Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIV

16 grudnia 2019 roku, Starling City, USA

Moje palce podrygiwały w rytmie przemożnego znużenia, a czarna koszulka lepiła się do mojej skóry. Dziewczyny siedzące obok mnie na ławce z trudem były w stanie złapać oddech. Co druga złożyczyła szeptem na kobietę mającą na swoim koncie trzykrotne zwycięstwo w plebiscycie na najgorszego nauczyciela. Profesor Poles była jedną z tych przedstawicieli systemu oświaty, którzy jeszcze wierzyli w powołanie. Mimo, że od pięciu lat mogła przejść na wojskową emeryturę po odsłużeniu piętnastu lat, była przekonana, że jej przeznaczeniem jest edukacja fizyczna następnego pokolenia. Oczywiście następne pokolenie nienawidziło jej za to szczerze i z całego serca. 

-Jakim cudem ty jeszcze oddychasz? - wychrypiała Kat, obejmując butelkę wody jak dawno niewidzianego ukochanego. Wzruszyłam ramionami. Zawsze musiałam być w formie. Musiałam być w stanie przebiec kilometry bez zadyszki... bo  to stanowiło o moim być albo dać się poszlachtować. 

-Rany, jak ja nienawidzę tej kobiety. powinno się ją pozwać za torturowanie dzieci. - westchnęła Leila, ocierając pot z czoła i siadając po turecku przed nami. Wzdrygnęłam się mimowolnie na słowa o torturach. Azjatka spojrzała na mnie przenikliwie. - Trenujesz coś? - zapytała po chwili. Zmarszczyłam lekko brwi. To pytanie było mi zadawane średnio raz na dwa tygodnie po co gorszym wf. Najwyraźniej dobra forma przynależała jedynie sportowcom. 

-Kiedyś byłam biegaczką długodystansową. - odparłam moją wyuczoną odpowiedzią i pociągnęłam łyk wody. Teoretycznie rzecz biorąc nie było to kłamstwo. W końcu kiedyś faktycznie sporo biegałam... Leila poklepała mnie po kolanie.

-Kurde, szacun. Ja wysiadam po pięciu metrach. - rzuciła, a Kat zaklęła głośno po hiszpańsku. Zwróciłyśmy spojrzenie w tę samą stronę. Poles wracała, a wraz z nią jej kumple z wojska. Gdyby nie to, że wiedziałam, że nauczycielka wymyśliła sobie lekcje samoobrony, najprawdopodobniej rzuciłabym się w kierunku mojego plecaka, w którym na wszelki wypadek miałam schowanego Ka-Bara i kieszonkową wersję paralizatora. 

-Dobra panienki, dzisiaj jak zapowiadałam nauczycie się jak nie dać się zabić! - wykrzyknęła Poles wchodząc na środek boiska, na którym wcześniej ustawiono sporych rozmiarów materac. Kat przewróciła oczami. - Czy ona wie, że to ogólniak, a nie Irak? - zapytała. Leila westchnęła. - Jak dla mnie, ona ewidentnie ma urojenia. Czytałam kiedyś artykuł o byłych wojskowych, którzy są przekonani, że wszyscy chcą ich pozabijać. To pewnie to.

-Nie sądzę.Nie trzeba jechać do Iraku by zostać zaatakowanym na ulicy. -odparłam zanim mój umysł zdecydował się na to. Leila wydęła dolną wargę w zamyśleniu, a Kat przewróciła oczami. - Po to mamy superbohaterów. - rzuciła, a ja zaśmiałam się smętnie. To takie przykre, że ludzie naprawdę wierzyli w to, że ich zamaskowani ulubieńcy pośpieszą im na ratunek... Ale przynajmniej mieli nadzieję. Dopóki się ją ma nie da się dać pożreć szaleństwu...

-Quinn! Co ty tam szepczesz z koleżaneczkami?! Przydaj się na coś i rusz tu swoje wielebne cztery litery! - wrzasnęła tuż nad moim uchem Poles. Ta kobieta nie potrafiła komunikować się w inny sposób niż krzycząc. Westchnęłam, wstając. - No już, ruchy, ruchy! Nie mamy całego dnia! 

-To do czego jestem Pani tak strasznie potrzebna? - zapytałam ze znudzeniem, gdy już przestała wykrzykiwać mi instrukcje gdzie mam stanąć. Materac lekko skrzypiał pod moimi stopami. Poles rzuciła mi mordercze spojrzenie. Od ponad roku nie była w stanie przeżyć tego, że ktoś potrafi przetrwać jej rozgrzewkę. Byłam więc wielokrotnie wybierana na ochotnika do różnych idiotycznych zadań i najwyraźniej to, że ani razu nie pokusiłam się o zwolnienie dotykało ją do żywego. 

-Pokażesz nam jakie szanse ma przeciętna panienka w bezpośrednim starciu z napastnikiem. - odparła Poles i gdyby nie to, że jej twarz zawsze wyrażała tą samą obojętną pogardę, uśmiechnęłaby się szeroko. Spojrzałam na o głowę wyższego wojskowego. Zabij go krwawy uśmieszku... Zrób to dla mnie...

-Czego to ma nas nauczyć? - zapytałam, starając się uciszyć szumiące mi w uszach głosy. Poles zbliżyła się do mnie tak blisko, że nasze nosy prawie się stykały. - Ciebie pokory, ich zagrożenia. - wysyczała, tak, że tylko ja byłam w stanie ją usłyszeć. Prychnęłam. Ta kobieta chce mi grozić? 

-Nigdy nie ignorujcie zagrożenia! - wrzasnęła do grupy, po czym machnęła dłonią na rosłego mężczyznę przede mną. Zaatakował prostym okrężnym. Schyliłam się odruchowo i kopnęłam go w piszczel. Skrzywił się lekko. -Dobry refleks. - pochwalił, ale ucichł, gdy napotkał spojrzenie byłej dowódczyni. Błyskawicznie ponowił atak, tym razem był to obrotowy kopniak. W ostatniej sekundzie odpuściłam sobie obronę i przyjęłam cios, tak jak tego oczekiwałaby Poles i upadłam na matę. W końcu byłam przecież tylko przeciętną panienką. Nie mogłam wiedzieć jak się bronić. Nie potrafiłam zrobić pompki, a co dopiero kogoś uderzyć. 

-Widzicie?! Tak skończycie jak nie będziecie słuchać uważnie! Quinn wstawaj! Teraz pokażemy wariant z nożem. - wrzasnęła usatysfakcjonowana nauczycielka i zaprezentowała grupie zniesmaczonych dziewczyn gumowy nóż. Wojskowy podał mi rękę. -Dzięki. - rzuciłam wstając sama. Od kiedy niby napastnik pomaga ci wstać? A może zrobiło mu się mnie żal? Ma wyrzuty sumienia? Jego poprzednicy nigdy nie mieli... ale jego poprzednicy go nie posiadali. - Nic ci nie jest? - zapytał mężczyzna. Prychnęłam. Nie potrzebna mi litość. Poles podeszła do mnie.

-Broń się. - rzuciła lakonicznie, a mężczyzna zaszarżował. Proste cięcie. Niewiele trzeba by założyć mu dźwignię i położyć na matę. Ale wszyscy patrzą, a ja nie mogę wyskoczyć teraz z treningami karate czy czegoś w tym stylu. Zbyt wiele kłamstw może mnie pogrążyć. Z tą myślą pozwoliłam gumowemu ostrzu przejechać po moim brzuchu. Spojrzałam w stronę Poles, ale zimna satysfakcja nie gościła na jej twarzy tak jak się spodziewałam. - Tym razem spróbuj się bronić. - rzuciła i dała znak do ponownego ataku. Cholera. O tym nie pomyślałam. Przecież każdy instynktownie będzie się bronił. Odskoczyłam i zasymulowałam przewrót na matę. Spojrzałam na Poles. Jej lodowaty wzrok wbijał się we mnie przez cały czas. Czy nie wystarczająco skapitulowałam? Może powinnam się rozpłakać albo uderzyć w nogę? 

-Dobrze panienki, teraz pokażemy wam techniki obrony. Raz, raz ruszać się! Escallanto ty też księżniczko! - wrzasnęła, obracając się do grupy. Mnie jednak nie było w stanie opuścić narastające uczucie zimnej porażki. Tylko nie wiedziałam, co właściwie zrobiłam źle...


***

Letnia woda spływała po moich plecach strumieniami, a w mojej głowie osobliwa cisza wręcz dzwoniła. Przekręciłam zawór, wyłączając wodę i opatuliłam się czystym ręcznikiem. Ostatnie dziewczyny zabierały swoje torby i wychodziły z szatni. Poczekałam aż ostatnia z nich zamknie za sobą drzwi i zaczęłam się ubierać. Zawsze zostawałam dłużej. Przebieranie się we wspólnej szatni było problematyczne jeśli chciało się uniknąć pytań o blizny, które pokrywały moje ciało niczym żywy świadek pogrzebanych wspomnień...ostatni, którego nie mogłam uciszyć. Kat zawsze narzekała, że przychodzę za wcześnie i wychodzę za późno, ale z czasem się przyzwyczaiła. Wciąż potrafiła mi zarzucać, że przez to nie możemy chodzić razem na zakupy, ale kiedy dołączyła do niej Leila, przestała się tym przejmować, a ja nie musiałam chodzić po tych jaskrawych galeriach handlowych. Za oknami zamajaczył już zimowy zmierzch, a na szybach szron kreślił swoje natchnione dzieła. Sięgnęłam po moją koszulkę, ale w tym momencie ten piękny spokój przerwał zgrzyt gwałtownie otwieranych drzwi. Zamarłam kiedy zobaczyłam profesor Poles. Nigdy nie było tu jej o tej porze. To ja zamykałam szatnię i wychodziłam ze szkoły jako jedna z ostatnich w środowe popołudnia. 

-Quinn co to było? - zapytała ostro, wpatrując się we mnie wyczekująco. Zmrużyłam oczy nie rozumiejąc, ściskając w dłoniach ciemnozielony t-shirt.

-Chyba nie rozumiem pytania...- odrzekłam wciąż w szoku jej nieoczekiwanym wtargnięciem. Dopiero teraz zaczynało do mnie docierać, że widzi podłużną szramę od noża na moim ramieniu. Poles podeszła bliżej, a na jej twarzy zagościła dziwna mieszanka wściekłości i żalu. 

-Nie pogrywaj ze mną Quinn, dobrze wiesz o czym mówię. Nie urodziłam się wczoraj i spędziłam dziesięć lat w Iraku. Wiem kiedy ludzie kłamią. Wiem, że potrafiłabyś położyć pułkownika na matę. Ale nie wiem dlaczego tego nie zrobiłaś. - powiedziała kobieta spokojnie, wpatrując się we mnie, tak jakby chciała potwierdzić jakąś swoją teorię, gdy tylko mrugnę. Przełknęłam głośno ślinę. Cholera. Ona wie... wszyscy się dowiedzą... On się dowie... 

-Czego Pani ode mnie chce? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, starając się zachować kamienny wyraz twarzy. Jakim cudem Damian utrzymywał go całe życie? Poles pokręciła głową i usiadła na ławce.

-Słuchaj Cinnis, może ci się wydawać, że jestem okrutną babą, która wzięła tę robotę by poznęcać się nad wymalowanymi laluniami, ale to nieprawda. Wstąpiłam do wojska po śmierci mojego syna. Miał zaledwie siedem lat, gdy zginął jako zakładnik terrorystów. Długo nie byłam w stanie się pozbierać. Ale chciałam jednego. Chciałam by inne matki nigdy nie musiały przechodzić przez to co ja. Chciałam by ich dzieci były bezpieczne. Dlatego się zaciągnęłam. Pierwsze lata były ciężkie, jeszcze cięższe było to jakiego okrucieństwa byłam świadkiem przez te lata, ale gdybym miała podjąć tą decyzję jeszcze raz, zrobiłabym to bez wahania. Wiesz dlaczego? - otworzyła się, a ja zaniemówiłam, stojąc jak słup soli, nie potrafiąc pogodzić tego co mówiła z obrazem jaki nosiłam w pamięci, jaki nosił każdy jej uczeń. Usiadłam na ziemi, opierając się głową o szafkę.

-Bo chciała Pani chronić ludzi? - odpowiedziałam, a kobieta skinęła głową.

-Wciąż chcę. Dlatego wzięłam tę robotę. Wiesz dlaczego większość uczniów mnie nienawidzi? - odparła. Wzruszyłam ramionami.

-Bo robi Pani zabójcze rozgrzewki. - odpowiedziałam, ale Poles pokręciła głową ze smutnym uśmiechem.

-Nie. Konfiskuję narkotyki rozprowadzane w tej szkole i wysyłam uczniów do grup wsparcia. 

-Rozumiem, że miała Pani ciężką przeszłość i większość ocenia Panią po pozorach, ale dlaczego mi to Pani mówi? Nie biorę. - odrzekłam zdezorientowana tym nieoczekiwanym wyznaniem. Doskonale wiedziałam jak to jest być ocenianą po pozorach i jak potrafi to zniszczyć, ale to wszystko nie miało najmniejszego sensu. Poles wstała.

-Wiem, ale widzę, że coś ukrywasz i widzę, że to nic przyjemnego. - odparła szczerze kobieta, wskazując na szramę na moim ramieniu. Zakryłam je odruchowo dłonią. - Ale Cinnis, kłamstwa zawsze mają swój koniec, a prośba o pomoc jest bardzo trudna. Nie mam pojęcia co musiałaś przeżyć i czemu stawić czoło, ale proszę cię, daj sobie pomóc. Nie kryj tego, ktokolwiek ci to zrobił. Wiem, że teraz sytuacja może się wydawać opłakana, ale nie musisz żyć w strachu. Masz wybór i należy on do ciebie i tylko ciebie. 

-Ma Pani rację. - odparłam po dłuższej chwili milczenia. - Nie ma Pani pojęcia co przeżyłam, ale gdyby Pani wiedziała nigdy nie wyciągnęłaby do mnie ręki. - dodałam beznamiętnie, po czym nim zdążyła zastanowić się nad wysublimowaną odpowiedzią dla trudnej młodzieży, ubrałam koszulkę i zarzuciłam sobie plecak na ramię, kierując się do wyjścia. Nim nacisnęłam jednak klamkę, obróciłam się w jej stronę. - Myśli Pani, że jestem ofiarą, ale nie pomyślała Pani, że mogę być również katem. - powiedziałam z lodowatym spokojem, po czym nie czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony, po prostu wyszłam. Znów w swoje zimne ramiona chwyciło mnie dotkliwe uczucie porażki. Najgorsze jednak było to, że tym razem doskonale wiedziałam co zrobiłam źle. Nie zabiłam jej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro