Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXV

Starling City, 24 grudnia 2019 roku

   Złoto-zielony orszak girland otulający mleczno-szary marmur rezydencji burmistrza z pewnością oszałamiał. Zdawało się, że taki był nadrzędny cel tego całego przedstawienia. Gdyby się zastanowić i dobrze rozejrzeć, to wszystko tutaj było zaprojektowane by wprawiać przeciętnego widza w niczym niepohamowany deliryczny zachwyt. Każdy element, od ręcznie zdobionego zaproszenia ze srebrnymi gwiazdami, do ociekającego złotem marmuru, miał jeden prozaicznie prosty koncept - oczarować i otumanić. Ot to, zwykła, pusta nakrapiana złotem obietnica szczęścia, na które nigdy nie będzie Cię stać. Ale możesz popatrzeć, za nacieszenia oka przyprószonym diamentowym pyłem nie musisz przecież płacić żadnej ceny. Nie mam pojęcia co ja tu robiłam. Byłam niczym brzydka, bazaltowa plama po środku dzieła da Vinci - zupełnie tu nie pasowałam. Na pozór może i jakoś wtapiałam się ten bogaty tłum futer, satyny i jedwabiu, ale nie poznawałam swojego odbicia w szybie samochodu pokrytej cienką warstewką szronu. Jasne, moja nienaturalnie blada cera żywego trupa była jak zwykle pociągnięta warstwą samoopalacza upodobniając mnie co nieco do żywej osoby, włosy mieniły się ciemnym odcieniem brązu, a oczy skrywały zielone soczewki, ale dzisiaj z trudem byłam w stanie dostrzec własną twarz pod tą maską kłamstw i ułudy. Nie sądziłam, że kiedyś zatęsknię za widokiem swojej poobijanej bladej twarzy i krzywym uśmieszkiem ulicznego artysty. I nie, nie chodziło o życie jakie wtedy wiodłam. Nie, w żadnym, cholernym razie. Ale maska czasami uwiera, zwłaszcza gdy jest nieodpowiednio dopasowana. A ta była skrojona na zupełnie inną miarę. Nie byłam bogatą dziedziczką, nie wychowałam się w domu, w którym ktoś poświęcałby mi uwagę, a ostatnie lata nauczyły mnie jedynie tego, że niektórych rzeczy nie warto wiedzieć... Nie zliczę ile razy przeklinałam się w duchu za to, że byłam tak nieskończenie durna, tak cholernie durna... Przecież wystarczyło się nie wychylać, wystarczyło pochodzić trochę do tej głupiej szkoły i wyjechać na jakiś program dla uzdolnionych jak najdalej od tego pieprzonego Gotham. Wiem, że byłabym w stanie to zrobić. Ale zachciało mi się tej durnej wiedzy... I oto jestem. Genetyczna pomyłka pod maską cichej bogaczki w szmaragdowej sukni i czarnym futrze, wytrzaśniętym gdzieś z głębin szafy Harleen. Odkąd bezpardonowo wepchnęła mi je wraz z kupioną suknią, nie przyjmując żadnych wymówek ku temu bym została w domu, miałam jedynie nadzieję, że czarne jak smoła futro nie należało kiedyś do jakiegoś biednego zwierzaka, którego blondynka zastrzeliła na jakimś polowaniu dla bogaczy. Co ja tu w ogóle na wszystkich bogów robiłam?! Do takich miejsc się włamywałam, takimi pogardzałam, o takich nawet nie śmiałam marzyć. Dlaczego Harleen obracała się w takim środowisku? Jasne, na brak pieniędzy raczej nie narzekała, przyjaźniła się również z właścicielami tej posiadłości, ale czy naprawdę jej to odpowiadało? Jej, dziewczynie ze zdjęcia Amandy, która więcej pieniędzy w życiu ukradła niż faktycznie zarobiła, która uciekła od przeszłości i wydawała się nigdy nie patrzeć wstecz, zupełnie jakby to się nigdy nie wydarzyło, jakby jakimś cudem udało jej się zmyć ze swojego życiorysu znaczące go krwawe rysy. Ja jednak tak nie potrafiłam. Miałam wrażenie, że nigdy już nie będę umiała nie patrzeć za siebie, że zawsze będę już budzić się w nocy z krzykiem i odpędzać od smoliście czarnych motyli szaleństwa. Zupełnie tak jakby szkarłatna rysa pośrodku mojego życia została zamalowana białą farbą, na której usilnie pisze się coś nowego. Ale prawda jest taka, że nieważne ile warstw farby nałożę i ile na niej napiszę gdzieś pod nią, może nawet i bardzo głęboko, ta rysa zawsze będzie i nigdy, przenigdy nie uda mi się jej pozbyć...

-Jeny, jak ja się nie mogę doczekać noworocznej maskarady! Wiem, wiem, teraz powinnam się skupić na Queenach i ich gwiazdkowym przyjęciu, ale czy ich gwiazdkowe przyjęcie oferuje mi metr dziewięćdziesiąt męskiego ideału o szmaragdowych oczach, w których najchętniej bym zatonęła?! - trajkotała podekscytowana Kat, wpatrując się w pierwszą stronę Vouge'a, z której spoglądało lodowato i oskarżycielsko szmaragdowe spojrzenie ,,najseksowniejszego mężczyzny roku 2019''. Wzdrygnęłam się widząc twarz Damiana. Wyglądał tak realnie na tych wszystkich okładkach, na tych tonach okładek, które piętrzyły się gdzieś pod moim biurkiem w cieniu poczucia winy i okropnej, niczym nie uzasadnionej rozpaczy. Odkąd tylko zadomowiłam się w Starling City i w życiu Cinnis nie potrafiłam się powstrzymać od wpisywania raz po raz jego nazwiska w wyszukiwarkę. Było to takie proste, parę kliknięć, tylko tyle...resztę robiły za mnie media, które wykazywały szczególną znajomość życia kogoś, kto starał się za wszelką cenę chronić swoją prywatność. To tylko rozbudzało ogólną ciekawość. Im bardziej tajemniczy przystojny młody dziedzic fortuny, tym bardziej interesujący i tym większe zbierał grono fanek. Coraz częściej przyłapywałam się na tym, że zaczyna takową przypominać i coraz bardziej mnie to przerażało. Dlaczego to robiłam? Dlaczego wciąż o nim myślałam? I dlaczego nawiedzało mnie to zupełnie inaczej niż myśli o Axelu, a czasami nawet o Amandzie, choć coraz częściej potrafiłam nazwać ją w myślach ciotką Amandą... w końcu była moją ciotką, a nie kimś zupełnie obcym i myślę, że w jakiś sobie tylko znany sposób starała się mnie chronić, przed Jackiem, przed światem i przed tym koszmarem, który gdyby nie sznurki przeznaczenia nigdy nie musiałby mieć miejsca.  - No zobacz na niego! Pomyśl sobie tylko co takiego mógłby zrobić w łóż... - przerwała mi rozmyślania Kat, wymachując mi przed nosem zdjęciem Damiana, na szczęście przerwał jej szofer, oznajmiając, że dojechaliśmy na miejsce. Dzięki bogom za to.

Dziwnie się czułam wysiadając z limuzyny,  jednak chyba bardziej naturalnie czułabym się wychodząc z radiowozu. Ale Kat uparła się, że mnie podwiezie, a Harleen pojechała na przyjęcie zanim się jeszcze zaczęło by pomóc Dinah Queen. Nadal nurtowało mnie pytanie jakim cudem ktoś taki jak Black Canary mógł przyjaźnić się z byłą terrorystką. Ale ile bym się nad tym zastanawiała jakimś cudem obie wyglądały w swoim towarzystwie niezwykle naturalnie. Może po prostu Harleen miała lepiej dopasowaną maskę niż ja... Kat zostawiła magazyn na siedzeniu, po czym z wdziękiem włożyła swoje białe futro i wyszła w mrok grudniowej nocy bogato oświetlonej przez przepiękne dekoracje i jasno-żółte światełka willi Olivera Queena. Podążyłam za nią i wmieszałyśmy się w całkiem spory tłumek śmietanki towarzyskiej Starling City, zmierzający do głównych drzwi, przypominających wyglądem bramę do jakiegoś zimnego, anielskiego wymiaru. Wokół szoferzy zawracali limuzyny, a ci z tych którzy zdecydowali się sami przyjechać, by pochwalić się nowym sportowym autem rzucali w pośpiechu kluczyki parkingowemu. Weszłyśmy do środka, gdzie splendor i przepych wydawały się wszechobecne. Jeśli z zewnątrz rezydencja burmistrza wydawała się okazała, to w wewnątrz przypominała pałac, i to świąteczny. Wszędzie widać było dekoratorski kunszt przeplatany złotem i szkarłatem, ale prawdziwą ucztą dla oczu okazała się być umieszczona w centralnej części sali choinka. Oczywiście wszyscy zgodnie rzucili się do komplementowania jej oraz cykania serii zdjęć, która najpewniej już lądowała na ich oficjalnych profilach w mediach społecznościowych. Jak dobrze, że mnie tam nie było. Po co miałabym oglądać po piętnaście razy to samo zdjęcie? Zmarszczyłam lekko brwi patrząc na to zjawisko i coraz bardziej zaczęłam się zastanawiać czy to jednak nie sekta z tą choinką. 

-Zobacz jaka piękna! Musimy sobie zrobić zdjęcie! - wykrzyknęła momentalnie oczarowana Kat. 

-Czy ja wiem? - odparłam, licząc na to, że jednak uda mi się ominąć obowiązkowe zdjęcie z krzaczastym bóstwem. 

-Ale ja wiem. Chodź szybko, bo za chwilę, nie będzie przy niej miejsca! - rzuciła, ciągnąc mnie przez tłumek wyznawców wielkiej choinki, po czym bezwstydnie przepchnęła się przez dwie instagramerki, robiące właśnie zdjęcie, wyciągnęła swój smartfon i nim zdążyłam zaprotestować zaczęła cykać nam serię głupich selfie, na jeszcze głupszym tle. Zmroziło mnie dopiero w momencie, w którym zdałam sobie sprawę z tego, że moja ekspresjonistyczna przyjaciółka najpewniej wrzuci to za chwilę do internetu. A co jeśli ktoś mnie rozpozna? Mój krwawy uśmieszku... Idę po Ciebie... Przeszedł mnie lodowaty dreszcz. 

-Słuchaj, a może zamiast tego zrobię Ci zdjęcie? Bez urazy, ale nie chcę by potem moje zdjęcie oglądało tysiące twoich obserwujących. - rzuciłam pospiesznie, wychodząc z kadru. Kat zmarszczyła brwi.

-Amigo boisz się, że ktoś zobaczy Cię w sukience? - zażartowała latynoska, ale mi nie było do śmiechu.

-Nie. Po prostu nie lubię mediów społecznościowych, okay? 

-Oj, no weź! Już wystarczy, że nasi durni, tak zwani ,,przyjaciele'' nas tutaj zostawili na pastwę losu! - pożaliła się dziewczyna wykonując gest cudzysłowu przy słowie ,,przyjaciele''. Przewróciłam oczami.

-Masz na myśli, naszych przyjaciół, którzy chcieli spędzić świąteczny wieczór z rodzinami w domach? Och, nie cóż za potwory! - odparłam z wyraźnym sarkazmem w głosie, Kat westchnęła teatralnie.

-Nikt mnie nie rozumie!

-Daj, zrobię Ci zdjęcie. - westchnęłam, biorąc od niej telefon i cyknęłam parę ujęć. Kat naburmuszyła się lekko dla efektu, po czym z zadowoleniem zabrała się za post na instagramie. Ja z kolei, zaczęłam rozglądać się po tłumie w poszukiwaniu Harleen. Dostrzegłam ją śmiejącą się perliście w otoczeniu Dinah. Przez chwilę chciałam do niej podejść, ale po chwili zrezygnowałam. Moja ostatnia rozmowa z Dinah i Oliverem ograniczała się do zdawkowej wymiany zdań na temat ataku terrorystycznego sekty, podczas którego zginął Henry. Może lepiej będzie jak pokręcę się tutaj chwilę i wrócę do domu pod jakimś pretekstem. Przynajmniej ograniczę ryzyko rozpoznania mnie przez kogokolwiek do absolutnego minimum. Kto wie, czy na tym przyjęciu nie było kogoś z Gotham... 

-Co tak patrzysz? Wypatrzyłaś jakiegoś bogatego przystojniaka? - ponownie tego wieczoru przerwała moje rozmyślania Kat. Popatrzyłam na nią z wyrazem niedowierzania. Wśród gości królowali faceci dobrze po czterdziestce z żonami, niektórzy fakt przyszli z dziećmi, ale większość z nich albo była nieletnia, albo niezbyt urodziwa. Prócz tego było tutaj też trochę przedstawicieli mediów i influencerów, ale wszyscy oni wyglądali dla mnie jedynie jak ludzie w przydużych maskach uparcie je przytrzymujący. Poza tym ostatnie za czym bym się rozglądała to potencjalny partner. Kat dłuższą chwilę wpatrywała się w moją twarz, jakby chciała coś z niej odczytać. Przeszły mnie ciarki. Czyżby właśnie teraz przypomniała sobie, że jakoś tak za bardzo przypominam terrorystkę, która ponad rok temu strzeliła sobie w łeb?

-Czekaj... Bo w sumie nigdy o tym nie mówisz... I jakby się zastanowić... - kurwa, nie mów tego, nie mów, nie pytaj dlaczego wyglądam jak Lucy Quinn... Błagam. - Cinn, mogę Cię o coś zapytać? To raczej delikatny temat... - Miałam rację, rany, co ja sobie myślałam, przecież to jasne, że ktoś mnie w końcu pozna! Szybko myśl Lucy, myśl... Musisz gdzieś uciec i to jak najszybciej. On Cię znajdzie... Ale co jeśli znajdzie też ich? O boże.... Krwawy uśmieszku? Tęskniłem za Tobą... Po co Ci przyjaciele? Tylko Cię odciągają od sedna spraw... Ode mnie... Wróć do mnie... Albo poderżnę im wszystkim gardła, a ty będziesz patrzeć z ostrzem wbitym w policzek...

-Cinn... Czy ty jesteś lesbijką? - zapytała skonsternowana Kat, a ja kompletnie osłupiałam. Szepty ucichły nagle i momentalnie, a moje uszy długo przyzwyczajały się do ciszy, która je oplotła. Dopiero po w wieczność dłużącej się chwili dotarło do mnie, że Kat stoi przede mną z niezwykle głupim wyrazem twarzy i oczekuje na odpowiedź.  

-Nie. Skąd ten pomysł? - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Kat zmarszczyła brwi.

-W takim razie nie rozumiem. - odparła, po czym opadła ciężko na jedną z obitych białą syntetyczną skórą kanap w holu. Wokół kręcili się ludzie z kieliszkami szampana żywo konwersujący. Zmarszczyłam brwi sama nie rozumiejąc o co chodzi.

-Czego? - zapytałam. Kat zagryzła lekko wargę.

-No wiesz... chyba nigdy nie widziałam byś się kimkolwiek interesowała, czy to aktorem z filmu, czy to którymś z przygłupów z naszej szkoły... Jesteś asem?

-Dlaczego miałabym być kartą do gry? - ewidentnie nie rozumiałam konwersacji, którą przyszło mi prowadzić. Patrzyłam na moją latynoską przyjaciółkę kompletnie nie wiedząc o co jej chodzi. Jasne nie interesowałam się nikim, ale lata kiedy większość dziewczyn przeżywa okres wzdychania do co przystojniejszych aktorów czy muzyków, a w końcu i pierwszych randek, spędziłam wykrwawiając się gdzieś na Syberii i Arkham Asylum. A jeśli miałabym powiedzieć cokolwiek na temat doświadczeń seksualnych, byłaby to nieudana próba gwałtu w Arkham... Wzdrygnęłam się z obrzydzeniem na to okropne wspomnienie. Miałam wrażenie jakby przez chwilę na moich dłoniach mignęły krople jego krwi... Mam nadzieję, że zdechł w tym cholernym psychiatryku.

-Jeny, skarbie, ty naprawdę nie masz o niczym pojęcia. - stwierdziła lekkim politowaniem Kat, po czym kontynuowała. - Miałam na myśli czy jesteś aseksualna? W sensie, no wiesz, nie odczuwasz jakiejkolwiek potrzeby seksu. - wyjaśniła, a ja znów osłupiałam. Prowadziłam już wiele rozmów, groziłam ludziom, mnie grożono, krzyczałam, płakałam, torturowano mnie... ale nigdy przenigdy nie sądziłam, że będę prowadzić konwersację na temat moich upodobań seksualnych. Momentalnie miałam ochotę przywołać byle pretekst, wszystko aby tylko uwolnić się od tej wyraźnie niezręcznej rozmowy. Dlaczego Kat musiała ze wszystkich tematów wybrać akurat ten? Ten, który jasne istniał gdzieś sobie, ale nigdy nie zaprzątał mi głowy, a diabeł wie jeden ile koszmaru było w tej głowie. 

-Dlaczego Cię to interesuje w ogóle? - zapytałam po prostu, nie zamierzałam być niemiła, ale Kat skrzywiła się lekko.

-Jesteśmy przyjaciółkami compadre, przyjaciółki rozmawiają o takich sprawach. Zależy mi na Tobie, więc interesuję się twoim życiem, a seks i faceci kochanie, to część życia. 

-W moim życiu trochę się działo Kat. - odparłam wymijająco, a jakiś podły głos roześmiał się na całe gardło w mojej głowie. Tak, to był gargantuiczny wręcz eufemizm. - Średnio było wtedy miejsce na myślenie o takich rzeczach. 

-Rozumiem. Po prostu, stałaś się dla mnie bardzo bliska przez ten rok, wcześniej mogłam o wszystkim pogadać z Ramoną i cała resztą tej podłej kliki dwulicowych szmat, ale jak wiesz one mnie po prostu zostawiły... Liczyłam, że może z Tobą również będę mogła podzielić się czymś więcej niż powierzchnią mojego życia. - wyznała dziewczyna, a ja poczułam w środku jakieś dziwne ciepło. 

-To chyba jedna z najmilszych rzeczy, które ktokolwiek i kiedykolwiek mi powiedział Kat. - odparłam nim zdążyłam pomyśleć, a ona znienacka wstała i mnie przytuliła. I w tym momencie zobaczyłam smoliście czarne motyle... Bliska? Moi bliscy mają tendencję do przedwczesnej śmierci... On ich wszystkich zabije...Ja pierdolę, po co ja w ogóle się do kogokolwiek zbliżałam? Przecież przynoszę samego pecha... Krwawego, martwego pecha... Oni wszyscy zginą... Poderżnie im gardła... A co... A co jeśli ona się dowie? Co zrobi kiedy dowie się, że przytula właśnie potwora? Czy kiedykolwiek będzie w stanie mi wybaczyć? Czy Axel kiedykolwiek mi wybaczy? Czy wszystko u niego w porządku? Jak wygląda po tym roku? Co z Andrew, co z Cecily? Czy kiedykolwiek pozbierają się po tym co przeżyli? Co z Amandą, Jackiem i matką Harleen? Czy są bezpieczni? Czy kiedykolwiek jeszcze zobaczę Axela? Czy jak dorośnie i nikt nie będzie mógł mu tego zabronić przyjdzie się ze mną zobaczyć?

-Dobra nie słodź i powiedz mi w takim razie jaki jest twój ideał! - przerwała moją przerażającą litanię pytań moja rozmówczyni, a ja spojrzałam na nią nie rozumiejąc.

-Jaki ideał? 

-No faceta! Opowiadaj Cinn! - odparła dziewczyna ze zniecierpliwieniem. Wzruszyłam ramionami.

-Nie mam pojęcia, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. - odparłam zgodnie z prawdą. Nie lubiłam okłamywać Kat. Czułam się z tym niewłaściwie, choć może łatwiej byłoby powiedzieć, że jasne miałam paru facetów, nie wyszło i najbardziej lubię blondynów, albo coś równie banalnego. 

-Okay, to inaczej, zastanów się, gdy myślisz o powiedzmy na to pocałunku, żeby nie było, że od razu pytam z kim chcesz iść do łóżka, kto by to był? 

-Damian Wayne. - usłyszałam momentalnie i dopiero po chwili dotarło do mnie, że słyszę swój własny głos. Kat uśmiechnęła się i coś powiedziała, ale nie dosłyszałam, nic już nie słyszałam, bo wszystko ginęło w głuchym dźwięku mojego serca obijającego się o żebra. A w mojej głowie po raz pierwszy jak na zawołanie pojawiło się przyjemne wspomnienie, zamiast koszmarnego. Jego ciepłe usta, przyspieszony oddech i desperacki dotyk... Jego szmaragdowe oczy i katana na plecach, jego wściekłość i zdecydowanie, czarna maska w dłoniach... Jego smutek i rozpacz w krzyku bym nie zamykała tych cholernych drzwi... I on... z czarnym parasolem na moim pogrzebie... On. Nigdy nie było nikogo innego. I nigdy by być nie mogło. - Kocham go.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro