Rozdział 9
- Mam tak wiele, a uczucie do niej pochłania wszystko; mam tak wiele, a bez niej wszystko staje się wszystkim... niczym!
Przewróciłam oczami z irytacją, gdy Elvis grający Wertera ponownie, pomylił tekst. Od ponad pieprzonej godziny w kółko powtarzaliśmy te same kwestie tylko po to, aby zagrać je w końcu w prawidłowy sposób.
Minął tydzień od moich urodzin, choć przez próby czułam się jakby upłynął co najmniej kolejny miesiąc. Nie spodziewałam dostania roli, cóż, nawet nie zgłaszałam do niej swoich chęci. Pan Torres osobiście poprosił mnie o zagranie Lotty w szkolnym przedstawieniu, które w tym roku przedstawiało tragedię Goethego „Cierpienia młodego Wertera", tłumacząc, iż według niego idealnie pasuję na tę posadę. A czy mi zostało coś innego niż zgoda?
Do wystąpienia nie zostało nam za wiele czasu, już w przyszły wtorek mieliśmy ukazać sztukę przed całym liceum. I chociaż ja nie miałam problemu ze swoim zadaniem, Elvis zdecydowanie nie był dobrym aktorem. Bardzo działały mi na nerwy jego ciągłe pomyłki oraz jąkanie podczas wymawiania kwestii. Nienawidziłam, gdy czyjeś błędy wpływały również i na moją pracę, a w tym wypadku bez jego gotowości nie byłam w stanie nic ugrać.
- Dobrze, moi mili – zaczął spokojnie pan Torres, który odpowiadał za szkolny teatrzyk. Mimo pozorów, widziałam, że jego również drażnią błędy popełniane przez chłopaka. - Na dzisiaj to wszystko, zapraszam serdecznie jutro po ostatniej godzinie lekcyjnej. Bardzo proszę o wyuczenie się swoich kwestii, nie ma miejsca na błędy. Trzymam za was wszystkich mocno kciuki, nie spóźnijcie się.
Oprócz osób występujących na scenie, za całym przedsięwzięciem stała jeszcze masa osób. Ci odpowiadający za muzykę, oświetlenie, kostiumy, i wiele, wiele innych spraw. Wszyscy byli już widocznie zmęczeni prawie trzy godzinną próbą.
Odetchnęłam z ulgą, rozluźniając spięte mięśnie, kierując się w stronę zejścia ze sceny. Niestety nie zrobiłam nawet dwóch pełnych kroków, gdy zatrzymał mnie głos nauczyciela:
- Madeline, pozwól na chwilę.
Wolnym krokiem podeszłam do mężczyzny, jego twarz skalana była licznymi zmarszczkami, które jakby nie patrzeć pasowały do okrągłych okularów i posiwiałych włosów.
- Wypadłaś dzisiaj naprawdę świetnie – uśmiechnęłam się z wdzięcznością. - Nie myślałaś może nieco poważniej nad aktorstwem?
Zaśmiałam się. Ja i aktorstwo? Może w udawaniu chorej przed mamą, gdy nie chciało mi się iść do szkoły, dobrze mi wychodziło, ale moje zdolności kończyły się właśnie na tym. Fakt, lubiłam stać na scenie, gdy wzrok wszystkich zebranych wokół, utkwiony był tylko i wyłącznie we mnie, ale to nie oznaczało, że wiązałam z tym przyszłość. Tak naprawdę jeszcze z niczym jej nie wiązałam.
- Nie, panie Torres, raczej nie myślałam nad zostaniem aktorką – odpowiedziałam.
Mężczyzna patrzył na mnie jeszcze zaledwie kilka sekund, a potem zwrócił się w stronę biurka, na którym leżała sterta porozrzucanych scenariuszy i wyciągnął z niej jakąś kartkę.
- Pomyślałem, że możesz mieć duże szansę – wystawił ją w moją stronę, po czym przejęłam papier, czytając napisy. - Bardzo dobrze sprawdzasz się na scenie, szybko zapamiętujesz kwestię i łatwo się z tobą pracuje. Jesteś w tym taka szczera i prawdziwa, na pewno mogłabyś wysoko zdjęć.
Jak się okazało owa kartka była niejakim ogłoszeniem konkursu aktorskiego organizowanym przez samo Juilliard School. Dość zszokowała mnie oferta zaproponowana przez Torresa, w końcu nie grałam profesjonalnie, czasami uczestniczyłam w jakiś przedstawieniach, gdy zostałam o to poproszona. Z resztą nie byłam do końca przekonana, czy był to dobry pomysł skoro nawet nie interesowałam się aktorstwem. Choć patrząc na to z innej strony... mogłaby być to życiowa szansa. Nagrodą było pewne miejsce na studiach aktorskich. W pieprzonym Nowym Jorku.
Spojrzałam na mężczyznę nie do końca biorąc na poważnie to co mi oferował. Do tej pory głębiej nie zastanawiałam się nad swoją przyszłością, nie lubiłam o tym myśleć. Wszyscy wokół mieli już chociażby namiastkę pomysłu nad kontynuacją swojego życia po liceum, lecz w mojej głowie widniała pustka. Mama bardzo nalegała, bym udała się na studia prawnicze, chciała, abym w przyszłości mogła przejąć jej posadę w kancelarii. Mimo to nie do końca byłam do tego przekonana. Nie widziałam się jako adwokat, czy ktoś kto miał zajmować się czymś tak ważnym. Jako lekarka również nie, obie te rzeczy mnie odrażały. Kiedyś myślałam nad czymś związanym ze sportem, jak jazda konna czy instruktor sztuk walki, jednakże szybko porzuciłam te pomysły. Agatha powtarzała, że na czymś takim nie zbuduje kariery.
- Pan mówi na poważnie? - zapytałam tak jakby zaraz miał mi powiedzieć, że był to jedynie głupi żart.
- Jestem absolutnie poważny – uśmiechnął się. - Uwierz, że nie tylko na mnie zrobiłaś ogromne wrażenie.
Czy faktycznie mogłam być w tym tak dobra jak to przedstawiał?
- Ja... Sama nie wiem co mam teraz zrobić – zakłopotana podrapałam się po tyle głowy. - To chyba nie jest najlepszy pomysł, aktorstwo to raczej nie moja bajka, ale dziękuję za wiarę.
Spostrzegłam jak iskra nadziei ulotniła się z oczu pana Torresa. Widocznie liczył na moją zgodę, ale ja naprawdę nie sądziłam, że byłby to dobry pomysł.
- Rozumiem, nie będę nalegał, ale proszę zastanów się jeszcze nad tym – uśmiechnął się tak jak, gdyby miałoby to wpłynąć na moją decyzję. - Porozmawiaj z przyjaciółmi, może oni ci doradzą co zrobić. W razie, gdybyś zmieniła decyzje, przyjdź z tym do mnie.
Skinęłam głową na zgodę i, skierowałam się w stronę schodków, skrytych za kurtyną. Na widowni czekała na mnie Farah, która w zaparte, pragnęła oglądać każdą z moich prób.
- Dzięki, że zaczekałaś – powiedziałam, chowając kartkę, którą dał mi pan Torres do torby. - Nie chciałoby mi się wracać autobusami po tym wszystkim, wypociny Elvisa są strasznie męczące.
Brunetka podskoczyła z siedzenia, klepiąc dłońmi o swoje uda. Kiwnęła głową w stronę torby, a ja już wiedziałam, że nie ukryje przed nią propozycji, którą otrzymałam.
- A to co?
Odetchnęłam głośno, nie chciałam jej tego pokazywać. Starałaby się mnie przekonać, a ja nie byłam tego pewna. Z resztą Agatha w życiu nie pochwaliłaby mojej decyzji.
- Moja torba – mruknęłam.
- Oh, nie wygłupiaj się. Co do niej schowałaś?
- Picie, książki, jakieś kosmetyki...
- Dawaj to!
Po chwili dziewczyna rzuciła się na mnie, próbując wygrzebać z niej ogłoszenie.
- Dobra! Powiem ci tylko zostaw mnie – stwierdziłam, że nie było sensu dłużej stawiać oporu. Tak czy siak w końcu, by się dowiedziała.
- A więc słucham – wygładziła swoje długie włosy, popychając drzwi znajdujące się u szczytu schodów, wychodząc jako pierwsza.
- Pan Torres zaproponował mi udział w konkursie aktorskim – podałam kartkę przyjaciółce, patrząc jak wczytuje się w tekst. - Mówi, że mogłaby to być dobra szansa, ale jakoś nie jestem do tego przekona...
- Studia w Juilliard, o kurwa! - wrzasnęła Farah na cały korytarz. Na całe szczęście oprócz nas nie znajdował się tam nikt więcej.
- A mogłabyś trochę ciszej? - zapytałam z przesłodzonym uśmiechem.
Nie chciałam, by ktokolwiek więcej o tym usłyszał. Nie traktowałam tego na poważnie. Ba! Nie brałam tego nawet pod uwagę, jedynie przez chwilę myśl o spróbowaniu swoich sił, przemknęła mi przez głowę, lecz był to jedynie ułamek sekundy. Stwierdziłam, że to po prostu nie ma sensu, aktorstwo od nigdy mnie nie interesowało, poza tym mama byłaby mną rozczarowana. Tak bardzo liczyła, że pójdę w jej ślady.
- I ty się jeszcze zastanawiasz?! - ekscytacja Farah była zdecydowanie zbyt wielka jak na obecną sytuację. Przejęłam od niej kartkę, ponownie upychając ją do torby. - Stara, musisz spróbować.
- Nie – ukróciłam temat.
- Co?
- No nie – powtórzyłam, gdy ta zatrzymała się w miejscu ze zdziwioną miną. - Nie spróbuję, nawet nie lubię aktorstwa.
Farah zaczęła się śmiać co, działało mi na nerwy. Chciałam już tylko wrócić do domu i pójść spać. Nie zamierzałam kłócić się o coś, co było już skończone i wyrzucone w kąt.
- Ale to życiowa szansa! - gestykulowała rękoma, dorównując mi kroku. - Co ci szkodzi zaryzykować?! A masz ci los, może się uda, Maddie! Wiesz jak bardzo, by ci to pomogło?
Skręciłam w prawo, wychodząc na główny korytarz. Jedną dłonią zaczęłam nakładać na siebie płaszcz, a drugą podtrzymywałam torbę.
- Przecież wiem – odpowiedziałam. - Ale sama zdajesz sobie sprawę z tego co by powiedziała na to Agatha. W życiu się nie zgodzi.
- Ah, czyli od teraz potrzebujesz na wszystko zgody? - zapytała podchwytliwie. - To czemu nie pytasz, gdy idziesz z nami pić? Albo kiedy wychodzisz z domu wiedząc, że wrócisz do niego dopiero następnego dnia? - musiałam zaciskać dłonie w pięści, by móc się opanować. Farah była jedną z niewielu osób, które potrafiły zapanować nad moją agresją, ale była również tą, która umiała wzbudzić ją najbardziej. - To twoje życie, Maddie. Nie możesz męczyć się kilka lat na studiach, które w ogóle cię nie interesują.
- A kto powiedział, że aktorstwo mnie interesuje?
- Bo widziałam jaka jesteś na scenie. Wyglądasz jakbyś robiła coś co kochasz, wykułaś cały scenariusz w pieprzone trzy dni!
Przewróciłam oczami na smęty przyjaciółki. Fakt, może odpowiadało mi miejsce na scenie, gdzie znajdowałam się w centrum uwagi, ale czy faktycznie było to, aż tak silne uczucie, bym brnęła w ten temat dalej?
- Po prostu mam dobrą pamięć – bąknęłam, wychodząc ze szkoły. Następnie skierowałam się do mazdy brunetki.
- Ty próbujesz oszukać mnie, czy siebie? - zaśmiała się. - Nie pamiętasz nawet, kiedy urodziny ma Cosmo, a wmawiasz mi takie bzdury. No proszę ja ciebie, kogo jak kogo, ale mnie?
Parsknęłam śmiechem, oczywiście, że pamiętałam, kiedy obchodził urodziny.
- Dwudziestego maja – odpowiedziałam dumna i pewna swojego.
- Dwudziesty drugi – zaśmiała się głośno. - Widzisz?
- Oj, zawsze mi się to myli – machnęłam ręką, zajmując miejsce pasażera.
Rzuciłam torbę na tylne siedzenia, lecz po chwili usłyszałam ciche jęknięcie. Podskoczyłam wystraszona, obracając się w tył, a gdy dostrzegłam Brewera, myślałam, że sama przyłożę sobie tą torbą. Jedyne czego pragnęłam to spokój i odpoczynek, a widząc go w aucie przyjaciółki już wiedziałam, że tak owych nie zaznam.
- Czy możesz mi powiedzieć co on do cholery tutaj robi? - uniosłam się, gdy wyraźnie ucieszona Farah wsiadła za kierownicę.
- Chyba siedzi, nie?
- To nie jest, kurwa zabawne – wycelowałam w nią palcem.
Spojrzałam zirytowana w przednie lusterko, a widok uśmiechniętego Aidena, zdenerwował mnie jeszcze bardziej.
- Może jakieś „hej"? - zapytał, a ja spojrzeniem wymierzyłam w niego grzmoty.
- Do widzenia – mruknęłam pod nosem.
Nie miałam pojęcia co ten pajac robił w samochodzie mojej przyjaciółki, ale nie był to zadowalający widok. Od naszego ostatniego spotkania minął równo tydzień i wcale z tego powodu nie płakałam. Chociaż parę razy przyłapywałam się na myśleniu o tym co może aktualnie robić lub, czy nadal pisał z Farah, szybko wyrzucałam to z głowy. Moje życie było dobre, gdy nie było go w pobliżu. Szkoda tylko, że w ostatnim czasie pojawiał się w nim częściej niż bym tego chciała.
- Podrzucimy po drodze Aidena na trening – napomniała brunetka.
Przymknęłam oczy, gdy w radiu zaczęły grać pierwsze melodie enough for you Olivii Rodrigo, uwielbiałam jej twórczość, więc chociaż muzyka mi sprzyjała.
Farah ruszyła z parkingu co chwila zerkając na Aidena, odbijającego się w przednim lusterku. Ciągle ze sobą rozmawiali, lecz ja starałam się udawać, że po prostu tego nie słyszę. Jedyne co wyłapałam to to, że Brewer trenował boks od kilku dobrych lat. Zaciekawiło mnie to, iż sama kiedyś się tym interesowałam.
- Ile dokładnie trenujesz? - wcięłam się w zdanie przyjaciółce, lecz nie wyglądała jakby ją to zdenerwowało.
- Od trzech lat – odpowiedział spokojnie.
W mojej głowie narodziła się pewna myśl. Skoro i tak plan na mój odpoczynek był już zrujnowany (oczywiście była w tym wina Brewera bo po chociażby jednej sekundzie w jego towarzystwie dostawałam szału) to, dlaczego miałam nie wykorzystać danej mi szansy?
- Mogłybyśmy przyjść? - po chwili usłyszałam jak Farah zaczęła się krztusić.
Przyjaciółka posyłała mi zdziwione spojrzenia, co raz przeskakując wzrokiem to z ulicy, to na mnie, a Aiden był... po prostu skołowany. Mimo to nie odczytałam z jego miny nic co by świadczyło, że mój pomysł mu nie odpowiadał.
- Aż tak bardzo chcesz zobaczyć mnie bez ubrań? Wystarczyło pop...
- Chcę spróbować – ukróciłam durny żart jednym spojrzeniem.
Tym razem brunetka zaczęła się po prostu śmiać. Tego dnia naprawdę chciała nabawić się siników i jeżeli miała zamiar ciągnąć te drwiny przez jeszcze dłuższy czas, poprzysięgłam sobie, że je dostanie.
- A ty niby od kiedy taka sportowa się zrobiłaś? - zażartowała.
- To ty jesteś tą bardziej leniwą, pamiętaj o tym – puściłam jej oczko na co fuknęła.
Aiden przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, lecz w końcu wydusił:
- Myślę, że mój trener nie będzie miał nic przeciwko, więc zapraszam.
Skinęłam głową z uśmiechem lekkiej ekscytacji na ustach. Chociaż towarzystwo, w którym miałam spędzić najbliższy czas nie do końca mi odpowiadało, tak nie mogłam doczekać się treningu. Co prawda pobudził się we mnie lekki stres, nigdy wcześniej nie miałam na sobie nawet rękawic, a co dopiero pomyśleć o poważnej lekcji.
Droga niesamowicie mi się dłużyła, lecz gdy w końcu zatrzymaliśmy się przed dość sporym budynkiem. Cały zbudowany był z pomarańczowych cegłówek, które wyglądem świadczyły o swoich latach. Z nielicznych okien przebijały się światła oraz kawałek sali, choć z początku dostrzegłam tylko namiastkę recepcji i pewien korytarz.
- Następnym razem uważaj, gdzie nią rzucasz – zażartował Aiden, podając mi torebkę.
Wysiadłam z auta, a po tym jak chłopak wyciągnął z bagażnika sportową torbę, ruszyliśmy razem do wejścia.
- Nie mogę się doczekać, aż obejrzę ten cyrk – klasnęła w dłonie Farah na co już się nie powstrzymując, przyłożyłam jej w plecy.
- Cyrk to ty masz na co dzień w domu – burknęłam. - I przestań mnie denerwować bo dzisiaj przechodzisz samą siebie.
Brunetka zachichotała pod nosem, widocznie sycąc się moją złością, ale postanowiłam to zignorować. Kiedy Brewer przytrzymał mi drzwi, weszłam do środka. I chociaż był to naprawdę niewielki gest, doceniłam to. Bardzo lubiłam zauważać tak niewielkie i na pozór mało znaczące rzeczy.
- Siema, Nick – przeniosłam wzrok na średniego wzrostu bruneta, siedzącego za wyspą recepcji.
Na moje oko był może w wieku Brewera.
- Enrico już na ciebie czeka – chłopak uścisnął dłoń Aidena, a jego uwaga spadła na mnie oraz Farah. - A te dwie panie to zapowiedziane?
Aiden spojrzał to na mnie to na moją przyjaciółkę zadziornie się po tym, uśmiechając.
- Na gapę – odparł, odbierając kluczyk do szatni. - Ale nie będą sprawiały kłopotów. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Przechodząc obok niejakiego Nicka, pomachałam mu i ruszyłam za Brewerem. Nie szliśmy długo, gdy zatrzymał się przed rozdrożem prowadzącym do szatni damskiej oraz męskiej.
- Idź się w coś przebrać, zwiąż włosy i zaczekaj na mnie tutaj – nim zdążył odejść, zatrzymałam go:
- A ty myślisz, że ja planowałam, że tu będę? Nie mam nic na zmianę.
Chłopak przewrócił oczami, lecz od razu zaczął grzebać w swojej torbie. Po chwili wyjął z niej koszulkę, którą mi wręczył. Był to zwykły, czarny T-shirt, ale mimo to skrzywiłam się. Nie uśmiechało mi się ubierać jego ciuchy, ale najwidoczniej nie miałam innego wyjścia.
- Mam nadzieję, że nie jest przepocona – jęknęłam, odwracając się w stronę szatni.
- Tygodniowa – zaśmiał się. - Z myślą o tobie.
Po odnalezieniu swojej szafki, otworzyłam ją i zaczęłam upychanie płaszcza, z którym zawsze miałam problem. Farah w tym czasie siedziała obok, szperając w telefonie.
- Muszę to nagrać bo nikt mi nie uwierzy – rzuciła.
- Chyba to samo zrobię z tobą – mruknęłam, zdejmując sweter. - Bo jak im mówię, że masz jakieś problemy z głową to faktycznie nikt nie dowierza.
Dziewczyna fuknęła pod nosem, lecz poczułam satysfakcję, kochałam jej dopiekać, a tak się składało, że byłam w tym naprawdę dobra. Nałożyłam na siebie o wiele za dużą bluzkę, a gdy to uczyniłam momentalnie zalała mnie woń perfum Aidena. Lubiłam je, wymieszane z zapachem dymu papierosowego, stanowiły naprawdę ładną kombinację.
Podeszłam do lustra, zbierając włosy w wysoką kitkę. Rzadko kiedy związywałam włosy, a nawet jeżeli do tego dochodziło to zazwyczaj nie odsłaniałam uszu. Nie lubiłam swojego kształtu twarzy, więc starałam się schować go pod kosmykami.
Włożyłam do szafki torebkę, a następnie trzasnęłam nią i zamknęłam na kluczyk. Tuż po chwili stałam oparta o ścianę, czekając na Aidena.
Kiedy wyłonił się zza drzwi zeskanował mnie wzrokiem. On również wyglądał lekko inaczej: podarty sweter wymienił na obciskającą jego ciało, ciemną koszulkę, a za jeansy włożył krótkie spodenki, pod którymi ubrał legginsy.
- Gotowa? - zapytał na co, skinęłam głową, uśmiechnięta.
We trójkę ruszyliśmy środkowym korytarzem, a już za drzwiami wyłoniła się główna sala ze sprzętem. Po prawo widniał duży ring, a po lewej stronie ustawione zostały wszelkie maszyny, ciężary czy taśmy ułatwiające ćwiczenia. Pozbyłam się obuwia i podążyłam śladem Aidena, który skierował się w stronę ringu, przy którym stał jakiś mężczyzna. Miał ciemniejszą karnację, dobrze zbudowaną sylwetkę oraz zero włosów na głowie. Jakby się lepiej zastanowić wyglądał jak typowy trener, którym zapewne był.
- Pięć minut spóźnienia – powiedział, gdy się zbliżyliśmy. - Dwadzieścia pompek i będziemy kwita.
Niepewnie spojrzałam na Aidena, który jedynie się uśmiechał. Nie odpowiedział na pouczenie, zamiast tego objął moje ramiona, przysuwając mnie nieco bliżej ciemnoskórego.
- Bądź wyrozumiały, Erico – mruknął. - Mamy dzisiaj gościa. To Maddie, chciałaby nieco zaznać adrenaliny.
Mężczyzna uważnie zeskanował mnie od stóp po sam czubek głowy, nie wyglądał przyjaźnie. Dawał wrażenie zirytowanego spóźnieniem i kolejnym obowiązkiem, którym byłam ja.
- Sądzisz, że da radę? - zadał pytanie jakby nie dowierzał w moją sprawność fizyczną.
- Są...
- Oczywiście, że dam – wtrąciłam się pewna siebie na co Erico uniósł brew. - Niech mnie pan nie skreśla, zapewniam, że nie ma rzeczy, z którą sobie nie poradzę.
Mężczyzna zaśmiał się, lecz nic więcej do mnie nie powiedział. Polecił jedynie Aidenowi, aby przeprowadził rozgrzewkę.
I chociaż naprawdę starałam się nie tracić oddechu, po dziesięciu minutach biegu oraz ćwiczeń, sapałam jak mops. Niestety kiedyś musiał wyjść mój brak kondycji.
- Już wymiękasz – zaśmiał się, rozciągając ramiona.
- Po prostu się... wentyluje – uniosłam wysoko podbródek, powtarzając jego ruchy.
Po rozgrzewce udaliśmy się do niewielkiego stolika, na którym leżały dwie pary rękawic: czarne oraz różowe. Chłopak chwycił leżące wokół niego... bandaże? Nie miałam pojęcia do czego służą, lecz po ich zabraniu spojrzał w moją stronę i kiwnął głową.
- Ręce – wystawił dłonie w oczekiwaniu na moje.
Posłusznie mu je podałam, a on zaczął obwiązywać je bandażami.
- Po co mi je bandażujesz? - zapytałam skołowana, a moje pytanie wywołało uśmiech na twarzy Aidena.
- To nie bandaże, głupku. To owijki, żebyś sobie nie otarła dłoni – wyjaśnił.
Poruszyłam palcami, gdy cała moja ręka została usztywniona. Następnie powoli wsunął mi na nią rękawicę i zapiął rzep.
- I jak? - zapytał z dumą patrząc na to co stworzył.
Pokiwałam głową, obracając dłonie.
- Fajnie – mruknęłam.
Farah siedziała pod jedną ze ścian z telefonem, wycelowanym w moją stronę. Wystawiłam ku niej język, podchodząc do Aidena, który stał na macie.
- Zaczniemy od podstaw – powiedział skupiając się na mojej twarzy.
To było tak bardzo abstrakcyjne, że znajdowałam się w takiej sytuacji. Kilka tygodni temu byłoby to dla mnie nie do pomyślenia, a teraz odbywałam trening boksu z chłopakiem, którego miałam nigdy więcej nie ujrzeć.
- Rozszerz lekko nogi, słabszą wystaw do przodu – polecił, robiąc dokładnie to samo. - Dobrze, teraz unieś ręce na wysokości twarzy, łokcie trzymaj blisko siebie.
Wykonywałam po kolei każde z jego poleceń, poświęcając temu maksimum uwagi. Przez moment nie słyszałam już rozmów innych osób na siłowni, ani melodii piosenki lecącej z głośników. Chciałam jak najlepiej wykonać powierzone mi zadanie.
Aiden powolnym krokiem ruszył w moją stronę, zatrzymując się tuż za mną.
- Mogę? - wzdrygnęłam się na powiew ciepła koło mojego ucha, lecz skinęłam głową na znak zgody.
Chłopak chwycił za moją prawą dłoń, a drugą złapał za talię.
- Teraz poćwiczymy ciosy, na początku pokaże ci jak to zrobić, a później spróbujesz sama – mówił spokojnym głosem.
Już po chwili trzymając moją dłoń, zamachnął nią ,a ciało obrócił drugą ręką, kontrolując jego ruch. Powtórzył to jeszcze kilka razy, a następnie poczułam jak się odsuwa. Zawsze to czułam. Jego obecność osaczała niczym sidła, a zapach tworzył pewnego rodzaju pułapkę.
- Najważniejsza jest dobra koordynacja ruchowa oraz skupienie. Poćwicz dokładnie to samo na worku, a ja będę z Enrico na ringu – posłał mi oczko, a po tym się odwrócił.
Dobra, Madeline, to nic skomplikowanego – powtarzałam w głowie, przywołując to w jaki sposób uczył mnie tego Aiden.
Stanęłam przed workiem pokracznie w niego, uderzając. Czułam się jak największa ofiara losu, ale na całe szczęście nikt nie zwracał na to uwagi.
Powtarzałam czynności przez następny kwadrans, zmieniając ręce, którymi zadawałam ciosy, aż nagle spostrzegłam czyjąś obecność obok. Odgarnęłam nachodzące na oczy włosy, by przyjrzeć mu się lepiej. Był to wyższy chłopak o ciemnej skórze i bujnych, czarnych włosach. Skanował mnie wzrokiem z uniesionymi do góry kącikami ust.
- Pomóc? - zapytał uprzejmie.
Nieco się speszyłam, myślałam, że nie idzie mi, aż tak źle bym potrzebowała pomocy, ale nie odmówiłam.
- Pewnie – uśmiechnęłam się. - Jeszcze nie do końca to wszystko ogarniam.
Chłopak podszedł do mnie i tak jak zrobił to wcześniej Aiden, chwycił za talię. Z tą różnicą, że on nie zapytał o zgodę. Nie czułam się z tym do końca komfortowo, ale postanowiłam nic nie mówić.
- Każdy kiedyś zaczynał – kontynuował. - Spróbuj robić to nieco dynamiczniej, w ten sposób.
Kiedy wycelowałam w worek, nieznajomy obrócił szybko moje ciało w bok. Może faktycznie się do tego nie nadawałam? To wszystko wymagało zdecydowanie zbyt wiele jak na moją mierną kondycję.
- Swoją drogą, jestem Kian – uścisnął moją dłoń.
- Maddie.
Po tym nagle usłyszałam huk dochodzący z ringu. Obejrzałam się, a kiedy dostrzegłam Aidena leżącego na macie, zebrało mi się na śmiech.
- Błagam, Brewer, skup się! - krzyknął Enrico.
Chłopak podpierając się na dłoniach w końcu wstał, a pierwszym na co spojrzał byłam ja. Już nie ukrywałam tego jak bardzo bawiła mnie ta sytuacja, więc po prostu zaczęłam się śmiać.
- Do śmiechu ci? - warknął Brewer. - W takim razie zapraszam, pokażesz co umiesz.
Po raz ostatni uśmiechnęłam się do Kiana, a następnie podeszłam do ringu. Wspięłam się i już po chwili stałam naprzeciwko chłopaka.
- To wyzwanie?
- Owszem.
Zaśmiałam się.
- Już ci kiedyś mówiłam, że nie przegrywam – powiedziałam, podchodząc do niego.
- A ja ci radziłem, byś nie była tego taka pewna – odpowiedział z uśmiechem.
Po chwili Aiden odsunął się ode mnie sprawnie, ściągając z dłoni rękawice, wymieniając je na tarczę.
- W takim razie – kiwnął głową. - Pokaż na co cię stać.
Mimo wstępnych oporów, zaczęłam podskakiwać w jego stronę. I kiedy już wycelowałam oraz zamachnęłam dłoń, ten niespodziewanie się odsunął przez co poleciałam do przodu o mało się nie wywracając.
- Nieźle – cmoknął pod nosem. - Próbuj dalej.
Nie lubiłam przegrywać i nie robiłam tego za często. Mimo wszystko, gdy coś w końcu mi nie wychodziło szybko się denerwowałam i traciłam cierpliwość. Dlatego też nie przejmując się nietrafieniem, ponownie na niego ruszyłam, lecz tym razem postanowiłam użyć nogi.
- Hej! Hej! - Aiden krzyknął, śmiejąc się. - W boksie nie używamy nóg.
Skinęłam głową i wykorzystując jego nieuwagę, wymierzyłam cios, którym o dziwo trafiłam w tarczę. Tym razem to ja z dumą uniosłam głowę, co widocznie podburzyło wyolbrzymione ego chłopaka.
Gdyby ktoś kilka godzin temu, powiedziałby mi, że tak właśnie spędzę resztę tego dnia i będzie to naprawdę przyjemna jego część, wyśmiałabym go. Nie ukrywałam braku sympatii do Aidena, lecz kiedy zamiast bycia złym chłopakiem, stawał się tym o dobrym spojrzeniu i serdecznym uśmiechu, miałam ochotę być przy nim. Co prawda z tyłu głowy nadal widniał mi obraz tego wszystkiego co mi zrobił. Ten cały szantaż oraz podduszanie, nie umiałam o tym zapomnieć. Bardzo bym chciała przestać myśleć o tych sytuacjach za każdym razem, gdy patrzyłam w jego oczy.
Koniec końców poddałam się, byłam tak zmęczona uganianiem się po ringu za Aidenem, że o mało się nie udusiłam.
- Nigdy, kurwa więcej – sapnęłam do Farah, siadając obok niej na podłodze, spuszczając uwięzione ręce w rękawicach wzdłuż ciała.
Brunetka jedynie spojrzała na mnie kątem oka, uśmiechając się zaledwie sekundę. I już po tej reakcji coś mi nie grało, lecz nie do końca wiedziałam co. Nie przypominałam sobie, abym zrobiła coś co by jej podpadło.
- Wracajmy do domu, jestem zmęczona – mruknęła, podnosząc się z maty. Już po chwili zniknęła za drzwiami.
Byłam skołowana, nie miałam pojęcia co wywołało tą reakcję, ale mój humor był zdecydowanie zbyt dobry humor, by się tym przejmować. Nie pierwszy i nie ostatni raz Farah miewała zmiany w nastroju, już dawno powinnam była do tego przywyknąć.
- A tej co? - zapytał Aiden schylając się do moich dłoni. Chwycił jedną po czym, zaczął odpinać rzep rękawicy.
- Nie mam pojęcia – wzruszyłam ramionami. - Swoją drogą, nieźle. Aiden Brewer przede mną klęka? Niech mi to w CV zapiszą – zażartowałam.
Chłopak zareagował śmiechem. Po kilku minutach moje dłonie w końcu zostały uwolnione. Były lekko obolałe, ale nie przeszkadzało mi to. Miałam naprawdę dobry dzień, a ból był tego istnym dowodem.
I kiedy popychałam już drzwi, by wyjść na korytarz, zatrzymał mnie głos Brewera:
- Maddie – spojrzałam pytająco na jego twarz. Jak zwykle nie wyrażała żadnych emocji, lecz widziałam cień czegoś co przeplatało się w jego oczach. - Możemy porozmawiać na zewnątrz?
- Pewnie – uśmiechnęłam się i, wyszłam z sali.
Postanowiłam nie przebierać się w sweter, narzuciłam na siebie jedynie bluzę oraz płaszcz. Włosy również zostawiłam upięte, choć teraz były już w o wiele gorszym stanie niż pierwotnie.
Kilka razy rozejrzałam się po szatni, lecz nigdzie nie dostrzegłam przyjaciółki ani jej rzeczy. Najwidoczniej musiała udać się już do auta.
Przed wyjściem wyciągnęłam z płaszcza paczkę papierosów wraz z zapalniczką, by czekając na Aidena, zapalić. Odpaliłam końcówkę i z przyjemnością się zaciągnęłam. Niestety papierosy były kolejnym czynnikiem, dlaczego nie mogłabym regularnie uprawiać sportu. Miałam dwa wyjścia: rzucić i trenować lub nie trenować i nie rzucać. Bez dwóch zdań wybierałam drugą opcję.
Nie musiałam długo czekać, już pięć minut później usłyszałam za sobą charakterystyczne kroki bruneta. Wiedziałam, że to był on, nie dało się go pomylić z nikim innym. Chłopak stanął tuż obok mnie i również wyjął paczkę fajek. Już po chwili paliliśmy wspólnie w nieprzerywanej niczym ciszy. Niebo było ciemne, lecz wypełnione gwiazdami, a wiatr delikatny, dzięki czemu chłód nie doskwierał.
- O czym chciałeś porozmawiać? - zapytałam niesiona ciekawością.
Nie miałam pojęcia o czym chciałby mi powiedzieć. W końcu nie mieliśmy ze sobą wspólnych tematów, praktycznie się nie znaliśmy.
- Nie przeproszę cię, bo nie jestem osobą, która to robi, ale... - zaczął powoli. Zainteresował mnie już samym początkiem swojego wyznania, które brzmiało na dość szczere. - Chciałbym się nieco oczyścić. Jeżeli wiesz co mam na myśli. Nie jestem dobrym człowiekiem i zdążyłem się z tym już pogodzić, ale wiem, że nikt nie zasługuję na to co zrobiłem tobie. Zdaję sobie również sprawę, że ostatni pocałunek nie był na miejscu. Nie powinienem tego robić. Sam chciałbym widzieć co mnie do tego popchnęło, i chociaż nie lubię o sobie opowiadać, w tym przypadku wiem, że jestem do tego zmuszony – zrobił krótką pauzę. Postanowiłam nie przerywać mu do samego końca, stwierdziłam, że pozwolenie mu wydusić z siebie wszystkiego co czuł, będzie najlepszym wyjściem. - Może to zabrzmi trochę mrocznie i psychopatycznie, ale lubię patrzeć jak ludzie się boją. W szczególności, gdy boją się mnie. Twój strach był wyjątkowo intrygujący, być może, dlatego, że na co dzień grasz pewną siebie. Tak naprawdę nic mi nie zrobiłaś, a ja wyrządziłem ci wiele krzywdy, ale nie umiałem przestać. Aż do ostatnich dni. Po spędzeniu z tobą czasu po prostu nie umiem już tego robić. Zarzucałem ci strach przed szczerością, ale sam okłamywałem siebie. Wmawiałem sobie, że jesteś kolejną z błahych osób, którymi chwilę się pobawię, a później zapomnę i udam, że nawet nie wiem o ich istnieniu. Przy tobie jest nieco inaczej. Nie jesteś mną przerażona, wręcz przeciwnie. Ciągle się stawiasz i odbijasz moje docinki, a to całkiem przyjemna odmiana. Jesteś pierwszą osobą, która sprawiła, że przestałem czuć radość ze strachu.
Sama nie wiedziałam jak mam zareagować na to wyznanie. Prawda o jego syceniu się strachem była przerażająca i na same słowa, przeszył mnie dreszcz, ale... poniekąd cieszyłam się, że zauważył błąd. Mimo wszystko wciąż żywiłam do niego urazę bo miał rację – nie zasługiwałam na to co mi zgotował nawet jeżeli trwało to tak niewiele czasu.
- Nie liczę na wybaczenie, nawet na to nie zasługuję, ale chcę po prostu zawrzeć pewnego rodzaju, pokój? Nie wchodźmy sobie w drogę, tak będzie po prostu lepiej. Udajmy, że nigdy się nie poznaliśmy.
I w tym oto momencie zostałam postawiona między młotem a kowadłem. Wybaczenie mu byłoby po prostu grzechem, ale nie umiałam udać, że nigdy go nie poznałam. Chaos, który wzbudził na przestrzeni ostatnich tygodni był zbyt wielki, bym mogła go zignorować. Sama jego osoba natomiast zbyt wyraźna.
Chociaż nie powinnam, podjęłam decyzję i miałam nadzieję, że nie stanie się czymś, czego będę żałowała.
- Masz rację – skinęłam głową. - Nie wybaczę ci, na pewno nie od razu, ale nie chcę żywić urazy. Jednak zapomnienie o sobie wydaje się najrozsądniejsze. I przyjmuję przeprosiny.
- To nie są przeprosiny – zaznaczył. - Już mówiłem: ja nie przepraszam.
Uśmiechnęłam się pod nosem, wyciągając w jego stronę dłoń. Nie wierzyłam w to co mówił, w końcu każdy kiedyś musiał przeprosić. Jednakże on naprawdę miał rację.
- A więc zgoda – chłopak uścisnął ją swoją, a po moich plecach przebiegł dreszcz.
- A więc zgoda – odpowiedział szeptem.
I to był moment, w którym zawarłam pakt z samym diabłem, choć wtedy nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, że stał przede mną w całej swojej okazałości.
--------------------------------
Relacja Maddie i Aidena powoli zbacza na inne tory, ale to z pewnością nie jest ich ostatnie spotkanie.
Ta dwójka ma zdecydowanie jeszcze wiele przed sobą.
Wdzięczna za wszystko <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro