetycko. Bawiło ją to. Wysiliła się nawet na minimalny uśmiech.

- Mądrze powiedziane.- odparła, pochylając się lekko do przodu. Trybiki w jej głowie pracowały na najwyższych obrotach i analizowały każdy schemat. "Weź się w garść."- pomyślała i próbowała pozbierać się do kupy, nie chcąc dalej się użalać. 

- Wiem, że mam jeszcze kilka dni wolnego, ale chciałabym zacząć trening. Najlepiej od zaraz.- powiedziała poważnie, wyczekując reakcji profesora; bo tak go nazywali w instytucie. Charles zastanowił się przez chwilę. Nie wiedział, czy w takim stanie, mogłaby trenować. Uważał, że kobieta potrzebowała jeszcze czasu, by wszystko na spokojnie sobie poukładać, nawet chciał przesunąć jej szkolenie, ale skoro uważała inaczej, nie miał zamiaru się temu sprzeciwiać.

- Skoro tak chcesz to zgoda.- powiedział, odjeżdżając od niej o kilka metrów.- Zaczynajmy.- dodał. 

- Ale, że teraz?- zapytała lekko zaskoczona. Myślała, że raczej zaczną od jutra, ponieważ brązowowłosy nie będzie miał czasu, a ten ją zaskoczył. Oczywiście kobieta nie miała nic przeciwko, wręcz była zadowolona z takiego obrotu sprawy. 

- To jakiś problem?- zapytał. 

- Nie, oczywiście, że nie.- powiedziała i stanęła tuż za Charlesem.  

- Zacznijmy od uczuć. Jakie uczucia towarzyszą ci podczas wizji?- zapytał. Był ciekawy, na czym polegał jej dar. Jej niepowtarzalność była dla niego zagadką. Często spotykał się osobami, które posługiwały się telekinezą, bądź panowały nad ogniem lub wodą. Jednak ona była zagadką, którą miał ochotę odkryć. 

- Na początku jest panika, wyczuwam, kiedy obrazy mogą nadejść. Później nadchodzi ból. Niewyobrażalny ból, porównywalny do łamania się kości. Im bardziej próbuję to zatrzymać, tym bardziej boli. Następnie odpływam i znajduję się w innym świecie, rzeczywistości. Widzę tam rzeczy, o jakich innym ludziom się nie śniło.- odpowiedziała zgodnie z prawdą. Niebieskooki pokiwał głową i przez chwilę się zamyślił.

- Może powodem bólu nie jest sama wizja, lecz twoje starania zatrzymania jej. Cały czas próbowałaś się przed tym bronić, spraw teraz byś sama się temu poddała.- zaproponował.

- Myślisz, że to takie proste? Nie widziałeś tego, co ja. Niektóre sytuacje może nie wywołują jakiś skrajnych emocji, ale gdy nadejdzie czas, gdy widzę cierpienie innych osób, nie łatwo jest na to patrzeć.- powiedziała, nie odrywając wzroku od zielonej trawy. Nie mogła się przełamać, jakaś bariera nie pozwalała jej na to. 

- Musisz się z tym pogodzić. Taką zostałaś stworzona, więc musisz zaakceptować brzemię ciążące na twoich barkach.- powiedział. Obawiała się, że to nie będzie takie łatwe. 

Echh, coś znów mi nie idzie pisanie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro