Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXVII

30 grudnia 2019 roku, Starling City

   Influenza J11.8*... Nazwa, której użyłam zbyt często w zbyt krótkim czasie. Ale czy mogłabym ryzykować powrót do Gotham? I to prosto w objęcia charytatywnego balu Wayne'ów? Miejsca, w którym stężenie osób znających i nienawidzących Lucy Quinn sięgało jakiś dziewięćdziesięciu procent? Przecież oni nie nabraliby się na sztuczną opaleniznę, farbowane włosy i soczewki kontaktowe... Widzieli mnie z bliska, znali mój głos i wystarczyło jedno ich słowo by cała misternie zapleciona pajęczyna moich kłamstw rozpłynęła się na wietrze niczym pożółkłe liście na jesień. Nie mogłam na to pozwolić. Nikt nie mógł nigdy dowiedzieć się kim byłam, w przeciwnym razie straciłabym wszystko w jednej chwili i resztę swoich dni spędziła w kaftanie bezpieczeństwa, wpatrując się tępym wzrokiem w jego zakrwawioną biel. Dlatego Influenza J11.8. Wystarczająco przekonująca, za mało groźna i do odchorowania w domowym zaciszu bez udziału szpitalnych więzów. A łacińska nazwa wystarczyła by Kat nie zbliżyła się do mnie na tyle blisko by faktycznie zweryfikować moją chorobę. Najlepsze jest coś zakaźnego, na tyle lekkiego by nie było potrzeby hospitalizacji i na tyle zaraźliwego by Ci, których okłamujesz zbytnio bali się o swoje zdrowie by Cię zdemaskować. Influenza była idealna. Zwłaszcza zważywszy, że od czasu świąt i mojego nagłego wyznania Kat nie dawała mi spokoju, co chwila pytając czy jestem w fanklubie Damiana Wayne'a czy może sama go założyłam i jak ja się zachowam, gdy pojawi się na balu w Gotham... Oczywiście nie omieszkała powiedzieć wszystkim chłopakom, że jestem zakochaną bez pamięci wielką fanką Damiana. Docinki Alexa pod moim adresem zdążyły mnie już zmęczyć, a dziwna zamyślona mina Martina i zdawkowe odpowiedzi pokroju jego brata doprowadzały mnie do szału. Nathan natomiast jedynie zaczął bajdurzyć o kartach układających się w śmierć. Dzięki, tyle to i ja sama mogłam sobie wywróżyć. Tak właśnie z psychotycznej seryjnej morderczyni stałam się psychofanką. Bo nikt przecież się nawet nie domyślał, że znam go osobiście, a nie z okładek Vogue'a. Ciekawe czy faktycznie pojawi się na balu... Ciekawe co robił przez cały rok... Ciekawe jak bardzo mnie nienawidzi...

-Lucy, Caterine znowu dzwoniła zapytać czy wyzdrowiałaś... - przerwała mój niewesoły ciąg rozmyślań Harleen wchodząc do salonu, w którym zwisałam z kanapy głową do góry nogami, a pode mną piętrzyła się moja prywatna kupka wstydu - cała prenumerata Teen Vougue'a. Miałam ją wrzucić do kominka, ale zimne szmaragdowe oczy Damiana spoglądały na mnie z okładki ostatniego numeru z taką dozą nienawiści, że cała ich sterta wypadła mi w połowie drogi do kominka z rąk i teraz zaścielała podłogę pod kanapą. Blondynka spojrzała na mnie z pytaniem rysującym się na jej bladej twarzy. Ostatnie na co miałam ochotę to jej na nie odpowiadać. - O co właściwie chodzi z tą łacińską nazwą grypy? Przecież nic Ci nie dolega prócz jakiejś dziwnej nastoletniej fazy na kolorowe magazyny. - dodała, obrzucając z wyraźnym niesmakiem moją moją stertę wstydu. Westchnęłam.

-Grypa brzmi za mało groźnie dla Kat. Łacińskie nazwy ją przerażają. - odparłam zdawkowo. Harleen jednak nie zamierzała odpuszczać.

-Ale dlaczego udajesz grypę przed przyjaciółmi? Myślałam, że będziesz z nimi spędzać Sylwestra. 

-Nie. Nie będę. - odpowiedziałam nie ruszając się z kanapy. Do góry nogami mina Harleen wyglądała prawie jak życzliwy uśmiech. 

-Dlaczego nie? - zapytała, a ja momentalnie wstałam. Zakręciło mi się lekko w głowie, a z twarzy Harleen zniknął życzliwy uśmiech, obracając się w niepokojące zmartwienie. 

-Bo jest w Gotham City. Na balu charytatywnym Wayne'ów. - odparłam, patrząc jej w oczy. Jej wyraz twarzy zmienił się momentalnie. Chwila strachu by zmienić się w maskę obojętności i mocno zaciśnięte usta.

-Rozumiem. - odparła jedynie i wyszła z salonu, pozostawiając mnie sam na sam z oskarżycielskim spojrzeniem Damiana z okładki Vogue'a. Obróciła się jeszcze nim zamknęła za sobą drzwi i rzuciła zdawkowo. - Poinformuję Catarine, że lekarze nie pozwolili Ci wychodzić z domu.





*     *     *

- Jak ona może mi to robić! - krzyknęła oburzona Catarine Bianca Escallanto, chowając do czarnej torebki Chanel swój telefon. Parę osób z walizkami, czekającymi na odprawę obróciło się w jej stronę. Nawet lotnisko w Starling City było zbyt małe dla Kat. Wysoki chłopak w czarnej skórzanej kurtce i podziurawionych dżinsach obrzucił ją zrezygnowanym spojrzeniem.

-Chorować? Nie wiem Kat, myślę, że powinnaś jej tego zakazać. - rzucił, wyciągając i chowając swój nóż motylkowy. Lotniskowa ochrona co chwilę spoglądała w jego kierunku, ale gdy tylko na niego patrzyła chował nóż jakby ten nigdy nie istniał. Podchodzili do niego już dwa razy, ale ta mała latynoska z wielką torbą tylko zwyzywała ich po hiszpańsku i zagroziła swoim nazwiskiem, które najwyraźniej znaczyło zbyt wiele by szeregowi pracownicy lotniska byli w stanie cokolwiek zrobić z podejrzanym towarzyszem jej podróży, który czerpał niemałą satysfakcję z tej oburzającej gry w kotka i myszkę. Kat spiorunowała chłopaka spojrzeniem.

-Daruj sobie sarkazm Alex i na litość boską przestań bawić się nożem na lotnisku! Chcesz, żeby nas wszystkich przeszukiwali przez Ciebie?! - warknęła mu do ucha, zbliżywszy się do niego na odległość paru centymetrów. Chłopak uśmiechnął się jedynie zawadiacko i mruknął coś o tym, że dziewczyna nie ma pojęcia o dobrej zabawie. Zielonooki chłopak z książką pod ręką i okularach przewrócił oczami.

-Czy chociaż raz moglibyście nie skakać sobie do gardeł? - westchnął wyraźnie zrezygnowany. Ciemnowłosa dziewczyna momentalnie odsunęła się od sprawcy kłopotów i założyła się rękoma, obrażona.

-To nie ja wypakowałam swój bagaż przedmiotami zakazanymi. - prychnęła. Alex westchnął.

-Czepiasz się mnie tylko dlatego, że twój idealny plan wspólnego Sylwestra legł w gruzach, bo Cinn zachorowała, a Ty odkąd ona Ci powiedziała, że podoba jej się ten Wayne, nie mogłaś się doczekać by ją przed nim zawstydzić. Mało to przyjacielskie skarbie. - rzucił obojętnie.

-Jak śmiesz, ty, ty....

-DOŚĆ! - przerwał im Martin. Wszyscy momentalnie spojrzeli w jego stronę. Nigdy tak głośno nie krzyczał. - Mam dosyć waszych ciągłych kłótni. Jaka to przyjaźń skoro wciąż się na siebie drzecie?! Albo się ze sobą w końcu prześpijcie, albo zacznijcie się zachowywać jak przyjaciele, bo ta wasza gierka we wzajemną nienawiść zrobiła się już nudna. Nic dziwnego, że Cinnis nie ma ochoty nigdzie z Wami jechać. Zwłaszcza po tym jak zdążyliście w ciągu tygodnia zamęczyć ją Waszymi gimnazjalnymi docinkami na temat Wayne'a. OBOJE mieliście w tym taki sam udział i OBOJE równie dobrze bawilibyście się ośmieszając ją przed nim. Jesteście siebie warci. I o ile w końcu nie zaczniecie zachowywać się jak na przyjaciół przystało ja również nie zamierzam nigdzie z Wami jechać.  - wypowiedział się po raz pierwszy zupełnie szczerze Martin. Jego brat spojrzał na niego z pewnym podziwem w oczach. 

-Zupełnie zgadzam się z moim bratem. Zachowujecie się dwójka przedszkolaków kłócąca się o każdy wolny klocek w sali. Jeśli nadal zamierzacie to ciągnąć, to i ja wolę spędzić Sylwestra w Starling City. - powiedział spokojnie, biorąc stronę Martina. Kat otworzyła usta ze zdumienia. Po raz pierwszy w życiu zabrakło jej słów. Alex spojrzał na dziewczynę i westchnął.

-Mają rację Kat. - odezwał się pierwszy po przedłużającej się chwili milczenia. - Fajnie było się z Tobą posprzeczać, ale to do czego to urosło... chyba straciliśmy nad tym kontrolę. I  jeśli mam być kompletnie szczery, to tak uważam Cię za atrakcyjną, ale rok temu, gdy rozpadła się twoja klika i poznałaś Cinn, utworzyłaś sobie z nas swoją nową grupę i narzuciłaś nam role do odegrania w twoim idealnym świecie. Chyba zapomniałaś po drodze, że nie jesteśmy twoją kliką, tylko przyjaciółmi i mamy własne zdanie, a narzucone nam przez Ciebie role nie zawsze mogą nam pasować.  - wyznał chłopak zupełnie bez skrępowania, natomiast głośna zazwyczaj Catarine milczała, wpatrując się w podłogę. Pierwszy raz w życiu poczuła się niezręcznie i głupio. A do tego była wyraźnie skrępowana rozmową, która obrała zupełnie inny tor niż myślała.

-Kat? Jesteś tutaj? - zapytał Martin, a dziewczyna kiwnęła lekko głową, po czym wybuchła niczym wulkan.

-PRZEPRASZAM! Ja, ja, ja... nie wiem co mam Wam powiedzieć. - powiedziała powstrzymując łzy napływające jej do oczu, po czym cała bordowa spojrzała w kierunku Alexa. - Nie wiem co mam Tobie powiedzieć... Nie można tak! To nie fair!

-Co? - zapytał zupełnie zbity z tropu brunet. Dziewczyna spojrzała w sufit, po czym na niego i wskazała go oskarżycielsko palcem.

-TY! Ty nie możesz tak robić! Ja...ja...ja... - wrzasnęła dziewczyna, po czym zająknęła się. Jej towarzysze patrzyli na nią z niemym niedowierzaniem. 

-Kat, wszystko w porządku? Co się z Tobą dzieje? - zapytał Alex, nic nie rozumiejąc. 

- Kocham Cię estupido**! - wrzasnęła, po czym spuściła głowę, bawiąc się swoimi włosami. Momentalnie wszyscy umilkli, Alex wyglądał jakby zobaczył ducha. - Zawsze Cię kochałam. Ale Ty zawsze interesowałeś się dziewczynami jak Cinnis... Cichymi, sarkastycznymi, skromnymi... Dlatego zachowałam się jak ostatnia perra***, gdy wyznała mi kogo ona kocha. I bóg jeden wie co jeszcze bym zrobiła, gdyby Damian Wayne faktycznie pojawił się na tym balu... Przepraszam. Byłam złą przyjaciółką. - wyznała Kat najciszej jak tylko potrafiła, cały czas patrząc w podłogę, zupełnie jakby cała jej pewność siebie momentalnie wyparowała. Ciszę nagle przerwał donośny i szczery śmiech. Wszyscy spojrzeli na śmiejącego się Alexa. Tyle wystarczyło by resztki noszonej przez Kat maski rozprysły się w drobny pył uderzając o podłogę. Dziewczyna wybuchła płaczem.

-Świetnie! Ja Ci wyznaję miłość, a Ty mnie wyśmiewasz! - krzyknęła przez łzy, Martin i Nathan zastygli niczym posągi obserwując jak kostki domino po kolei się walą. Alex momentalnie przestał się śmiać i podszedł do płaczącej dziewczyny.

-Kat, śmieję się dlatego, że Cinnis nigdy mi się nie podobała. Jest moją przyjaciółką. I kocham ją właśnie tak jak kocha się najlepszych przyjaciół. To Ciebie kocham idiotko, zawsze Cię kochałem, ale od samego początku zepchnęłaś mnie do roli wkurzającego przyjaciela. - odparł chłopak, wciąż się śmiejąc i otarł łzy z policzków Kat. Dziewczyna spojrzała mu w oczy, po czym mocno go przytuliła. Martin i Nathan spojrzeli po sobie.

-Karty miały rację. Świat się kończy. - powiedział Nathan, a Martin spojrzał na brata tak jakby pierwszy raz w życiu uwierzył w jego magiczne bzdury.



*     *     *

   Telewizor wył głośniej niż powinien. Liczyłam, że w ten sposób zagłuszę moje natarczywe myśli i kłębiące się w głowie pytania. Harleen wyszła na spotkanie z Dinah, a ja grzebałam leniwie pogrzebaczem w kominku, starając się rozniecić w nim ogień, wystarczający do strawienia bezpowrotnie wielkiej sterty mojego poczucia winy. Westchnęłam przeciągle, gdyż ogień co chwilę przygasał. Zupełnie tak jakby świat chciał dać mi do zrozumienia, że przeszłości nie da się pozostawić za sobą i jedyne co ten ogień mógłby strawić to mnie i to najlepiej w piekielnych mękach przez całą wieczność... W końcu chyba jedynie na to zasłużyłam po tym wszystkim. Powinnam spłonąć jak te wiedźmy w Salem na stosach. Myślę, że sporo osób poparłoby taką inicjatywę. Lucy Quinn na stos. Podpisz petycję już dziś i zadbaj o lepsze jutro. O proszę, nawet mam już slogan reklamowy... 

-Ciała zostały odkryte w starej fabryce dwadzieścia kilometrów na wschód od Gotham City. Według naszego informatora policja dostała anonimowe zgłoszenie o tym miejscu zaledwie parę godzin temu, analitycy ustalili, że tragiczne wydarzenie miało miejsce trzynaście dni temu, niektórzy spekulują, że sam Joker zawiadomił władze, a liczba trzynaście nawiązuje do daty urodzenia jego córki Lucy Johnson, która popełniła samobójstwo rok temu. Te same obrażenia od których zginęła Johnson zostały zidentyfikowane u wszystkich pięciu ofiar. Każda z nich to młoda dziewczyna w wieku od piętnastego do osiemnastego roku życia. Każda cechowała się podobnym typem urody do samej Lucy... - pogrzebacz wypadł mi z ręki i godzinami upadał na ziemię. Ogień buchnął niczym nowonarodzony, a ja jak we śnie obróciłam się w stronę lśniącej tafli plazmy Harleen i nie mogłam oderwać wzroku od twarzy bladych blondynek o niebieskich oczach i wyświetlających się poniżej nich przerażających czerwonych liter - Powrót Jokera, makabra w Old Factory. Smoliście czarne motyle obleciały mnie ze wszystkich stron niczym muchy klejące się do świeżego trupa, szepcząc moje imię. To wszystko twoja wina Lucy... On wrócił... Idzie po Ciebie... Zginęły przez Ciebie... Jesteś potworem...

-Na miejscu prócz samych ofiar, przetrzymywano ich rodziców, którzy byli świadkami całego zdarzenia. Prócz pomniejszych urazów nic im nie jest, jednak koszmar jakiego doświadczyli sprawił, że wszyscy przebywają obecnie w ośrodku psychiatrycznym, gdzie otrzymali niezbędną pomoc. Według ich relacji, ich córki zostały porwane i zmuszone do samobójstwa na ich oczach przez Jokera pod groźbą ich zamordowania. Na miejscu jest nasz wysłannik Eric Woods. Ericu, co się tam wydarzyło? Co mówią psychiatrzy? I jakiego zdania jest policja? 

-Wszyscy są w szoku Claire. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń. Co prawda od zeszłego roku Jokera nie odnaleziono, jednak większość była zdania, że został zamordowany przez półświatek w ramach zemsty, za rekordową ilość aresztowań jakie spowodowała jego córka Lucy Johnson. Niektórzy byli nawet przekonani, że Lucy przed swoją śmiercią zleciła zabójstwo Jokera. Zarówno policja jak i psychiatrzy są przekonani, że zamach jakiego dokonał Joker ma nieodłączny związek z Lucy Johnson i sposobem w jaki pozbawiła się życia. Póki co komisarz Gordon wystawił list gończy za Jokerem i zapewnia, że nie zaśnie dopóki ten nie zostanie ujęty.

-To niewyobrażalna tragedia. Czy jednak coroczny bal Wayne'ów nadal się odbędzie? Powszechnie wiadomo bowiem, że komisarz James Gordon wraz z małżonką będą na nim obecni, podobnie jak większość znamienitszych osobistości. 

-Owszem, według nieoficjalnego komunikatu Bruce Wayne powiedział, że nie ulegnie terroryzmowi, ale zamierza zwiększyć ochronę rezydencji oraz ściśle współpracować z policją w tym celu. Wychodzi więc na to, że towarzyskie wydarzenie roku będzie również najbardziej chronionym. Według naszego informatora ochrona rezydencji Wayne'ów będzie prawdopodobnie większa niż ochrona Białego Domu. Dlatego goście nie mają się o co martwić, a o swoje bezpieczeństwo powinien obecnie martwić się jedynie Joker. 

Nie wiem kiedy wcisnęłam czerwony przycisk off na pilocie. Nie wiem czy po prostu nie rzuciłam nim w telewizor. Nie wiem kiedy to wszystko się wydarzyło... Ale wiedziałam jedno. Co muszę zrobić. Z plecakiem na ramieniu, pełnym broni, której nie powinnam przewozić zostawiłam na blacie list dla Harleen i zgasiłam ogień w kominku. Prawdziwy pożar miał dopiero wybuchnąć.



*   *   *

   Wiatr wiał nieznośnie, zupełnie tak jakby za wszelką cenę próbował zawrócić czwórkę przyjaciół brnących po płycie lotniska w stronę prywatnego samolotu rodziny Escallanto. Pilot już czekał za sterami, a obsługa lotu witała ich na pokładzie. Chwilę przed tym jak Kat jako pierwsza miała zniknąć we wnętrzu luksusowego odrzutowca, ujrzeli biegnącą w ich stronę szczupłą dziewczynę z wojskowym plecakiem na ramieniu. Krzyknęła do nich by zaczekali i chwilę później wdrapała się za nimi na schody prowadzące do wnętrza samolotu. Jej ciemne kasztanowe włosy rozwiewał wiatr, a w świetle zachodzącego słońca wydawały się odblaskiwać dziwną zielenią. 

-Cinn! Jednak jedziesz z nami?! Lepiej się już czujesz? Przepraszam za to jak ostatnio się zachowywałam. Mam Ci tyle do opowiedzenia! - Powitała przyjaciółkę Catarine, od razu rzucając się jej na ramiona. Inni stali lekko z tyłu. Wszyscy to odczuli, ale nikt nie potrafił tego wyrazić. Coś się w niej zmieniło, ale nikt nie wiedział co dokładnie. Cinnis uśmiechnęła się jednym z tych wymuszonych uśmiechów, jakie są niezwykle popularne wśród polityków i nałogowych kłamców. 

-Tak. Nic się nie stało. Nie mogłabym tego przegapić. - odpowiedziała i podążyła za przyjaciółką, reszta zniknęła za nimi we wnętrzu samolotu. Cinnis powiedziała coś jeszcze, ale nikt nie usłyszał jej słów, ginących w huku odpalanych silników. - To ja powinnam Was przeprosić. - szepnęła ze smutkiem, a Martin przełknął głośno ślinę. Tylko on usłyszał co powiedziała. I tylko on wiedział, że coś się właśnie kończy. Alex chwycił Kat za rękę. Nathan spojrzał na brata, a później obrócił w dłoni kartę śmierci. Cinnis wpatrywała się pustym wzrokiem w śnieżnobiały punkt na jej dłoni... Maska pękała.


* Influenza J11.8 - łacińska nazwa grypy powodowanej nieznanym wirusem (nie typu A lub B)

**estupido - hiszpański - idiota

***perra - hiszpański - suka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro