Prolog
Czasami, by wzniecić ogień potrzeba zaledwie niewielkiego zapalnika. Iskry, która nada początek pożarowi, który opanuje wszystko na swojej drodze. Włącznie z nami samymi.
Tak też było i w tym przypadku, ale to my robiliśmy za żywioły. Tamtego wieczoru sama nie wiedziałam, że tak owa iskra została rzucona. Wiatr rozpylił ją do takiego stopnia, że ogień zaczął rozprzestrzeniać się w zadziwiającym tempie.
On był zły, niszczył wszystko na swojej drodze, lecz tym co najbardziej obrócił w popiół byłam ja. Ludzie mówili: "Madeline Adams? Ah, to ta co błyszczy", a ja powoli umierałam od środka.
Bardzo pragnęłam wrócić do chwili, gdzie moim największym zmartwieniem był niedokładny Makijaż. Kiedy tańczyłam pośrodku parkietu skąpana w blasku reflektorów, a wzrok ludzi padał tylko na mnie. Kiedy moje życie faktycznie należało do mnie.
Często zastanawiałam się jaki grzech popełniłam, że Bóg ukarał mnie z taką siła. Chciałam odpokutować każdy z błędów, lecz przez niego grzeszyłam coraz więcej. On pochłonął mnie cala, wrzucił w sam środek huraganu i kazał radzić sobie samej. A po wszystkim opuścił mnie zostawiając spustoszenie w każdym tego słowa znaczeniu. I ja już nigdy nie miałam być taka dama.
Taka jaka byłam przed nim.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro