Rozdział 5
- Madeline, to co wydarzyło się wczoraj... To w jakim stanie wróciłaś – mój wzrok nieustannie utkwiony był w przeplatających się pomiędzy sobą palcach. Nie miałam na tyle odwagi, by spojrzeć im w oczy chociażby na sekundę. - To jest nie do pomyślenia.
Od prawie kwadransa siedziałam skulona na łóżku w swoim pokoju i słuchałam rodziców. Wstyd, który mi podczas tego towarzyszył był niewyobrażalnie wielki. Tak bardzo żałowałam poprzedniego wieczoru, którego tak naprawdę dobrze nie pamiętałam. Jedyne co migało mi w głowie to chwila, w której objął mnie tata oraz ta, gdy po raz ostatni spojrzałam w spowite lodem, szare tęczówki. Przeszedł mnie dreszcz na samo wspomnienie Brewera.
Ilekroć chciałam wytłumaczyć rodzicom, co się stało, stwierdzałam, że to nie ma sensu – nie mogłam im powiedzieć prawdy. Jeszcze bardziej niż mojego wczorajszego stanu wstydziłam się co było tego źródłem. Może, gdybym faktycznie poszła po pomoc i zgłosiła ten cały szantaż na policje, może naprawdę przyniosłoby to jakiś rezultat. Ale, gdy tylko zaczynałam myśleć o tym, że musiałabym opowiedzieć o zdjęciu i nagraniu... miałam ochotę zwymiotować. Nie chciałam nawet myśleć co powiedziałaby o mnie mama, w końcu miałam dopiero siedemnaście lat, a na domiar złego zdjęcia z tego dnia były w rękach niepowołanych osób. Nie chciałam myśleć co powiedziałby tata...
- Nie chcę tego mówić, ale... zawiodłaś mnie, Maddie – niemalże słyszałam jak moje serce upada z łomotem wprost na betonową podłogę i rozbija się na niej pozostawiając po sobie setki odłamków. I może, gdyby te słowa powiedział ktoś inny, nawet moja mama, ale od niego... Od mojego taty to było jak sztylet prosto w serce.
Pierwszy raz w życiu poczułam się tak źle. Connor Adams nigdy nie wypowiedział takich słów w moją stronę. Nawet, gdy przegrałam mecz mojej drużynie szkolnej nie trafiając w bramkę, on kibicował mi do ostatniej sekundy, a po wszystkim zabrał nas na mojego ulubionego fast fooda. Pierwszy raz w życiu czułam się tak upokorzona.
- Ja naprawdę...
- Ty naprawdę co? Przepraszasz? Madeline daj spokój – prychnęła Agatha. Dopiero wtedy odważyłam się unieść głowę i spojrzeć na jej sylwetkę krążącą przy oknie. - Czy ty wiesz w ogóle co się wczoraj wydarzyło, czy tego też nie pamiętasz?! Dziecko, ty masz dopiero siedemnaście lat, a doprowadziłaś się do takiego stanu!
Poczułam jak łzy powoli wzbierają mi się w kącikach oczu. Nie chciałam płakać i nie mogłam. Nie w takiej sytuacji.
- Agatho... - próbował wtrącić mój tata.
- Powiedz mi... - zaczęła po wzięciu głębszego wdechu. - Czy tobie czegoś brakuje? Źle ci? Nie wiem, potrzebujesz czegoś? Spójrz na to z naszej strony, zapewniamy ci wszystko na co masz ochotę. W każdy weekend wychodzisz z przyjaciółmi, i sam Bóg wie, o której i kiedy wrócisz! Po szkole też ciągle gdzieś wychodzisz, czy ty w ogóle pamiętasz kiedy ostatni raz zrobiliśmy coś razem? Jedyne czego oczekuje to szacunek i za grosz kultury, Madeline!
Moja mama miała rację. Miałam wszystko, a mimo to zachowywałam się jakbym nie miała nic. Moje problemy były błahe, nie prawdziwe. Czułam się tak źle wiedząc, że tak bardzo ich zawiodłam.
- Mam nadzieję, że nigdy więcej nie będę musiała widzieć cię w takim stanie – odwróciła się w moją stronę przez co znów opuściłam głowę. - Tak czy inaczej, masz szlaban. Na dwa tygodnie. I zanim zapytasz – uniosła dłoń do góry. - nie obejmuje to urodzin. Nie jestem, aż tak okrutna.
Nawet nie zdążyłam powiedzieć słowa, gdy Agatha wyszła z pokoju pozostawiając po sobie niezręczną ciszę. Była niczym sztorm – w pewnym momencie atakowała tworząc nierealny chaos, by po chwili obrócić wszystko jedynie w spustoszenie.
Ku mojemu zdziwieniu, tata wciąż obok mnie siedział. Spojrzałam na jego pełne ciepła i dobroci oczy, miałam nadzieję, że zobaczę w nich coś więcej niż zawód.
- Pamiętasz, że nie lubię kłamstw, prawda? - skinęłam głową na potwierdzenie. - To dobrze. Oczekuje, więc szczerości. Co się wczoraj stało? Co skłoniło cię do... tego?
Przymknęłam powieki bo wiedziałam, że nie byłam w stanie znieść jego spojrzenia. Ja nie mogłam... powiedzieć prawdy. Naprawdę chciałam, ale nie mogłam.
- Ja... Po prostu... - zaczęłam się jąkać. - Miałam ciężki egzamin w szkole. Musiałam się odstresować.
Kłamstwo.
Oh, Panie, jak ja nienawidziłam kłamstw. To było dla mnie coś obrzydliwego, to, gdy patrząc w oczy kogoś bliskiego obiecując, że mówisz prawdę... ty bezczelnie kłamiesz. To, gdy całe zaufanie budowane latami za sprawą jednego czynu po prostu ginie.
- I naprawdę to wszystko spowodował tylko egzamin?
Czy on musiał dopytywać? Nie mógł po prostu pokiwać głową i odejść wierząc w to co mówię? Czy on musiał wszystko utrudniać?
- Tak, tato.
Odetchnęłam z ulgą, gdy westchnął przymykając oczy. W tym momencie wyglądał o kilka lat starzej: dotąd ledwie widoczne zmarszczki, wyraźnie zarysowały się na jego czole, siwe włosy stały się liczniejsze, a zmęczony wyraz twarzy po prostu postarzał.
Connor pokiwał głową podnosząc się, a gdy był już w progu, zatrzymałam go cichym głosem:
- Tato?
Mężczyzna odwrócił się obdarzając mnie tak obojętnie nie podobnym do niego wyrazem twarzy.
- Tak?
- Czy myślisz, że mama długo będzie zła? - mężczyzna smutno się uśmiechnął.
- Wiesz jaka ona jest – wzruszył ramionami. - Trochę się pogniewa i jej przejdzie.
Skinęłam głową bo może faktycznie miał rację.
- A ty jesteś zły?
To pytanie było dla mnie naprawdę ważne. Bo mój tata naprawdę nigdy nie był na mnie zły, nawet po najgorszych rzeczach, ale obawiałam się, że ten przypadek mógł znacznie odbiegać od reszty.
I kiedy straciłam już nadzieję, on uśmiechnął się i powiedział:
- Nie jestem, Maddie. Nigdy nie jestem.
Czy on również skłamał?
Chciałam mu jeszcze powiedzieć, że go kocham, ale ten opuścił pomieszczenie.
Po tej rozmowie spędziłam cały dzień w łóżku. Przeklinałam siebie, ale jeszcze bardziej Aidena, za to co mi zrobił. Poświęciłam czas na dokładną analizę tego co pamiętałam z poprzedniego dnia. I po tym wszystkim doszłam do jednego wniosku: to było tak strasznie pojebane. To jak okrutnie mnie wykorzystał dla własnych korzyści oraz to jak obrzydliwa była jego chęć poczucia wyższości. I te słowa, z którymi mnie zostawił...
- Widzisz Maddie – szeptał do mojego ucha pieszcząc je ciepłem. - Tak kończy się szczekanie do psów znacznie od siebie większych. Bo jakby nie patrzeć nim jesteś, prawda? - prawda? - Wykonujesz moje polecenia w strachu przed karą. Tak czy inaczej to dopiero nauczka i przestroga, daje ci szansę się poprawić. Miłej nocy słodka Madeline.
Czy on naprawdę traktował mnie jak swojego psa, czy była to zaledwie przenośnia? Może faktycznie robiłam to co mi rozkazał, ale... nie. Na pewno tak nie było.
W pewnym momencie, gdy dochodziła godzina czwarta, dopadła mnie myśl, że może faktycznie powinnam była pójść po pomoc. Wyjawić policji to jak okrutnie jestem traktowana. Wyspowiadać się rodzicom. Pogodzić się ze swoim losem oraz przygotować na nadchodzące plotki. Po prostu czekać na rezultaty licząc, że to wszystko się jakoś rozwiąże.
Jednakże tak szybko jak ten pomysł zagościł w mojej głowie, tak szybko go stamtąd zlikwidowałam. Nie chciałam tracić swojej pozycji wśród ludzi, tego, że mnie kochali i widzieli we mnie ideał. Mimo, że w głębi duszy byłam od niego tak kurewsko daleko...
Zalało mnie również tsunami wiadomości i powiadomień o nieodebranych połączeniach, których adresatami byli moi przyjaciele. Wypisywali głównie o to co się ze mną dzieje i, dlaczego od kilkunastu godzin nie kontaktuje. Jednakże najbardziej ze wszystkich szkoda mi było Farah, którą bez żadnych wyjaśnień po prostu zostawiłam. Pytała, czemu tak nagle zniknęłam, a choć chciałam, nie mogłam zdradzić jej prawdziwego powodu.
Każdy się o mnie martwił, a ja tak okrutnie ich okłamywałam. Wszystko zwaliłam na nagłe, złe samopoczucie, odzywając się dopiero późnym wieczorem.
I chociaż naprawdę liczyłam, że na tym poprzestanę z kłamstwami, jeszcze nie wiedziałam, że jest ich przede mną całe setki.
***
Mroźny wiatr smagał moją już nieco zaróżowioną skórę policzków. Żałowałam, że nie zabrałam ze sobą żadnego szalika, ale naprawdę nie podejrzewałam takiego zimna o poranku. Sądziłam, iż rajstopy pod jeansami i gruby sweter wraz z płaszczem będą wystarczającą ochroną.
Szłam w spokoju napawając się wszechobecną ciszą, kierując się na przystanek autobusowy. Tego dnia wstawało mi się naprawdę źle, nie miałam ochoty podnosić się z łóżka i jedyne o czym marzyłam to zamknięcie oczu, by ponownie oddać się snu. Niechętnie siadałam do toaletki, przy której zrobiłam makijaż (oczywiście delikatny i szybki bo na nic więcej nie było mnie stać), a ubrania wybrałam prawie, że z zamkniętymi oczami.
W normalnej sytuacji – to znaczy w sytuacji bez szlabanu – zapewne nie poszłabym tego dnia do szkoły. Niestety nie miałam ochoty złościć już bardziej mamy, a to, że sama przyszła rano mnie obudzić było wymownym znakiem, aby faktycznie tego nie robić.
Gdy myślami powróciłam do Agathy, do głowy wpadła mi jeszcze jedna kwestia, a mianowicie kwestia moich przyjaciół. W głębi duszy zastanawiałam się jak bardzo są na mnie źli za to, że nie odezwałam się słowem przez prawie dwa dni. Przeszedł mnie dreszcz na sam pomyślunek o Farah. Oh, Panie, chroń mnie przed jej gniewem bo będzie on srogi. Byłam wręcz święcie przekonana, że przyjaciółka zrobi mi o to tak ogromną awanturę, jakiej jeszcze South Pasadena High School nie widziało. Marzyłam, by przede wszystkim nie zaczęła drążyć, choć znając ją było to nieuniknione. Już teraz musiałam zacząć rozmyślać nad jakąś godną wymówką bo ta o chorobie była dobra do czasu do kiedy Farah jej nie przeczyta. A zrobiła to niemalże od razu.
Jedyną pocieszającą mnie rzeczą było to, że sprawę Aidena i tego całego syfu z nim powiązanym miałam już za sobą – a przynajmniej taką miałam nadzieję. Z resztą nie po to wydarzyła się ta cała sytuacja z imprezą i rodzicami, by teraz znów mnie dręczył. Sądziłam, że to upodlenie było ewidentnym oraz definitywnym końcem naszej patologicznej relacji.
Po kilku minutach spaceru w końcu dotarłam na przystanek, gdzie zajęłam miejsce na drewnianej ławeczce. Mój autobus zgodnie z rozkładem miał przyjechać równo za pięć minut, dlatego nawet nie wyjmowałam już telefonu z czeluści swojej torby.
Jednakże cały mój dotychczasowy spokój runął wraz z odgłosem silnika niosącego się z końca ulicy. I nawet nie musiałam odwracać głowy w tamtym kierunku, by wiedzieć do kogo należał motor wydający taki ryk. Przymknęłam powieki, przeklinając pod nosem. Dlaczego musiał to być kurwa on? On i ten jego pieprzony motor?!
Nie spodziewałam się, że nasze spotkanie po tym wszystkim odbędzie się tak szybko. Ba! Nie spodziewałam się, że ono w ogóle się odbędzie. A tu kurwa taki psikus.
- Zdajesz sobie sprawę, że mogłabym to zgłosić jako nękanie? - zapytałam spokojnie poprawiając poły płaszcza.
Chłopak zaśmiał się swoim typowym, lekko zachrypniętym głosem i zapytał:
- A więc czemu tego nie zrobisz?
Uchyliłam powieki, by mu się przyjrzeć. Ubrany był dość... normalnie? Miał ciemne spodnie wraz z czarną bluzą i tego samego koloru kurtką. Nic nadzwyczajnego. Jedynie jego twarz przysłaniał kask, a jedyne co spod niego dało się dostrzec to oczy, widoczne dzięki odsłonionej klapce. Jak ja nienawidziłam tych szarych tęczówek!
- Jak to leciało? - mruknęłam niby to przypominając sobie coś. - Ah! Daje ci szansę się poprawić. Skorzystaj z tego.
Chłopak ponownie się zaśmiał na co tym razem zjeżyły mi się włoski na ciele. Jego głosu i śmiechu też nienawidziłam.
- A ty skorzystałaś?
Prychnęłam pod nosem. W ogóle jego całego nienawidziłam.
- Z resztą, będziesz miała okazję to pokazać – zaczął, na co zmarszczyłam skołowana brwi. - Znów coś dla mnie zrobisz. A więc...
- Nie – wtrąciłam twardo i stanowczo, urywając mu w połowie zdania.
Poprzedniego dnia, gdy kładąc się spać moją głowę zalało tsunami myśli, poprzysięgłam sobie jedno - już nigdy więcej nie miałam zamiaru wypełnić, ani jednego polecenia wydanego przez Aidena Brewera. I wtedy naprawdę wierzyłam w to, że tak będzie.
- Widzę, że rodzice naprawdę dali ci popalić, co? - zacisnęłam dłonie w pięści, by opanować nadchodzący gniew.
Jak on śmiał po tym wszystkim traktować mnie w taki sposób?!
- Słuchaj... - zaczęłam po głębokim wdechu. Gwałtowne i wybuchowe emocje nie były w tej sytuacji na miejscu. - Wiem, że cię zdenerwowałam i przeprosiłam za to. Ale czy nie uważasz, że to co wydarzyło się w środę, było już lekkim przegięciem? Daj sobie spokój, bo i tak nie jesteś w stanie nic więcej ugrać. To koniec, Aiden. Koniec tego całego syfu.
Podniosłam się na widok nadjeżdżającego autobusu. W tej samej chwili chłopak wprowadził pojazd na chodnik, a ja stanęłam przy krawężniku.
Nim wsiadłam do środka, obróciłam się za siebie jeszcze raz i patrząc chłopakowi wprost w oczu, powiedziałam:
- Naprawdę nie wiem, dlaczego to wszystko robisz i co z tego masz, ale nie mam zamiaru w tym więcej uczestniczyć.
Po tych słowach już nic więcej nie zrobiłam i po prostu weszłam do środka autobusu. Zajęłam wolne miejsce przy oknie i patrzyłam jak postać Aidena z każdym jardem maleje.
Byłam tak pewna swoich słów, że nawet nie analizowałam tej całej sytuacji. Ja zdenerwowałam go, on się odegrał (już nawet pominęłam to, że z dwukrotną siłą) i to był koniec. Nie było już sensu, aby brnąć w tą chorą gierkę dalej.
Oh, i jak pięknie było żyć w złudnej bańce nadziei, która jak się później okazało, była tak łatwa w przebiciu.
***
Poprawiłam torbę na ramieniu po czym, zaczęłam pocierać o siebie rękoma. Podczas krótkiej drogi z przystanku do szkoły, zdążyłam porządnie zmarznąć. Przez co znów pożałowałam braku szalika.
Popchnęłam przeszklone drzwi szkoły i weszłam do środka, kierując się w stronę swojej szafki. I normalnie nic by mnie nie zdziwiło – zwykły dzień w szkole, gwar rozmów i tłum ludzi na korytarzu, lecz jedna rzecz była inna. Oczy innych były skupione na mnie bardziej niż dotychczas. Krocząc dalej co chwila przyłapywałam kogoś na ciekawskich spojrzeniach, czy cichych szeptach. I choć naprawdę byłam przyzwyczajona do dużego zainteresowania moją osobą, to wydało mi się dziwnie nienaturalne.
- Maddie – odwróciłam się wystraszona, gdy Farah szarpnęła moim ramieniem. - O co chodzi?
Zmarszczyłam brwi z głupkowatym uśmiechem na ustach. To raczej ja powinnam zadać to pytanie jej, jak i zresztą innym. Oni się dziwnie patrzyli i szeptali między sobą, a ona zasapana jak po maratonie, napadła na moje ciało. O co IM wszystkim chodziło?!
- A może jakieś „hej"? - zaśmiałam się, idąc dalej. Kiedy dotarłam już do szafki zaczęłam wystukiwanie kodu.
- Ja nie żartuje, Maddie. Mówię na serio.
Ponownie omiotłam ją już teraz podejrzliwym wzrokiem. Kiedy brunetka podsunęła mi komórkę wraz z postem opublikowanym na koncie naszej szkoły, zrozumiałam wszystko. Zrozumiałam wzrok ludzi, ciche szepty, gdy przechodziłam oraz zachowanie Farah.
Madeline Adams, nasz piękny ideał, ale nikt nie wie jaka jest naprawdę. Pamiętasz lipiec, słodka?
Przeniosłam wzrok na przyjaciółkę dokładnie w tym samym momencie, w którym ona popatrzyła na mnie. Obie wiedziałyśmy o jaki lipiec chodzi i o jaką sytuacje. A mnie jeszcze bardziej martwiło to skąd ktoś posiadał taką wiedzę. Ktoś.
– Japierdole – jęknęłam zrezygnowana, opadając plecami o drzwiczki szafki.
Nie miałam pomysłu co robić. Ludzie jak ludzie – i tak by gadali. Ale co ja zamierzałam powiedzieć Farah? Niby mogłabym przyznać się do tego syfu związanego z Brewerem, ale nie byłam co do tego zbytnio przekonana. Nie chciałam jej w to mieszać, ani martwić. Mogłam to załatwić sama.
- Domyślasz się kto to?
Wzruszyłam ramionami, kiwając głową.
- Nie mam pojęcia – kłamstwo.
Przez chwilę zagościła między nami cisza, którą Farah przerwała jako pierwsza.
- A może to Lane? - zareagowałam śmiechem.
Nawet gdybym nie wiedziała kto był adresatem wiadomości, ostatnią osobą, którą bym o to oskarżyła byłby Lane. On był na to zbyt leniwy i nie miałby w tym żadnego sensu. Już dawno o mnie zapomniał, co i rusz widziałam go z jakąś nową na boku. Zabawne, że każda skończy tak jak ja.
- Proszę ja ciebie, on? Nie ma motywu i jest zbyt leniwy na takie gówno – odparłam odbijając się od drzwiczek, by ponownie je otworzyć.
- Może akurat mu się nudzi i chce z ciebie pożartować? No nie wiem, kiedyś też próbował coś podobnego, może...
- Nie, Farah – wtrąciłam, urywając jej w połowie. - To na pewno nie on.
Zirytowana zaczęłam przeszukiwać półkę szafki w celu znalezienia potrzebnych podręczników. Jeszcze bardziej rozdrażniało mnie zachowanie Farah – co chwilę tylko wzdychała i paprała coś sobie pod nosem. Czy ona nie mogła po prostu odpuścić?
I choć w głębi duszy mogłam być na nią zła, to ja robiłam źle, nie ona. To ja jej nie mówiłam prawdy, nie dzieliłam się problemami i najzwyczajniej w świecie byłam złą przyjaciółką. A ona była sobą, taką jaką bywała zawsze. Martwiła się i chciała pomóc, a ja ze względu na kłamstwa, doszukiwałam się problemów.
- Zmieniając temat... - przewróciła oczami co spotęgowało moje rozdrażnienie. - Czujesz się już dobrze? W środę zniknęłaś bez słowa i nie odzywałaś się przez prawie cały kolejny dzień. Martwiłam się.
Przymknęłam powieki, by móc poskładać myśli w głowie. Kolejne kłamstwa, które musiałam wypowiedzieć były zarazem łatwiejsze jak i o wiele cięższe od tych pierwszych. Łatwiejsze bo nabierałam wprawy, a cięższe bo zatracałam się w nich coraz głębiej i bardziej.
- Tak... tak, już lepiej – posłałam jej szybki uśmiech po czym zdjęłam z siebie kurtkę, którą upchałam do szafki. Następnie zamknęłam ją z głośnym trzaskiem i chwyciłam do ręki torebkę.
Kiwnęłam porozumiewawczo głową do przyjaciółki kierując się w stronę schodów na piętro.
- Czy ktoś jeszcze wie? - kiedy posłałam jej pytające spojrzenie, kontynuowała: - No wiesz... o lipcu.
- Farah...
- No co?! - wrzasnęła wymachując mi przed twarzą rękoma. Czasami zastanawiałam się, czy nie jest bardziej niezrównoważona ode mnie. - Chce po prostu pomóc, okej? Musimy się...
- Daj sobie z tym spokój, naprawdę – tak strasznie nie miałam ochoty drążyć tego tematu. - Ktoś robi sobie jaja i tyle. Odpuść.
- Chyba się rozchorujesz bo normalnie nigdy byś tak nie powiedziała – fuknęła Farah wyprzedzając mnie na schodach. - Wróć do domu, frajerko.
Wystawiłam w jej stronę środkowy palec. Może i lepiej, że się ulotniła bo, gdyby choć jeszcze jeden raz starała się poruszyć temat wpisu, nie miałabym skrupułów, by wydrapać jej oczy.
Dzień mijał o dziwo spokojnie. Nadal przyłapywałam ludzi na szeptaniu, ale postanowiłam to zignorować. Była to nie pierwsza i nie ostatnia plotka, która krążyła wokół mojej osoby, a im bardziej bym się nią przejęła tym ludzie więcej, by gadali. Z resztą istniały tylko cztery osoby włącznie ze mną, które wiedziały o lipcowej sytuacji. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
Mimo wszystko oraz mimo udawania nieprzejętej, w głębi duszy grała mi nuta strachu. Obawiałam się, że Brewer nie wziął do siebie moich słów, a dla niego ta cała popieprzona gra toczyła się dalej. Nie chciałam już tego. Od początku nie chciałam. Zostałam wplątana w coś na co tak naprawdę, nie zasługiwałam.
Tak naprawdę nigdy porządnie nie zastanowiłam się, dlaczego w ogóle on to robi. Bo obraziłam go raz czy dwa? Był żałosny, już nawet pięcioletnie dzieci nie robią afer o takie gówno. On miał nierówno pod sufitem, żeby posuwać się do tak obrzydliwych rzeczy jaką był szantaż tylko przez to, bo go zwyzywałam. Po tym co sobie uświadomiłam tym bardziej nie miałam zamiaru dać się mu tak traktować.
Po zakończonych lekcjach wyszłam na zewnątrz kierując się w stronę parkingu. Pierwszą rzeczą po przekroczeniu bramy oddzielającej teren szkoły było, wyciągnięcie papierosa i niezwłoczne go odpalenie. Cały dzień był dla mnie tak cholernie męczący, a myśli, które nieustannie mnie dręczyły w połączeniu z dziwnymi spojrzeniami ludzi, były wręcz dołujące. Już tylko odliczałam sekundy, w których Farah do mnie dołączy, by odwieźć mnie do domu.
- Już jestem – odetchnęłam z ulgą słysząc głos przyjaciółki. - Sorki, że tak długo, ale byłam jeszcze w toalecie.
Westchnęłam otwierając drzwi od strony pasażera. Zajęłam miejsce, a głowę wtuliłam w miękkie oparcie fotela. W tym momencie uwielbiałam za nie mazdę Farah.
- Przez ciebie musiałam wypalić, aż dwa – bąknęłam podczas przeglądania telefonu. Zaśmiałam się pod nosem, gdy zobaczyłam śmieszne zdjęcie Cosma, które wysłał na grupie.
- Przeze mnie?! - skrzywiłam brwi na jej głośny pisk. Tak strasznie bolała mnie głowa. - Nie moja wina, że jesteś uzależniona.
Przewróciłam oczami. To prawda, paliłam dużo. Cóż, może trochę więcej niż dużo, ale... w każdej chwili mogłam przestać! A to, że nie chciałam było kompletnie inną kwestią.
- Nie jestem uzależniona.
- Jesteś.
- Nie jestem!
- Tak? - mruknęła zapinając pasy. - To jutro zabieram ci wszystkie papierosy jakie masz i zobaczymy ile wytrzymasz.
Po moim trupie. Nie oddałabym ich nie ze względu na moje „niby uzależnienie", tylko przez to, że wydałam na nie pieniądze. Tak, zdecydowanie było mi szkoda wydanych pieniędzy.
- Jedziesz? - zapytałam sztucznie się uśmiechając. - To wychodzi ci lepiej niż strzępienie mordy.
Nie ukrywałam rozbawienia, gdy ta posłała mi karcące spojrzenie z otwartą buzią.
- Uważaj sobie – wystawiła palec w moją stronę, lecz po tym odpaliła silnik. - Bo zaraz będziesz biegła za samochodem, a nie grzała w nim dupsko.
Po krótkim przekomarzaniu, w końcu ruszyłyśmy. Taka luźna rozmowa była mi naprawdę potrzebna. Mimo to nadal myślałam tylko o położeniu się spać. Musiałam odpocząć i wziąć się w garść bo zdecydowanie zaczynałam tracić kontrolę. Nienawidziłam tego stanu. Tego, gdy życie wokół zaczyna przytłaczać mnie tak bardzo, że nie jestem w stanie nad sobą zapanować. Tego, kiedy sterują mną ludzie, a nie ja sama.
Przez całą drogę jedyne co robiłam to oglądanie przemijających widoków za oknem oraz sporadyczne przeglądanie telefonu. Parę razy przyłapywałam się na skubaniu skórek przy paznokciach, czy przygryzaniu wargi. Czy ta sytuacja z Brewerem naprawdę tak bardzo na mnie wpłynęła? Czy ja naprawdę, aż tak się bałam?
Odpowiedź na moje pytania miało odejść szybciej niż bym się tego spodziewałam, ale zanim to, dotarłyśmy na miejsce. Pożegnałam się z Farah i zabierając torebkę, wysiadłam z auta.
Było trochę po trzeciej, więc zdziwiłam się, gdy usłyszałam odgłos telewizora dobiegający z salonu oraz zapach gotowanego jedzenia.
- Jesteś już – przeniosłam wzrok na Agathę stojącą przy kuchence. Jej twarz była taka obojętna i surowa, wciąż gniewała się o środę. - Wróciłam dzisiaj wcześniej, żeby cie przypilnować. Tak na wszelki wypadek jakbyś zapomniała o swoim szlabanie.
Przewróciłam uwagę, gdy posłała mi ten jeden ze swoich wymownych uśmieszków, mówiących: „jesteś w dupie i w tej dupie masz pozostać".
- Dzięki – mruknęłam, idąc do schodów.
I, gdy już praktycznie stąpałam po ostatnich stopniach, irytujący głos mojej mamy ponownie, dotarł do moich uszu:
- Obiad będzie za godzinę. Zejdź sama.
Kolejna szpilka, iż to ona zawsze wołała mnie na jedzenie. Ale w porządku, skoro chciała zgrywać teraz złą i groźną matkę, proszę bardzo. Niech się poczuje lepsza.
Opadłam zmęczona na miękką pościel swojego łóżka. Spojrzałam w lustro obserwując swoje odbicie. Wyglądałam koszmarnie. Moje pokręcone włosy teraz przypominały już siano, a makijaż osypał się pod oczami i zmarszczył w niektórych miejscach.
Mimo moich planów dotyczących spania, wiedziałam, że muszę się pouczyć. I tak nie robiłam tego prawie nigdy, a w następnym tygodniu miałam ważny egzamin z matematyki. Tylko Bóg i dobre manifestacje były w stanie sprawić, że zdam ten szatański przedmiot.
Kolejne czterdzieści minut upłynęły mi jak za pstryknięciem palcami. Po wymienieniu się kilkoma wiadomościami z moimi przyjaciółmi, stwierdziłam, że się odświeżę. Wzięłam krótki prysznic oraz zmyłam resztki makijażu z twarzy. Włosy związałam w niechlujny kok, a jeansy oraz sweter zamieniłam na dresowy komplet. Przed rozpoczęciem nauki założyłam jeszcze okulary, które tak naprawdę służyły mi tylko i wyłącznie w takich momentach. Średnio się w nich lubiłam, więc mało kto wiedział, że w ogóle je czasami noszę.
I kiedy już w końcu zasiadłam przy biurku, na głośnikach odpaliłam playliste z Laną Del Rey, która idealnie sprawdzała mi się przy nauce, zapaliłam ledy oraz lampkę – moja mama zawołała mnie na obiad. Chociaż w normalnej sytuacji bym się zezłościła, w tej mnie to bawiło, bo w końcu sama miałam pamiętać, by zejść na dół. Pewne nawyki siedziały w człowieku zbyt bardzo.
Schodząc na dół tłumaczyłam sobie, że to nie moja wina, że się jeszcze nie zaczęłam uczyć. Nie mogłam być brudna, ani głodna. Poprzysięgłam sobie, że jak tylko wrócę do pokoju pierwsze co zrobię to zabranie się za książki.
Atmosfera przy posiłku była napięta, choć Agatha starała się zgrywać niewzruszoną to nie odezwałyśmy się do siebie ani słowem. Nawet dźwięk niesiony z telewizora nie umilił mi tych piętnastu minut. Może, gdyby tata był, byłoby inaczej. Jednakże on nie mógł przenieść pracy do domu, przez co siedział w szpitalu do późna.
Podziękowałam za jedzenie, wsadziłam talerz do zmywarki i wróciłam do pokoju. I tylko na chwilkę sięgnęłam po telefon. TYLKO NA MOMENT, PRZYSIĘGAM.
Przeklęłam, gdy zobaczyłam, że minęła kolejna godzina. Kurwa. Wszystko wina tego ustrojstwa. Telefony naprawdę były obrzydliwie otumaniające, dlatego by więcej się nie rozpraszać, wyłączyłam go i schowałam pod poduszkę.
A muzyka? Bez niej nie mogłam się uczyć, dlatego wróciłam po telefon. Odpisałam jeszcze Farah i zobaczyłam posty, które mi udostępniła. O! Promocja na mojej ulubionej stronce z ciuchami. Stwierdziłam, że jeżeli jeszcze chwilę czasu, poświęcę na przejrzenie ich oferty, nic się nie stanie.
Stało się. Spędziłam na dodawaniu do koszyka przeróżnych rzeczy następne półtora godziny. Czemu ja tak łatwo się rozpraszałam? Mimo to na pewno lepiej mi się uczyło ze świadomością kupna nowych ubrań. Specjalnie dobiłam produktami do dwustu dolarów, by mieć darmową przesyłkę. To się nazywa mistrzyni oszczędności!
Włączyłam muzykę, rozłożyłam książki i naprawdę czytałam już pierwsze zdanie z tematu, gdy ktoś zapukał do moich drzwi.
- Będę się już kładła, ty też idź za niedługo – mama powiedziała cicho. - Pomożesz mi jutro w sprzątaniu.
Skinęłam jej głową z uśmiechem i opadłam zrezygnowana na biurko. Dlaczego każdy utrudniał mi uczenie się?! Najpierw Farah, później mama.
A propos porządków... miałam posprzątać w szafie. Tak, najpierw musiałam oczyścić otoczenie wokół, by mieć spokojną głowę. Niestety ubrania były w o wiele gorszym stanie niż pierwotnie mi się wydawało i skończyło się na tym, że wyrzuciłam wszystko z szafy oraz na nowo zaczęłam je układać.
I tak przeleciała następna, ponad godzina. Otarłam pot z czoła, usatysfakcjonowana swoją pracą. Jednakże moja radość ulotniła się w momencie, w którym spojrzałam na ekran telefonu. Dochodziła ósma wieczorem, a ja nie przeczytałam nawet jednego, pierdolonego zdania. Byłam urodzona do nauki.
Kiedy już naprawdę się ogarnęłam i twardo stałam przy swoim, zaczęłam czytać. Przysięgam, że zdążyłam zapamiętać tylko jedno słowo, aż nagle coś zaczęło stukać w moją szybę. Nawet świat dawał mi definitywne znaki, bym tego wieczoru odpuściła zakuwanie. I może miał rację? Piątek wieczór był definitywnie złą porą. Także niesiona głosem serca oraz zwem natury, z trzaskiem zamknęłam podręcznik i wrzuciłam go do szuflady. Po chuj było się tak z tym skradać?
Niestety stukanie znów się ponowiło. Zirytowana podeszłam do okna, a gdy ujrzałam sylwetkę jakiegoś mężczyzny, musiałam zakryć usta, aby się nie wydrzeć. Ktoś właśnie stał pod moim oknem i rzucał w nie kamieniami. A jak to morderca? Spanikowana miałam już biec do pokoju mamy, lecz w tamtym momencie postać zdjęła kaptur z głowy odsłaniając przy tym... blask swoich szarych tęczówek. Pierdolony Brewer. Na mózg mu siadło?! Mógł obudzić moją mamę albo narazić się, gdyby właśnie przyjechał tata. Już ja mu pokażę.
Narzuciłam kaptur bluzy na głowę, zabrałam telefon i z ostrożnością szpiega, zaczęłam schodzić po schodach. Przy każdym kroku uważałam na to, aby nic nie zaskrzypiało oraz na to, by nie hałasować. Ostatnią rzeczą jaką chciałam było obudzenie Agathy.
Wyszłam zza drzwi i niemalże namacalnie poczułam jak wzrok Aidena pada na mnie. Sama nie wiedziałam jak on to robi, jak sprawia, że czuje kiedy na mnie patrzy, że nawet wtedy, gdy tego nie widzę to wiem, że to robi. Przerażało mnie to.
- Myślałem, że dziewczynki z dobrych domów już śpią o tej porze – zadrwił na co uniosłam brodę i założyłam na siebie ręce.
Co on sobie wyobrażał?! Nie mógł mnie oceniać przez pryzmat tego, że pochodziłam z rodziny o dobrej opinii. To nie miało wpływu na to jakim człowiekiem byłam ja.
- Myślałam, że o tej porze zniszczeni chłopcy nie interesują się dobrymi dziewczynkami, tylko szlajają się po ciemnych uliczkach w poszukiwaniu ekscesów – odbiłam piłeczkę, a Brewer zawtórował śmiechem, przez który włoski zjeżyły mi się na ciele.
Staliśmy tak przez kilkanaście sekund patrząc sobie głęboko w oczy. Starałam się z nich wyłapać cokolwiek, choćby najmniejszą i najmniej istotną emocję, ale były tak bardzo ich pozbawione. Za to miałam wrażenie, że on mógł ze mnie czytać jak z otwartej księgi.
- Pojedź gdzieś ze mną – mruknął jakby było to tak bardzo oczywiste.
I choć moja odpowiedź w odróżnieniu od pytania powinna taka być, nie była. Racja, powiedziałam mu z rana, że nie będę się go już słuchała, ale potem ten wpis... To zmieniało postać rzeczy. Nie chciałam z nim nigdzie iść, tak bardzo pragnęłam, by dał sobie spokój i o mnie zapomniał. Ale równie bardzo bałam się, że kiedy mu odmówię, posunie się do najgorszej z rzeczy i roześle zdjęcie. I tylko ze względu na to, udzieliłam odpowiedzi jakiej udzieliłam.
- Daleko? Jak matka złapie mnie na tym, że nie jestem w domu, zabije mnie.
Byłam przerażona tym na co się godziłam. Nie powinnam była. Jak to w ogóle wyglądało? Godziłam się, aby osoba, która mnie szantażowała, wywiozła mnie gdzieś. Nawet nie wiedziałam gdzie. Z takim zapałem na spokojnie przyjęliby mnie do horroru o szablonie tak przewidywalnym, że już na początku się zna przebieg fabuły.
Zdziwiłam się również reakcją chłopaka. Uniósł brew jakby w lekkim szoku, że od razu mu nie odmówiłam, a na dodatek nie naubliżałam.
- Niedaleko. Tylko na chwilę.
Westchnęłam głęboko, kiwając głową.
- A więc je...
Gwałtownie odwróciłam głowę, gdy padła na nas smuga światła. Właśnie na podjazd wjeżdżał czarny mercedes mojego taty. Niewiele myśląc chwyciłam bruneta za dłoń i pociągnęłam za sobą, biegnąc w stronę ogromnego krzaka. W tym momencie dziękowałam mojej mamie za jej obsesje dotyczącą tych wymyślnych roślin bo dzięki temu mogliśmy na spokojnie się ukryć.
Na nasze szczęście Connor nas nie zauważył, więc, gdy wysiadł auta, zabrał z niego swoją teczkę, a następnie zmierzył w kierunku wejścia do domu.
- Bardzo byś się zezłościła, gdybym właśnie wstał? - wyszeptał Aiden tuż obok mojego ucha.
- A jeżeli odpowiem, że nie to tego nie zrobisz? - zapytałam równie cicho.
Chłopak skomentował to jedynie cichym śmiechem.
Czasami (w ostatnim czasie częściej niż czasami) zastanawiałabym się, jakby to było gdybyśmy porozmawiali normalnie. Nawet nie biorąc już pod uwagę tego co mi zrobił i jak mnie traktował, tak po prostu – po ludzku. Ciekawiło mnie, czy wtedy byśmy się dogadali. Być może bylibyśmy dla siebie kimś więcej?
Niezwłocznie wyrzuciłam tę myśl z głowy. Nie brałam tego człowieka pod uwagę nawet po względem koleżeństwa, nie po tym wszystkim co mi zgotował.
Tata wszedł do domu, a po kilku minutach światła w domu zgasł. Wtedy właśnie wstałam z ziemi i zaczęłam otrzepywać spodnie z listków.
Podniosłam głowę, przyłapując Aidena na przyglądaniu się mi.
- Co? - bąknęłam.
- Nic – na jego ustach błąkał się cień uśmiechu. - Po prostu wyglądasz tak... inaczej, w dresie, z nieułożonymi włosami i w okularach.
Co oznaczało „inaczej"? Faktycznie zapomniałam o tym jak wyglądam i o tych przeklętych okularach, ale nie wyglądałam źle. Prawda? Z resztą to nie miało znaczenia bo przed kim jak przed kim, ale on był ostatnią osobą, przez którą zamierzałam się stroić. Mimo to ściągnęłam okulary z popłochem chowając je do kieszeni bluzy. Chłopak skomentował to jedynie cichym śmiechem, ale zbyłam go. Zamiast tego w oddali dostrzegłam motor, do którego zaczęłam się kierować.
- A więc, gdzie zamierzasz mnie wywieść? - przerwałam ciszę, która między nami. I chociaż zabrzmiało to jako żart, pytałam śmiertelnie poważnie.
Sama nie wiedziałam co ja tak naprawdę robiłam. Było trochę po ósmej wieczorem, a na dodatek miałam szlaban. To był błąd, że się zgodziłam. A co jeżeli on naprawdę chciał mnie gdzieś porwać? Najpierw szantaż i zastraszanie, a później porwanie? Japierdole.
Nie. Zdecydowanie za bardzo się nakręcałam, a w razie co miałam przy sobie komórkę. Odnajdą moje ciało, gdy...
- Niespodzianka.
Przewróciłam oczami. Lubiłam niespodzianki, ale nie od niego i nie w takiej sytuacji.
Już po chwili znaleźliśmy się przy czarnym motorze. Choć ich nie lubiłam, ten naprawdę mi się podobał. Oczywiście nie zmieniało to mojego zdania na dany temat i każdy raz, gdy musiałam na niego wsiąść był dla mnie straszny, to prezentował się oszałamiająco. W dodatku Brewer musiał o niego dobrze dbać bo za każdym razem był nieskazitelnie czysty i bez ani jednej smugi.
- Kask – włożyłam go niechętnie na głowę, gdy chłopak mi go podał.
Zastanawiałam się, dlaczego zawsze, gdy z nim jeździłam, oddawał go mi. Rozumiałam bezpieczeństwo, ale zazwyczaj dbało się o swoje własne. Szczególnie, gdy wybór stał pomiędzy sobą, a praktycznie obcą osobą. Mimo to byłam poniekąd... wdzięczna? Czułam się z nim dużo bezpieczniej.
Kiedy Brewer zajął swoje miejsce, ja zajęłam swoje i oplotłam go w pasie. Nienawidziłam tego, że musiałam być wtedy z nim tak blisko. Poczucie jego ciepła pod ubraniem, tak wyraźny zapach i sama bliskość były tak niekomfortowe. Czułam się źle chociażby z nim rozmawiając, a co dopiero będąc tuż obok. Podczas takich momentów marzyłam tylko o tym, aby jak najszybciej się oddalić.
South Pasadena nocą, stawało się kompletnie innym miastem. Wszystko zmieniało się na takie ciche i niemalże martwe. Panował wszechobecny spokój, a tylko w miejscach, gdzie znajdowały się jakieś kluby czy bary, życie dawało o sobie znak. Mimo tej całej osłonki, wiedziałam, że South Pasadena przesiąknięte było złem. Tam gdzie wzrok nie padał, diabeł zajmował miejsce. Niewiele ludzi zdawało sobie tak naprawdę sprawę ile rzeczy dzieje się w zakamarkach i najciemniejszych ulicach. Prochy, hazard, nielegalne działania. To wszystko zakorzeniło się tu zbyt mocno, by kiedykolwiek zniknąć. I chociaż prowadziłam dość rozrywkowy tryb życia, od takich rzeczy, trzymałam się z daleka.
Obserwowałam ulice oświetlane ulicznymi lampami, zastanawiając się ile jeszcze drogi nam zostały. Niekoniecznie rozpoznawałam już drogę, więc zaczęłam martwić się jeszcze bardziej. Co prawda domu wyglądały w porządku i nie były to jakieś opuszczone oraz zniszczone kamienice, ale tak czy siak za grosz, nie ufałam Aidenowi.
Jechaliśmy może z dwadzieścia minut, aż w końcu zatrzymaliśmy się pod... oceanarium? Bardzo zdziwiło mnie to miejsce bo data jego otwarcia była wcale nie tak dawno temu. Jeszcze nie miałam okazji go odwiedzić. Byłam ciekawa, dlaczego Brewer wybrał akurat to miejsce.
- Oceanarium? - zapytałam zdziwiona dotrzymując kroku chłopakowi.
Znów mnie zszokował, kiedy zamiast do drzwi wejściowych, skierował się na tyły budynku. Chociaż, gdyby się tak zastanowić – za niedługo miała wybić dziewiąta, raczej oceanarium nie było otwarte tak długo.
Niecierpliwiłam się, gdy nie udzielił mi odpowiedzi. Rozglądałam się wokół siebie: budynek nie był duży, wokół niego nie było żadnego płotu przez co dojście do tyłów nie było trudne (co swoją drogą było skrajnie głupie). Biała elewacja nadawała elegancji ozdobnym kolumnom, ornamentom oraz gzymsom. Widać było, że przyłożono się co do budowy bo miejsce robiło naprawdę ogromne wrażenie.
- Brewer nie wiem co ty planujesz, ale...
- Czy ty możesz, choć przez chwilę być cicho? - zapytał.
Zaśmiałam się. A czy on mógł być mniej irytujący?
- Nie – warknęłam.
W końcu stanęliśmy. Przed drabinką prowadzącą prosto na dach. Jebany dach! Nie miałam pojęcia o co mu chodziło, ale miałam przeczucie, że to wszystko skończy się bardzo źle.
- Właź – kiwnął głową w stronę szczebli.
- Jesteś niepoważny – fuknęłam, zakładając na siebie ręce.
- Madeline... - wyczułam ten rodzaj groźby w barwie jego głosu.
Chociaż zaczęłam rozluźniać się przy nim coraz bardziej to... Rozluźniać?! Jaka ja byłam naiwna. Nie mogłam tracić czujności, musiałam być dwa kroki przed nim. Mimo, że on był dziesięć przede mną.
- Słuchaj – podszedł powolnym krokiem w moją stronę. Złapał mój policzek w swoją dłoń, a mnie przeszedł dreszcz przez chłód jego sygnetów. - Nie zapominaj co mam, dobra? Jesteś urocza, ale jeżeli w tym jebanym momencie nie wejdziesz na górę, wiesz jak to się skończy.
Oficjalnie nienawidziłam Aidena Brewera do końca moich dni. Nienawidziłam tego co robił, jego zachowania. Jak okropnym człowiekiem trzeba być, aby posuwać się do takich rzeczy? Nie dość, że szantażuje mnie czymś czego nigdy nie powinien posiadać, to jeszcze wykorzystując to kazał mi się narażać. Gdzie zrobiłam błąd, że znalazłam się w takim momencie swojego życia?
Wzięłam głęboki wdech, a następnie odepchnęłam dłoń chłopaka. Mimo, że wolałabym, aby w ogóle mnie nie dotykał, ze względu na sytuację, chciałam ograniczać się tylko i wyłącznie do jazdy na motorze
Mocno się trzymając, zaczęłam wchodzić po drabinie. Chociaż szczeble okalała osłonka, strasznie się bałam.
Odetchnęłam z ulgą, gdy postawiłam pierwszy krok na powierzchni płaskiego dachu, lecz kiedy uniosłam wzrok, ponownie, wstrzymałam oddech. Widoki były naprawdę piękne, śpiące miasto, pojedyncze punkciki, które stanowiły lampy i jeżdżące auta... to było coś pięknego. Mimo wakacji we Włoszech, czy Paryżu, ten widok był dla mnie o wiele bardziej unikalny. Nigdy nie sądziłam, że South Pasadena może być tak oszałamiająca.
- Ładnie, co? - chłopak się zaśmiał, ale nie miałam zamiaru na to reagować.
Szybko potrząsnęłam głową wracając do żywych. Nie mogłam rozkojarzać się w takiej chwili, musiałam być czujna i mieć oczy dookoła głowy. Znajdowałam się właśnie na dość wysokim budynku w obecności osoby niepoczytalnej. Nie mogłam mu ufać i tego nie robiłam. Bałam się, że jeden zły ruch mógł decydować nawet i o moim życiu.
- Podejdź do mnie – kiwnął głową.
Chłopak stał tuż przy krawędzi przez co na sam widok moje serce, zaczęło bić nieco szybciej. Bałam się. Bałam się, że tego wieczoru naprawdę nie wrócę do domu. Bałam się Aidena Brewera.
- Brewer, to nie jest dobry po...
- No chodź – zaśmiał się. - Nic ci się nie stanie, a widok stąd jest o wiele lepszy.
Czy byłam bardzo głupia robiąc to o co mnie poprosił? Owszem. Czemu to robiłam? Nie miałam bladego pojęcia. Może było to spowodowane strachem? Z jednej strony za sprzeciw groziło mi opublikowanie zdjęcia, ale za to z kolejnej – upadek z dachu. Oczywiście miałam nadzieję, że żadne z tych scenariuszy się nie sprawdzi.
Szłam niepewnie oplatając się rękoma. Było mi zimno, na górze wiało odrobinę bardziej niż na dole. Co chwile przebiegały mnie dreszcze.
Omiotłam wzrokiem wystawioną w moją stronę dłoń chłopaka. Patrzył na mnie zachęcająco, czekając, aż do niego dołączę. I chociaż tylko na sekundę, najkrótszą i najbardziej ulotną, ale na sekundę... dostrzegłam w nim coś ludzkiego. Coś co sprawiało, że nie widziałam w nim potwora, wyrządzającego mi krzywdę, a normalnego chłopaka. Bruneta z przepięknym spojrzeniem i ciepłym uśmiechem. Kogoś kto był dobry. Ale tylko na krótką sekundę.
Mimo niechęci, chwyciłam jego dłoń. Stłumiłam dyskomfort towarzyszący mi temu i z zamkniętymi oczami, stanęłam na krawędzi. Niemalże czułam jak wiatr smaga wystawione poza nią czubki moich butów.
- Otwórz oczy – jego polecenie zabrzmiało jak prośba. Czy faktycznie nią było?
Chociaż naprawdę się bałam, zrobiłam to. Uchyliłam powieki i spojrzałam na miasto. I oh, Panie, jakież to było piękne. Setki światełek, gwiazdy oraz mrok w każdym zakamarku... to tworzyło tak nierealny obraz. Coś co zapierało dech w piersi. Moje pokołtunione włosy, które mało co przypominały już koka, były rozwiewane na wietrze. Poczułam się tak dziwnie wolna.
- Jak się czujesz? - jednakże ten głos sprowadził mnie z powrotem na ziemie.
Sama nie potrafiłam udzielić sobie odpowiedzi na pytanie. To było dziwne. Z jednej strony moja głowa przepełniona była strachem i obawą, spowodowanymi obecnością Aidena, lecz z drugiej stanięcie tuż nad przepaścią oraz postawienie się jej prosto w twarz, było wyzwalające.
- Nie wiem – odparłam. - Dlaczego tu przyszliśmy?
- Strach ma wielkie oczy, Madeline – wydukał cicho, lecz nawet to nie odwróciło mojej uwagi od panoramy miasta. - Czasami wystarczy mu się po prostu postawić.
Jego słowa mnie skołowały. Co miał konkretnie na myśli? To znaczy prawda, znajdowaliśmy się w miejscu, które mogło wprawiać w strach i tak też uczyniło ze mną, ale zastanawiałam się, czy ta wypowiedź miała drugie dno. Co chciał przekazać?
Nie wiem ile konkretnie tak stałam. Oddychałam głęboko i miarowo sycąc się widokami. Szkoda, że nie wiedziałam, że w tym samym czasie ktoś sycił się czyimś strachem.
Nie zastanawiałam się nad tym co będzie, gdy rodzice zorientują się, że wymknęłam się z domu. Nie myślałam nad konsekwencjami. Nie rozmyślałam nad daną sytuacją. Po prostu stałam na krawędzi dachu w obecności chłopaka tak zepsutego jakiego nie dane mi było jeszcze poznać i... cieszyłam się? Poniekąd. I było tak bo tamtego wieczoru zrozumiałam jedną i cholernie dziwaczną rzecz.
Aiden Brewer potrafił być ludzki. Mimo całej tej osłonki, którą emanował i wszystkich złych rzeczy jakich się podejmował, miał też swoje inne oblicze. Takie, które przypominało kogoś kim nie był, kogoś kogo jeszcze nie zdążyłam dobrze poznać. Kątem oka zerkałam na niego, widziałam ten cień uśmiechu w kącikach jego ust i rozmarzone spojrzenie pełne przeplatających się myśli. Jego bujna grzywka również falowała na wietrze, sprawiając, że wyglądał tak spokojnie.
I takiego Aidena chciałabym poznać. Emanującego spokojem, dobrocią oraz ciepłem. Nie takiego jakim był naprawdę.
------------------------------------
Serdecznie dziękuję za każde wsparcie. Jesteście niesamowici.
Wdzięczną za wszystko <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro