Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12


Od dawna nie pamiętałam, bym stresowała się czymś tak bardzo. Niestety cierpiały przy tym moje biedne paznokcie, które zdążyłam do połowy zjeść oraz poszarpane skórki od mojego nieustannego drapania.

Siedziałam właśnie na jednym z krzeseł umieszczonym w jasnym, wąskim korytarzu w oczekiwaniu na otwarcie się drzwi u jego końca. Oprócz mnie znajdowało się tu jeszcze naprawdę wiele innych osób, zresztą nic dziwnego, gdyż organizatorem konkursu było samo Juilliard School. Każdy chciał zawalczyć o miejsce na prestiżowych studiach – w tym ja.

Od ponad kwadransa stukałam podeszwą buta o linoleum, którym była wyłożona podłoga korytarza. I kiedy traciłam już nadzieję, że drzwi uchylą się w przeciągu nadciągających minut, usłyszałam skrzypienie zardzewiałych zawiasów.

- Zapraszam wszystkich na salę – zza skrzydła wychyliła się smukła twarz jakiejś kobiety. Nie czekając na to, aż będę ostatnia, ruszyłam w wyznaczonym kierunku.

Po przekroczeniu progu niemalże dech ugrzązł mi w gardle. Kroczyłam właśnie po parkiecie dużej sceny, którą oświetlały liczne reflektory. Skrzywiłam twarz w grymasie i szybko dogoniłam resztę grupy. Sala była spora, a oprócz centrum, po którym kroczyłam znajdowało się tam wiele krzesełek. Była to sala teatralna podobno do tej, którą mieliśmy w szkole z tą różnicą, że ta była dwa razy mniejsza.

Zajęłam miejsce w środkowym rzędzie, siedząc obok dwóch innych dziewczyn. Nie bardziej niż samo przesłuchanie przerażał mnie fakt braku pewności siebie. To nie było do mnie podobne.

Od ostatniego incydentu z... w barze, w którym pracował Marcus, minęły równo dwa tygodnie. Od tamtego czasu nie miałam kontaktu z osobą, której imienia nie wypowiedziałam ani razu. I chociaż uporczywie starałam się sobie przemówić, że czuje się lepiej – tkwiłam w błędzie. Tak naprawdę mój wybuch był wynikiem skumulowanych emocji, o których pojęcia tak naprawdę nie miałam. To wszystko co wydarzyło się na przestrzeni tygodniu w końcu dało o sobie znać. Szkoda tylko, że w takim miejscu, o takim czasie oraz przy takiej osobie.

Na całe szczęście moi przyjaciele nie mieli pojęcia o tym co się wydarzyło, a przynajmniej tak wnioskowałam, iż żadne nie wydawało się być podejrzane. Najwidoczniej Aiden postanowił zachować dla siebie to co zobaczył.

- Uroczyście witamy wszystkich uczestników pierwszego etapu Be The Star – miły głos kobiety, która wcześniej nas wywołała, wyrwał mnie z zamyślenia. - Jesteśmy bardzo podekscytowani, ale również i zadowoleni, że możemy widzieć tylko potencjalnych talentów – ciemnowłosa przejechała spojrzeniem po całej sali. Na moje oko miała może coś około trzydziestki. Przynajmniej wskazywał na to jej dość modny ubiór; wąskie spodnie zwieńczone grubym paskiem z klamrą, wciśnięty w nie golf oraz zarzucona na to marynarka w kratę. - Dla nas, jako jury, to nie tylko odpowiedzialność, ale również i duma z możliwości odbycia tej podróży razem z wami. Co roku poszukujemy kogoś godnego na miejsce w samym Juilliard, mam nadzieję, że i tym razem wyłowimy prawdziwą gwiazdę – posłała nam serdeczny uśmiech, a na końcu przyłożyła ręce do piersi. - Nazywam się Eleanor Grey i jestem profesorką wokalistyki w Juiliard – następnie wskazała swoją lewą dłonią na inną kobietę. Była nią młoda blondynka ubrana w ciemne barwy. Również wyglądała na kogoś poważnego. - To jest Elizabeth Rooney i pełni funkcję dziekana wydziału instrumentalnego na naszej uczelni – uniosłam brwi, ponieważ ta kobieta naprawdę zajmowała się czymś niesamowicie ważnym. - A na sam koniec zostawiłam wam gościa specjalnego – spojrzała na mężczyznę mężczyznę w średnim wieku. Na sam jego widok przeszły mnie ciarki. Aktualnie siedział do nas przodem, dzięki czemu mogłam dostrzec jego białe niczym włosy śnieg, zaczesane dokładnie do tyłu oraz okulary ukrywające spojrzenie. Wzbudzał strach. - Mamy przyjemność gościć wśród nas prawdziwą legendę, absolwenta Juilliard oraz znanego reżysera – zrobiła krótką przerwę po czym wypuściła z zachwytem: - Enrico Raphael McCallum.

Na sali wybrzmiały oklaski, więc by nie wypaść na idiotkę również, zaczęłam klaskać. Jednakże nie miałam żadnego pojęcia kim był ten dziwak.

Po długim ogłoszeniu w końcu nadszedł czas na przesłuchanie. Pierwszy etap miał składać się z dwóch mniejszych. Każde z nas miało przedstawić monolog klasyczny – ja wybrałam jedno z dzieł Szekspira: Hamleta. Następnie ze wszystkich osób typowano kilkadziesiąt tych, które przeszły. Kolejno ich zadaniem było odegranie krótkiego monologu współczesnego. Dopiero po tym zostawali ogłaszani szczęśliwcy przechodzący dalej.

Moje serce dudniło tak, że obawiałam się, iż osoby siedzące obok mnie będą w stanie usłyszeć jego rytm. Czułam się tak... dziwnie. Nie byłam przyzwyczajona do tremy, zawsze byłam pewna tego co robiłam, jednakże tym razem było odrobinę inaczej.

Na swoją kolej czekałam naprawdę wiele czasu. Wiele czasu podczas, którego zdołałam zaobserwować umiejętności innych i... byłam pewna, że przebyłam drogę do Los Angeles na marne. Każda osoba była lepsza od poprzedniej, a tym samym znacznie lepsza ode mnie. Patrząc na zdolne twarze uczestników nie miałam pojęcia, dlaczego pan Torres pomyślał, że miałabym jakiekolwiek szanse.

- Madeline Angelina Adams, zapraszamy! - drgnęłam na dźwięk swojego imienia.

Wstałam na miękkich nogach oraz z drżącymi rękoma ruszyłam w dół schodów. Zanim wkroczyłam po schodach, wręczyłam na biurko jury przygotowane wcześniej portfolio, za które swoją drogą było mi niesamowicie głupio. W środku oprócz mojego zdjęcia, paru prywatnych informacji oraz krótkiej notki od mojego nauczyciela z zajęć teatralnych, nie znajdowało się kompletnie nic. Nie miałam żadnego doświadczenia w aktorstwie ani w tym podobnych rzeczach. Byłam jedną wielką pomyłką w złym miejscu.

- A więc Madeline – zaczęła spokojnym głosem Eleonor, spoglądając w tym czasie na moje dokumenty. - Opowiedz nam proszę coś o sobie. W twoim portfolio nie widnieje za wiele informacji.

Przełknęłam gulę w gardle po czym nerwowo się uśmiechnęłam. Nie mogłam dać zjeść się emocjom, miałam tylko jedną taką szasnę.

- A więc, dzień dobry – wypuściłam drżącym głosem. - Jestem Madeline, ale to już wiecie – zaśmiałam się i poprawiłam włosy. - Mam siedemnaście lat oraz...

- Jak długo działasz w aktorstwie? - niemalże poczułam jak całe moje wnętrzności poruszyły się na chłodną barwę głosu gościa specjalnego. Co dziwne – od początku przesłuchania nie odezwał się ani razu.

- Em, to bardzo skomplikowane – zaczęłam cicho. - Tak naprawdę brałam udział jedynie w kilku szkolnych przedstawieniach, ale poza tym nic więcej. Jestem tu tylko i wyłącznie bo mój nauczyciel uznał, że mogę mieć szansę – spojrzałam po siedzeniach, dostrzegając zdziwione twarze pozostałych uczestników.

Pan McCallum nie powiedział już nic więcej.

- Więc, Madeline – odchrząknęła Elizabeth. - Opowiedz nam proszę co przedstawisz i zaczynaj – złączyła dłonie pod brodą.

Po krótkim zdaniu, w którym wymieniłam dzieło Szekspira, postawiłam kilka kroków, aby znaleźć się na środku sceny i wypuściłam głęboki oddech.

Niestety w jednym momencie moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej mocno uwierając mnie w klatkę piersiową. Nie umiałam opanować szumu w głowie, a to powodowało, że stresowałam się jeszcze bardziej.

- Wszystko w porządku? - zapytała jedna z kobiet, a ja jedynie pokiwałam głową.

Naprawdę miałam ogromną nadzieję, że za chwilę opanuje szalejące nerwy. Niestety moja nadzieja odeszła z momentem, gdy nie wiele myśląc, ruszyłam w stronę drzwi prowadzących na korytarz.

Opadłam na podłogę i oparłam plecy o ścianę, łapiąc się za serce. Rozchyliłam szeroko usta, próbując zaczerpnąć jak najgłębszych oddechów. Zjebałam. Zjebałam po całości jedyną szansę, by nie stać się niewolnikiem mamy odnośnie decyzji o studiach. Spierdoliłam po całości.

Nie miałam pojęcia ile czasu minęło, ale było to wystarczająco długo, bym mogła wstać o własnych siłach i unormować oddech. Ku mojemu niepocieszeniu, nie zabrałam ze sobą swojej torebki z telefonem oraz innymi rzeczami, więc chcąc czy nie chcąc musiałam, powrócić do sali. Niepewnym krokiem, zbliżyłam się do drzwi i za nie pociągnęłam.

Wstąpiłam na scenę, lecz widząc dziewczynę, która właśnie recytowała jakiś fragment szybko, skierowałam się w stronę schodków, schodząc na dół. Omiotłam szybkim wzrokiem miejsce, gdzie przebywali jury, a mnie momentalnie przeszedł dreszcz. Jedyną osobą, która na mnie patrzyła był Erico.

Nie robiąc większego hałasu przedostałam się na górę i odnalazłam swoje miejsce. Nie chciałam, aby ktokolwiek zwracał na mnie większą uwagę niż robiono to aktualnie, więc postanowiłam poczekać do końca.

Na całe szczęście ludzi nie zostało dużo, a wszystko poszło w miarę sprawnie. Kiedy ze sceny zeszła ostatnia osoba na sali nastała cisza. Cisza, której nikt nie śmiał się przerwać chociażby głośniejszym oddechem.

- Została nam jeszcze jedna uczestniczka – chłodny tom głosu pana McCalluma rozniósł się echem po sali. - Madeline Adams.

Wytrzeszczyłam oczy niepewnie spoglądając po osobach w sali. Każdy zaczął między sobą szeptać oraz posyłać mi zaciekawione spojrzenia, ale miałam wrażenie, że wśród nich to ja byłam najbardziej zmieszana. Mimo wszystko, wstałam z miejsca i poruszyłam się w kierunku parkietu.

Moje kroki nie były pewne, ale z pewnością odważniejsze niż poprzednio. Omiotłam wzrokiem jury, lecz nie wydusiłam z siebie nic w ich kierunku. Zamiast tego odchrząknęłam i po prostu zaczęłam odgrywać rolę:

- Być albo nie być, oto jest pytanie... - zaczęłam modulować głos oraz przy tym gestykulować.

Z całego przedstawienia nie pamiętam za wiele, w głowie świtały mi zaledwie urywki tego jak wypowiadałam swoją kwestie. Większą uwagę przyłożyłam do tego, by wszystko wypowiedzieć prawidłowo.

Na sam koniec wyszeptałam ciche: „dziękuję" i nie patrząc na nikogo więcej, zeszłam ze sceny, udając się ponownie na swoje miejsce. Niedługo po tym zostaliśmy wyproszeni na korytarz w celu wybrania osób, które przejdą do kolejnego podetapu.

Zaczęłam nerwowo pocierać rękoma, lecz kiedy ponownie poczułam zbyt szybkie oraz intensywne bicie serca, postanowiłam sięgnąć do torebki. Po ostatnim incydencie potrzebowałam czegoś co pomoże mi szybko ogarnąć chaos w głowie, więc zdecydowałam się na skontaktowanie z jednym z szemranych znajomych mojej przyjaciółki. Sama nie wiedziałam, czy był dilerem, a może kimś o po prostu złej reputacji – tak czy siak, władał pokaźną ilością leków czy innych substancji. Nigdy przedtem nie korzystałyśmy z Farah z jego usług, zazwyczaj spotykałyśmy go na imprezach w klubach, ale na rozmowach się kończyło. Jednakże po moim ataku, przypomniałam sobie o jego istnieniu oraz, postanowiłam się do niego odezwać. Potrzebowałam czegoś co mi pomoże. Byleby nie to.

Z dłońmi w torebce, wyciągnęłam z niewielkiego woreczka tabletkę. Nabrałam w ustach śliny, wkładając do nich pastylkę, a następnie ją połknęłam. Na całe szczęście nikt nie zwracał na mnie uwagi, więc bezpiecznie mogłam sięgnąć po lek. Z tego co mówił Frank – tak się nazywał człowiek, od którego to wytrzasnęłam – był to tramadol. Tłumaczył różne rzeczy o jego stosowaniu i innych głupotach, ale nie skupiałam się na tym. Jedyne co wyłapałam to fragment, gdzie mówił, że jest to stosunkowo coś o słabszym działaniu od pozostałych form. I tyle mi wystarczało.

Siedziałam na korytarzu dobre pół godziny, przez które zdążyłam odpowiedzieć na pytania moich przyjaciół. Przez cały czas dopytywali jak przebiega to wszystko, lecz jedyne na co się zdobyłam to krótkie: „Jest dobrze, nie mam czasu, dam znać po wszystkim".

Niestety, by dostać się do miejsca docelowego, które miało swoje położenie w Los Angeles, musiałam opowiedzieć o wszystkim tacie. Swoją drogą obiecał, że nie wyjawi nic mamie co mnie naprawdę uspokoiło. I ku mojemu zdziwieniu... był naprawdę zadowolony. Mówił, że to dobra decyzja i, że nie mam czym się martwić bo i tak ich wszystkich rozwalę.

Uniosłam wzrok znad ekranu telefonu bo właśnie usłyszałam dźwięk otwieranych się drzwi. Swoją obecnością zaszczyciła nas Eleonor, która w rękach trzymała listę. Zapewne to na niej znajdowały się nazwiska wybrańców. I zapewne nie było tam mojego.

- Wyczytane osoby zapraszam do siebie – wypowiedziała głośno, a następnie zaczęła odczytywanie poszczególnych osób.

Z zazdrością obserwowałam ucieszone miny pozostałych, tymczasem siedząc jak na szpilkach. Choć wcześniej nie umiałam tego przyznać to z czasem naprawdę zaczęło zależeć mi na przedostaniu się dalej.

- Alice Morgan, Matthew Roosevelt, Patricia... - po czasie zaczęłam już tracić nadzieję, więc nawet nie skupiałam się na słowach Eleonor. Jak zbity pies patrzyłam na swoje dłonie nerwowo nimi ruszając.

- I Madeline Adams.

Wybałuszyłam oczy momentalnie, unosząc twarz do góry. Sama nie dowierzałam w to co usłyszałam. Ja. Dostałam się. Dalej?

- No prędzej, prędzej – pogoniła mnie brunetka ruchem dłoni, a ja zerwałam się z podłogi, zabierając przy tym swoje rzeczy.

Nie byłam w stanie określić emocji jakie towarzyszyły mi przy ponownym stąpaniu po scenie, lecz były one naprawdę niepowtarzalne. Odłożyłam rzeczy na jedno z wolnych siedzeń po czym wraz zresztą uczestników (swoją drogą było nas na oko z ponad dwudziesty) udałam się przed jury.

- Gratulujemy wszystkim, którzy się dostali dalej – skinęła głową Eleonor, a Elizabeth tylko się uśmiechała, przytakując swojej towarzyszce. Najbardziej niepokojący był fakt, że sam McCallum nie odzywał się prawie w ogóle. - Drugi etap jest bardzo podobny do poprzedniego, z tą różnicą, że przedstawicie nam monolog współczesny – choć to już z pewnością wiecie.

Po tych słowach dopowiedziała jeszcze kilka innych, a następnie pierwsza osoba wkroczyła ze swoim tekstem. Przed przyjazdem tu długo zastanawiałam się co byłoby odpowiednie, aż w końcu zdecydowałam się na Dzienniki Anne Frank. Uznałam to za dobry przykład, iż tekst ukazywał wiele problemów, które mogłyby poruszyć widza.

Z niecierpliwością oczekiwałam na swoją kolej, a gdy w końcu nadeszła, poderwałam się z miejsca idąc z większą pewnością siebie. Nie rozwodziłam się wiele, jedynie przedstawiłam to co będę odgrywała i przeszłam do rzeczy.

- Jestem tylko jedną z tych osób, które nie potrafią niczego zrobić dobrze. Wciąż szukam siebie – recytowałam, modulując głosem, aby wypowiadane przeze mnie słowa nabrały barw i emocji.

Tak jak poprzednio, nie zapamiętałam za wiele. Albo skupiałam się nad jak najlepszym wypadnięciem lub przyłapywałam Enrico na przyglądaniu się mi. To znaczy, każde z osób zasiadające w jury na mnie patrzyło, ale miałam wrażenie, że on przewiercał mnie tym spojrzeniem na wylot.

Moje wystąpienie nie zajęło więcej niż pięć minut, dlatego już po chwili zasiadałam na fotelu. Odnosiłam wrażenie, że wypadłam dobrze, a uniesiony kącik ust gościa specjalnego, utwierdził mnie w tym przekonaniu.

Obserwując pozostałych byłam w jeszcze większym szoku, że w ogóle miałam szansę wziąć udział. Ludzie byli niesamowicie dobrzy, ich recytacja emocjonalna i poruszająca, a przede wszystkim autentyczna. Byłam zachwycona oraz jednocześnie przerażona tym, że mogę się nie nadawać.

Nie pamiętam ile konkretnie czasu upłynęło, gdyż przez ten cały czas ani razu nie sięgnęłam po telefon. Wolałam się dodatkowo nie stresować dociekliwością przyjaciół.

Wpatrywałam się w twarze jury, którzy zaprosili nas ponownie do sali po wcześniejszym wyproszeniu w celu wybrania osób wygrywających pierwszy etap. W ciągu dalszym było nas naprawdę wiele, a była to jedynie grupa z Los Angeles. Podobnież przesłuchania odbywały się jeszcze w innych miastach, a nawet i krajach, dlatego martwiłam się jeszcze bardziej swoimi dalszymi losami.

- Przed ogłoszeniem wyników, chcieliśmy serdecznie każdemu pogratulować, dostanie się do tego momentu jest i tak ogromnym osiągnięciem – skinęła głową Eleonor. - Nie przedłużając przejdziemy do wyczytania szczęśliwców co zrobi Elizabeth.

Przeplatałam palce swoich dłoni za plecami w niecierpliwości, oczekując na wyniki. Choć miotały mną wątpliwości, wewnątrz mnie tliła się iskra nadziei.

- Henriette Smith, Madeline Adams, Christopher Wood... - poczułam ukłucie szczęścia w momencie, gdy usłyszałam swoje nazwisko.

Stałam wpatrując się w swoje trampki z głupim uśmiechem na ustach. Nie umiałam uwierzyć, że wśród tak utalentowanych osób znalazło się miejsce dla mnie; dla osoby, która z aktorstwem ma tyle wspólnego co piernik z wiatrakiem.

Wychodząc z sali po krótkim ogłoszeniu odnośnie kolejnego etapu, przyłapałam Enrico na świdrowaniu mnie wzrokiem. Sama nie wiedziałam co o tym myśleć, ale z jednej strony cieszyło mnie to, bo być może zauważył we mnie coś interesującego.

Przytuliłam bliżej torebkę oraz dokumenty, idąc szybkim tempem w stronę auta taty. Byłam mu wdzięczna, że przez tyle godzin siedział na parkingu i czekał na mnie.

Pociągnęłam za klamkę i już po chwili byłam w środku. Postanowiłam nadać sytuacji napięcia, więc smutnym wzrokiem wpatrywałam się przed siebie.

- I jak? - zapytał tata.

Obróciłam głowę, lecz widząc jego oczekujące spojrzenie, uśmiechnęłam się szeroko i krzyknęłam:

- Przeszłam dalej!!!

Mężczyzna nie czekał długo; już po chwili mocno mnie ściskał.

- Wiedziałem, że dasz radę – pogładził mnie z radością po ramieniu. - Moja zdolna gwiazda.

Niedługo po tym ruszyliśmy z parkingu i obraliśmy drogę prowadzącą do domu. Byłam przemęczona całym tym dniem, a w dodatku wcześniej zażyte leki dawały o sobie znać. Frank wspominał coś o byciu sennym, ale nie spodziewałabym się, że będzie to tak intensywny efekt. Jednakże zdecydowanie wolałam to niż zawroty głowy, które zdarzyły mi się ostatnim razem. Doskonale pamiętam swoje przerażenie, które towarzyszyło mi w tamtej sytuacji, odnosiłam wrażenie jakbym miała zaraz się rozpaść. Nawet po dużej dawce alkoholu tak bardzo nie szumiało mi w głowie. Wszystko wokół było rozmazane i niewyraźne, lecz nie to się liczyło. Liczył się fakt, iż niechciany ból znikał, a ja mogłam choć na chwilę poczuć się lepiej.

- A więc aktorstwo, co? - kątem oka zauważyłam jak tata posłał mi uśmiech, lecz ze względu na swoje samopoczucie, postanowiłam nie zwracać na to uwagi. Nie mógł zauważyć, że coś było nie w porządku.

- Mhm – skinęłam lekko głową, opierając ją na ręce. Miałam wrażenie jakby nagle zaczęła ważyć dwie tony.

W radiu grało Empire State Of Mind JAY-Z'ego i Alicii Keys, które dodatkowo mnie uspokajało, iż bardzo lubiłam tę piosenkę, droga była równa oraz płynna, a prędkość nie za szybka. Te wszystkie czynniki połączone ze skutkami wcześniej zażytej tabletki, sprawiały, że jedyne na co miałam ochotę to sen pod pościelą własnego łóżka.

- Aż tak was tam męczyli? - zażartował, lecz nie do końca uważałam na to co mówi. - Wyglądasz jakby ci tam maraton kazali przebiec.

Przymknęłam ciężące powieki, wtulając się głębiej w zagięcie ręki. Byłam tak bardzo zmęczona tym wszystkim, nawet nie odpisałam przyjaciołom, którzy od samego rana się do mnie dobijali.

- A posprzątasz cały dom jak wrócimy? - pytanie mężczyzny odbiło się ode mnie niczym niemy szept.

- Dobrze – mruknęłam nieświadomie.

Bo jedyne o czym już myślałam to przyjemna pustka pochłaniająca moje wszelkie zmartwienia, które od tak dawna niemiłosiernie mnie uwierały.

***

Do domu wróciłam kilka godzin temu, ale dopiero teraz byłam w stanie zrobić ze sobą coś pożytecznego. Za oknem widniała już tylko ciemność wypełniona gwiazdami.

Skrzywiłam się na ból brzucha. Wywołany był brakiem jedzenia, lecz w głębi siebie naprawdę nie miałam na nie ochoty. Odmówiłam zjedzenia obiadu, tłumacząc się zmęczeniem, ale wiedziałam, że dłużej tak nie pociągnę. Musiałam zjeść chociażby durne jabłko.

Nie zamierzałam zmieniać ubrań, a więc pozostałam w komplecie dresowym, sięgnęłam po telefon i skierowałam się na dół. Nie zdziwiłam się na widok rodziców zajmujących salon. Ostatnimi czasy udawało się im wychodzić wcześniej z pracy lub po prostu przenosić jej część do domu, dzięki czemu spędzaliśmy więcej czasu w naszym gronie.

Byłam wdzięczna tacie, że obrał moją stronę oraz wcisnął mamie kit, iż wziął wolne, by móc pojechać ze mną na zakupy. Z całej tej sytuacji najbardziej spodobał mi się fakt, że naprawdę musiałam zamówić jakieś nowe ciuchy, by nie wzbudzić podejrzeń.

- Idę zrobić jakieś zakupy – posłałam im krótki uśmiech, by być przekonująca i weszłam w krótki korytarz, sięgając po buty. - Umieram z głodu, za niedługo wrócę!

Kiedy myślałam, że uda mi się opuścić dom bez niepotrzebnej rozmowy, moja mama wyłoniła się zza ściany szczelniej, owijając chude ciało kardiganem.

- Może odgrzeje ci obiad? - oparła głowę, patrząc na mnie z troską.

Pokiwałam lekko głową z cieniem uśmiechu na ustach.

- Nie trzeba, i tak chciałam się przejść.

Wymieniłam z kobietą jeszcze kilka zdań, aż w końcu szłam pustą ulicą w kierunku sklepu. Lubiłam to, że moje osiedle miało wokół siebie wszystko co najpotrzebniejsze; przystanek autobusowy, niewielki park z fontanną oraz przestrzenią do spacerów, supermarket.

W międzyczasie odpisałam na kilka nowych wiadomości. Farah proponowała, aby spotkać się jutro w jej domu, gdyż rodzice wyjeżdżają ponownie do babci. Mimo niemałego deja vu, zgodziłam się. Nie mogłam się przed nimi ukrywać.

Chłód powietrza wraz z wszechobecną ciszą działał kojąco. Leki, które zażyłam kilka godzin z każdą chwilą coraz mniej dawały o sobie znać. Ponownie zaczęłam odczuwać stres, czy niepokój, więcej myśleć, nie lubiłam tego stanu, gdy efekt wyciszenia nagle wyparowywał.

Weszłam do jasno oświetlonego marketu, biorąc ze sobą koszyk. Nie zamierzałam robić wielkich zakupów, jedynie coś pożywnego i zapychającego, aby zjeść jak najmniej. Niestety apetyt w przeciągu ostatnich dni mi nie dopisywał.

Przechadzałam się po alejkach i rozglądałam za czymś odpowiednim. Zabrałam ze sobą trzy opakowania wafli ryżowych, które uznałam za dobra jako taki „zapychacz". Postanowiłam kupić również paczkę chipsów i energetyki bo branie syfu od Franka zdecydowanie mnie usypiało. Przy samej kasie dobrałam gumy do żucia.

Wszystkie rzeczy zapakowałam do torby, a po zapłacie odpowiedniej sumy, opuściłam sklep.

Idąc przed siebie, skupiałam uwagę na odpowiadaniu na wiadomości Farah, przez cały czas ekscytowała się jutrzejszym spotkaniem.

- Maddie? - uniosłam głowę niesiona głosem kogoś obok mnie.

Spojrzałam na lewo, lecz po dostrzeżeniu szarych oczu momentalnie, zaczęłam tego żałować.

- Nie ma, kurwa, opcji – warknęłam pod nosem, ruszając prędko przed siebie.

Kiedy jednak usłyszałam za sobą dźwięk ciężkich kroków, wiedziałam już, że nie zaznam spokoju w drodze powrotnej.

- Możemy porozmawiać? - zapytał na pozór spokojnie, choć czułam, że pod tą maską kryje się znacznie więcej emocji niż chciałby to ukazać.

Zawsze tak robił; udawał, że nic go nie obchodzi, sprawiał wrażenie nieugiętego, lecz ja widziałam w jego oczach znacznie inne historie. Idąc jego śladem: „widziałam coś czego, nie widział nikt inny". Potrafiłam ujrzeć osobę o skrajnych emocjach, która nie do końca umiała sobie z nimi poradzić. Dostrzegałam to za każdym razem, gdy zadając mu niewygodne pytanie, spinał mięśnie oraz zmieniał temat. Widziałam to w jego oczach, gdy na zewnątrz grał lodowatego, w nich tliło się życie. Padały gromy oraz szalał w nich sztorm.

Szłam przed siebie, ignorując obecność chłopaka. Nie zamierzałam wdawać się z nim w dyskusje, żyło mi się znacznie lepiej odkąd nie musiałam oglądać jego twarzy.

- Madeline? - dopytywał wciąż podążając krok za mną. - Dlaczego mnie nie słuchasz?

Obróciłam się na pięcie, stając w miejscu przez co Aiden niemalże we mnie wpadł.

- Słucham cię. Po prostu nie zwracam uwagi – wzruszyłam ramionami ze sztucznym uśmiechem na ustach i ponownie się obróciłam.

Z każdym kolejnym krokiem obecność Brewera, irytowała mnie coraz bardziej. Czy on nie mógł odpuścić? Po prostu zignorować fakt, że poznał kogoś takiego jak ja i popuścić to w niepamięć. Najlepiej wymazać wszystko co miało, choć najmniejszy związek ze mną bądź moim życiem. Po prostu zapomnieć.

- Chciałbym porozmawiać o... - zająknął się, lecz po chwili odchrząknął, kontynuując: - O tym co wydarzyło się przed klubem. Dwa tygodnie temu.

Zatrzymałam się. Chociaż trwało to dłuższą chwilę, nie postanowiłam się obrócić. W zamian tego to chłopak stanął tuż przede mną, a łapiąc mnie za podbródek, zmusił, bym na niego spojrzała. Zignorowałam pieczenie, które wywołał dotykając mnie, a po prostu spojrzałam mu głęboko w oczy, doszukując się w nich coś... autentycznego.

- Uwierz, że gdybym mógł, powiedziałbym ci wiele rzeczy, które być może sprawiłyby, że spojrzysz na mnie nieco inaczej – spoglądając w szare tęczówki, czułam się jak, gdybym zaglądała w jego wnętrze. Tajemnicze, unikatowe i... zimne. - Jednakże nie mogę tego zrobić.

Prychnęłam pod nosem, obracając twarz w bok. Wszystko było lepsze niż patrzenie na niego w tak przeszywający sposób.

- To nie tak, że nie możesz. Ty nie chcesz – mówiąc to, w ciągu dalszym, nie odważyłam się na kontakt wzrokowy. Skupiłam się na przeplataniu swoich palców, aby jakkolwiek się nie rozkojarzyć. - Bo, gdybyś chciał, zrobiłbyś to. Przez całe moje życie słyszałam zaledwie słowa, nigdy nie widziałam czynów. I tak jest z tobą, jak z każdym.

Po tych słowach, spróbowałam go wyminąć. Cóż, spróbowałam było dobrym określeniem, iż nie zdążyłam postawić nawet dwóch kroków, gdy poczułam uścisk na swoim nadgarstku.

- Może kiedyś zrozumiesz co mam na myśli – uniósł kąciki ust do góry na zaledwie chwilę.

- Dlaczego w ogóle tu jesteś? - zapytałam powoli, wypuszczając emocje spod kontroli. - Dlaczego ci tak zależy, aby to wszystko wyjaśniać? My się prawie nie znamy!

Tym razem to on zwrócił twarz ku ulicy widocznie, zbierając myśli.

- Bo okazało się, że polubiłem cię o wiele bardziej niż pierwotnie zakładałem.

Stanęłam jak wryta po usłyszeniu jego wyznania. Jednakże moje skonfundowanie nie trwało długo, już po chwili wybuchnęłam krótkim i nieco skoloryzowanym śmiechem.

- Oj, skarbie. Idź kupić mózg – podsumowałam to co aktualnie czułam tym razem naprawdę, idąc dalej.

Nie do wiary, że próbował takimi tekstami otumaniać mnie. No kogo jak kogo, ale do chuja, mnie?!

- Mówię naprawdę, ja...

- Osoba, która, by mnie lubiła, nie zrobiłaby tego co zrobiłeś ty – przerwałam mu w połowie, spoglądając na niego przez ramię.

- Przecież p-prze... Ja... - jąkał się.

- Widzisz? Nawet nie umiesz mnie przeprosić. Weź ty te kity wciskaj komuś głupszemu niż ja.

- Mówiłem ci już, że ja nie przepraszam – odparł po głębszym wdechu.

- A ja ci mówiłam, żebyś się odpierdolił. Najwidoczniej obydwoje mamy słaby słuch – wzruszyłam ramionami.

Ten chłopak był niedorzeczny jeżeli myślał, że mydlące mi oczy słowa faktycznie coś wniosą. Przez dwa cholerne tygodnie wszystko było w porządku. Może trochę zrzuciłam z wagi i zaczęłam przyjmować leki, ale ważne, że było dobrze. Względnie spokojnie. I nie miałam zamiaru dać mu tego wszystkiego zrujnować.

Do domu zostało zaledwie dwie minuty drogi, które zamierzałam odbyć bez niepotrzebnych uniesień. Jednakże Aiden miał co do tego inne plany.

- Co ty robisz? - warknęłam zirytowana, widząc, że nadal idzie obok mnie.

- Idę – odparł tak jak, gdyby była to najnormalniejsza rzecz pod słońcem.

- A mógłbyś z łaski swojej iść gdzieś indziej? Na przykład po drugiej stronie chodnika i najlepiej to w przeciwną stronę?

Brunet zaśmiał się pod nosem, lecz nie odpowiedział. Sam Bóg mi świadkiem, że walczyłam z samą sobą bo chęć przywalenia mu prosto w twarz była naprawdę kusząca. Nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo zależało mu na rozmowie, ale nie zamierzałam drążyć. Jedyne na czym się skupiałam to spokojny powrót.

Do momentu, w którym znalazłam się przed chodnikiem prowadzącym pod drzwi mojego domu, nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Co dziwne, nie było to niekomfortowe, a raczej uspokajające.

- Mogę traktować ciszę jako zgodę? - zapytał spokojnie.

Uśmiechnęłam się, by po chwili spojrzeć mu prosto w oczy i niewinnie zatrzepotać rzęsami.

- Nie – burknęłam.

Nie poświęciłam mu ani sekundy więcej i zaczęłam się oddalać.

- Nie bądź taka! - krzyknął, bym mogła go usłyszeć, lecz na nic się to zdało.

Uniosłam obie ręce ku górze, wystawiając środkowe palce, a zanim pociągnęłam za klamkę, wypowiedziałam ostatnie zdanie:

- Nie mam wystarczająco środkowych palców, bym mogła wyrazić to co czuje!

Po tym zniknęłam za drzwiami.

***

- No bez jaj, stary! - krzyknął zbulwersowany Robin, popychając ramieniem Timma, który siedział na krześle obok niego.

- Ale nie oszukuj! - blondyn, odepchnął ramię kumpla, skupiając wzrok na ekranie i z całej siły klikając w kontroler.

Od kilku godzin jedyne co robiliśmy to granie na komputerze Farah. Każdy przejmował stery na zmianę, dzięki czemu nikt się nie nudził. Wraz z dziewczynami siedziałyśmy pod ścianą na łóżku i co jakiś czas wymieniałyśmy się zdaniami na temat kosmetyków czy ubrań. Via potrzebowała zamówić farby do włosów, gdyż jej niebieski powoli się wypłukiwał, Ivory szukała nowych kosmetyków, aby móc nakładać ich jeszcze więcej, a ja z brunetką patrzyłyśmy za ubraniami.

Od samego poranka miałam dobry humor, była to miła odmiana w porównaniu do ubiegłych dni. W końcu miałam chęci, aby zrobić dokładniejszy makijaż oraz siły do ubrania czegoś innego niż dresowy komplet. Tego dnia zdecydowałam się na beżowe, rozkloszowane jeansy i brązową bluzę.

Wpatrywałam się w ekran telefonu Farah, przypominając sobie, że mój zostawiłam w torebce. Podparłam się na łokciach i wstałam z łóżka.

- Pójdę tylko po telefon – oznajmiłam reszcie, wychodząc z pokoju.

W domu panowała atmosfera taka jak zwykle; zapach kurzu wymieszany z różaną wonią, unosił się w powietrzu, panował rodzinny klimat, a o ściany odbijały się śmiechy. Nie pamiętam kiedy mieszkanie Farah stało się dla mnie niczym moje własne.

Chwyciłam za torebkę, zaglądając do jej wnętrza w celu odnalezienia komórki. W takich chwilach nienawidziłam siebie za bałaganiarstwo jakie przejawiałam. Wyciągając trzecie opakowanie chusteczek, zastanawiałam się: po cholerę mi ich, aż tyle?

Przegrzebałam torbę, aż do samego dna, na którym zauważyłam telefon. Wyciągnęłam po niego rękę lekko szarpiąc.

Niestety ku mojemu nieszczęściu, wraz z nim, wyrzuciłam również opakowanie z tabletkami od Franka, które upadło tuż obok moich stóp. Schyliłam się, aby je podnieść zanim ktokolwiek mnie z nimi zobaczy, lecz wyprzedziła mnie przed tym czyjaś dłoń.

Uniosłam głowę i natrafiłam na zdezorientowane spojrzenie Farah.

- Farah... - zaczęłam spokojnie, próbując odebrać jej woreczek, lecz ta się ode mnie odsunęła.

- Ćpasz? - zapytała cichym głosem, który zdradzał zaniepokojenie.

Parsknęłam krótkim i obojętnym śmiechem, próbując rozluźnić atmosferę.

- Weź przestań, to...

- Pytam się, ćpasz? - tym razem jej ton głosu nabrał stanowczości.

Obróciłam głowę w bok, by nie musieć znosić ciężaru wzroku Farah. Odnosiłam wrażenie jakby ważył kilka ton. „Ćpanie" było zdecydowanie zbyt mocnym określeniem. Frank niejednokrotnie zapewniał mnie, że to co od niego otrzymałam nie było czymś mocnym, a miało działać jedynie uspokajająco i kojąco. Brałam te tabletki tylko wtedy, gdy moje emocje zaczynały przejmować nade mną kontrolę. Bo wszystko było lepsze od tego.

- Nie ćpam, biorę to tylko okazjonalnie – odparłam, spoglądając na jej poczerwieniałą twarz.

- Pojebało cię do reszty?! - zbliżyła się, by móc powiedzieć to lekko głośniej.

- Nie wyolbrzymiaj – przewróciłam oczami.

- Skąd ty to w ogóle masz, do cholery?! - jej oczy strzelały błyskawicami, ilekroć odważyłam się w nie spojrzeć.

Wyciągnęłam rękę, by odebrać tabletki, ale ta ponownie go ode mnie oddaliła.

- Nie mo...

- Pytam się! Skąd to masz?!

- Od Franka – w momencie, gdy wypowiedziałam imię jej znajomego, zaczęłam tego żałować.

Farah przeczesała palcami skołtunione kosmyki i złapała się za głowę. Najwidoczniej nie spodziewała się, że osobą, która sprzedała jej przyjaciółce niewiadomego pochodzenia pastylki, będzie ktoś kogo znała.

- Ten Frank? Ten ode mnie? - dopytywała zdenerwowana, lecz zdobyłam się jedynie na skinięcie głową.

Cisza, która w rzeczywistości trwała zaledwie kilka sekund, w mojej głowie ciągnęła się w nieskończoność.

- Już nigdy więcej ci nic nie sprzeda – wystawiła w moją stronę palec. - I uwierz, że ja już o to zadbam.

- Przestań dramatyzować, do diaska, Farah!

- Nie pozwolę, żeby moja przyjaciółka została cholerną ćpunką! Po co ty w ogóle bierzesz ten syf?!

Zanim odpowiedziałam, zatrzymałam się na chwilę, by zebrać myśli. Nie mogłam jej powiedzieć, że tylko te tabletki czy papierosy odciągają mnie od... od tego. Nigdy jej nie wyjawiłam tego co przechodziłam, iż nigdy nie widziałam potrzeby, by to robić. Niektóre problemy należy ukryć przed światem i zmierzyć się z nimi w pojedynkę. Tak jak w tym przypadku.

- Ostatnio chodzę trochę zestresowana – zaczęłam cicho i powoli, by dobrać odpowiednie słowa. - Głównie ten konkurs tak na mnie wpływa. Tabletki nie są szkodliwe, Frank mi powiedział jak je dawkować. Dzięki nim czuję się... spokojniej.

Widziałam po swojej przyjaciółce, że biła się z myślami. Z jednej strony była wściekła, że zaczęłam uciekać w używki, była zła za to, że wyciągnęłam je od Franka, lecz z drugiej chciała pozostać wyrozumiałą. Osman była wspaniałą przyjaciółką, choć czasem wybuchała to zawsze chciała dla mnie dobrze. I jeżeli tylko, by wiedziała, dlaczego brałam pastylki, spojrzałaby na to inaczej.

- Ale to nie powód, by do cholery, brać jakieś gówno – syknęła, a ja niemalże zadrżałam na chłód ukryty w jej głosie. - Nie zapominaj, że masz mnie. Masz nas. Narkotyki w niczym ci nie pomogą

Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć dziewczyna, obróciła się na pięcie i chowając przezroczystą torebkę do kieszeni jeansów, zmierzyła w stronę jej pokoju.

Tuż po chwili usłyszałam jej radosny głos i śmiechy innych. Głos, który nic nie zdradzał. Głos nie świadczący o roztrzęsieniu, odkryciu prawdy i przerażeniu. Bo doskonale zdawałam sobie z tego sprawę – ona była przerażona. Bała się tego co ode mnie zabrała, byłam przekonana, że woreczek schowany do kieszeni parzył jej skórę nawet przez gruby materiał spodni.

Jej głos nie ujawniał nic co wskazywałoby na to, że jej przyjaciółka jest cholernym tchórzem, uciekającym od problemów, a tym samym wpędzającym się w kolejne, znacznie gorsze.

- Już jestem! To co, może się czegoś napijemy?

----------------------------

Witam w rozdziale 12 :) Mam nadzieję, że Wam się spodoba i umili czas.

Ja jednak chciałabym odbiec na chwilę od Madeline i zawrzeć kilka słów od siebie.

Przede wszystkim: OGROMNIE dziękuję za tak dobry odbiór; czy to tu, czy na tiktoku. Jesteście niezastąpieni. Każdego dnia budzę się ze świadomością, że faktycznie są osoby, które czekają na mnie i na moje mówienie o głupotach podczas pisania. Że ktoś chce mnie słuchać.

Uwierzcie, że jest to naprawdę wspaniałe uczucie i nie mogę wyrazić wdzięczności jaką w sobie mam, słowa to za mało. Dziękuję za szansę, którą mi daliście.

Życzę Wam wszystkim i Waszym rodzinkom Wesołych Świąt! Spędźcie je jak to tylko możliwe w ciepłym i rodzinnym gronie. Bądźcie szczęśliwi, uśmiechajcie się oraz  porządnie najedzcie! Mam nadzieję, że dostaniecie coś fajnego :)

Kocham Was.

Wdzięczna za wszystko<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro