▪︎ prolog
Wysoki mężczyzna siedział zgarbiony za biurkiem i pomimo późnej godziny, pracował. Szelest dokumentów mieszał się z grzmotami burzy, a błyskawice rozpraszały mrok w jego gabinecie. Zmęczony przetarł dłonią twarz i zamknął na chwilę oczy. Musiał dzisiaj skończyć, aby od jutra pilnować przygotowań do szkolnej uroczystości, gdzie czekało go jeszcze więcej roboty.
Nagle usłyszał huk. Podskoczył w miejscu i od razu się ożywił na dźwięk spadających książek. Westchnął przeciągle i wstał z fotela. Z drugiej strony pomyślał, że dobrze, że znalazły się na podłodze, miał preteskt, aby choć na chwilę odejść od biurka.
Kucnął przy nich, aby je zebrać, i od nowa ułożyć. Wtedy zauważył coś między nimi. Zaskoczony sięgnął po kartkę. W rękach trzymał dokumenty Madison Deere.
Zdezorientowany, usiadł z powrotem na fotelu, uważnie im się przyglądając.
Informacje nie przynosiły żadnych konkretów. Sierota, nieznani rodzice, nieznany ród... Nie myśląc wiele, wpisał jej kod identyfikacyjny w maszynę. Chwilę potem otrzymał wyniki wyszukiwania.
Nie znaleziono właściciela kodu.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
— Dziwne... Zupełnie jakby nie istniała.
Wpisał kod z dokumentu jeszcze raz, uważając, aby nie zrobić żadnego błędu, mimo to wyskoczył ten sam komunikat.
Zastanowiło go to. Jakim cudem dziewczyna, o której nikt nic nie wie, trafiła do jego szkoły?
— Hillarion Seagal, proszony do gabinetu dyrektora — powiedział obojętnym głosem do mikrofonu.
Wiedział, że chłopak przyjdzie nawet o tej porze, a skrzypienie otwieranych drzwi tylko utwierdziło go w jego przekonaniu.
Czarnowłosy stanął wyprostowany na środku pomieszczenia, z dłońmi splecionymi za plecami.
— Słucham.
Dyrektor rozsiadł się wygodniej na fotelu.
— Wiesz może, dlaczego dokumenty Madison Deere znalazły się między książkami, gdzie ja prawie nigdy nie zaglądam?
Chłopak wydawał się być zdziwiony.
— Dlaczego pan myśli, że ja coś wiem na ten temat? W końcu... Jestem tylko uczniem, prawda?
Mężczyzna wyczuł, że osoba przed nim chciała podstępem sprawić, aby on przyznał się do pewnej rzeczy. Skrzyżował ręce na piersi, nie zmieniając tematu.
— A to nie ty przypadkiem się do niej zbliżyłeś? Nie rozmawiasz z nią czasem? — Błyskawica rozświetliła pokój.
Zauważył, że Hillarion się spiął.
— Ja...
Dyrektor uniósł dłoń, a chłopak zamilkł.
— Na pewno też wiesz, czemu jest w mojej szkole, mimo iż niewiele o niej wiadomo i za nic bym jej nie przyjął.
— Przysięgam, że...
Facet uderzył pięścią w biurko.
— Nie udawaj!
Chłopak zbladł. Wyglądał na przerażonego. Zamrugał kilka razy, aby mieć pewność, że to, co zobaczył w oczach starszego człowieka nie przewidziało mu się, lecz... To coś zniknęło.
— Zróbmy inaczej... — zaczął od nowa dorosły, zaciskając palce na nasadzie nosa. — Czeka mnie dużo pracy odnośnie naszej corocznej uroczystości. Ale po jej zakończeniu chcę wiedzieć wszystko, co wiesz o tej dziewczynie oraz liczę, że mi powiesz, skąd jej dokument się wziął między książkami. Rozumiemy się?
Brunet zacisnął usta poirytowany.
— Oczywiście — odparł sarkastycznie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro