▪︎ rozdział 1.2 ▪︎ krzywa rzeczywistość
Kompletnie nie spodziewałam się, że nie zastanę gruntu pod nogami. Spadłam z niewielkiej wysokości na szarą, spaloną trawę. Podniosłam się powoli do siadu i odgarniając włosy z twarzy, odwróciłam się za siebie. Zobaczyłam lśniące przejście w kształcie elipsy, za którym z kolei znajdował się obraz mojego pokoju.
Zdezorientowana wstałam oraz obróciłam się kilka razy wokół własnej osi. Stałam na środku, otoczona co najmniej dwukrotnie wyższymi ruinami, które zaś układały się w kształt sierpu księżyca.
Jednak nie to mnie najbardziej zaskoczyło. Wszystko było pogrążone w szarości, jak na starej, czarno-białej fotografii.
Oprócz mnie.
Kiedy stąpałam po czarnej ziemi, ta sprawiała wrażenie, jakbym chodziła po suchych liściach. Patrząc na mur, obawiałam się, że poluzowane kamienie mogą się w każdej chwili zawalić. To miejsce wydawało mi się tak realistyczne, mroczne, a jednocześnie takie odległe... Niczym iluzja.
Westchnęłam, unosząc do góry głowę. Widok nieba trochę mnie zasmucił. Marzyłam, aby ujrzeć je w kolorze. Zresztą jak i wszystko inne znajdujące się na zewnątrz.
Odwróciłam się za przejściem. Nie zniknęło. W każdej chwili mogłam wrócić, ale jeszcze nie. Nie teraz. W mojej głowie pojawiła się nadzieja, że może tutaj los mnie nie dosięgnie. Nie wiedziałam tego na pewno i nawet do końca w to nie wierzyłam, ale sama myśl obudziła radość w sercu.
Rozejrzałam się ponownie, tym razem uważniej. Miejsce przeszło najwyraźniej jakąś bitwę. A może wojnę? Świadczyły o tym liczne zadrapania oraz przetarcia na pozostałościach jakiegoś budynku. Chyba twierdzy. Zauważyłam także trzy, duże, charakterystyczne, wgłębienia. Miały one kształt: zwiniętego węża, aureoli anioła oraz sześcioramiennej gwiazdy.
Zafascynowana, lecz z dreszczem niepokoju, podeszłam i kucnęłam przy jednym z nich. Wizerunek zwierzęcia został dokładnie wykonany. Gołym okiem widziałam, że autor naprawdę wykonał kawał dobrej roboty. Kusiło mnie, aby przejechać opuszkami palców po krawędzi wydrążenia... Nawet nie zauważyłam jak zahipnotyzowana wyciągnęłam rękę w jego stronę.
W połowie drogi, zawahałam się, ale też jej nie zabrałam. Spojrzałam na gada, gdy nagle jego oko rozbłysło błękitnym światłem.
Kuźnia. Odgłos kucia żelaza. Wgłębienie na ścianie. Oko świecące się na błękitno.
Pisnęłam, czując jak jakaś siła odrzuca mnie do tyłu, niezbyt mocno, ale to wystarczyło, abym wylądowała plackiem na ziemi. Syknęłam, czując znajomy ból i skurcz. Podwinęłam rękaw bluzki. Czubki moich palców przybrały wręcz czarny kolor, opuszki oraz palce z kolei ciemnofioletowy, który stopniowo stawał się jaśniejszy aż całkowicie zniknął tuż przy łokciu. Żyły na nadgarstku odznaczały się, lecz tym razem inaczej. Były białe.
Nie wiedziałam, czemu. To zjawisko przydarzyło mi się pierwszy raz. Z drugiej jednak strony nie czułam się inaczej, jak przy pozostałych wizjach. Ani gorzej, ani lepiej. Postanowiłam więc to zignorować. Chciałam tylko, aby szybko się zagoiło.
Trzymając za obolałą rekę, wstałam. Mimo iż w jakimś stopniu przyzwyczaiłam się do wywoływania krótkich scen i ,,efektów ubocznych'', nie chciałam czuć tego cierpienia jeszcze raz. Czasami stawało się nie do zniesienia.
Zerknęłam ponownie na oko węża, lecz jego błękitna barwa, zgasła. Zupełnie jakby nie rozbłysło kilka chwil wcześniej.
Wycofałam się do wyjścia z kręgu, cały czas zaciskając zęby. Silne pulsowanie w głowie oraz skurcz na sinej dłoni dostarczały mi niemałe dawki bólu. Nie odwróciłam wzroku od zwierzęcia. Czekałam, myśląc, że ponownie rozbłyśnie jego ślepie, ale nic z tych rzeczy.
Odpuściłam, wracając wzrokiem przed siebie. Ruiny, jak i ja, znajdowały się na wysokim wzgórzu. Widziałam rzędy spalonych domów oraz unoszące się z nich ogromne kłęby dymów. Z pól uprawnych nie zostało nic, tak samo jak z gospodarstw. Z drzew jedynie ich zwęglone szkielety. Poczułam suchość w gardle. Ten ponury krajobraz nie prezentował się dobrze. Nie zapowiadał niczego dobrego.
Zrobiłam kilka drżących kroków do przodu, aby upewnić się, czy to co widziałam, było prawdą. Wszystko doszczętnie zniszczone, złupione, zrujnowane...
Krzyknęłam, kiedy dostrzegłam nagie, powieszone ciała.
Mężczyźni ustawieni w rzędzie.
Kręciłam głową, próbując pozbyć się wizji. Nie miałam ich tak wielu w ciągu jednego dnia. Bałam się, czym one mogą się skończyć.
Sznury na ich szyjach. Kat ciągnący za dźwignie. Otworzenie zapadni, na której stały ofiary.
Ponownie krzyknęłam, gdy przez moment poczułam się jak jedna z nich. Dyszałam, ciężko, a kropelki potu spłynęły po twarzy. Zaniepokojona podwinęłam jeszcze bardziej rękaw, aby zbadać stan lewej ręki. Fiolet rozprzestrzenił się za łokieć, prawie do ramienia. Żyły zaś... One po prostu wyszły mi na wierzch. Mocno zamknęłam oczy, zginając się w pół. Spod powiek wydostało się parę łez, podczas kiedy na mojej twarzy pojawił się niemały grymas. Zazgrzytałam zębami. To tak koszmarnie bolało...
Aura tego miejsca zaczęła dawać o sobie znać. Nie czułam tylko strachu, ale cierpienie i rozpacz. To wszystko było bardzo wyraźne i odczuwalne. Uderzyło we mnie niespodziewanie. Ciążyło mi na duszy. Zaciskało się, nie dając szansy na głęboki oddech. Powoli zabijało.
Wyobraziłam sobie jak do miasta wkraczają jednostki, wyprowadzają domowników, odbierają rodzicom dzieci i masowo zabijają. Na koniec okradają ich ze wszystkiego, co mieli i podpalają domy.
Zamrugałam oczami, aby pozbyć się tego obrazu i ucisku w klatce piersiowej.
Nie, dosyć. Tego już za wiele.
Wycofałam się szybkim krokiem. Na bieg nie miałam siły. Ciężko oddychałam przy każdym pokonanym metrze. Chciałam stąd zniknąć. Odejść jak najdalej. I jak najszybciej.
Nie mogłam zostać. Te katusze ludzi... Były wręcz namacalne.
Widziałam przejście. Jeszcze tylko kawałek. Już prawie. Zaraz się stąd wydostanę.
Kiedy znalazłam się tuż przy wyjściu z tego dziwnego miejsca, nagły ból sparaliżował całe moje ciało. Krzyknęłam, upadając na kolana i kuląc się na ziemi. Potężne dreszcze zaczęły wstrząsać mną co krótką chwilę. Z trudem uniosłam głowę i spojrzałam w stronę zachodu. Słońce powoli chowało się za horyzontem, a to oznaczało moje najgorsze przypuszczenia.
Nie udało mi się uciec od rzeczywistości.
Miałam wrażenie, że głowa mi pęknie od nadmiaru pulsowania. Czułam jak włosy stopniowo od nasady po same końce stają się czarne jak węgiel, a cera wręcz biała. Załkałam.
Powietrze przeszył wrzask połączony z płaczem. Drżące usta z koloru jasnoróżowego zmieniły się w krwistoczerwony. Dławiłam się łzami, coraz bardziej się trzęsąc. W pewnej chwili zaczęłam się nawet dusić. Próbowałam złapać oddech. Wygięłam plecy do góry, słysząc jak ubranie w tamtym miejscu się rozrywa. Usłyszałam dźwięk prostujących się kości. Otworzyłam powoli oczy, w których pojawił się niebezpieczny blask. Podniosłam się z klęczek, wycierając twarz z aktu słabości. Smugi krwi i tak pozostały na buzi, jak i na mojej zdrowej ręce.
Mój czas minął. Zegar się zatrzymał. Teraz działa w drugą stronę.
Patrzyłam na świat z innej perspektywy. Po raz kolejny zostałam stracona na noc.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro