Rozdział 10
Tego dnia skrajne emocje towarzyszyły mi od samego ranka. Nie miałam w zwyczaju się stresować, zresztą myśl o spektaklu wybitnie na mnie nie, wpływała. Przyłapałam się na gonitwie myśli następnego ranka po wyznaniu Aidena. To co powiedział wielokrotnie nawiedzało mnie w snach i chociaż nie byłam skora to przyznania tego – decyzja, którą podjęliśmy była tą najlepszą. A przynajmniej najrozsądniejszą.
Mimo to nie umiałam odeprzeć od siebie uczucia pustki. Chociaż nadal nienawidziłam chłopaka za to co mi zrobił, to po czasie zaczęłam... akceptować jego towarzystwo. W ciągu dalszym mu nie wybaczając, a przyjmując do świadomości skruchę, którą się wykazał.
Wstałam z ogromnym bólem skroni. Niestety nie przeszedł nawet po trzech tabletkach. Przez złe samopoczucie nie miałam ochoty nawet się malować, ale wiedziałam, że to nieuniknione. Pan Torres wymagał od nas najlepszego wyglądu, a bez makijażu nie byłam w stanie zaprezentować się tak jakby tego, oczekiwał. Wyszłam z domu bez zjedzonego śniadania, ból głowy zdecydowanie obrzydził mi jakikolwiek posiłek.
Kiedy tylko przekroczyłam próg szkolnego korytarza, pożałowałam, że w ogóle wstałam z łóżka. Gwar, który na co dzień mi nie przeszkadzał, w tamtej chwili był nieznośny. Nie miałam zbyt wiele czasu, by porozmawiać z Farah oraz resztą moich przyjaciół, poświęciłam im zaledwie kwadrans, a następnie udałam się do sali teatralnej. Za kulisami dział się istny chaos.
Krzątała się tam masa osób, choć większość z nich była tam z pewnością zbędna. Rosalie, która odpowiadała za wygląd, przechwyciła mnie niemalże od razu, gdy pojawiłam się za kurtyną. Brunetka, której nie znałam zajęła się moją fryzurą, a Rosalie poprawiała makijaż. Na sam koniec przebrałam się w kreacje. Była nią biała, prosta sukienka z kokardami u ramion oraz piersi. Czułam się w niej dobrze.
Godzinę przed wystąpieniem odbyliśmy szybką próbę. Na całe szczęście Elvis poduczył się swoich kwestii, dzięki czemu nie szło to tak opornie jak dotychczas. Ostatecznie pan Torres był zachwycony co skutecznie pokazywał szerokim uśmiechem.
Aż w końcu nadszedł moment spektaklu. Przez szparki w kurtynie zdołałam wychwycić wzrokiem rząd, który zajmowali moi przyjaciele. Szczególnie wdzięczna byłam Ethanowi, Marcusowi oraz Vii, którzy mimo ukończenia liceum, pojawili się, by mnie wspierać. Kiedy Elvis wyszedł na scenę, ogarnęła mnie ekscytacja. Nie mogłam doczekać się, aż nastąpi moja kolej, by stanąć w świetle reflektorów. Na całe szczęście nieprzyjemne myśli i ból odeszły, a jedyne na czym się skupiałam było odegranie swojej roli najlepiej jak tylko mogłam.
Czas na scenie mijał niczym piasek przelewany przez palce. Po pierwszym kroku nie umiałam przestać się uśmiechać. I wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że może aktorstwo faktycznie było dla mnie? Skoro tak bardzo fascynowało mnie bycie na scenie, a pewność siebie to moja zaleta, może naprawdę powinnam spróbować?
Wszystko nad czym myślałam, prysnęło z momentem, gdy w oddali, tuż przy wyjściu z sali dostrzegłam jego. Nie mogłam dać po sobie zauważyć, że się przejęłam, dlatego też utrzymywałam cały czas jedną i tą samą mimikę. Poruszałam ciałem, gdy musiałam oraz mówiłam to co ćwiczyłam. Jednakże patrzyłam tylko w jednym kierunku. Nie miałam bladego pojęcia, dlaczego się pojawił. W końcu mieliśmy o sobie zapomnieć, a nie było innego wyjaśnienia dla jego obecności niż to, aby obejrzeć mój występ. Musiał przyjść tu dla mnie. Dlaczego?
Stał z założonymi rękoma i utkwionym we mnie wzrokiem. Tym samym co zwykle: czarującym oraz niezwykle przeszywającym.
- Oh, moja kochana Lotto... - wyłapałam słowa Elvisa.
To zadziwiające, że cały występ był tylko tłem dla obrazu jednej osoby. Osoby, której nie powinno tu być.
Ponad godzina minęła niczym jedno mrugnięcie. Już po chwili, gdy zasłonięto kurtyny, zaczęto wyczytywać nasze nazwiska, aby ukłonić się na zakończenie.
- Madeline Adams! - damski głos wybrzmiał ze sceny, a ja z ogromnym uśmiechem wkroczyłam na parkiet.
Sala wypełniła się oklaskami i wiwatami. Dopiero w takich momentach dało się dostrzec jak wiele osób za mną przepadało.
- To moja przyjaciółka, frajerzy! - zasłoniłam twarz, gdy Cosmo wrzasnął na całą salę.
Ponownie weszłam za kulisy, by napotkać uradowaną minę pana Torresa.
- Byliście wspaniali! - mężczyzna klasnął w dłonie.
Przez następne pięć minut wysłuchałam chyba największą ilość komplementów niż przez całe swoje życie. Kiedy nauczyciel poprosił mnie na chwilę na obecności już wiedziałam o co chodzi. Nadszedł czas podjęcia decyzji.
- Made...
- Wiem, dlaczego mnie pan zabrał, panie Torres – zaczęłam nerwowo bawić się palcami. - Bardzo długo myślałam nad tym co powinnam zrobić, ale chyba znam już odpowiedź.
Skinął głową, wyczekująco na mnie patrząc.
- W takim razie słucham.
Przez kolejnych kilka sekund biłam się z własnymi myślami. Mogłam jeszcze zmienić zdanie i...
- Postanowiłam spróbować – wypuściłam oddech nie do końca, wiedząc czy na pewno dobrze robiłam.
- Oh, jak wspaniale! - ponownie klasnął w dłonie co było jego najczęściej powtarzanym tikiem. - Wiedziałem, że jesteś mądra i podejmiesz dobrą decyzję.
Czy to była dobra decyzja?
Uśmiechnęłam się, a po chwili od niego odeszłam, udając się do Rosalie, by odebrała ode mnie przebranie. Chciałam już po prostu wyjść i w końcu odpocząć, ten dzień zdecydowanie nie należał do udanych.
Sala była w większości pusta, Aidena również już nie widziałam.
Wyszłam na korytarz w poszukiwaniu swoich przyjaciół. Miałam nadzieję, że któreś z nich zgodzi się zawieźć mnie do domu.
- Gratulacje gwiazdo! - wzdrygnęłam się, gdy zza moich pleców wydobył się głośny krzyk.
Obróciłam się i, dostrzegłam uśmiechnięte miny. Cosmo stał na środku z pięknym bukietem lilii w rękach. Chociaż nie miałam humoru, doceniłam ich starania.
- Byłaś dziś najlepsza – przytulił mnie. - Z resztą jak zawsze.
- Totalnie rozniosłaś przeciwników! - krzyknął Tim co mnie, rozbawiło.
- To nie były zawody, Timmy – wyjaśniłam.
Niestety moi przyjaciele mieli kompletnie inne plany na dalszy dzień w przeciwieństwie do mnie. Chcieli zabrać mnie na jedzenie, miło spędzić czas, a jedyne o czym myślałam ja to sen.
- Wiecie co... - zaczęłam cicho i dość niepewnie. - Ja chyba będę wracała do domu. Nie czuję się dziś najlepiej.
Momentalnie twarze wszystkich skrzywiły się nie tyle co w zdziwieniu, a w zwykłej trosce. Było mi tak cholernie głupio nie mogąc im wyjawić co tak naprawdę było przyczyną mojego złego nastroju.
- Nie idziemy świętować? - zapytał posmutniały Robin.
Czułam się źle z tym co robiłam, kogo jak kogo, ale ich nie chciałam zawieźć. Byli dla mnie jak rodzina, a ponoć jej się nie okłamuje. Czyżby Madeline?
- Przepraszam. Naprawdę źle się czuję, chciałabym odpocząć.
- Nie musisz za nic przepraszać – podeszła do mnie Ivory, otulając policzki ciepłymi dłoniami. - Rozumiemy to. Wszyscy – nałożyła nacisk w szczególności na ostatnie słowo.
Pół godziny później, wchodziłam właśnie do domu. Byłam wdzięczna Farah, że zgodziła się mnie podwieźć, nie miałam ani pieniędzy na ubera, ani chęci do tłuczenia się autobusami. Na całe szczęście w domu nikogo nie było, więc mogłam w spokoju spędzić czas.
Idąc na górę wzięłam z kuchni niewielki wazon na kwiaty oraz napełniłam go wodą. Lilie były naprawdę śliczne.
Weszłam do pokoju z chęcią umieszczenia ich na szafce nocnej po stronie, przy której zazwyczaj spałam, lecz w tam momencie przyłapałam się na tym, że bukiet, który podarował mi Aiden nadal tam stał. Sama nie wiedziałam czemu ich jeszcze nie wyrzuciłam. W końcu były już uschnięte i bez zapachu, ale... nie chciałam tego robić.
Wygrzebałam z czeluści szafy stare pudełko po butach, a do środka włożyłam stare kwiaty. Było mi ich po prostu żal bo w końcu były naprawdę przepiękne.
Kiedy ustawiłam wazon z bukietem od przyjaciół, stwierdziłam, że się położę. Niesforny ból ponownie dawał o sobie znać, a kolejne tabletki byłyby zdecydowanie przekroczeniem zalecanej dawki na dobę. Zamiast tego postanowiłam pójść spać.
***
Przeklęłam pod nosem na nieznośne stukanie. Przetarłam oczy, by pozbyć się uczucia senności. Niemalże od razu przywitało mnie burczenie w brzuchu, nie jadłam nic od samego rana. Spojrzałam na ekran telefonu, a następnie sprawdziłam godzinę. Zbliżała się pierwsza.
Stukanie znów nastąpiło. Pieprzone gałęzie, już dawno powinnam była poprosić tatę, by je przyciął. Jednakże, gdy po raz kolejny coś uderzyło w szybę, stwierdziłam, że muszę to sprawdzić. I jakie było moje zdziwienie, gdy w ogrodzie zauważyłam zakapturzoną postać. Kiedyś już to widziałam.
Przewróciłam oczami, gdy Aiden mi pomachał z cieniem uśmiechu na ustach. Mimowolnie również się uśmiechnęłam. Chociaż tego dnia nie miałam ochoty nigdzie wychodzić ani się socjalizować, dla niego mogłam... po prostu zaciekawił mnie swoją wizytą. Mógł napisać jeżeli czegoś chciał lub po prostu zaczekać z tym do ranka. Stwierdziłam, że nic się nie stanie jeżeli na chwilę do niego zejdę.
Nałożyłam na siebie ciemną bluzę, wiszącą wcześniej na oparciu krzesła, zabrałam telefon, a następnie powoli uchyliłam drzwi pokoju. Miałam nadzieję, że naprawdę nikogo nie obudzę.
Stawiałam już ostatni krok, gdy ktoś się odezwał:
- A to dokąd młoda panno? - niemalże dostałam zawału, kiedy dostrzegłam Agathę, wyłaniającą się z korytarza. Była w w szlafroku co oznaczało, że za niedługo miała kłaść się już spać.
- Ja... Po prostu, yy, zgłodniałam – wymyśliłam nerwowo się, uśmiechając. - Na szybko polecę do sklepu i zaraz jestem.
Kobieta skanowała mnie podejrzliwym wzrokiem, aż w końcu odetchnęła. Nie chciałam robić sobie kłopotów, ale musiałam wyjść na zewnątrz.
- Za dziesięć minut powinnam skończyć z papierami – mruknęła, zasiadając na kanapie przed laptopem oraz stosem kartek. - Postaraj się wrócić wcześniej, a jak nie wyślij mi wiadomość, że już jesteś.
Skinęłam głową pospiesznie, ruszając do niewielkiego przedpokoju. Nasunęłam na stopy trampki i wyszłam z domu, zarzucając na głowę kaptur bluzy.
Na zewnątrz nie było chłodno, wręcz przeciwnie, wiał ciepły wiatr, a temperatura była odpowiednio wysoka. Obejrzałam się wokół, dostrzegając na przeciwnej ulicy przepiękny, emanujący mrokiem motor. A tuż za nim stał jego właściciel.
- Cześć, Adams – mruknął pod nosem, czarując mnie swoim hipnotyzującym uśmiechem.
Chociaż z początku chciałam udawać złą po spojrzeniu w jego przenikliwe oczy, nie umiałam pozostawać dłużej naburmuszona.
- Czego chcesz? - rzuciłam, opierając się o pojazd. - Nie mogłeś napisać?
Chłopak przeskanował moją sylwetkę od stóp po sam czubek głowy, aż w końcu poświęcił uwagę mojej twarzy. Nie lubiłam tego, gdyż wprowadzało mnie to w dziwne uczucie. Ale czy złe?
- Chciałem ci osobiście pogratulować dobrego występu – odwrócił twarz w stronę ulicy, przypatrując się falującym na wietrze liściom. Jego profil z tej perspektywy wydawał się naprawdę idealnym. Światło rzucane z ulicznych latarni wraz z blaskiem księżyca naprawdę mu pasował. - Wypadłaś bardzo dobrze.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, opuszczając wzrok na brudne trampki. Chociaż kochałam komplementy to nie byłam przyzwyczajona do tych z jego strony. Była to dziwna odmiana.
- Dlaczego przyszedłeś? - zapytałam niesiona ciekawością.
Aiden ponownie omiótł mnie spojrzeniem, które utkwił w oczach.
- Chciałem zobaczyć cię w akcji – zaśmiał się lekko zdartym głosem. - Więc skoro Farah była tak uprzejma i powiedziała mi kiedy występujesz, nie mogłem tego przegapić.
No tak, a czego ja bym się mogła spodziewać po Farah i jej paplarstwie. Pokręciłam rozbawiona głową, a między nami wkradła się głucha cisza, przerywana jedynie szumem wiatru.
- Wiesz, jeżeli nie chcesz nic więcej to niestety będę musiała się zbierać – wskazałam kciukiem na swój dom. - Mama za...
- Właściwie to chciałem zaproponować wyjście – podrapał się po karku, wskazując brodą na motor. - Farah mówiła, że nie byłaś dziś w nastroju. Może uda mi się to zmienić? - uśmiechnął się zachęcająco.
Chociaż propozycja Aidena była naprawdę kusząca i byłam już na skraju, by się zgodzić, na chwilę się zatrzymałam. Zastanawiało mnie to, dlaczego znaleźliśmy się w takiej sytuacji po ostatniej rozmowie. Wprost zgodziliśmy się na układ, w którym mieliśmy o sobie zapomnieć, a on właśnie przyjechał pod mój dom, rzucał kamieniami w okno i proponował wyjście. W dodatku był prawie środek nocy.
- To bardzo miłe, ale... - zawahałam się. Nie byłam pewna, czy pytanie o takie rzeczy było na miejscu. - Dlaczego tu jesteś? To znaczy to bardzo miłe, że chcesz pomóc, ale to nie tak, że mieliśmy o sobie zapomnieć?
Wyraz twarzy Aidena pozostawał niezmiennie taki sam: obojętny. Nienawidziłam tego jak dobrze, potrafił ukrywać emocje, nie dając po sobie poznać co tak naprawdę czuje. Przez chwilę widocznie zastanawiał się nad swoją odpowiedzią, aż w końcu głośno westchnął.
- Mieliśmy – skinął głową na potwierdzenie, a jego uśmiech lekko przygasł. - Jednakże chyba możemy to lekko nagiąć, czyż nie?
Uniosłam kąciki ust do góry, lecz był to dość smutny grymas. Naprawdę nie chciałam, by robił w mojej głowie jeszcze większy mętlik niż do tej pory. Chciałam, aby sprawa była jasna.
- Aiden...
- Nie daj się prosić – wciął mi się w zdanie. - Jedna noc – zapewniał na co spojrzałam na niego spod wachlarza rzęs. - Później zapomnimy.
Czy zgodziłam się na to ze świadomością, że tak naprawdę nie zapomnę? Możliwe. Czy chciałam zapominać? To pytanie pozostawiłam bez odpowiedzi.
- A więc jedźmy – uśmiechnęłam się i tym samym chwyciłam za leżący na siedzeniu kask. Przyzwyczaiłam się do tego, że chłopak w zwyczaju miał mi go oddawanie.
South Pasadena nocą było naprawdę przepiękne. Puste ulice oświetlane latarniami, przyjemny wiatr rozpędzający moje włosy oraz wszechobecna cisza. Dopiero kiedy wyjechaliśmy z mojego osiedla dało dostrzec się namiastki życia. Oczywiście w klubach świeciły się kolorowe światła, grała głośna muzyka, a przy niektórych tliły się niewielkie światełka będące żarzącymi się końcówkami papierosów. Lubiłam to w tym miasteczku, gdyż każdy mógł znaleźć miejsce dla siebie. Kiedy chciało się wrażeń – jechało się do centrum, jednakże kiedy potrzebny był odpoczynek, zaszywało się w domu, które znajdowały się z daleka od chaosu.
Z każdą kolejną jazdą odczuwałam coraz mniejszy stres. Nie bałam się już wsiąść na motor, ale była to też sprawka dobrego kierowcy. Chociaż nie ufałam Aidenowi jako osobie to jako kierowcy już owszem.
Po kilkunastu minutach zauważyłam, że wjeżdżaliśmy na podjazd McDonald'sa.
- Głodna? - rzucił przez ramię Brewer na co ochoczo, pokiwałam głową.
Zsiedliśmy z pojazdu, wchodząc do restauracji. Dopiero w momencie, gdy stanęliśmy przed tablicą, uświadomiłam sobie, że nie mam pieniędzy na karcie, a całą gotówkę zostawiłam w domu.
- Ja jednak odpuszczę – mruknęłam pod nosem, przyglądając się jak chłopak klika w ekran. - Nie mam przy sobie gotówki, a na karcie świecą pustki – uśmiechnęłam się smutno.
Chłopak przez moment wertował mnie spojrzeniem, a później ponownie zwrócił twarz ku tablicy, kiwając zachęcająco głową.
- Bierz co chcesz. Dzisiaj ja stawiam, odwdzięczysz się następnym razem – i chociaż nie lubiłam takich sytuacji z wdzięcznością w oczach, posłałam mu uśmiech. Jedzenie fast foodów grubo po pierwszej z pewnością nie było dobre dla organizmu, ale w tamtym momencie zjadłabym wszystko.
Zastanawiałam się jedynie nad jedną kwestią. Przecież nie miało być następnych razy.
Nie wybrałam za wiele nie chcąc obciążać konta chłopaka: zamówiłam burgera wraz z frytkami oraz colą. Oparłam się o wysoki blat w oczekiwaniu na nasze zamówienie. Na przeciwko stał Aiden.
- Dlaczego ze mną poszłaś? - zdziwiłam się nagłym pytaniem, choć w głębi serca podziękowałam za przerwanie ciszy.
- Nie wiem – wzruszyłam ramionami. - Byłam głodna.
- I tylko, dlatego się zgodziłaś? - zaśmiał się.
Skinęłam dumnie głową, podchodząc do blatu, z którego odebrałam torbę wraz z napojami. Oboje stwierdziliśmy, że znajdziemy ustronniejsze miejsce na posiłek.
Po dwudziestu minutach stanęliśmy przed niewysoką górką, odgrodzoną od miasta drzewami oraz krzakami. Kiedy wdrapaliśmy się na jej szczyt, zaparło mi dech w piersi. Widok stąd był po prostu... nieziemski. Zasiadłam do drewnianego stołu pokrytego mchem i wilgocią nie, odciągając wzroku od panoramy miasta. Jasne światła, które gdzieniegdzie migały na przeróżne kolory, przemieszczające się samochody oraz przyjemny powiew wiatru. To było coś wspaniałego. Przymknęłam powieki, a na moje usta wpłynął niewielki uśmiech. Najwidoczniej potrzebowałam tylko tego, by mój dzień był odrobinę lepszy.
- Ładnie, nie? - zagaił chłopak, siadając naprzeciwko mnie.
Razem z nim zaczęłam wyjmować jedzenie, a już po chwili oboje się za nie zabieraliśmy. McDonald's już chyba na zawsze pozostanie moim ulubionym jedzeniem bo odkąd spróbowałam go po raz pierwszy, nie umiałam odmówić go przy każdej natrafiającej się okazji.
Nie spodziewałam się, że nasza umowa zostanie tak prędko złamana. To znaczy oczywiście, brałam pod uwagę to, że niekiedy mogę natknąć się na Aidena, w końcu mieszkaliśmy w niewielkim miasteczku, a moi przyjaciele stali się poniekąd również i jego, ale naprawdę nie liczyłam, że odbędzie się to tak szybko. Myślałam, że upłynie dłuższy czas, podczas którego zdążę o nim naprawdę zapomnieć, a jego widok nie będzie niczym specjalnym, lecz los najwidoczniej chciał inaczej. Nie spodziewałam się też, że będę potrafiła tak szybko dojść z nim do porozumienia. W ciągu dalszym jego winy nie zostały ani porzucone w niepamięć, czy tym bardziej wybaczone, jednakże postanowiłam stłumić złe wspomnienia na rzecz tworzenia tych nowych. Niekiedy gdybałam nad tym co by było, gdybyśmy poznali się w innych warunkach. Chłopak właśnie mi takie tworzył, więc postanowiłam zaryzykować.
- Może zostanę aktorką – rzuciłam pół śmiechem, pół żartem, biorąc do ust dwie frytki. - Zgodziłam się na konkurs, nagrodą jest miejsce w Juilliard.
Chłopak nie wydawał się być zdziwionym, pokiwał jedynie z uznaniem głową.
- W takim razie trzymam kciuki – wypowiedział między kolejnym kęsem jedzenia. - Rodzice muszą być dumni.
Parsknęłam śmiechem. Jeszcze, gdyby o tym wiedzieli...
- Nawet nie wiedzą – wtrąciłam, zwracając twarz w stronę widoków. Czułam jak łzy napływają mi do oczu, a gorycz podchodzi do gardła. - Matka chce mi wysłać do Australii, marzy jej się, bym studiowała prawo – wypowiadałam słowa tak cicho, że prawdopodobnie Aiden ledwo mógł je usłyszeć. - A tata... tata po prostu nie wie.
Zapadła między nami cisza. Nie było ona niewygodna, była potrzebna. Musiałam chwilę odpocząć i zebrać myśli, inaczej skończyłabym cała we łzach. Bardzo nie lubiłam poruszać tematu swojej przyszłości, wywoływała u mnie same, przykre emocje. Bałam się, że nigdy nie podejmę słusznej decyzji oraz, że do końca życia będę zmuszona męczyć się z ich konsekwencjami.
- A ty? - zapytał. - Czego ty chcesz?
Zaśmiałam się, lecz był to śmiech przez łzy. Pierwsze z nich zaczęły spływać mi po rozgrzanej skórze policzków.
- Najgorsze w tym jest to, że nie wiem – wzruszyłam ramionami, spoglądając na chłopaka. Nie wydawał się przestraszony ani zmartwiony faktem, że płaczę. Cieszyło mnie to, nie potrzebowałam troski. Pragnęłam wysłuchania i zrozumienia. - Od kilku lat każdy wokół mnie ma już jakiś plan, pomysł na siebie, a kiedy przychodzi kolej na mnie – kompletna pustka – wysapałam, łapiąc oddech.
Spuściłam wzrok na swoje palce, którymi nerwowo zaczęłam się bawić. Nie przywykłam do szczerych rozmów, zwłaszcza z osobami, z którymi nie do końca się znałam, jednakże czułam, że jest to odpowiednie w tej chwili.
- Masz jeszcze czas – Brewer złapał za mój podbródek lekko, nachylając się nad stołem i, podniósł moją twarz do góry, by ponownie złapać ze mną kontakt wzrokowy. - To tylko i wyłącznie twoja sprawa jak pokierujesz swoim życiem – kciukiem starł łzy z moich policzków.
Pokiwałam głową. Choć miał rację, niestety nie mogłam powiedzieć, że tak właśnie mogłam postąpić. Agatha mogłaby mnie znienawidzić, gdybym się jej sprzeciwiła w tak ważnej sprawie. W końcu niejednokrotnie powtarzała, że kiedyś to ja przejmę jej obowiązki i całą kancelarię. Jednakże jeżeli miałam być czegoś pewna to tego, że nigdy nie chciałam zostawać żadnym adwokatem.
- Mamie naprawdę zależy na prawie, znienawidziłaby mnie – wyszeptałam.
- Jest twoją matką, nie może cie nienawidzić – pocieszał mnie chłopak. - Nawet jeżeli nie spodobają jej się twoje decyzje, z pewnością nie przestanie cie kochać.
Słowa bruneta były przepełnione prawdą. Prawdą, która niestety nie mogła stać się rzeczywistością. Może ten konkurs był jedyną przepustką do przejęcia kontroli nad własnym życiem?
- A twoi rodzice? Naciskali na ciebie w tej kwestii?
Momentalnie twarz bruneta spochmurniała, a mięśnie widocznie się napięły. Nie chciałam wkraczać na płytkie rejony, które były dla niego zbyt prywatne. Po prostu ciekawiło mnie to jak on miał, ale nie zamierzałam naciskać.
- Nie do twarzy ci we łzach – zmienił szybko temat, podnosząc się z ławki. - Chodź, zapalimy.
Pokiwałam głową, odchodząc kawałek od stolika. Usiadłam na ziemi nie przejmując się pobrudzeniem ukochanego dresu, a następnie przejęłam jednego papierosa z jego paczki. Chłopak nachylił się nade mną, otaczając dłońmi końcówkę, a następnie podpalił ją zapalniczką. I tylko przez krótką chwilę dane mi było napawać się pięknem tęczówek Aidena. Z bliska ich głębia wydawała się jeszcze większa, a iskra odbijająca się w ich wnętrzu nadawała im życia. Były nieziemsko piękne.
Speszona jego bliskością, zwróciłam uwagę na papierosa, zaciągając się nim, gdy zaczął się żarzyć. Przymknęłam oczy oraz odchyliłam głowę w tył na przyjemne uczucie nikotyny. Choć wiedziałam, że to gówno mnie kiedyś zabije, za nic w świecie nie chciałam tego odkładać, tylko dzięki fajkom, mogłam się szybko uspokoić.
- Od dawna palisz? - zapytał, wypuszczając dym z ust.
On, ja, piękne miejsce. Nie spodziewałam się, że będzie to tak miłe połączenie.
- Będzie jakoś z dwa lata – odpowiedziałam, przykładając papierosa do ust.
Siedzieliśmy w ciszy do chwili, gdy skończyła nam się używka. A następnie sięgnęliśmy po następna. I znów kolejną, z tą zmianą, że przegadaliśmy wspólnie prawie całą paczkę. Nigdy przedtem nie pomyślałabym, że Aiden miał tyle sobą do zaoferowania. Chociaż często wtrącał w słowa swoje wredne przycinki, potrafił mnie rozbawić i sprawić, bym zapomniała o problemach. Przynajmniej na chwilę.
- Farah ma dobry gust skoro, zaczęła się z tobą przyjaźnić – podsumowałam naszą niemalże pół godzinną pogawędkę.
- To samo mogę powiedzieć o tobie – skinął głową.
Nie chciałam wracać do domu, ale było grubo po drugiej w nocy, a na dodatek zapomniałam wysłać wiadomość do mamy. Bałam się, że zorientuje się, iż nie było mnie tyle w domu.
- Niestety muszę się już zbierać – uderzyłam o uda, podnosząc się.
Było mi żal porzucania tej nocy we wspomnienie, pragnęłam, by trwała jeszcze, ale coś czułam, że jest to naprawdę odpowiedni czas na powrót do domu. I tak miałam wstać niewyspana, ale przydałoby mi się choć trochę snu dłużej.
- Podwiozę cię – powiedział po czym, wyrzucając śmieci do kosza, zaczęliśmy schodzić z góry.
Droga powrotna była równie relaksująca co wcześniej, dlatego zrobiło mi się przykro, gdy zatrzymaliśmy się niedaleko mojego domu. Na całe szczęście wszystkie światła były zgaszone co nieco mnie uspokajało.
- Dziękuję za dzisiaj – uśmiechnęłam się niepewnie, unosząc wzrok na twarz Aidena.
On również przyglądał mi się z uniesionymi kącikami ust, skanując moją twarz cal po calu.
- Przyjemność po mojej stronie – odpowiedział.
W tamtej chwili uderzyła w nas niewielka fala wiatru, która zwiała mi kosmyk włosów na twarz. Nim zdążyłam zareagować Brewer, odgarnął mi je za ucho, muskając przy tym skórę mojej szyi. Speszona, spojrzałam na buty. Sama nie wiedziałam jak mam się zachować w takiej sytuacji, w końcu nie mieliśmy w zwyczaju się do siebie zbliżać. Nie było w tym nic dziwnego, nie byliśmy dla siebie nawet przyjaciółmi, a dopiero kimś więcej. I tak mieliśmy zapomnieć.
- Czyli... - zaczęłam ponownie zwracając twarz do góry. Uśmiechnęłam się smutno na myśl o dokończeniu pytania. - Zapominamy, tak?
- Czyli zapominamy – skinął głową, a po chwili dodał słowa, na które moje serce momentalnie zadrżało: - kochana Lotto.
Zapamiętał to ze spektaklu...
Chociaż w tamtym momencie naprawdę wierzyłam, że przy kolejnej umowie, zostaniemy nieugięci odrobinę dłużej niż ostatnim razem, szybko przekonałam się, że byłam w błędzie.
A tkwiłam w nim, ponieważ nie umiałam przyznać, że skrycie, zaczęłam dostrzegać coś doprawdy intrygującego w tym zniszczonym chłopaku.
------------------------
Jestem wam niesamowicie wdzięczna za tak szybkie wbijanie kolejnych setek wyświetleń. Nie mogłam wymarzyć sobie lepszych czytelników. Spełniacie moje marzenia. Dziękuję.
Wdzięczna za wszystko <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro