Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2


Szorowałam zęby, ruszając się w rytm piosenek Melanie Martinez. Chociaż z całej siły nie znosiłam poniedziałków to za wszelką cenę starałam się robić wszystko, by je sobie jakoś umilić. Tym razem na głośniku wybrzmiewały melodie Mrs. Potato Head.

Po przepłukaniu ust spojrzałam w lustro. Czarny kombinezon, który włożyłam tamtego dnia ładnie opinał moje ciało, a narzucony na to zbyt duży beżowy sweter zapewniał komfort oraz ciepło.

Dokładnie przeskanowałam swoją twarz uznając, że delikatny i dziewczęcy makijaż prezentował się naprawdę dobrze.

Trzymając torbę w ręku zbiegłam pospiesznie po schodach kierując się w stronę drzwi wyjściowych.

Niestety moje chęci co do prawa jazdy wyparowały tak szybko jak tylko się pojawiły czego wynikiem było snucie się po komunikacjach miejskich. Niejednokrotnie rodzice zapewniali mi, że wszelkie koszty dotyczące kursów są na ich głowie, ale nawet to nie zmotywowało mojego leniwego charakteru do podjęcia czegoś w tym temacie. Miałam jednakże nadzieję, że któregoś pięknego słonecznego dnia o poranku pełnym świergotających ptaków, siły nadprzyrodzone obdarzą mnie motywacją, a ja w końcu siądę za kierownicę. I naprawdę wierzyłam, że taki dzień nadejdzie.

W mieszkaniu nie było już nikogo, więc po nałożeniu trampek i zamknięciu drzwi na klucz, zaczęłam iść w stronę przystanku autobusowego.

Wyciągnęłam z torby paczkę papierosów oraz różową zapalniczkę, którą odpaliłam jednego z nich.

Szczerze? Nie byłam dumna, że pale. Szczególnie biorąc pod uwagę mój młody wiek lub to, że zaczęłam regularnie sięgać po fajki już w wieku piętnastu lat. Sama nie zorientowałam się kiedy to jeden wypalony na imprezie zmienił się w kupowanie całej paczki co parę dni. Jednakże nałóg bardzo mi pomagał. Mylne, prawda?

Zaciągnęłam się po raz pierwszy licząc sekundy do nadejścia upragnionej ulgi. Jedenaście. Szłam spokojnie co chwila wkładając papierosa do ust i rozglądając się po jeszcze śpiącej ulicy. Niewiele ludzi przechadzało się z rana po chodnikach, jednakże w niektórych z nich rozpoznałam swoich sąsiadów. Jedni wyruszali właśnie na poranne zakupy, a drudzy wyprowadzali swojego pupila. A mnie skazane było pójście do szkoły.

Jedyne co mnie pocieszało (i martwiło w jednym), że to mój przedostatni rok nauki. Dzieliła mnie zaledwie jeszcze jedna klasa, aby ukończyć szkołę i móc nigdy więcej tam nie wracać. Z jednej strony było to wspaniałe uczucie, ale z drugiej świadomość, że będę musiała w końcu zadecydować o swojej przyszłości mocno napawała mnie niepokojem. Sama nie wiedziałam czy chcę iść w ogóle na studia, a jeżeli tak to gdzie i na jakie. Może spróbować od razu znaleźć jakąś pracę. Wiedziałam, że rodzice, a szczególnie moja mama bardzo napierała na mnie w tej kwestii. Zależało jej na moim dobrym wykształceniu i godnym życiu w przyszłości. Szkoda, że przy tym nie brała pod uwagę tego jak ja się czuję. Pragnęła, abym ukończyła dobrą uczelnie, a później została kimś wysoko postawionym. Prawnikiem, lekarzem, najlepszym psychologiem. Chciała, abym była kimś. A ja? Ja uważałam, że już kimś jestem. Że nie potrzebuje studiów i tego całego gówna, aby zajść wysoko bo to nie one definiują nasz sukces. Uważałam, że wystarczy chcieć, a wszystko stanie się możliwe.

Cieszyłam się jednak, że do nowego rozdziału w moim życiu został jeszcze ponad rok. Nie byłam gotowa na dorosłość i podejmowanie tak ważnych decyzji. Pragnęłam nadal móc cieszyć się moim nastoletnim życiem, czekać do weekendów, aby spędzić je na spotkaniach z moimi przyjaciółmi i... No właśnie. Moi przyjaciele.

Nie byłam w stanie wyobrazić sobie nas wszystkich z dala od siebie. Co prawda Via, Ethan czy Marcus ukończyli już liceum, a wciąż byli blisko, ale to było co innego. Anderson od początków naszej znajomości mówił, że nigdy nie miał w planach dalszej nauki, a jego rodzice nie mieli nic przeciwko. Z resztą brunet i tak mieszkał już na swoim utrzymując się z pracy w barze. Sytuacja Vii była nam wszystkim znajoma, a Ethan robił kilka lat przerwy, by kiedyś również wyjechać na studia.

Opowiadając o strachu dotyczącym rozłąki myślałam głównie o Farah. Bo jak niby dwanaście lat przyjaźni miałoby po prostu wyparować w powietrzu, a my z codziennych spotkań miałyśmy przestać się widywać. Racja, mogłyśmy się odwiedzać, ale czy byłoby to nadal to samo? Byłam przerażona na myśl, że się od siebie oddalimy bo w końcu miałyśmy być dla siebie zawsze i wszędzie.

W Los Angeles, które znajdowało się stosunkowo niedaleko od South Pasadeny było naprawdę wiele ciekawych i interesujących uniwersytetów. I chociaż za wszelką cenę starałam się sobie wmówić, że krótka droga ułatwiłaby nam spotkania, w głębi duszy wiedziałam, że to i tak by nic nie dało. Większość mojego czasu pochłonęłaby nauka oraz ewentualna praca.

Kolejną przeszkodą na drodze do stałego kontaktu była Agatha Kathleen Adams. Los Angeles nie byłoby dla niej wystarczające, wolałaby abym wyjechała gdzieś znacznie dalej. Celowała w Kanadę lub Australię co było dla mnie nie do pomyślenia. Pierwsze od Kalifornii dzieliło pięć godzin, a od drugiego ponad dziesięć... A ja naprawdę nie chciałam tego robić. Nie chciałam zostawiać mojego obecnego życia w przeszłości, chciałam, by już na zawsze było teraźniejszością, choć wiedziałam, że nie jest to możliwe.

Nie umiałam znieść myśli, że zostawiłabym w tym cholernym mieście każdego kogo nazywałam rodziną. Wyjechałabym i co? Co dalej? Po co byłoby to wszystko? Po to, żeby zyskać licencjat, a później starać się o jakąś fuchę w biurowcu? To wszystko tylko po to, żeby być „kimś"? Wybacz mamo, ale jeżeli miałam wybierać pomiędzy rodziną, a karierą wybór był oczywisty. I w tym wyborze uwzględniałam również ją.

Zaciągnęłam się po raz ostatni prawie w całości wypalonym papierosem. Myśli, które porwały całą moją uwagę sprawiły, że skorzystałam z używki zaledwie kilka razy, a jej reszta obrócona w popiół spadała powoli na ziemie.

Po kilku minutach stania i marznięcia przyjechał w końcu autobus. Niezwłocznie po otworzeniu się drzwi wsiadłam do środka i zajęłam wolne miejsce. Widząc nieprzychylne miny starszych osób po raz setny przeklinałam siebie w głowie za niezrobienie prawka. Gdyby nie moje lenistwo już dawno woziłabym się własnym autem.

Obserwowałam widoki za szybą pogrążając się ponownie w myślach. Jak ja kurwa nie znosiłam poniedziałków. Wyrwanie się z dwudniowej przerwy i wrócenie do rannego trybu życia było dla mnie tak męczące, że nawet po przebiegnięciu maratonu nie czułam się tak zjechana. Albo to kac nadal się odzywał, w co mocno wątpiłam. Kiedy tylko do głowy wpadł mi owy temat przypomniałam sobie mizerną minę Cosma. Chłopak ewidentnie nie miał głowy do picia, a co śmieszne jako jeden z nielicznych zawsze wlewał w siebie największe ilości alkoholu.

Kilkanaście minut później wysiadałam już z pojazdu kierując się w stronę wejścia do szkoły. Wyciągnęłam telefon z kieszeni płaszcza i spojrzałam na godzinę. Siódma czterdzieści osiem. Miałam jeszcze dwanaście minut, aby udać się do szafki po podręczniki i odstawić płaszcz. Gdy chciałam ponownie schować komórkę moim oczom nie uciekła obudowa, która wręcz parzyła mnie za każdym razem, gdy na nią patrzyłam. Cholerny Aiden. Już wtedy wiedziałam, że po powrocie do domu pierwszym co zrobię będzie przegrzebanie stronek internetowych i zamówienie nowego etui.

South Pasadena High School należało do naprawdę ładnych szkół. Budynek był dwupiętrowy w nietypowej budowie co zapewniało przestrzeń. Posiadaliśmy basen oraz boisko do footballu, co dla prawdziwych zapaleńców sportu było niczym raj. Nasza szkolna drużyna brała sobie do serca grę, także rzadko kiedy przegrywaliśmy jakieś rozgrywki. Jasna elewacja budynku była przyjemna dla oka i tworzyła spójną całość, a wiele schodów zapewniało łatwy oraz szybki dostęp do większości pomieszczeń w szkole. Budynek otaczała bardzo duża ilość zieleni, a specjalnie wyznaczone miejsce na przerwy obiadowe było idealnym na wspólne spędzanie czasu szczególnie podczas upalnych dni lata.

Wlokłam się po chodniku kopiąc nogami mały kamyczek. Robiłam wszystko tylko, aby odwrócić uwagę od faktu, że nieubłaganie zbliżałam się do wejścia.

Po kolejnych pięciu minutach przechodziłam właśnie szkolnym korytarzem. Główny hol był dość długi bo po obu jego stronach mieściły się szafki wszystkich uczniów. Moja znajdowała się po prawej przy końcu bliżej schodów prowadzących na pięto.

Już z daleka byłam w stanie dostrzec Farah, która zacięcie grzebała w swoim telefonie. Od razu zwróciłam uwagę na jej pięknie przylegający strój. Miała na sobie czarne dzwony z wysokim stanem, który był zwieńczony dwoma atrapami pasków. Za to na górę garderoby wybrała ciemną koszulę z krótkimi rękawami oraz dwoma guzikami na środku. Na wszystko zarzuconą miała zbyt dużą skórzaną kurtkę.

- Witam panią w piękny poniedziałek - parsknęłam pod nosem, gdy zbliżyłam się wystarczająco blisko, aby mnie usłyszała. - Jaka prognoza na dzisiejszy dzień?

- Chujowa - burknęła widocznie zdenerwowana.

Farah podobnie do mnie bardzo nie lubiła szkoły. I choć może jako tako podobało jej się przebywanie tu ze względu na znajomych i najszybszy dostęp do możliwych plot, to o sto razy bardziej wolałaby obierać ziemniaki i zarobić za to marne kilka groszy. Uważała to za o wiele bardziej produktywne niż marnowanie się podczas nic nie wnoszących do jej życia zajęć. Jednakże w tej chwili ewidentnie widziałam, że to nie myśl o nauce trapiła dziewczynę. Spięte ciało oraz stale utkwiony wzrok w ekran komórki dawały widoczne znaki.

- Co jest tego powodem? - ciągnęłam temat, podczas wyjmowania książek z szafki i wpychania ich do torby.

- Za tydzień, a konkretnie to w sobotę odbywają się wyścigi - czułam jak obrzuca mnie spojrzeniem. - A wyobraź sobie, że moja kochana mamusia nie chce mnie wtedy puścić. A wiesz dlaczego? Wiesz kurwa dlaczego?! - brunetka wydarła się na tyle głośno, że kilka osób wokół nas posłało nam zdziwione spojrzenia. A myślałam, że każdy był już przyzwyczajony do nagłych wybuchów zielonookiej. - Bo wymyśliła sobie jebane porządki rodzinne!

Dziewczyna wyrzuciła ręce w powietrze, a po chwili ukryła w nich swoją twarz udając szloch.

- Ależ po co te nerwy? - podskoczyłam, gdy znienacka na moją szyję zawisło jedno ramię.

Po głosie rozpoznałam, że była to ręka Ivory. W przeciwieństwie do mnie czy do Farah, ona uwielbiała tą zakichaną placówkę. Twierdziła, że tworzy ona wiele możliwości jak przykładowo nowe znajomości, czy zdobycie ogromu wiedzy. Śmieszne, że akurat to ona miała najgorszą średnią z nasz wszystkich...

- Farah gada coś o wyścigach, a ja...

- O kurwa to już w ten weekend! - za moimi plecami wydarł się kolejny głos. Tym razem męski.

Marcus, który ubrany był w ciemne jeansy oraz czerwoną bluzę z kapturem stanął właśnie tuż obok swojej dziewczyny oplatając jej ramię swoim. Dziewczyna cicho zachichotała o mało nie wylewając kaw umieszczonych w papierowych opakowaniach, które trzymała. Przewróciłam oczami, ale mimo to uśmiechnęłam się z urokiem na miłość tej dwójki. Z trudem zaczęłam upychanie płaszcza, którego umieszczenie w niewielkiej wnęce szafeczki było wręcz niemożliwe.

- Dokładnie i w tym leży problem - jęknęła Farah.

Dziewczyna zaczęła skrupulatne tłumaczenie jej obecnej sytuacji, a cała czwórka rozpoczęła obmyślanie wygodnego planu. Oczywiście od samego początku znałam rozwiązanie na ten problem, ale do samego końca czekałam na inną propozycję. Bardzo nie lubiłam ingerować w jej sprawy w taki sposób. Uciekałam się do tego jedynie w ostateczności.

I kiedy dziewczyna po raz kolejny zaczęła szlochać i ubolewać nad swoim losem, doskonale wiedziałam, że nie obędzie się bez mojej ingerencji.

- Ugh, pogadam z nimi - warknęłam i zezłoszczona trzasnęłam drzwiczkami po tym jak cała zmachana w końcu upchnęłam ten cholerny płaszcz.

Tuż po trzasku na korytarzu wybrzmiał alarm dzwonka oznaczającego rozpoczęcie się pierwszej lekcji. Jednakże żadne z nas na to nie zareagowało, a szkoda bo pierwsza była geografia z panią Johanson, która na pewno zacierała już ręce, aby tylko kogoś upomnieć za spóźnienie się.

I mimo, że przymknęłam oczy, by nie musieć znosić głupkowatego uśmiechu przyjaciółki, czułam ją całą sobą.

- Naprawdę?!

Niechętnie skinęłam głową, a gdy dziewczyna rzuciła się na mnie i objęła mnie z całej siły ramionami uchyliłam powieki z cichym śmiechem.

Wszyscy wiedzieliśmy, że jeżeli rodzice Farah na coś się nie zgadzali, to wystarczyła jedna rozmowa ze mną, a w najgorszym przypadku z moją mamą, a problem rozwiązywał się sam. Ciocia Ann miała do mnie ogromną słabość, którą niejednokrotnie nadużywałam. Szczególną sympatię kobiety zyskałam, gdy uratowałam przed śmiercią jej własną córkę.

Wzdrygnęłam się na wspomnienie złych dni.

- Ale pamiętaj - wystawiłam palec w jej stronę rzucając przy tym spojrzenie spod przymkniętych powiek. - Wisisz mi przysługę.

„Przysługi" pełniły dla nas pewnego rodzaju dług. Kiedy jedna wybłagała o coś drugą, momentalnie zostawała obciążona przymusem przysługi. Oznaczało to, że nieważne co, gdzie i jak, musiałyśmy spełnić jej wymagania. Chociażby często plułam sobie w brodę za opracowanie takiego systemu bo Farah miewała bardzo głupie prośby, to w chwilach takich ja ta pocieszało mnie to, że nie robię nic za darmo.

- Och Maddie! - brunetka złapała mnie za ramiona i zaczęła nimi potrząsać. - Zrobię wszystko o co tylko poprosisz, przysięgam!

Widząc jej ekscytacje, mnie również udzieliła się krzta radości. Następnie pożegnałyśmy Marcusa, który na odchodne złożył całusa na policzku Rudej i sam opuścił szkolny budynek.

Geografia od zawsze była dla mnie czymś nieznośnym. Nie lubiłam się jej uczyć, według mnie kompletnym bezsensem było zapamiętywanie tych wszystkich nazw, wysokości i innych bzdur. I choć większość uczniów na pewno miała podobne odczucia to pani Johanson brała swój przedmiot na poważnie. Nie tolerowała lenistwa i obijania się, gardziła spóźnieniami, a przede wszystkim nie zezwalała na błędy.

Wystarczyło jedno zająknięcie, które wyłapała i było po tobie. Trup.

Siedziałam właśnie pogrążona we własnych myślach, podpierając marszczący się policzek nadgarstkiem. Tępo wpatrywałam wzrok w tablicę obserwując panią Johanson, która była właśnie podczas jednego ze swoich wywodów. Nawet nie wiedziałam o czym mówi bo jedyne na czym skupiałam uwagę to tykające wskazówki zegara, które leniwie przesuwały się po tarczy. Odliczałam niecierpliwie sekundy do końca lekcji.

Kiedy moje powieki zdawały się już ważyć tonę, a głowa powoli zsuwała mi się z dłoni, wybudziła mnie cicha wibracja telefonu. Spojrzałam na podświetlony ekran i niemalże jęknęłam z irytacji. Przewróciłam oczami na powiadomienie o nadchodzącym wydarzeniu, w którym oznaczył mnie oraz resztę naszych przyjaciół Marcus.

Nigdy za bardzo nie interesowałam się motoryzacją. Nawet nie śledziłam zbytnio tych całych wyścigów, które odbywały się u nas w mieście co jakiś czas. Chodziłam na nie tylko ze względu na resztę grupy. Nie raz słyszałam o ksywkach najlepszych uczestników, czy o innych anegdotkach dotyczących pojazdów lub innych głupot wokół tego wydarzenia.

Szczególnie dużo nasłuchałam się od Farah i Marcusa, którzy byli najbardziej zafascynowani tą tematyką. Kiedy tylko wychodziło ogłoszenie o odbywającym się wyścigu, jako pierwsi kupowali bilety dla nas wszystkich wybierając najlepsze miejsca. Najgorsze w tym jednakże było słuchanie tygodniami trajkotania, które wychodziło to od jednego to od drugiego na przemian.

A ja? Ja tego po prostu wysłuchiwałam nie mając zielonego pojęcia o czym mówią. Bo jedyne co wiedziałam to, że motor ma dwa koła i jeździ ścigając się z innymi. Byłam jedynie ciekawa co oni w tym tak naprawdę widzą. Ba! Co widzą w tym sami uczestnicy. Nie trudno było postarać się o wypadek, szczególnie przy dużych prędkościach. Startowanie w czymś takim to czyste podpisanie paktu ze śmiercią. Albo wygrywasz albo przegrywasz. Szkoda tylko, że w tym wypadku przegrana miała tak wielkie znaczenie.

Po nieszczęsnej geografii przesiedziałam jeszcze trzy lekcje, aż w końcu wybrzmiał dzwonek przerwy na lunch. Zapakowałam wszystko do torby po czym ruszyłam do wyjścia, gdzie czekały już na mnie dziewczyny.

Byłam niewyobrażalnie głodna, więc tak naprawdę zjadłabym wszystko bo by mi dali.

- Miałam wrażenie, że ta lekcja nigdy nie minie - mruknęła leniwie Ivory.

Skinęłam głową na potwierdzenie co uczyniła również i brunetka.

Po krótkiej wymianie zdań ruszyłyśmy wszystkie w stronę stołówki.

- O której spotykamy się w sobotę? - zagaiła Ruda z nutą ekscytacji w głosie. Chyba każdy kto ją znał był w stanie zauważyć to jak bardzo cieszyła się na nadchodzące wydarzenie.

Wstępnie ustaliłyśmy, że spotkamy się o dziesiątej wieczorem u mnie w domu. Zwykle przed takimi wydarzeniami zbieraliśmy się wspólnie w mieszkaniu, któregoś z nas oraz wszyscy razem stamtąd udawaliśmy się w miejsce docelowe.

Popchnęłam szerokie drzwi prowadzące na stołówkę i wchodząc rozejrzałam się po pomieszczeniu. Okrągła przestrzeń, wypełniona była kilkunastoma stołami, przy których można było siąść i na spokojnie zjeść. Kiedy tylko ujrzałam jak wiele uczniów właśnie tam przesiaduje niemalże poczułam jak dostaje migreny. Racja, kochałam obecność ludzi i odżywałam w towarzystwie, ale był poniedziałek. Konkretnie poniedziałek po pierwszej, nie miałam ochoty na przesiadywanie w takiej grupie ludzi, a niestety na zewnątrz było jeszcze zbyt chłodno.

Niechętnie zeszłam po kilku schodkach i ruszyłam do blatów na środku stołówki. Po zabraniu tacy i wybraniu sobie jabłka oraz kanapki z szynką, wzrokiem odszukałam stół przy, którym siedziały dziewczyny. Zaskoczona, lecz nie posmutniała uniosłam kąciki ust, gdy ujrzałam przy siedzeniu znajome twarze.

Roześmiany Cosmo opowiadał coś właśnie reszcie, a śmiech Tima mogłam usłyszeć już z odległości kilku jardów.

Dopiero, gdy znalazłam się tuż obok stolika spojrzenia pozostałych padły na mnie. Jak ja uwielbiałam tych ludzi.

- A kogo my tu mamy! - uśmiechnęłam się jeszcze szerzej kiedy uradowany Cosmo klasnął dłońmi i przeniósł temat rozmowy na mnie.

- Patrz i podziwiaj - lekko się ukłoniłam po czym wepchnąwszy się pomiędzy Robina, a Timmy'ego postawiłam swoją tacę przed sobą.

Patrząc prosto w rozbawione oczy Cosmo mogłam dostrzec w nich tak wiele serdeczności. On zawsze taki był, wiecznie uśmiechnięty i radosny. Mimo, że uznawałam to za jedną z jego lepszych cech, to była ona również słabością. Przez bycie odbieranym jako ciągły śmieszek ludzie nie dostrzegali, że ma problemy. Może nie chcieli ich widzieć? Chłopak raczej nie należał do wylewnych i starał się radzić sobie sam, ale wiedziałam, że każdy posiadał rozdział, którego nie czytał na głos. Mógł śmiać się do utraty głosu i obdarzać mnie swoją obecnością, lecz ja wiedziałam. Nie raz po alkoholu był skory do poważnych rozmów i choć wiedziałam, że następnego dnia mógł tego żałować, to zapewniałam go, że wszystko zostaje pomiędzy nami. Starałam się mu pokazywać, że jestem. Bo byłam. Byłam za każdym razem, gdy któreś mnie potrzebowało.

Byłam podczas epizodów Vii oraz Robina starając się ich zlepić ponownie do kupy. Pomagałam jej nie rozpaść się na kawałki mimo że ta wpierała każdemu swoją wyższość. Nie pokazywała tego, że ja bolało. Byłam przy Farah, ale to raczej sprawa oczywista. Trzymałam się blisko przy każdym z nich niezależnie od tego co się działo. Bo byli rodziną, a przy rodzinie się po prostu jest.

Brunet miał na sobie beżową bluzę, spod której wystawał fragment białej koszulki oraz brązowe jeansy. Jak zwykle czułam na sobie wzrok paru dziewczęcych oczu. Och jak one wielbiły Cosmo Everharta, ale czy ja się im dziwiłam?

Tematy rozmów były przeróżne, co jakiś czas przewijał się ten o sobotnim wydarzeniu, ale puszczałam to mimo uszu. Omawialiśmy również sprawę wakacji, choć te miały odbyć się dopiero za pięć miesięcy. Jak co roku zresztą planowaliśmy spędzić je wspólnie wyjeżdżając w jakieś ciekawe miejsce.

- To co w tym roku szalejemy? - rzucił Cosmo, w którym rodził się właśnie jakiś wielki pomysł. - jezioro Tahoe?

Niemalże zachłysnęłam się jedzeniem, gdy usłyszałam słowa chłopaka. Jezioro Tahoe? Przecież to prawie pięćset mil stąd! Nie wyobrażałam sobie jak bardzo musiałabym błagać rodziców, nie tylko swoich, ale także i Farah, by nas tam puścili. Cosmo wpadał na takie durne pomysły bo jego rodzice często gdzieś podróżowali i nie było ich przez długi czas w domu, dzięki czemu miał dużą samowolkę. Dodatkowo mieli inną perspektywę dalekich wyjazdów w odróżnieniu od mojej mamy. Agatha i tak już wystarczająco narzekała na dotychczasowe pomysły i wyjazdy, ale ten przechodził moje wyobrażenia. I byłam pewna, że jej również.

- Moja matka w życiu się nie zgodzi - wtrąciłam podczas wpychania do ust kolejnych kęsów kanapki.

- Moja też - tym razem odezwała się Farah. - I wszyscy dobrze wiemy, że podobnie ma się sytuacja u Timma, czy Ivory.

Tak daleki wyjazd odpadał. I choć przez chwilę narodził się we mnie cień nadziei, że może zaborcza Agatha Adams ugnie się pod ciężarem nie tylko moich próśb, ale też próśb moich znajomych, to znikł on, gdy przed oczami ujrzałam wyraz jej twarzy podczas takowej rozmowy. Tatę jeszcze dałabym radę na to namówić, bo tak czy siak zgadzał się na wszystko o co go prosiłam, ale nie było mowy, aby mama również na to poszła. Ani w tym ani w innym uniwersum bo byłam przekonana, że w każdym z nich jest stanowcza i nieugięta. Chociaż wizja potulnej Agathy była naprawdę wspaniała.

Po dzwonku, który informował o powrocie na lekcje każde z nas poszło we własną stronę.

Dzień o dziwo minął całkiem przyjemnie i dość szybko. Nim się obejrzałam stałam już przed głównym wejściem opierając się plecami o drzwiczki szafek. Przeglądałam posty na instagramie czekając znudzona na Farah. Liczyłam, że dziewczyna zjawi się lada chwila bo stojąc od dziesięciu minut w ciepłym swetrze oraz grubym płaszczu czułam jak krople potu spływają mi wzdłuż kręgosłupa.

- Boże jaki on jest przystojny - jęknęła dziewczyna, która wraz ze swoją przyjaciółką akurat zatrzymały się przy szafce obok mnie.

Nie należałam do osób ciekawsk... Należałam. Nie mogłam przejść obojętnie jeżeli słyszałam jakieś opowieści, ciekawiło mnie wszystko co działo się wokół mnie. Działo, mówiło... po prostu istniało! Pragnęłam wiedzieć o wszystkim, a wszelkie tajemnice doprowadzały do mnie furii.

Mimo, iż nadal wpatrywałam się w ekran telefonu, to był już to tępy wzrok, a ja nadstawiałam uszu wsłuchując się w rozmowę dziewczyn.

- Weź nic nie mów! A te jego oczy... - rozmarzyła się brunetka, która opadła plecami o drzwiczki szafek wzdychając.

Słysząc temat nawiązujący do czegoś romantycznego, aż sama zagłębiłam się w czeluściach swojej głowy. Byłam osobą, która raczej nie angażowała się w dłuższe relacje. Spędzałam z kimś miło wieczór, dobrze się bawiłam, ale zazwyczaj na tym się kończyło. I chociaż odpowiadał mi taki styl życia bo był on wolny, nie ograniczał mnie – często cierpiałam z powodu braku drugiej połówki. Niejednokrotnie marzyłam o pokochaniu kogoś, o szczerym uczuciu i byciu bezgranicznie kochaną. Jednakże szczerze powiedziawszy, bałam się poważniejszej relacji. Bałam się angażować i przywiązywać bo zdawałam sobie sprawę, że to również może wiązać się z zawodem.

Z resztą dzięki zmianie towarzystwa moje motylki w brzuchu nigdy nie nie opadały.

Ale po czasie zrozumiałam, że nie chodziło już o motylki w brzuchu, a spokój na sercu.

- I jeździ na motorze! - jedna z dziewczyn wystawiła telefon w stronę drugiej pokazując jej coś na ekranie. - Jak myślisz? Miałabym szansę na przejażdżkę?

Przewróciłam zażenowana oczami widząc jak brunetka poprawia włosy pozując niczym do taniego magazynu mody. Choć nie wiedziałam o kim mówią – jej szanse były raczej marne.

Dziewczyny po chwili odeszły od szafki, lecz to co wypowiedziały odchodząc ponownie pobudziło tornado myśli w mojej głowie.

- Brewer jest nieziemski.

Brewer. Aiden pieprzony Brewer.

Nie miałam pewności, że chodzi akurat o TEGO konkretnego Brewera, ale jakie były szans, że w jednym mieście mieszkało dwóch chłopców o takim samym nazwisku? Jakie były szansę, że jego imię prześladowało mnie nawet tutaj... A jedyne o co błagałam to rzucenie w zapomnienie tej cholernej twarzy pełnej pewności siebie, cynizmu i złośliwości. Jedyne czego pragnęłam to wymazanie Aidena z pamięci i życie tak jakby nie istniał. Przynajmniej teraz byłam pewna, że dziewczyna miała jednak wysokie szanse na uwagę kogoś takiego jak on...

- Co tam słodka? - podskoczyłam wystraszona, gdy znajomy mi głos wydobył się właśnie obok mojego ucha.

Przeniosłam zdezorientowany wzrok na brunetkę, która z uśmiechem od ucha do ucha dokładnie mi się przyglądała. Chociaż chciałam udać złą przynajmniej na pół minuty, nie umiałam. Jej wypisana na twarzy ekscytacja wręcz z niej kipiała, więc stwierdziłam, że nie będę jej w niej zabijała. Cóż, nic dziwnego, w końcu już za chwilę miałyśmy udać się do NIEJ, abym JA miała przekonać jej rodziców co do sobotniego wyjścia, na temat którego wręcz szalała.

- Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha - parsknęła po czym łapiąc mnie pod ramię ruszyła wraz ze mną do wyjścia.

- Będziesz płaciła za mój pogrzeb jak Boga kocham! - warknęłam ciut za głośno.

- A po ceremonii przyniosę wódkę i opiję twoje odejście do lepszego świata.

Pokręciłam zrezygnowana głową. Ona to zawsze miała wspaniałe pomysły, choć szczerze powiedziawszy wolałam głupkowatą wersję Farah ze wszystkich, którymi dysponowała.

- Ale przyjdź z kwiatami - pogroziłam jej palcem. - Lilie. Tylko lilie.

Sama nie wiedziałam kiedy pojawiła się u mnie tak wielka sympatia do tego konkretnego kwiatu. Może było to przez ich uwodzicielski i niepowtarzalny zapach? Pachniały słodko, lekko miodowo, a ich aromat przyciągał uwagę i wypełniał pomieszczenie. A może nietypowy wygląd przyciągał moją uwagę? Delikatne płatki, które często pokryte były plamkami dodającymi uroku. Może po prostu lilia była moim kwiatem.

Na dworze było odrobinę cieplej niż zapamiętałam. Stojąc już przy czarnej maździe Farah przymknęłam na chwilę powieki napawając się delikatnymi promieniami słońca, które gdzieniegdzie przedzierały się między obłokami.

- Ale się jaram! - krzyknęła spoglądając nad dachem. Puściłam to mimo uszu starając cieszyć się ze słońca. - Ej! William Wordsworth, wracaj na ziemie i ładuj się już do auta!

Parsknęłam pod nosem na zabawną uwagę przyjaciółki.

- Nie wiedziałam, że znasz kogoś jeszcze oprócz Justina Biebera – kąśliwie uniosłam kącik ust otwierając drzwi samochodu. - Jestem dumna.

Będąc już w środku, Farah zafuczała pod nosem.

- Znam jeszcze Hailey Biebier jeżeli cię to interesuje – uniosła dumnie brodę zapinając pasy.

Rzuciłam torbę na tylne siedzenia podczas gdy brunetka odpalała silnik.

Po krótkiej wymianie zdań w aucie zapadła cisza. Farah skupiała całą swoją uwagę na prowadzeniu auta, a ja podśpiewywałam pod nosem Save Your Tears od The Weeknd.

I było naprawdę przyjemnie dopóki przyjaciółka wszystkiego nie zepsuła.

- Co myślisz o tym Aidenie?

Miałam ochotę zaśmiać jej się prosto w twarz. Ona szczególnie doskonale powinna zdawać sobie sprawę z tego co o nim myślałam. A nie myślałam niczego dobrego.

Chociaż nie znaliśmy się za dobrze, Aiden zdążył zajść mi już za skórę. I nie brałam pod uwagę tylko felernego wypadku z sokiem (choć to również stawiało go w moich oczach w niekorzystnym świetle), patrzyłam na ogół. Na jego aroganckie zachowanie, wiecznie uniesioną głowę do góry tak jakby starał się tym pokazać swoją wyższość oraz cynizm, który emanował od niego na kilka jardów.

Nie lubiłam go, mogłam to szczerze i wprost przyznać każdemu. Może, gdyby nasze początki wyglądały inaczej, a mrok, który był jego nieodłącznym elementem, by znikł – kto wie, może i nawet bym się wokół niego zakręciła. Mogłam wytykać jego wadliwy charakter, ale urody odebrać już nie. Był naprawdę przystojnym mężczyzną: proste linie szczęki pasowały do przeszywających oczu, a ciemne i roztrzepane włosy idealnie współgrały z luźnym, lecz ładnym stylem ubioru. Był wysoki i dobrze zbudowany, być może i nawet w moim typie.

Pokręciłam głową wyrywając się z kilkuminutowego letargu. Postanowiłam nie odpowiadać wprost.

- Czemu pytasz? - mruknęłam niby to obojętnie wpatrując się w przednią szybę.

Miałam nadzieję, że temat tego chłopaka był skończony już w momencie kiedy wstając nad ranem nie ujrzałam go w domu Farah. Przyszedł, zabawił jedną noc i się ulotnił. Jak każdy. Nie chciałam, aby ktokolwiek z naszego grona się do niego przywiązywał bo nie chciałam go w swoim życiu. Z resztą nie wyobrażałam go sobie na stałe, nie pasował do nas.

- Nie wiem - widziałam jak wzruszyła ramionami. - Chcę poznać twoje zdanie. Wiem, że ostatnio zaszedł ci za skórę, ale może nie jest taki zły...

- Farah... - zaczęłam, lecz przyjaciółka nie dała mi dokończyć.

- Oh, tylko mi tu nie farahuj! - pisnęła rzucając mi szybkie przepełnione wyrzutem spojrzenie. - Tak, wiem, że ostatnio nie mówiłam o nim najlepiej, ale jak wczoraj do mnie napisał to...

- Napisał do ciebie?!

Spodziewałabym się wszystkiego, nawet tego, że Ivory dostanie „A" z matematyki, ale nie tego, że pieprzony Brewer napisze do mojej przyjaciółki. Po co miałby to robić?

- Daj spokój – fuknęła pod nosem. - Zwykła rozmowa, jak znajomego ze znajomym.

- Ale on nie jest twoim znajomym – wtrąciłam.

- Nie? Znam jego imię, on zna moje. A więc chyba jednak nim jest, hm?

Przewróciłam oczami. Ta rozmowa zbaczała na naprawdę nieprzyjemny temat.

- Słuchaj – zaczęłam poważnie poprzednio biorąc głęboki wdech. - Jeżeli chcesz wiedzieć co myślę: nie lubię go. Poplamił moje ciuchy, wkurwił mnie i upił Cosma.

- Nawet bez niego Cosmo, by się upił.

Przeszyłam spojrzeniem twarz swojej przyjaciółki.

- To nie ma znaczenia – wzruszyłam ramionami.

Po ostatnim słowie zwróciłam twarz ponownie ku bocznej szybie i zaczęłam obserwować mijane budynki. Wolałam to niż prowadzenie rozmowy na temat osoby, która na to nie zasługiwała.

Kwadrans później zatrzymywałyśmy się już pod kamienicą Farah. Wysiadłam zostawiając torbę w aucie, jeżeli miałam urobić ciocię Ann musiała mi płacić również w formie szofera.

- Jestem ci wdzięczna do końca życia serio - brunetka mamrotała pod nosem podczas drogi do kamienicy. - Gdyby nie ty w życiu, by się nie zgodzili.

Moja przyjaciółka zdecydowanie za szybko dziękowała mi za rzeczy, których jeszcze nie osiągnęłam. Zawsze tak robiła.

- Farah, jeszcze nic nie zrobiłam.

- Ale zrobisz! Oni zawsze zgadzają się na wszystko co mówisz - jedynie skinęłam głową bo nie miałam ochoty się z nią sprzeczać.

Po niespełna trzech minutach wchodziłyśmy już do mieszkania. Piękna kwiatowa woń wymieszana z kurzem dotarła do moich nozdrzy roznosząc zapach nostalgii. Uwielbiałam to w domu przyjaciółki, ilekroć wchodziłabym tam za każdym razem czułam ten sam zapach, który przypominał mi dzieciństwo.

- Cześć mamo! - pierwsza przywitała się brunetka.

Po zdjęciu butów oraz płaszcza podążyłam za nią w stronę kuchni skąd słychać było syczenie smażonego jedzenia.

Stanęłam w wejściu i opierając się o framugę mruknęłam:

- Cześć ciociu.

Jak na machnięcie różdżką kobieta oderwała wzrok od patelni i wlepiła go we mnie. Jej piękne brązowe oczy zeskanowały mnie od stóp do głowy jakby upewniała się, że to na pewno ja stałam w progu. Kiedy uniosła kąciki ust w pięknym uśmiechu ukazującym jej równe zęby sama poddałam się temu zabiegowi. Pięknie przystrzyżone blond włosy wraz z równą grzywką były wręcz perfekcyjne co świadczyło o jej niedawnej wizycie u fryzjera.

Mama mojej przyjaciółki była zabójczo do niej podobna. Miały tę samą, szczupłą budowę, ostre rysy twarzy i ten sam, ciepły uśmiech.

- Madeline! - niespodziewanie oderwała się od kuchenki i otoczyła mnie ramionami w silnym uścisku.

Farah nie tylko odziedziczyła urodę po swojej rodzicielce, parę w dłoniach miały obie.

- Czy mam się martwić, że bardziej cieszysz się z obecności mojej przyjaciółki niż własnej córki? - zza pleców cioci Ann wybrzmiał głos Farah.

Kobieta odsunęła się ode mnie i widząc jak Farah na szybko wpycha jedzenie z patelni, rzuciła się w jej stronę machając ściereczką.

- To na obiad! - kobieta podleciała szybko do naczynia ponownie mieszając w nim łopatką. - I cieszę się z twojej obecności, nie wygaduj głupot. Cieszę się, że widzę was obie.

Uśmiechnęłam się pod nosem i idąc w ślad za przyjaciółką, zajęłam miejsce przy stole.

- Co słychać Maddie? Co u Agathy? Dawno się z nią nie widziałam. Koniecznie muszę ją gdzieś zabrać!

Zanim skupiłam się na odpowiedzi spojrzałam na twarz Farah, która machała głową w stronę cioci.

- W porządku. U mamy też dobrze - mruknęłam pod nosem wpatrując się w jasny sweter przylegający do ciała kobiety.

Przez chwilę siedziałam w ciszy, a kiedy zaczęła się ona niezręcznie przedłużać postanowiłam po prostu działać. Co mogło pójść nie tak, prawda?

- Słuchaj ciociu, przyszłam z pewną...

- O nie! - blondynka szybko odwróciła się w moją stronę i grożąc mi łopatką zaczęła swój wywód. - Ja już wiem co wy kombinujecie. Farah mi trajkocze o tym wyścigu od dwóch tygodni, a każdego dnia jej powtarzam, że to wykluczone - ciągnęła dalej swój słowotok wymachując przy tym rękoma. - Sprzątamy w tym domu raz na ruski rok, więc nie ma nawet takiej możliwości! Uwierz, że gdyby było to w inny dzień nawet i bym poszła na tą słodką solidarność.

Kątem oka widziałam jak Farah z naburmuszoną miną przewraca oczami, ale postanowiłam to zignorować. Wiedziałam, że ciocia potrafi być nieugięta, ale ja za to umiałam być przekonująca i uparta. Szczególnie, że wiedziałam jak dużo znaczy dla przyjaciółki sobotnie wyjście.

- Ja to wszystko rozumiem, ale...

- Madeline...

- Ciociu - odparłam tym samym niosącym grozę tonem co kobieta.

Wpatrując się w jej brązowe oczy toczyłyśmy pewnego rodzaju bitwę. A raczej pojedynek na spojrzenia, coś jak mierzenie do siebie broniami na dzikim zachodzie, gdzie pomiędzy kowbojami toczą się biegacze. Znałam ciocię Ann nie od dziś i wiedziałam jaka jest: bywała uparta, ale jeszcze lepiej jej szło tylko udawanie takiej. Chyba nie było ani jednego razu, gdzie moje urocze spojrzenie niczym kota ze Shreka nie zadziałało, a piękne prośby poszły na próżno. I choć mogło jej się wydawać, że w tej sytuacji będzie inaczej, ja wiedziałam, że postawię na swoim.

- Przysięgam, że jeżeli Farah będzie mogła z nami pójść to sama przyjdę na następny dzień i pomogę sprzątać! - gestykulowałam dłońmi i wyrzucałam słowo za słowem, aby nie dało mi się przerwać. Wiedziałam, że zagadanie jej będzie jedyną możliwością. - Obiecuję, że będziemy odpowiedzialne, nie wrócimy bardzo późno, a mieszkanie będzie się błyszczało na cud, miód i maliny!

Jej ostre spojrzenie momentalnie zmiękkło, a sama kobieta odwróciła się ponownie w stronę patelni. Kiedy usłyszałam jej ciężkie westchnięcie spojrzałam na uradowaną Farah i sama uniosłam dwa kciuki ku górze szczerząc przy tym zęby. Obie wiedziałyśmy, że wygrałam. Czy ja kiedykolwiek przegrałam?

- Ale jeżeli przyjdziecie z choćby namiastką alkoholu w żyłach obie skończycie marnie.

Brunetka, która dotychczas siedziała cicho na krześle, niespodziewanie rzuciła się w moją stronę i podnosząc mnie do góry, zaczęła ściskać mocno za ramiona. Wprawiło mnie to w śmiech, a ciocię chyba w strach bo ta niemalże od razu zaczęła snuć litanie o tym jak kiedyś przez nią padnie na zawał.

Kiwając się z przyjaciółki na boki i widząc jej uśmiechniętą twarz – wiedziałam, że było warto.

- Od samego początku wiedziałam, że coś knułyście – podsumowała mama mojej przyjaciółki. - Inaczej nie przyprowadziłabyś Maddie.

Koniec końców resztę dnia, aż do samego wieczoru przesiedziałam w domu Osman. Wspólnie zjadłyśmy obiad. Jak zwykle jedzenie smakowało niczym ambrozja, a doborowe towarzystwo w postaci dwójki rodziców przyjaciółki stanowiło przyjemny dodatek. Po posiłku spędziłyśmy dużą część czasu u niej w pokoju, nie robiąc totalnie nic pożytecznego.

Zaczęłam się zbierać o piątej, gdy na zewnątrz powoli się ściemniało. Po nałożeniu płaszcza pożegnałam się z obiema kobietami oraz wujkiem i zamawiając ubera opuściłam dom. Stwierdziłam, że radość przyjaciółki była wystarczającą nagrodą, a fuchę szofera zostawię jej na przyszłość.

Zadrżałam z zimna schodząc w dół po klatce schodowej. Przepuszczające zimno, zepsute uszczelki w oknach naprawdę wymagały wymiany.

Po wyjściu na zewnątrz zaciągnęłam się powietrzem, którym nie zamierzałam się długo napawać. Już po chwili wyciągnęłam z torby paczkę zielonych Winstonów i umieściłam niedbale jednego papierosa pomiędzy wargami. Swoją torbę wyciągnęłam z auta przyjaciółki tuż po obiedzie, kiedy wiedziałam, że odpuszczę jej wieczorne kierowanie. Przy okazji odzyskałam swoje już wyprane ubrania.

Przymknęłam oczy w uczuciu napływającej ulgi po pierwszym zaciągnięciu się.

Pierwsze zawsze takie było. Odprężające. Uspokajające. A przede wszystkim wyciszające.

Bardzo bolał mnie fakt, że nie umiałam wytrzymać bez papierosów chociażby jednego dnia. Musiałam wypalić ich co najmniej kilka, by funkcjonować w swojej harmonii. Nie czułam się z tym dobrze, ale nawet jeżeli umiałabym z tym coś zrobić – nie chciałabym. To było lepsze niż... Nie.

Największe wyrzuty sumienia jednak miewałam przez okłamywanie rodziców. Kilka razy odbyliśmy już rozmowę na temat tego jak bardzo się krzywdzę paląc, a niekiedy kończyły się one błaganiami z ich strony. I chociaż bolało mnie to jak wtedy na mnie patrzyli, jak ich wzrok był przepełniony żalem, nie mogłabym przestać. Oni nie rozumieli jak dużą ulgę przynosi mi chociażby jeden papieros.

Dokładnie pamiętałam dzień, gdy spróbowałam tego pierwszego. Jak oszukałyśmy starszą kobietę w niewielkim kiosku pokazując jej fałyszwkę i kupiłyśmy naszą pierwszą paczkę. Czerwone Marlboro. Z perspektywy czasu przekonałam się, że nie był to najlepszy wybór jakiego dokonałyśmy. Wyraźny smak – pełny i nieco „ostry" był zdecydowanie zbyt mocny jak na pierwszy raz. Mocne drapanie w gardle z ciężkim dymem spowodował napad kaszlu, a gorzki i wyrazisty smak długo utrzymywał mi się na języku.

Po jednym zapalonym na pół oddałyśmy paczkę Vii, która na co dzień paliła tak mocne papierosy. Mimo, iż wtedy byłam święcie przekonana, że już nigdy więcej nie wezmę tego świństwa do ust, wydarzył się kolejny raz. Na imprezie, gdzie zaprosili mnie na szybką przerwę to też był tylko raz. I następnym podczas spaceru również, tylko raz. Za każdym razem to było tylko jeden raz. Aż w końcu przestałam okłamywać siebie i po prostu zaakceptowałam swoje uzależnienie, które starannie pielęgnowałam i pogłębiałam. Agatha byłaby zawiedziona.

Po wypaleniu fajki rzuciłam niedopałek na ziemię i przydeptałam go butem. Podniosłam śmiecia z kostki po czym wyrzuciłam do śmietnika obok wejścia do klatki. Chociaż większość moich znajomych nie akceptowała mojego nawyku, osobiście nienawidziłam ludzi, którzy wyrzucali niedopałki, gdzie popadnie i nie zbierali ich po sobie. Już i tak wystarczająco zanieczyszczali środowisko paląc, niech chociaż sprzątają po sobie śmieci.

Nie minęło pięć minut, a siedziałam już w ciepłym wnętrzu auta taksówki i wracałam do domu. Ku mojej uldze kierowca był młody, mogłam stwierdzić, że miał na oko gdzieś z dwadzieścia dwa lata. W odbiciu przedniego lusterka widziałam zaledwie fragment jego twarzy: ładnie przystrzyżone ciemne włosy pasowały do brązowych oczu oraz niewielkiego zarostu okalającego jego policzki oraz brodę.

- Idzie pani na sobotni wyścig? - patrząc się na mnie w lusterku z uśmiechem na ustach wyczekiwał reakcji. Nie spodziewałam się jakiejkolwiek rozmowy bo kierowcy rzadko kiedy sami z siebie rozpoczynali konwersację, ale była to miła niespodzianka. Szkoda, że temat, który obrał już nie był taki miły.

- Szczerze, gdyby nie moi znajomi raczej bym nie się nie wybierała – wzruszyłam ramionami. - Ale z racji, że jestem dobrą przyjaciółką, idę.

Kierowca parsknął pod nosem. Cóż, nie moja wina, że nie przepadałam za tego typu rzeczami. Moje zdanie było jasne: motor równa się śmierć, prędzej czy później. Nie wiem co by musiało się wydarzyć, aby ktokolwiek zmusił mnie do jazdy na takim pojeździe. Z pewnością musiałaby to być sytuacja bez innego wyjścia.

- Nie pożałuje pani - wpatrując się w widoki oświetlone słabym światłem latarni za oknem, czułam na sobie wzrok mężczyzny. - Będzie najlepszy z najlepszych... - wziął głęboki oddech po czym wymówił tę jedną, tak dobrze znaną mi nazwę. - Tenebris.

O tym konkretnym zawodniku słyszałam już wiele razy. Tak naprawdę to odkąd zaczęliśmy chodzić na wyścigi. Chociaż specjalnie nie interesowałam się tym jaki jest, wiedziałam jedno: królował na torze, a w swoim zapleczu nie miał ani jednej przegranej. Mimo to nie wiedziałam kim tak naprawdę był oraz jak miał na imię. Po zakończonym wyścigu zazwyczaj podjeżdżał do band, aby zrobić zdjęcia z tymi, którzy tego chcieli, ale nigdy nie zdejmował kasku. Było to dość intrygujące zagranie, a z pewnością nadające mu tajemniczości. I może to był punkt zahaczenia, na które łapały się wszystkie jego fanki?

- Ten gość do torpeda. Od początku jego kariery nie było razu, w którym, by przegrał. Tenebris nie przegrywa.

Pokręciłam głową i z cichym parsknięciem zwróciłam twarz ponownie ku szybie. Nie miałam zamiaru więcej dyskutować na ten temat. Może być najlepszy i niepokonany, ale dla mnie i tak pozostanie idiotą. Bo w końcu kto inteligent brałby udział w czymś takim?

Po kolejnych dziesięciu minutach drogi w końcu dotarliśmy. Po zapłacie odpowiedniej sumy wysiadłam z auta i udałam się do domu. Na całe szczęście światła w domu były już zgaszone co świadczyło o tym, że rodzice już spali lub po prostu nie krzątali się po mieszkaniu. Dochodziła powoli szósta i nie miałam zamiaru się tłumaczyć, dlaczego podczas tygodnia wracam tak późno. Wiedziałam, że Agatha tego nienawidziła.

Z nadzieją nacisnęłam na klamkę, która mi uległa. Na całe szczęście rodzice zostawili otwarte drzwi. Weszłam do środka i powiesiłam płaszcz na wieszaku. Buty odłożyłam obok wejścia i na palcach ruszyłam w stronę schodów.

- A gdzie to się szlaja o późnych godzinach? Jest poniedziałek Madeline! - podskoczyłam przerażona kiedy głos mojej matki wybrzmiał z salonowej kanapy.

Kobieta siedziała właśnie owinięta szlafrokiem oraz włosami zakręconymi na wałki z lampką wina, której szyjkę ściskała dwoma palcami.

Stanęłam na pięty i rozluźniając nieco ciało w końcu na nią popatrzyłam. Nie była zła, ale była zirytowana. W końcu Agatha Adams nienawidziła nieposłuszeństwa. Szkoda tylko, że jej córka nie lubiła się podporządkowywać.

- Wiem, przepraszam mamo - spuściłam wzrok na stopy. - byłam u Farah, a później ciocia Ann nalegała, żebym została na obiad. Więc zostałam. Tak jakoś wyszło, że się przeciągnęło, ale nie miałam tego w planach,

Usłyszałam ciche westchnięcie mamy. Było już całkiem późno, ona chciała kłaść się do spania, a ja odpocząć po długim dniu. Rozpoczynanie kłótni zdecydowanie byłoby nie na miejscu.

- Maddie, wiesz, że po prostu się martwię - jej ciepłe oczy patrzyły na mnie z troską. Mimo, że nie rozumiałam jej nadopiekuńczości to i tak byłam za nią wdzięczna. Bo choć potrafiła się na mnie złościć to moje zdrowie oraz bezpieczeństwo stawiała ponadto. - Zresztą sama wiesz, jutro szkoła, musisz się wyspać, odpocząć, mieć czas. Nie mam nic przeciwko spotykaniu się ze znajomymi, w weekendy wracasz tak naprawdę o której chcesz. O ile w ogóle wracasz... - ostatnie zdanie mruknęła na tyle cicho, zapewne myślała, że go nie usłyszę, lecz ja idealnie zrozumiałam aluzję. - Ale proszę, chociaż informuj o tym, że będziesz później.

Pokiwałam pokornie głową.

- Będę - zbliżyłam się do niej i otulając ją ramionami wyszeptałam: - Kocham cię mamo.

- I ja ciebie.

Już po chwili stałam w łazience przed lustrem i starannie zmywałam makijaż wacikiem nasączonym płynem do demakijażu. Byłam tak padnięta po całym dniu. Wyglądałam jak siedem nieszczęść: moje włosy były całe pokołtunione przypominając siano, a resztki makijażu upodabniały mnie do wiedźmy.

Po szybkim prysznicu, który nieco mnie orzeźwił położyłam się do łóżka. Jedynym źródłem światła w pokoju była zapalona lampka stojąca na szafce nocnej.

Farah: Kocham cię!!! Bez ciebie w życiu by się na to nie zgodziła

Uśmiechnęłam się widząc wiadomość od przyjaciółki.

W pewnym momencie do głowy wpadł mi pomysł. I już wtedy, gdy kliknęłam ikonę wyszukiwarki, wiedziałam, że robię źle. Och cholernie źle... Ale to tylko z ciekawości! Z czystej ciekawości. Tak, po prostu byłam ciekawa kto to.

Wpisałam w wyszukiwarkę „Tenebris" i oczekiwałam na załadowanie się wyników. Och jakież było moje zdziwienie, gdy po wpisaniu frazy jedyne co się ukazało to konta fanowskie owego wyścigowca. Był anonimowy. Cóż, przynajmniej dla mnie bo wnioskując po losowych rozmowach ludzi chyba każdy już go znał. Każdy z wyjątkiem mnie. Mi jedynie obijał się o uszy.

Obróciłam się na plecy i tępo wpatrując się w swoje odbicie w lustrze rozmyślałam nad nadchodzącymi dniami. Do soboty zostało jeszcze cztery dni. Cztery dni męki, które miałam spędzić w szkole słuchając ekscytacji moich przyjaciół. Jedyne co mi zostało to modlitwy do Boga, aby obdarzył mnie wyjątkowo dużą cierpliwością na najbliższy tydzień bo nic innego nie byłoby w stanie pomóc.

Dodatkowo miałam szczerą nadzieję, że Farah faktycznie nie będzie miała zamiaru się upić bo nie miałam ochoty znowu tłumaczyć się jej mamie. I tak byłam jej wdzięczna za pójście na ugodę.

Na koniec dnia miałam jednak nadzieję, że słowa kierowcy faktycznie okażą się prawdą, a ja nie będę żałowała sobotniego wyjścia.

***

Po ciężkim tygodniu, w którym przede wszystkim królowała nuda, w końcu nastała sobota. Moi przyjaciele od rana zasypywali się masą wiadomości na naszej wspólnej grupie. Po pewnym czasie przestałam już to wszystko odczytywać bo byłam zmęczona tematem.

Obudziłam się w okolicach godziny pierwszej po południu, lecz z łóżka wywlokłam się dopiero pół godziny później. Aby nie marnować czasu wzięłam długą kąpiel i nałożyłam na włosy wszystkie kosmetyki, które tylko miałam. Mimo, że okazja, na którą się wybierałam nie była dla mnie specjalnie ważna, zamierzałam wyglądać tego wieczoru jak prawdziwa gwiazda.

Szczerze powiedziawszy szykowanie się na jakieś wyjście było dla mnie jeszcze bardziej ekscytujące niż samo wydarzenie. Kochałam się malować, kręcić włosy lub spinać je w jakiś finezyjny sposób. Uwielbiałam wybierać kreacje, które po chwili odrzucałam i zmieniałam na zupełnie inne. Ale szczególnie lubiłam ubierać jedne ze swoich specjalnych sukienek.

Wiedziałam, że w pięknej kreacji, zrobionych włosach oraz mocnym makijażu, przyciągałam uwagę dużej ilości osób. Nie, żebym była zapatrzona w siebie do takiego stopnia, ale przywykłam do takiego stanu rzeczy. Zdawałam sobie sprawę, że jestem ładna. W mniemaniu innych może nawet i piękna. Miałam ładną sylwetkę oraz swoje lazurowe oczy, które czarowały.

Znajomi często powtarzali mi, że jestem jak diament: błyszczę, ale również i tym blaskiem oślepiam. I sama nie wiedziałam czy to dobrze czy nie.

Jednym z niewielu minusów uważania mnie za pieprzoną boginię była uwaga ludzi, ale nigdy nie rozmowa. Patrzyli, komplementowali, ale nie pytali. Jedynie moi przyjaciele mnie znali, ale to nic dziwnego. Nikt nie pytał jaki jest mój ulubiony serial, pytali o kolor pomadki, którą mam na ustach albo co robię, że mam płaski brzuch. Zagadywali o sposoby na długie i lśniące włosy, ale nie interesowało ich moje samopoczucie lub to jak minął mi dzień.

Nikt nie zdawał sobie sprawy, że pod tymi warstwami uśmiechu byłam inna. Że zostając sama dużo myślę i doszukuje się czegoś nawet w najmniejszych rzeczach. Nie wiedzieli o moim uzależnieniu, od którego latami uciekałam. O którym tak naprawdę nie wiedział nikt. A ja łudziłam się, że kiedyś się z niego wyleczę.

Mimo to nie uważałam się za nieszczęśliwą. Miałam dwójkę kochających rodziców, wspaniałych przyjaciół i po prostu dobre życie. Pomimo problemów, które były głęboko skryte – byłam szczęśliwa.

Był kwadrans przed dziesiątą, gdy usłyszałam grający dzwonek. Połowę dnia spędziłam tak naprawdę na zbijaniu bąków. Po wyjściu z kąpieli zajęłam się dokładnym wysuszeniem włosów, a później poświęciłam trochę czasu, aby podkręcić ładnie ich końcówki. Przy makijażu oglądałam serial, przez który często odrywałam się od malowania. Słuchałam muzyki, do której więcej tańczyłam i śpiewałam niż faktycznie ogarniałam twarz. Na koniec jednak postawiłam na podcast kryminalny, aby skoncentrować całą swoją uwagę na kosmetykach.

Wykorzystałam również dużo wolnego czasu na zjedzenie sytego śniadania oraz obiadu, który przygotowała mama.

Tak naprawdę byłam na etapie, gdzie zostały mi jedynie małe poprawki i dobór stylizacji.

Cieszyłam się również, że rodzice nie mieli nic przeciwko przyjściu moich znajomych. Jedynym warunkiem była względna cisza, którą miałam za zadanie upilnować.

Zbiegłam cicho po schodach poprawiając przy tym włosy, a gdy znalazłam się już na dole z ekscytacją otworzyłam drzwi na oścież. Uśmiech na mojej twarzy wyrósł momentalnie, gdy za nimi ujrzałam Farah. Brunetka unosiła wysoko kąciki ust ukazując przy tym rząd białych zębów. Od razu zwróciłam uwagę na dużą i wypchaną po brzegi torbę sportową, w której zapewne miała swoje ciuchy i kosmetyki. Jak dobrze, że do wyjścia zostało jeszcze ponad półtora godziny bo w innym wypadku na pewno, by się nie wyrobiła.

- Hejka Maddie! - dziewczyna rzuciła mi się na szyję i mocno ścisnęła mnie swoimi chudymi ramionami.

Po kolei witałam się z każdym z osobna. Następna była Ivory, która złożyła pocałunek na moim policzku, a tuż za nią wszedł Marcus, który jedynie kiwnął do mnie głową przy akompaniamencie swojego typowego uśmiechu. Via podobnie do Farah mnie uścisnęła, a z Robinem, Cosmo oraz Timmem przybiłam żółwika. Zamknęłam za nimi wszystkimi drzwi, choć zdziwiła mnie nieobecność jednej osoby.

- Niestety Ethan nie mógł przyjść – widząc moją zmieszaną minę, Farah sprostowała brak Ethana. - Mówił, że mu coś wyskoczyło, ale sama wiesz, że nie przepada za tymi wyścigami.

Racja, nasz przyjaciel nie był największym fanatykiem tak owych wydarzeń, więc nawet tak bardzo nie zdziwiło mnie jego nie przybycie.

Każdy w ciszy wchodził po schodach na górę, a gdy tylko zamknęłam drzwi rozpoczął się chaos.

Marcus zaczął przekomarzanki z Cosmo walając się przy tym na moim łóżku, a całości temu dopełniał głośny śmiech Timma. Spojrzawszy na toaletkę za łóżkiem, którą okupywały dziewczyny, wzdrygnęłam się na widok pokaźnej ilości porozrzucanych wokół ubrań i pojedynczych kosmetyków. Tylko biedny Robin stanął tuż obok mnie i z założonymi rękoma przypatrywał się pozostałym.

- Twoi rodzice na pewno nie mają nic przeciwko? - z nutą kpiny zapytał Robin.

Pokręciłam głową cicho się śmiejąc bo sama już nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Sypialnia Agathy i Connora znajdowała się całkiem niedaleko mojej bo tuż za ścianą stojącą przed łóżkiem. Dom miał grube ściany, a oni sami twardy sen więc wątpiłam, że będziemy w stanie ich obudzić, ale tak czy siak miałam nadzieję, że towarzystwo z czasem się uciszy.

- Sama już nie wiem - spojrzałam kątem oka na chłopaka. - Miejmy nadzieję, że to bydło ich nie obudzi.

Z tymi słowami zostawiłam Robina i podeszłam do dziewczyn.

- Maddie musisz nam pomóc - nim się zorientowałam zostałam pociągnięta za rękę przez Farah w jej stronę. - Mam do wyboru kombinezon i sukienkę. Te pierwsze mają cudowne rozkloszowane rękawy zrobione z koronki - mówiąc to wystawiła w moją stronę wieszak z ubraniem. Ciuch robił wrażenie i byłam pewna, że na zgrabnym ciele przyjaciółki będzie ono wyglądało fantastycznie. - Albo tę zieloną sukienkę z falbankami - kreacja prezentowała się równie ślicznie co poprzednia. Ta za to miała odkryte całe ramionami, a największą uwagę przyciągały rozcięcia na obu udach wykończone falbanką.

Biorąc pod uwagę, że na dworze było już na pewno o wiele chłodniej i zapewne będzie jeszcze zimniej, gdy dotrzemy o docelowej porze, stawiałabym na kombinezon. Mimo, że miał on krótkie spodenki to zakryty dekolt, który u góry oplatał szyję, oraz długie rękawy na pewno stanowiłoby większą i zdecydowanie cieplejszą osłonę.

- Te pierwsze - mruknęłam wskazując brodą na wieszak po mojej lewej. - Jest ładne, stylowe i będziesz wyglądała w tym cholernie seksownie.

- Też wiedziałam, żeby to wybrać.

Prychnęłam cicho pod nosem po czym sama zasiadłam przy toaletce. Wysunęłam szufladę i wyjęłam z niej kosmetyki. Do efektu finalnego zostało mi zaledwie kilka niewielkich poprawek w postaci dodania rozświetlacza czy wzmocnienia różu na policzkach.

Po długim czasie w końcu mogłam ujrzeć efekt swojej pracy. Ciemne smokey eye wyciągnięte do wewnętrznego kącika przepięknie wydłużało moje oko. Usta pomalowane na ciemno pasowały do reszty makijażu. Byłam zadowolona z tego jak wyglądam choć z początku ciężko było mi się przyzwyczaić do takiej odsłony mnie. Zazwyczaj nie nosiłam tylu warstw makijażu i był on o wiele delikatniejszy.

Odwróciłam się do reszty spoglądając na każde z osobna. Obok mnie siedziały skulone Ivory oraz Via robiąc makijaż przy małych, podręcznych lustereczkach, zaś Farah robiła to samo siedząc na łóżku. W tle grała cicha, lecz przyjemna dla ucha melodia Reminder od The Weeknd. Po drugiej stronie łóżka siedzieli chłopcy – Cosmo wciąż przeglądał coś na telefonie dyskutując przy tym z Marcusem, a Robin z Timmem grali na moim laptopie. Każdy siedział pogrążony we własnym zajęciu.

Wstałam z siedzenia i wyciągnęłam z szafy przygotowaną na wieczór kreacje. Spoglądając na zegarek dostrzegłam, że do wyjścia zostało nam zaledwie dwadzieścia minut.

Zakluczyłam drzwi łazienki i zaczęłam zrzucać z siebie ubrania. Sukienka, którą wybrałam była według mnie po prostu idealna. Czekała w mojej szafie na wyjście właśnie takie jak to i byłam pewna, że zrobię furorę.

Powoli i starannie naciągałam na siebie obcisły materiał, a na końcu spojrzałam w lustro. Czarna tkanina idealnie dopasowywała się do mojego ciała, a dzięki odkrytym ramionom było widać uwydatnione obojczyki. Jednak największym plusem tej sukienki było rozcięcie na lewym udzie. Ukazywało ono mój tatuaż smoka z czego byłam bardzo zadowolona bo lubiłam go pokazywać. Do całości zamierzałam dobrać jeszcze parę złotych naszyjników oraz wysokie, ciemne kozaki na obcasie.

W momencie, gdy weszłam do pokoju oczy wszystkich skierowały się na mnie. Wiedziałam, że im również podoba się efekt. Zdezorientowana przerzuciłam wzrok w stronę dziewczyn kiedy coś z głośnym hukiem spadło na ziemię, a sama Farah uniosła się do góry wyrzucając ręce w powietrze.

- Ty tak na poważnie?! - wrzasnęła w moją stronę z widocznie udawanym zbulwersowaniem. - I ty mi doradziłaś ten durny kombinezon podczas, gdy ubierasz takie cudeńko?

Zaśmiałam się pod nosem i wzruszyłam ramionami. Wiedziałam, że się na mnie nie gniewa bo sama była moją największa fanką pod względem ubierania odważnych stylizacji.

Czas do wyjścia zbliżał się nieubłaganie. Dziewczyny zaczęły na szybko przebierać się w swoje stroje, a następnie poprawiać włosy i dopracowywać ostatnie szczegóły makijażu. Zaś męska strona grupy po prostu siedziała na swoich miejscach i czekała.

Punkt wpół do dwunastej wszyscy zaczęliśmy schodzić na dół. Przed wyjściem chwyciłam małą torebkę, do której pośpiesznie włożyłam telefon, a w drugą dłoń złapałam parę kozaków. Nałożyłam je tuż przed wejściem i uciszając towarzystwo w końcu opuściliśmy dom. Przed budynkiem stały zaparkowane dwa auta – mazda Farah oraz toyota Vii.

Wraz ze mną i przyjaciółką do mazdy skierowali się jeszcze Ivory, Marcus oraz Timothy, a do drugiego auta wsiadła reszta.

Usadowiłam się na siedzeniu pasażera i zapięłam pasy podczas gdy Farah odpaliła silnik. Z radia grała przyjemna melodia Riptide od Vance Joy'a. Wpatrywałam się w boczną szybę obserwując ciemne niebo podczas, gdy Osman postanowiła w końcu jako pierwsza przerwać ciszę.

- Maddie powiem ci coś, ale się nie unoś - te słowa sprawiły, że już czułam lekkie poddenerwowanie. Zazwyczaj jak ktoś tak mówił, a tym bardziej jeżeli były to słowa skierowane do mnie oznaczało to, że tak czy siak się wzburzę.

- Słucham - starałam się ukryć narastające spięcie.

- Zaprosiłam Aidena.

Kiedy sens słów przyjaciółki w końcu do mnie dotarł niemalże zachłysnęłam się własną śliną.

Nie mówiła na poważnie. Nie mogła. Nie moja przyjaciółka, która zdawała sobie sprawę z tego, że nie darzę tego człowieka największą sympatią. Ba! Nie darzyłam go żadną. Nie miałam ochoty spędzać z tym człowiekiem ani jednej sekundy swojego czasu, a tu nagle dowiaduję się, że spędzę z nim cały pieprzony wieczór. I weź tu żyj!

- Farah... - rzuciłam niby to spokojnie, lecz w moim głosie dało wyczuć się irytację.

- No weź nie bądź taka! - kątem oka przyglądałam się brunetce, która ani na chwilę nie oderwała oczu od drogi. Sama już nie wiedziałam, czy obawiała się mojego spojrzenia, czy była tak skupiona na prowadzeniu. - Nawet dobrze go nie znamy, może faktycznie okaże się w porządku.

Parsknęłam pod nosem. Dobre mi sobie, „może okaże się w porządku". Nawet jeśli to i tak nie chciałam mieć z tym człowiekiem nic do czynienia, a sam fakt, że Farah wykazywała takie chęci był dla mnie dziwny.

- A wy co na to? - tym razem obróciłam się do tyłu, ale widząc skołowane twarze przyjaciół parsknęłam pod nosem. - No oczywiście kurwa, że wiedzieliście!

Pokręciłam zrezygnowana głową i oparłam ją o szybę. Czy miałam inne wyjście niż po prostu się na to zgodzenie?

- Ale nie licz, że nagle staniemy się przyjaciółmi - po raz ostatni głośno westchnęłam i przymknęłam powieki. - Bo jeżeli tak myślisz to się mocno rozczarujesz.

Reszta drogi minęła względnie spokojnie. Co jakiś czas łapałam się na nerwowym skubaniu skórek przy paznokciach lub bezsensownym sprawdzaniu godziny w telefonie, którą i tak od razu zapominałam lub nawet na nią nie patrzyłam. Nie chciałam się spinać, w końcu to nie ja miałam z nim rozmawiać tylko moi przyjaciele. Ja byłam tam dla nich, nie dla niego.

Było dokładnie za kwadrans dwunasta, gdy zaparkowaliśmy na dużym kamienistym parkingu. Wokół nas było już wiele ustawionych aut, przy których gdzieniegdzie stali ludzie.

Wysiadając z auta od razu wyciągnęłam z torebki wcześniej schowaną paczkę papierosów i wkładając jednego do ust, pośpiesznie go odpaliłam. Przyjemne skubanie w podniebieniu przyniosło upragnioną ulgę.

Podeszłam do przyjaciół przysłuchując się ich rozmowom.

- Dobra mamy zarezerwowane niedaleko bandy - ewidentnie podekscytowany Marcus tłumaczył nam szczegóły.

- Zaczekamy jeszcze chwilę na Aidena bo póki co nigdzie go nie widzę - Farah zaczęła rozglądać się po parkingu na co rozśmieszona pokręciłam głową.

Wiedziałam, że z tym człowiekiem jest coś nie tak. Od samego początku. Już na wejściu wprawił mnie w dyskomfort i sprowokował do pijaństwa. A to, że sama się temu dałam było tylko szczegółem.

Po kilku minutach, wypalonego papierosa rzuciłam na kamienie po czym przydeptałam go obcasem. Niestety musiałam go tam zostawić bo w pobliżu nie widziałam żadnego kosza na śmieci.

Ogólnie otoczenie, w którym się znajdowaliśmy raczej nie powalało. Wokół było dużo drzew, a drogą obok nie przejeżdżało za wiele aut. Domyślałam się, że całe to zbiorowisko nie było w pełni legalne, ale nie chciałam nad tym rozmyślać. Byłam tam tylko dla innych i gdybym ja miała decydować to w życiu nie zapuściłabym się w takie okolice.

Kiedy reszta odpuściła już oczekiwania na „księżniczkę", która tak czy siak nie raczyła się zjawić, z uśmiechem satysfakcji dogoniłam Farah. Fakt, w tych butach nie było to łatwe zadanie.

- I co? - prychnęłam pod nosem. - Gdzie ten twój Aiden?

Dziewczyna jedynie przewróciła oczami co jeszcze bardziej mnie podbudowało.

- Ludzie jak on po prostu tacy są, Farah.

Po tych słowach wyminęłam ją i zaczęłam iść jako pierwsza w stronę bramek. Przy wejściu Cosmo pokazał coś w rodzaju biletów dwóm dobrze zbudowanym mężczyznom. Ubrani byli cali na czarno, a na nosach mieli okulary przeciwsłoneczne. Oboje byli o głowę ode mnie wyżsi, zapewne robili za ochroniarzy.

Kiedy ujrzałam tak dobrze znany mi tor westchnęłam z nostalgią. Długa trasa której nie byłam w stanie widzieć kompletnie w całości rozpościerała się tuż przede mną. Wytarty asfalt od kół pojazdów, ten znany zapach spalin i przede wszystkim gwar bijący od ludzi, którzy powoli zapełniali trybuny - to było dobre uczucie.

Ostatni raz wyścigi odbywały się kilka miesięcy temu i choć nie przepadałam za tym miejscem, to było ono dla mnie dość sentymentalne.

Spojrzałam w lewo, a za kratą oddzielającą oba miejsca ujrzałam zawodników wraz z ich pojazdami. Zazwyczaj było ich pięciu, czasami o jednego więcej lub mniej. Stali tyłem do bramek, którymi przechodziło się już na trybuny. Byłam w stanie zauważyć ich specjalne stroje oraz kaski, które trzymali w dłoniach.

Cała miejscówka była całkiem zapuszczona i niezbyt estetyczna, ale to też miało swój urok. Wejście było czymś swego rodzaju dużym garażem, nad nami rozpościerał się dach zrobiony prowizorycznie z blach, a ściany były pokryte rdzą czy zabrudzeniami.

Ruszyłam za Cosmo, który prowadził nas w stronę trybun i przeciskając się pomiędzy ludźmi na wąskim chodniku przyglądałam się torowi. Obudowany był niewysoką siatką. Patrząc ogólnie nie był długi, choć nic dziwnego, wątpię, że ktokolwiek podejmowałby się budowy czegoś wielkiego bez odpowiednich zgód. Podejrzewałam, że organizatorzy i tak sporo ryzykują tworząc coś takiego. Mimo ryzyka zakłady, które potrafiły sięgać horrendalnych kwot na pewno były mocno zachęcające do dalszego działania.

Po kilku minutach w końcu dotarliśmy na nasze miejsca. Były one nie tak daleko od hali przez, którą weszliśmy i znajdowały się w trzecim rzędzie od dołu. Lubiliśmy być blisko bo pod koniec wydarzenia zawodnicy często podjeżdżali do band i dawali autografy lub zdjęcia widzom. Osobiście nie interesowało mnie to, ale moi przyjaciele zrobiliby wszystko, aby tak owe zdobyć.

Przepuszczałam każdego po kolei, a na końcu sama zajęłam miejsce tuż przy brzegu. W momencie, gdy zerknęłam na godzinę w telefonie, z naszej lewej strony wydobył się głośny ryk silnika jednego z motocykli. Nim zdążyłam się zorientować na linię startu zaczęli wyjeżdżać kolejno zawodnicy. Tłum wstał z krzeseł wykrzykując nazwy swoich ulubieńców, lecz ja niewzruszona siedziałam na krzesełku.

Skrzywiłam brwi, gdy poczułam uderzenie na swoim ramieniu. Uniosłam głowę i napotkałam wściekłe spojrzenie Farah. Nie upierałam się i po przewróceniu oczami pokornie się podniosłam i wyszczerzyłam w stronę przyjaciółki ze sztucznym uśmiechem.

- Chociaż udawaj, że cię to interesuje - kiedy już otwierałam usta, by jej odpowiedzieć, ona nawet nie dała wydusić mi jednej sylaby. - O! To Tenebris, patrz!

Spojrzałam na tor. Faktycznie oczy wszystkich zwrócone zostały na tego jednego zawodnika, a tłum zawrzał jeszcze bardziej. Każdy wiwatował w kółko tą samą nazwę machając przy tym radośnie dłońmi. Jak zwykle siedział na tym samym motorze. Jego czarny jak mrok kolor i białe lampy rzucające światło na drogę przed sobą powalały.

Chociaż nie interesowałam się motoryzacją, jednego odmówić nie mogłam: motor, na którym się poruszał był niesamowity. Rzucał aurę mroku, który otaczał cień i zdawać by się mogło, że jedyne co go tworzyło to diabelnie wysoka prędkość. Błyszcząca czerń karoserii nadawała mu jeszcze większej głębi, a każda krzywizna miała jedno przeznaczenie: zwyciężać. Całość motocyklu dawała obraz elegancji. Przypominał furię i to nie tylko pod względem wyglądu.

W mojej głowie panował istny chaos, choć powoli i mnie zaczęła udzielać się ekscytacja. Do rozpoczęcia przejazdu dzieliło nas zaledwie kilka minut, a które dłużyły się w nieskończoność. Ze starych głośników, które były zamontowane w poszczególnych miejscach na siatce wydobył się głos organizatorów. Jak zwykle nawijali bawełnę na uszy byleby tylko przedłużyć czas startu i wzbudzić w widzach jeszcze większe napięcie. Z uwagą przyglądałam się zawodnikom, którzy poprawiali tylko swoje kaski oraz rękawice. Aż w końcu nastał ten moment.

Sygnalizacja zamontowana przy wejściu w miejscu widocznym dla każdego zaczęła się świecić, a po tym kolejno odpowiednie kolory wyraźnie się zmieniały/ Czerwień, żółć i... zieleń.

W mgnieniu oka każdy wystartował, a w powietrzu uniósł głos niesiony przed ryk silników potężnych maszyn. Nie zdziwiło mnie to, że mimo upłynięciu kilku sekund Tenebris przodował. Jednakże mimo to jego zawodnicy nie dawali mu wygrać z łatwością. Widziałam w każdym nich skupienie chociaż znajdowali się już sporo od widowni. Tłum oszalał i wykrzykiwał na przemian różne rzeczy, każdy machał dłońmi skacząc przy tym do góry. Miałam wrażenie, że mój rząd był tym najbardziej wściekłym. Kątem oka widziałam jak Farah głośno krzyczy co zapewne miało objawić się zdartym gardłem następnego dnia, a Cosmo wraz z Marcusem i Timmem wcale nie są dłużni pozostałym. Via stojąca obok Robina zaparcie szarpała go za ramię, lecz ten w akcie ekscytacji nie zdawał się być tym przejęty i sam hałaśliwie wiwatował. Ja w odróżnieniu od innych po prostu stałam i oglądałam przejazd, który koniec końców naprawdę mi się podobał.

Kolejne sekundy mijały, a zawodnicy powoli kończyli pierwsze okrążenie z dwóch. Sama zastanawiałam się co jest głośniejsze – ryk maszyn, czy wiwaty ludzi. Każdy włosek na ciele jeżył mi się pod ciężarem okrzyków, a każda komórka w ciele wołała. Po dłuższym czasie powoli robiłam się już zmęczona i z lekka ociężała, ale nie zważałam na to i wciąż starałam się dorównywać moim przyjaciołom.

Najbardziej jednak oczekiwane było zakończenie. Dwa motocykle były na ostatniej prostej. Oczywiście jednym z nich był król toru. Każdy w napięciu oczekiwał na to kto okaże się zwycięzcą - czy będzie to Tenebris, który na swoim koncie nie posiadał żadnej porażki, czy ktoś kto postanowi ukrócić jego długotrwały sukces.

Kiedy po chwili czarna furia przyśpieszyła wybijając się tym na pierwsze miejsce, trybuny oszalały. Krzyki widzów były chyba słyszalne w innym stanie, a przynajmniej tak mi się wydawało bo przysięgam, nie słyszałam nigdy, aby gdziekolwiek było tak głośno. Pod wpływem ekscytacji nie czułam już nieprzyjemnego zimna, które wcześniej otaczał odsłonięte fragmenty mojego ciała. Po prostu skakałam w powietrze i nawet nie zorientowałam się kiedy moje ramionami zostały otoczone przez te Farah.

Nie pamiętam dokładnie momentu, w którym zawodnicy zniknęli z toru bo w tamtym momencie byłam zasypywana masą bodźców od moich przyjaciół. Na przemian ktoś coś do mnie mówił, pytał, gestykulował i przeżywał wyścig, ale ja po prostu się odcięłam. Co prawda nie cieszyłam się nawet w połowie tak jak oni z wygranej nieznajomego, ale chłód, ekscytacja oraz chaos panujący wokół, zadziałał wystarczająco, abym nie była w stanie pozbierać myśli.

Opadłam zmęczona na krzesełko i odgarniając włosy głęboko oddychałam. Jedyne o czym wtedy myślałam to ciepła bluza, o której zapomniałam i moje łóżko.

- Dobra idzie! Wstawaj Maddie! - nie zdążyłam nawet zareagować, gdy Farah pociągnęła mnie do góry i zaczęła prowadzić do schodków.

O mało nie zabiłam się po drodze bo siła przyjaciółki, z którą mnie ciągnęła i wysokie obcasy moich kozaków ewidentnie ze sobą nie współgrały.

Stawiając już pewne kroki na wąskim chodniku faktycznie dostrzegłam chłopaka stojącego przy bandzie, do którego powoli ustawiała się kolejka po podpis. I nie byłoby w tym nic dziwnego dopóki nie ujrzałam jego twarzy, gdy zdjął kask, a po niej kominiarkę. Już pierwsza czynność była szokująca bo Tenebris znany był ze swojej anonimowości. Nigdy nie pokazywał twarzy w całości, aż do tego dnia. Drugą sprawą było to co ujrzałam po zdjęciu kominiarki, a raczej kogo. Myślałam, że się przewidziałam lub, że moja zmęczona głowa płata mi figle, ale nie.

- O kurwa przecież to...

- Pieprzony Brewer.

Wypowiedziane słowa niemalże wyplułam bo wypowiadanie jego imienia było niczym trujący jad. Nie wierzyłam, że ten człowiek będzie w stanie dorwać mnie nawet tutaj. Od tylu lat regularnie przychodziliśmy na te wyścigi, Farah miała od niego parę podpisów i zdjęć, na których... no właśnie. Chłopak na każdym z tym zdjęć był w kominiarce, a jedyne co było widać to oczy. Jednakże one nigdy nie były szare.

Parsknęłam pod nosem z kpiną.

- To teraz wcale się nie dziwie, dlaczego jest taki głupi.

- Och Madeline daj spokój! - warknęła brunetka marszcząc przy tym brwi. - Idziemy się przywitać, chodź.

Jęknęłam pod nosem i niechętnie poszłam w ślady przyjaciółki. Nie miałam ochoty chociażby na niego patrzeć, a co dopiero z nim rozmawiać.

Będąc kilka kroków przed nim poczułam jak ten znany i przeszywający na wskroś moje ciało wzrok, właśnie mnie skanuje. I chociaż doskonale znałam oczy bruneta, one tak jak na każdym ze zdjęć nie były szare. Aiden Brewer stał przede mną lśniąc brązowymi tęczówkami.

Oczywiście oprócz szybkiego spojrzenia na chłopaka, nie obdarzyłam go ani jednym dłuższym, i rozglądałam się wszędzie, aby tylko nie popatrzeć w jego stronę. Szkoda tylko, że moja przyjaciółka miała mózg wielkości orzeszka, a zdolność dopatrywania się pewnych sytuacji na poziomie minusowym.

- Ty śmieciu myślałam, że nas olałeś! - nie mogąc dłużej się przeniosłam wzrok w kierunku tej dwójki.

Śmiejąca się Farah uderzyła lekko w bark chłopaka, który wtedy w końcu skupił się na Farah. Wyglądał tak dziwnie inaczej bez swoich luźnych ubrań, a będąc odzianym w skórzaną kurtkę i specjalne do jazdy spodnie. Nie prezentował się źle, ale zdecydowanie nie ładnie. Obojętnie.

- Chciałem zrobić wam... niespodziankę - mruknął pod nosem.

- Było powiedzieć od razu, nie czekalibyśmy przed wejściem - i wtedy Farah popatrzyła na mnie. - Ach, Madeline, jak to leciało? „ Ludzie jak on po prostu tacy są" - powtórzyła to dokładnie takim samym głosem co ja podczas wymawiania tego kilkadziesiąt minut temu.

I wtem znów poczułam ciężar tego spojrzenia na moim ciele, z tą różnicą, że ja również postanowiłam popatrzeć na niego. Ciemnobrązowe włosy jak zwykle sterczały w każdym kierunku co poniekąd już do niego pasowało.

Chłopak uniósł brew do góry i posyłając mi ten jeden z jego zawadiackich uśmiechów burknął:

- Aż tak źle o mnie myślisz?

- Uwierz, że jeszcze gorzej.

Aiden cicho się zaśmiał, a mnie przeszły ciarki. Ten człowiek wzbudzał we mnie zdecydowanie za dużo emocji. Szkoda, że tylko i wyłącznie tych złych.

Po chwili ciszy Farah postanowiła przestać mnie katować i zwróciła się do bruneta z prośbą o zdjęcie oraz podpis. Pokręciłam głową z niedowierzaniem bo nie byłam w stanie pojąć po co jej to skoro się już znali. Niby racja, nadal był to jej jakiś idol, ale znając już prawdę – również znajomy. I miałam nadzieję, że ta relacja zostanie tylko na stopie koleżeńskiej.

Kiedy Brewer skończył podpisywać się mojej przyjaciółce na kartce ponownie omiótł mnie spojrzeniem. I tym razem było w nich coś innego. Nad czymś rozmyślał.

- Co? - zagaił. - Też chcesz autograf?

Momentalnie zaczęłam się głośno śmiać. Za kogo on się kurwa uważał?! Nigdy w życiu, nawet za darmo nie chciałabym, aby nawet mnie dotykał. Ba! Aby chociażby do mnie mówił, a niestety na to już było za późno.

Nie wiele myśląc uniosłam dłoń i wystawiłam w jego stronę środkowy palec. Aiden zareagował na tym jedynie przewróceniem oczu, a następnie powrócił do rozmowy z moją przyjaciółką.

Niestety temperatura z każdą chwilą stawała się coraz niższa, a chłód osaczał moje ciało coraz bardziej. Nałożenie skąpej sukienki było jednym błędem, ale nie zabranie ciepłej bluzy było drugim. I to niestety gorszym od pierwszego.

- Przeziębisz się - zwrócił się do mnie chłopak, ale zignorowałam jego uwagę.

Spojrzałam na przyjaciółkę, której kiwnęłam głową na znak, że pora się oddalić. Niewiele myśląc obróciłam się na pięcie i ruszyłam z powrotem w kierunku swoich przyjaciół.

Oczywiście mogłam mieć nadzieję, że reszta moich znajomych nie dostrzegła kim był owy Tenebris, lecz patrząc na ich wyczekujące miny, wiedziałam, że moje nadzieje były złudne.

- Maddie, czy...

- Tak to Aiden - przewróciłam oczami i klapnęłam na swoje miejsce.

Kwadrans później, gdy łaskawie powróciła do nas Farah, zadecydowaliśmy, że najwyższy czas się zbierać. Moja głowa była zdecydowanie przemęczona długotrwałym hałasem, a ciało całe drżało pod wpływem temperatury. Zbliżała się pierwsza, gdy wyszliśmy już sprzed bramek.

Niestety na moje nieszczęście nie mogliśmy wyjść ze spokojem bo, gdy tylko minęliśmy ochroniarzy doszedł do nas Aiden, który u boku prowadził motor.

- O kurwa stary! - do chłopaka podleciał zafascynowany Marcus i po przywitaniu się z brunetem spojrzał na maszynę. - Przecież to najszybsze Ducati.

Pokręciłam głową bo nie rozumiałam z czego wynikało jego podekscytowanie. Złom jak złom, ma kółka i kierownicę.

- Penigale V4 R - tym razem do maszyny zbliżył się Robin kiwając z uznaniem głową. - Jeden z najbardziej ekstremalnych motocykli sportowych stworzony typowo do wyścigów.

Wpatrywałam się tępo w chłopaka. Zaskoczył mnie swoją wiedzą bo szczerze powiedziawszy w życiu nie byłabym w stanie rozpoznać modelu pojazdu po jego samym wyglądzie.

- Silnik Desmosedici Stradale R, czterocylindrowy w układzie V - wtrącił Marcus wpatrując się w motocykl. - Potrafi rozpędzić się do trzystu kilometrów na godzinę, a jego waga jest imponująca w kontekście tak ogromnej mocy.

Po tych słowach to już kompletnie parsknęłam śmiechem bo nie rozumiałam żadnej z tych rzeczy. Kiedy spojrzałam ponownie na pozostałych zorientowałam się, że ich twarze skierowane są ku mnie. Popatrzyłam na Aidena, który jedną brew miał uniesioną do góry, a na jego ustach krzątał się cień uśmiechu.

- No co? - podeszłam do pojazdu przesuwając palcami po jego karoserii. - Każda z rzeczy, które wymieniliście poza tym, że jest kompletnie niezrozumiała to w dodatku brzmi jakby kosztowała bardzo bardzo dużo - zrobiłam chwilę przerwy obchodząc motocykl dookoła, aż w końcu przechodziłam obok samego Aidena. - Nie rozumiem jak można być tak głupim... - specjalnie dałam nacisk na ostatnie słowo, aby zrozumiał aluzję. - aby wydawać tyle pieniędzy na coś co cię zabije.

Po moich słowach nikt się przez dłuższą chwile nie odezwał. Każdy oczekiwał na to co powie Aiden.

- Zabiję? - zapytał z kpiną. - Aktualnie żyję i mam się dobrze, ale dziękuję za troskę.

Zaśmiałam się kpiąco. Bóg mi świadkiem, że troska to ostatnie co darzyłam względem jego osoby.

Uniosłam głowę i omiotłam wzrokiem resztę, którzy jedynie starali się maskować cisnący im się na usta śmiech. Dobrze było wiedzieć, że oparcia to ja mogłam szukać jedynie w kamieniach.

- Słuchaj Ai...

Nie zdążyłam rzucić ani jednej obelgi, gdy cały wjazd na posesje wypełniły niebieskie migające na przemian światła oraz syreny. Spanikowana przeniosłam wzrok na źródło hałasu, a gdy ujrzałam dwa policyjne samochody niemal zamarłam. Słyszałam, że każdy wokół mnie rzucił się w stronę parkingu zapewne, aby jak najszybciej ulotnić się z miejsca, ale mnie wręcz zamroziło. Nie potrafiłam ruszyć się w żadną ze stron, a wołanie mojego imienia głucho obijały się o moje ciało.

Dopiero szarpnięcie za mój nadgarstek mnie pobudziło. Zdezorientowana patrzyłam jak Farah będąc już kilka jardów ode mnie macha w moim kierunku ręką, lecz ja wiedziałam, że w tych butach nie zdążyłabym do niej dobiec. Przeniosłam spojrzenie na chłopaka, który wciąż oplatał dłonią mój przegub.

- Nakładaj kask - powiedział stanowczo i sam ruszył w stronę motocyklu.

- Co?!

Miałam nadzieję, że nie miał na myśli tego o czym sama zaczęłam myśleć.

Moje serce wybijało szybki rytm bo wiedziałam, że jeżeli nie zrobię czegoś w przeciągu kilku sekund zostanę złapana przez policję. Agatha, by mnie za to zabiła.

- Chcesz być spisana? Proszę bardzo, droga wolna. - wyrzucił ręce w powietrze. - Ale ja nie mam zamiaru, dlatego albo nakładasz ten pierdolony kask i wsiadasz ze mną, albo odjeżdżam sam.

Kurwa. Nie raz przysięgałam sobie, że nic nie byłoby w stanie zmusić mnie na jazdę motorem, a teraz stałam w sytuacji bez wyjścia gdzie obie decyzję mogły skończyć się źle.

Rzuciłam przekleństwo pod nosem i machając Farah, aby ruszyła do auta sama nałożyłam na głowę kask. Nie wiele widząc zajęłam miejsce. Nie było ono wygodne i pożałowałam tej decyzji w chwili, gdy ją podjęłam, ale nie miałam innego wyboru. Albo to albo policja.

- Musisz mnie objąć. Będzie szybko.

Po raz ponowny przeklęłam pod nosem i z niechęcią oplotłam chłopaka w pasie przylegając do jego ciała. Czując jego ciepło zrobiło mi się odrobinę lepiej, ale w momencie, gdy usłyszałam krzyki policjantów ponownie przeszedł mnie dreszcz.

Odjechaliśmy chyba w idealnym momencie bo kiedy ruszaliśmy, policjanci zaczęli biec w naszą stronę. Aiden z precyzją ich ominął, a następnie przyśpieszył przez co wzmocniłam uścisk.

Nie wiem ile jechaliśmy pustą drogą, ale kiedy pozycja, w której siedziałam zaczęła być coraz mniej wygodna, a wiatr smagający moją nagą skórę wprawiał mnie w ciarki, jedyne o czym myślałam to ciepły koc i herbata.

Po jakimś czasie chłopak skręcił na niewielkie pobocze, na którym się zatrzymaliśmy. Zeskoczyłam na ziemię o mało się nie wywracając i ściągnęłam kask z głowy.

- Kurwa, a co jeżeli oni nas jednak znajdą? - wplotłam palce we włosy nerwowo chodząc w kółko. - Matka mnie zabije.

- Made...

- Co Madeline?! Co?! Może ty lubisz kłopoty, ale ja nie bardzo także lepiej zamilcz.

Zdezorientowana popatrzyłam na chłopaka, gdy parsknął śmiechem. A więc teraz zebrało mu się na żarty?

- Uwierz, że oni nie lubią mnie tak bardzo jakby nie polubili ciebie, więc też nie kwapi mi się do rozmów.

Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Co ja do kurwy wyprawiałam?! Wsiadłam na maszynę, która jednym złym ruchem mogłaby mnie niemalże zmieść powierzchni tej ziemi, a na dodatek z kierowcą, któremu nie można było za grosz zaufać. Było na pewno po pierwszej, a ja uciekłam właśnie przed policją i nie miałam zielonego pojęcia gdzie się znajdowałam. Madeline do kurwy co ty odpierdalasz?

Już nie ukrywałam jak bardzo zimno mi było i po prostu trzęsłam się szczękając zębami. Wiedziałam, że jeżeli zostaniemy w tym miejscu chociażby kilka minut dłużej, wpadnę w panikę. Tylko Farah byłaby w stanie opanować moje rozszalałe emocje, a ja nawet nie wiedziałam, gdzie teraz jest.

Aiden widząc moje drgawki zdjął z siebie kurtkę po czym wystawił ją w moją stronę.

- Masz, będzie ci cieplej - miałam ochotę zwymiotować, gdy jego wzrok zeskanował mnie od stóp aż do samych oczu. Nie chciałam, aby na mnie patrzył. - I następnym razem ubieraj się stosownie do pogody bo ta kiecka jest za skąpa nawet do klubu.

Parsknęłam pod nosem i uderzyłam rękę chłopaka wystawioną w moim kierunku.

- Będę robiła co będę chciała. Tak było, jest i będzie, i żaden frajerzyna tego nie zmieni.

Zmrużyłam oczy skanując jego twarz. Była jednocześnie tak bardzo spokojna i opanowana jak mroczna i ostra. Ten chłopak był dla mnie jedną wielką zagadką.

- Pilnuj słów dziecino.

A to z kolei rozbudziło moją złość jeszcze bardziej. Zacisnęłam gniewnie szczękę starając się opanować, choć to było wręcz awykonalne.

- Bo co?

- Bo uwierz, że nie chcesz mieć ze mną na pieńku - chłopak zmniejszył między nami dystans i w pewnym momencie niemalże stykaliśmy się ciałami. - A więc albo nałożysz tę pierdoloną kurtkę albo będziemy tu tak stali, aż w końcu dostaniesz hipotermii.

Nie mówiąc nic więcej wyrwałam z jego dłoń skórę i nałożyłam ją na siebie. Bez krzty uwagi ominęłam jego ciało, a podniesiony z ziemi kask wcisnęłam na głowę. Stałam obok pojazdu czekając, aż Aiden zajmie swoje miejsce, abym mogła to zrobić również i ja.

W ciszy odjechaliśmy z pobocza i w tej ciszy pozostaliśmy już do końca.

Po prawie kwadransie jazdy w końcu zaczęłam rozpoznawać ulicę prowadzące na moje osiedle. Odetchnęłam z ulgą, że ten świr nie postanowił mnie nigdzie wywieźć. Miałam ochotę już naprawdę znaleźć się w swoim pokoju i po prostu odpocząć. Ten dzień był kłębkiem wszystkich emocji – od radości po złość. Na domiar tej całej popieprzonej sytuacji znalazłam się z w niej z człowiekiem, którego z każdą sekundą nienawidziłam coraz bardziej.

Kiedy zatrzymał się pod moim domem ujrzałam tak dobrze znaną mi mazdę oraz moją przyjaciółkę opierającą się o nią tyłem.

Zeskoczyłam z motocyklu, zdjęłam z głowy kask, który rzuciłam na ziemię nie przejmując się nawet tym, czy go zniszczyłam i niemalże zszarpałam z siebie kurtkę chłopaka.

- Zapamiętaj raz i na zawsze – warknęłam pewna siebie patrząc prosto w jego chłodne tęczówki. - Uwierz mi, że również nie jestem osobą, z którą chcesz się kłócić. Nie mam ochoty marnować czasu na kogoś takiego jak ty, dlatego dobrze ci radzę - wymierzyłam palcem w jego stronę. - Wypierdalaj z mojego życia i więcej się w nim nie pokazuj.

Po tych słowach pewna siebie z uniesionym wysoko podbródkiem odeszłam od chłopaka i odchodząc parę jardów dalej wpadłam w objęcia przyjaciółki.

Nie słyszałam, aby chłopak ruszył się z miejsca, dlatego stojąc przed samochodem ostatni raz obejrzałam się za siebie.

Natrafiłam na lodowate spojrzenie, którego mrok był pewnie w stanie przestraszyć niejednego. Ale nie mnie. Bo prawda była taka, że się go nie bałam. Mógł mi grozić, wymachiwać palcami i ostrzegać, ale nie wzbudził we mnie ani namiastki przerażenia. I patrząc w te przeszywające oczy, które powoli wciągały mnie w czarną dziurę postanowiłam sobie jedno.

Choćby świat się walił, już nigdy nie miałam zamiaru mieć styczności z tym człowiekiem.

----------------------------------------------------------------

Hej! Witam was już w drugim rozdziale, od razu chcę napomnieć i podziękować każdemu za pozytywny lub też mniej pozytywny odbiór książki, chcę podziękować za po prostu zainteresowanie. Jestem wam ogromnie wdzięczna, że jesteście.

Rozdziały od teraz będą wlatywały bez większych poprawek, także nie poświęcajcie zbyt dużej uwagi na błędy - będą one poprawiane po zakończeniu pisania pierwszego tomu.

Mam nadzieję, że ten rozdział również przypadnie wam do gustu oraz pokochacie Madeline tak bardzo jak kocham ją ja.

Kocham was, wdzięczna za wszystko <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro