Epilog
1 stycznia 2020 roku, przedmieścia Gotham City
Jasno-szafirowe oczy w milczeniu patrzyły przez szybę samochodu na dwójkę kłócących się nastolatków, pokrytych od czubka głowy, po palce u stóp zaschniętą ciemnoszkarłatną breją. Drobne, blade palce kreśliły na zaparowanej przezroczystej powierzchni znaki w obcym, kosmicznym języku, który znany był tylko właścicielowi tych małych, zimnych dłoni. Po jego wychudzonych, kościstych policzkach płynęły słone łzy, rzeźbiąc sobie drogę pośród tych już wyschniętych. Trząsł się z zimna, mimo grubego pledu zarzuconego na niego pospiesznie, gdy dopiero odzyskiwał przytomność. Ogrzewanie, w odpalonym aucie niewiele pomagało w jego obecnym stanie. Był młody, bardzo młody, ale nie na tyle by nie rozumieć co się wydarzyło... Co stracił. A stracił dosłownie wszystko. Dom, rodzinę i prawie własne życie. Nie miał już nic, co można by było mu jeszcze odebrać. Był sam. W dojrzałym wieku lat jedenastu i siedmiu miesięcy był sam. Nie miał już nikogo... No może poza dwójką wyraźnie niestabilnych emocjonalnie nastolatków, wrzeszczących na siebie, w świetle samochodowych reflektorów, oświetlających ledwie skrawek lodowatego mroku, jaki rozpościerał się wokół.
-Dlaczego do jasnej cholery to zrobiłaś?! Po tym wszystkich co Ci zrobił?! Jak mogłaś okazać mu litość?! - wrzeszczał ciemnowłosy chłopak z kataną na plecach, na przemian to rozprostowując, to zaciskając długie, zręczne palce, jakby nie potrafiąc się zdecydować czy jest bardziej wściekły czy zaskoczony. Towarzysząca mu dziewczyna w zakrwawionych ubraniach, kojarzącą się obecnie raczej z Kingowską Carrie niżeli z bladą blondynką czytającą bajki na dobranoc, uniosła wzrok ku górze, ku padającym na nią płatkom śniegu.
-Ile razy mam to jeszcze powtórzyć tak żebyś zrozumiał?! - warknęła, wyraźnie wytrącona z równowagi, cała się trzęsąc. - Bo nie jestem takim potworem jak on! Skończyłam z nim i naprawdę nie mam siły o nim teraz myśleć! Nie chcę już nigdy więcej o nim myśleć! Nie chcę o nim pamiętać! Nie chcę mieć z nim nic wspólnego! I nigdy, nigdy więcej nie chcę już zabijać! Mam serdecznie dość tej krwi! Zobacz na mnie! Zobacz na siebie! Wyglądamy jak cholerni rzeźnicy! Chyba mam czyjeś płuca we włosach! Potrafisz w ogóle podać ile osób zabiłeś?! - krzyczała dziewczyna, kompletnie tracąc nad sobą panowanie. W akcie desperacji obsesyjnie zaczęła wyszarpywać z włosów bliżej nieokreślone kawałki ludzkich wnętrzności. Nie rozumiała, jak to możliwe, że znowu nie zanurzyła się w otchłani szaleństwa, że była jeszcze przy zdrowych zmysłach. Jak to możliwe, że czuła się bardziej stabilna psychicznie niż w ciągu całego swojego życia naznaczonego niczym piętnem obłędem? Chłopak naprzeciw niej już chciał coś odwrzeszczeć, ale w ostatniej chwili dał spokój. Przez dłuższy moment wyglądał jakby usiłował w głowie rozwiązać jakiś skomplikowany problem matematyczny, po czym westchnął z rezygnacją. Dziewczyna odwróciła wzrok. - Ja też nie potrafię Damian...
-Przynajmniej to gnijące Piekło już nigdy nie będzie takie samo - westchnął, jakby potrzebując znaleźć w tej tragicznej sytuacji choć przebłysk nadziei. Jego partnerka w zbrodni popatrzyła na niego marszcząc brwi.
-Co masz na myśli? - zapytała, chcąc zrozumieć jego tok myślowy. Szatyn wzruszył ramionami.
-To coś w rodzaju nocy oczyszczenia - wyjaśnił, ale widząc wyraz twarzy jasnowłosej dziewczyny, momentalnie sprostował. - Mało humanitarne... Wiem. Ale czasami ogień da się zwalczyć tylko ogniem. Mój ojciec próbował innej drogi... Honorowej, szlachetnej... Zobacz jak to się skończyło... Ponad połowa, jak nie więcej najgorszych śmieci w Gotham zginęło w tamtej przeklętej sali, wszystkich pozostałych załatwią do rana.
-Kto ich załatwi? O czym Ty mówisz? - odezwała się dziewczyna z rozszerzonymi oczami. Poczuła jak strach zaciska pętlę wokół jej i tak poturbowanego żołądka. Że też jeszcze nie zdążyła zwymiotować wszystkiego co tam miała... Jej towarzysz westchnął ciężko.
-Jason i jemu podobni... Liga... Powiedzmy, że dałem im bardzo głupi rozkaz słuchania tego idioty do rana... Ale skoro i tak już zaczęliśmy... To przynajmniej to skończmy - odpowiedział jej nieco stłumionym głosem, jakby czując gdzieś tam w środku ten ołowiany ciężar sumienia, które podpowiadało mu, że nieważne jak bardzo Ci ludzie, te potwory na to zasługiwały, masowy mord nie był czymś co dało się usprawiedliwić...
-A co z Twoim ojcem? Co z jemu podobnymi? Co z policją? Nie przeszkodzą temu? - zapytała rzeczowo blondynka, przez chwilę dziwiąc się, że jest w stanie zachować taki spokój rozmawiając o czymś tak strasznym. Jej towarzysz wzruszył ramionami.
-Mogą próbować, ale nie sądzę by po tym wszystkim bardzo im na tym zależało. Zwłaszcza, że to my jesteśmy ich głównym celem. Poza tym tylko ostatni debil myślałby, że po dzisiejszej nocy czeka nas taki sam rok jak poprzedni... W każdym razie, musimy stąd jak najszybciej zniknąć.
-A co z Axelem? Mamy go tak po prostu tutaj zostawić?! - zmieniła temat dziewczyna, czując jak sprzeczne emocje przetaczają się po niej niebezpieczną falą. Szatyn zmrużył oczy, nie rozumiejąc.
-Myślałem, że odwieziemy go do najbliższych krewnych - odparł chłopak nieco zmieszany, mimowolnie patrząc w stronę jasno-szafirowych oczu chłopca, które przypominały mu tak mocno te, które niegdyś należały do niego, gdy był jeszcze młody i naiwny... Niebezpiecznie było w nie patrzeć... Jak w rozbite, zakurzone lustro, nieuchronnie przypominające o tym kim był. Dziewczyna zaśmiała się sucho, niemal histerycznie.
-Jakich krewnych Damian? - zapytała sucho z bolesną drwiną w głosie, czując jak jej serce oplata trujący bluszcz. - Jego najbliżsi krewni leżą siedem metrów pod ziemią!
-Ty jesteś jego krewną - odpowiedział jej beznamiętnie. Blondynka prychnęła.
-Tak. Świetna rodzina zastępcza dla kogoś komu psychopata wymordował rodzinę! Kolejna wariatka, na dodatek z nim powiązana! - wycharczała z wściekłością, która jednak mimo swej siły nie była na tyle silna by ukryć jej paraliżujący smutek i bezradność. Chłopak zapatrzył się w oślepiające kilometry dalej niebiesko-szkarłatne światła płonącego miasta. Po tej nocy nic nie będzie już takie samo...
-Jeśli nie Ty... To co, chcesz go zostawić w sierocińcu? Tutaj? W Gotham? Chcesz zostawić tego biednego dzieciaka na pastwę tego Piekła?! - syknął w odpowiedzi szatyn, mimowolnie czując pewną sympatię do sponiewieranego życiem chłopca. Nigdy oczywiście by się do tego nie przyznał, ale już w tamtym momencie wiedział, że choćby miał zginąć, ochroni tego dziwnego, milczącego dzieciaka.
-Zwariowałeś do reszty?! Oczywiście, że nie! Kocham go! Nigdy nie pozwolę by stała mu się krzywda i by trafił w tak potworne i samotne miejsce! - warknęła momentalnie dziewczyna, zaciskając pięści ze wściekłości. Damian przełknął głośno ślinę.
-To co robimy? Kończy nam się czas. Możemy go oddać mojemu ojcu, mimo wszystkich dzielących nas różnić, przynajmniej nie spotka go z nim żadna krzywda - odparł chłopak, powoli czując na karku oddech pościgu.
-I jak to sobie wyobrażasz?! Oddamy go mu, gdy przy okazji zamknie nas w Arkham?! - krzyknęła dziewczyna, a jej głos zadrżał. Nie potrafiła ukryć strachu jakim napawał ją ten zakład, a jeszcze bardziej nie potrafiła znieść myśli, że jej ukochanego kuzyna wychowa ktoś tak zdystansowany i zimny w obyciu jak Bruce Wayne. - Może Harleen? Teraz żyje normalnie w Starling City, przyjaźni się z Queenami... Z nią będzie bezpieczny i kochany. Poza tym to jego najbliższa ciotka.
-A co jeśli znowu jej odbije? Nie ufam komuś kto stracił głowę dla tego szaleńca... - nie zgodził się z nią chłopak. Dziewczyna, czując nagły przypływ wściekłości już chciała z nim polemizować, w dość bezpośredni sposób rzecz jasna, jednak przed wybuchem kolejnej kłótni, powstrzymał ich cieniutki, miękki głosik.
-Nie znam nikogo z nich! Nie chcę znów słuchać tych wszystkich ludzi, mówiących o tym, że jesteś zła, że umarłaś, że zwariowałaś... Nie chcę nikogo innego! Ty - wskazał drżącą rączką Damiana. - Ty uratowałeś mnie z rąk tego okropnego człowieka... Nie zostawiajcie mnie... Proszę! - krzyknął piskliwie chłopiec o jasno-szafirowych oczach, stojący naprzeciw tej dwójki oblazłych krwią i okrucieństwem świata nastolatków, niczym anioł, proszący o pokój na świecie. Lucy spojrzała na swojego ukochanego kuzyna z łzami w oczach. Damian poczuł się jakby ktoś uderzył go pięścią w brzuch. Jak mógłby odmówić temu małemu, dziwnemu dzieciakowi, który nie miał nic... Nic prócz ich dwójki. Podszedł do chłopca i wziął go na ręce, nie potrafiąc znieść widoku tego biednego dziecka, trzęsącego się z zimna i stojącego bosymi stopami w śniegu. Lucy podeszła do nich, ledwo panując nad łzami, cisnącymi się jej do oczu niczym fale tsunami.
-Jesteś tego pewien Axel? - zapytała, starając się by głos się jej nie załamał. - Ci ludzie się nie mylili. Nie jestem dobrym człowiekiem. Zrobiłam bardzo wiele złego w swoim życiu. Nie nadaję się na opiekuna.
-Kochasz mnie, a ja kocham Ciebie. To wszystko czego potrzebuję - odparł chłopiec drżącym głosem, po czym wskazał bladym palcem wysokiego szatyna, kładącego go na tylnim siedzeniu i opatulającego go na nowo kocem z nieznaną mu wcześniej czułością. - On nas ochroni.
10 sierpnia 2024 roku, Ocean Spokojny, wyspa nieznana
Fale spokojnie uderzały o brzeg, żłobiąc w złotym piasku rozmaite kształty i zostawiając w nim nowe morskie skarby. Słońce mimo wczesnej pory przyjemnie grzało, a beztroska bryza powiewała jasnymi włosami dziewczyny siedzącej na brzegu i wpatrującej się z uśmiechem w dwójkę szermierzy, trenujących z uporem maniaka od wschodu słońca na zimnym jeszcze wtedy piasku. Młodszy z nich, piętnastolatek o jasno-szafirowych oczach i ciemnych włosach, kilka lat wcześniej uparł się, że chce nauczyć się walczyć z równym mistrzostwem co starszy z nich, dwudziestoparoletni szatyn, nierozstający się ze swoją kataną. Trzeba przyznać, że szło mu całkiem nieźle, choć na kunszt jego nauczyciela musiał jeszcze zapracować. Niewielu było takich, którzy byliby w stanie dorównać mu w walce. W końcu był liderem jednej z najpotężniejszych organizacji na świecie i trenował od czwartego roku życia. Damian Wayne, zwany obecnie częściej Damienem al Ghul lub Głową Demona był pierwszym, któremu pozwolono odnaleźć Źródło i pierwszym, który przeprowadził siedzibę Ligii właśnie nad to Źródło. Szczęśliwie znajdowało się ono na nieznanej nikomu wyspie na środku Oceanu Spokojnego, ukrytej równie dobrze co sama osławiona Themiscyra. Klimat sprzyjał tu znacznie bardziej niż w lodowatym Nanga Parbat i pozwalał z powodzeniem oderwać myśli od bolesnej i krwawej przeszłości. Co prawda, chłopak wciąż kierował największą organizacją zrzeszającą profesjonalnych zabójców, jednak gdyby ją rozwiązał to każdy z nich zająłby się tym co robi najlepiej zapewne na zlecenie. Tak zajmowali się tym przynajmniej, jak lubił sobie wmawiać syn Batmana, w dobrych intencjach. Po prostu pomagał w oczyszczeniu świata z takich potworów, jakie niegdyś zamieszkiwały Gotham. Uchylił się przed cięciem i wyszarpnął treningowy miecz z rąk swojego ucznia. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale w ciągu tych kilku lat, pokochał tego dzieciaka. Był dla niego jak młodszy brat, którego nigdy nie miał.
-Miecz trzymasz tak jakby od tego zależało Twoje życie - odezwał się karcąco szatyn, patrząc na nastolatka. - A nie jakbyś chciał nim rzucić jak oszczepem.
-Chyba się do tego nie nadaję. Kompletnie mi nic nie wychodzi - westchnął ze zrezygnowaniem Axcel, opadając w złoty piasek. Damian usiadł obok niego, patrząc daleko w horyzont.
-Wychodzi. Masz niemal perfekcyjną technikę i potrafisz wstać po upadku. Problemem jest to, że nigdy nie atakujesz. Zawsze się bronisz. Boisz się kogokolwiek skrzywdzić. I to nic złego. To coś czego Ci zazdroszczę. Jesteś dobrym człowiekiem Ax. Rozumiem, że chcesz umieć się obronić po tym wszystkim czym życie Cię potraktowało, ale nie widzę sensu uczenia Cię dalej. Bo widzisz, prawda jest taka, że obecnie gdybym miał Cię nauczyć więcej musiałbym dać Ci jakieś biedne zwierzątko do zabicia. Ale ja nie chcę byś musiał uczyć się zabijania, tak jak ja się tego uczyłem. Nie chcę byś w ogóle kiedykolwiek musiał kogokolwiek zabijać. Bo prawda jest taka, że gdy już zaczniesz, ciężko jest przestać. I można wmawiać sobie, że chronisz w ten sposób innych, albo wymierzasz sprawiedliwość, ale po jakimś czasie wyciszasz tylko sumienie. Masz całe życie przed sobą. Nie marnuj go na zabijanie. Nie marnuj go tutaj na tej wyspie odciętej od świata.
-Damian ma rację. Minęło prawie pięć lat. Czas ruszyć naprzód. Nie możesz spędzić życia siedząc na tej wyspie poza radarem i pielęgnując w sobie złość i smutek. Miałam tyle lat co Ty, gdy to wszystko się zaczęło... Nie wiem co zrobiłabym dzisiaj. Nie wiem czy byłabym w stanie uniknąć tych wszystkich tragedii. Ale wiem, że cudem jest mój mały kochany kuzyn, który przeżył tak wiele, a nadal nie jest w stanie nikogo zaatakować, nikogo umyślnie skrzywdzić. Który mimo wszystkiego co zrobiłam, nadal potrafił wybaczyć. Który kocha kompletnie bezwarunkowo. Nie zmieniaj się Axel. W świecie pełnym demonów desperacko potrzebujemy aniołów.
-Czy to wszystko co mówicie ma mnie przekonać do tej głupiej europejskiej szkoły, do której wciskacie mi ulotki? - westchnął chłopak, ale w jego głosie dało się wyczuć nutę lekkiego rozbawienia. Lucy i Damian objęli go, spoglądają w błękit oceanu.
-Jak Ci się nie spodoba, zawsze możesz tutaj wrócić. Tutaj zawsze będzie Twój dom - odezwała się ciepło jego kuzynka. Chłopak westchnął wpatrując się w horyzont... W przyszłość. Miał osobliwe wrażenie, że coś bezpowrotnie dobiega końca.
W końcu ta historia zaczęła się właśnie od pokiereszowanego życiem piętnastoletniego dzieciaka...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro