Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

kartka papieru, 1995

Przyszli do biblioteki osobno. Coleman zjawił się tam jak zwykle pierwszy, a Jonathan musiał odbyć pogawędkę z von Ridenbahem o niesubordynacji i notorycznym spóźnianiu na zajęcia.

Cameron współczuł chłopakowi w okularach. Nie dość, że miał na głowie tysiące zajęć poza uniwersytetem to jeszcze profesor musiał mu prawić kazania. Trzy minuty wyjęte z początku wykładu jeszcze nikogo nie zabiło, ale Ridenbah wolał dmuchać widocznie na zimno. Był nieugięty, pełen chorych zasad i wyższości. Mimo tego po ostatnio odbytej rozmowie z profesorem, Coleman był mu wdzięczny, że pokładał tak wielkie nadzieje w Jonathanie. Sam mu skrycie kibicował, ale najważniejsze było dla niego to, że Ridenbah nie robił mu dużych problemów. Nawet kara Jonathana w bibliotece nie trwała tak długo jak Camerona. Pewnie ze względu na to, że niedługo później, po ostatnim wykładzie chłopak musiał pędzić na naukę gry na pianinie.

Ciekawe czy na dodatkowe zajęcia też się spóźnia, pomyślał i uśmiechnął się, gdy do biblioteki w końcu przyszedł Jonathan. Ubrany jak zwykle wystawnie, ciuchy z wyższej półki, buty świeciły się tak bardzo, że chyba musiały być pastowane każdego ranka. Albo przed każdą lekcją.

— Nagadał ci? — Cameron zaczął bujać się na krześle, a Jonathan rzucił mu krótkie spojrzenie.

— Nieszczególnie — odparł.

— Szczęściarz. Mnie ciągle za coś karci, za nawet najmniejsze przewinienie.

— Naucz się wiązać krawat to ci odpuści.

— Wątpię — podparł policzek na ręce, a jego złote pasemko zsunęło się wzdłuż ucha imitując długi kolczyk. — Zaakceptowałby mnie dopiero, gdybym rzucił studia.

— Nonsens — Jonathan wyjął książkę ze skórzanej torby. — Ridenbah ceni młodych, którzy się pilnie uczą, a ty masz naprawdę dobre wyniki. Szczerze? Byłem zaskoczony, że radzisz sobie na uczelni tak dobrze.

— Heee — Cameron przysunął się razem z krzesłem bliżej krawędzi ławy. Uwaga Jonathana wyraźnie go ożywiła. — Sprawdzałeś mnie?

Chłopak poprawił okulary i starał się utrzymać swoją pokerową twarz, jednak niesforny rumieniec znowu dał o sobie we znaki. Jonathan sądził, że zapanował nad nim i odgrywał dalej rolę niewzruszonego panicza, dlatego Cameron nie wyprowadzał go z błędu i przyjemnością oraz lekkim uśmiechem na twarzy przysłuchiwał się brązowowłosemu.

— Przypadkiem zobaczyłem dyplomy, które wiszą na tablicach korkowych koło sali gimnastycznej. Twoje nazwisko rzuca się w oczy — powiedział to w taki sposób, jakby go wcale to nie obeszło.

Jednak idąc z jednych zajęć na drugie, przechodząc właśnie obok sali gimnastycznej znajdującej się w budynku numer 17 stanął na korytarzu ze zdumieniem patrząc na nazwisko Cameron Coleman. Pierwsze miejsce w zawodach sportowych, pierwsze miejsce w konkursie wiedzy ogólnej, kolejne osiągnięcie związane było z historią starożytności, następne wyróżnienie oraz nagroda główna przyznana za napisanie tekstu o charakterze krytycznym wybranego filmu. To tylko dodatki w porównaniu z listą najlepszych studentów ubiegłego roku. Na pozór zwyczajny student będący typem szkolnego chuligana, tak naprawdę wykazywał się szeroko pojętą wiedzą.

— To nic takiego. Profesorowie z różnych działów angażują mnie w jakieś śmieszne konkursy, żeby podbijać sobie statystyki. W takich chwilach sobie o mnie przypominają, że w ogóle istnieje. Gdy zbliża się data konkursu wtedy świecę jak najjaśniejsza gwiazda, a po odebraniu dyplomu i pucharu, który ląduje za oszkloną szafką u dziekana, wtedy magicznie znikam. Moje nazwisko jest tam tylko przykrywką, żeby profesorowie mogli dostawać premie i pochwały. Ja się nie liczę.

— A co ze stypendium? Przecież mając taką wiedzę możesz się o nie jak najbardziej starać.

— Niby tak, ale trzeba mieć wzorowe zachowanie — Cameron posłał uśmiech Jonathanowi, a chłopak wyglądał tak jakby zaraz miał pójść do dziekanatu i starał się o przyznaniu stypendium koledze.

— Czemu to cię bawi? Stypendium to wyróżnienie i dodatkowe środki na realizację jakichś działań —  Jonathan szukał logiki tam gdzie dla Camerona wcale nie była potrzebna.

Chłopak kierował się sercem, własną wolą i przede wszystkim instynktem, który go nie zawodził.

— Nie potrzebuję tego — wyznał, ze spokojem, natomiast Jonathan starał się pojąć tak irracjonalne działania.

— Jesteś naprawdę głupi... — odparł, a na jego twarzy zagościł smutek.

Cameron jednak nadal był rozpromieniony, a jego spokój emanował czystym uczuciem, które pchało go coraz bliżej chłopaka siedzącego przy sąsiedniej ławce. Z każdym dniem, z każdym wymienionym spojrzeniem czy słowem Coleman lubił Jonathana coraz bardziej. Uczucie to rosło w jego piersi, myśli zaczęły skupiać na nim więcej uwagi, nawet odczuwał tęsknotę, gdy chłopaka nie było w pobliżu. Tydzień ciągnął się w nieskończoność, gdy w grę wchodziły wtorkowe zajęcia, a później wspólnie odbywana kara w bibliotece.

Polubił go, naprawdę, z krystalicznie szczerym, prawdziwym uczuciem.

— To czego chcę wcale nie trzyma się logiki — powiedział, mając wrażenie, że Jonathan przełamywał lody i świadomie bądź nie, zaczynał odsłaniać swoje poszczególne emocje, które starał się kurczowo w sobie stłamsić.

— Czyli jesteś typem marzyciela?

— Chyba tak — powiedział, spoglądając w sufit.

Cameron zauważył, że nigdy się nad tym głęboko nie zastanawiał.

— Na pewno — Jonathan znów poprawił okulary, a Coleman szybko na niego spojrzał przysłuchując mu się dalej. — Jeszcze niedawno mówiłeś coś o jakimś przeznaczeniu. Byłeś go tak pewny, że uznałem cię za wariata — prychnął i pokręcił głową. — Marzyciele nie mają w życiu lekko. Wierzą w swoje chęci, durne pragnienia i nic poza tym. Nie zauważają kiedy całe życie przelatuje im między palcami i trzymają rękę w nocniku nie mając niczego.

— Zawiało chłodem — Cameron otarł dłońmi ramiona. — Ale jestem przekonany, że takie życie ma większy sens niż twój poukładany świat z napiętym grafikiem na czele.

— Czyżby? — Jonathana zirytowała taka ocena. — W takim razie skoro wierzysz w przeznaczenie to mi udowodnij, że istnieje — powiedział, a wtedy Cameron się uśmiechnął i spojrzał na książkę, która leżała na ławce Jonathana.

Była to wciąż ta sama biografia.

Blondyn uśmiechnął się, jakby już uzasadnił swój triumf, a Jonathan czekał aż dozna tego przełomu.

— Pamiętasz jak mówiłem o tym, że jesteśmy podobni?

— Co to ma do rzeczy? — fuknął, prostując swoje plecy jeszcze bardziej niż zwykle, zdradzając się nie po raz pierwszy. — Grasz na zwłokę? Dajesz sobie czas, żeby wymyślić coś irracjonalnego.

— Nie, właśnie dochodzę do sedna, dlatego odpowiedz.

Chłopak się naburmuszył i chrząknął nerwowo.

— Nawet jeśli jeden aspekt nas łączy to nie oznacza, że musimy się do siebie zbliżać — wyznał, unikając każdego spojrzenia Camerona. Jonathan zaczął się stresować tak bardzo, że nie zauważył jak minuty jego dzisiejszej kary minęły. — Poza tym, to i tak nie miałoby sensu. Takie relacje nie mają przyszłości — wyszeptał.

Blondyn usłyszał wszystko, ale nie skomentował rzeczy, której chciał kategorycznie zaprzeczyć. Cameron wstał z miejsca i w ciszy podszedł do ławki, przy której siedział Jonathan. Chłopak sięgnął w kierunku książki, a brązowowłosy uciekł z ręką z okładki, na której spoczywała jeszcze przed sekundą jego dłoń. Dopiero po chwili zauważył, że Coleman wcale nie chciał go dotknąć tylko otworzyć książkę na stronie oznaczonej zdobioną zakładką. Jonathanowi zrobiło się głupio, a policzki zaczęły go piec czując się coraz bardziej nieswojo, zwłaszcza, że Cameron stał tak blisko niego. Zupełnie jak wtedy, w ślepej uliczce między budynkami uniwersytetu.

Blondwłosy otworzył książkę na zaznaczonej stronie.

— Nie przeczytałeś ani jednej strony odkąd się po raz pierwszy tutaj spotkaliśmy, prawda?

— I co z tego? To twój dowód na łączce nas przeznaczenie? — warknął.

— Tu mam dowód — wyznał, wskazując palcem na numer strony w biografii Aleksandra Macedońskiego. — Strona 109.

— I?

— 1 to pierwszy dzień miesiąca, a 09 to wrzesień.

Jonathan dalej nie pojmował, co chciał przez to powiedzieć Cameron. Blondyn jednak postanowił go oświecić, dlatego nachylił się do niego i szepnął do ucha słowa, które zakłuły w klatce piersiowej Jonathana sprawiając, że jego serce zaczęło uderzać mocniej.

— Tego dnia się poznaliśmy — wyznał, a wtedy Jonathan zerwał się z miejsca przypominając sobie o zajęciach gry na pianinie.

Chłopak wybiegł z biblioteki mając w duchu nadzieję, że jak najszybciej zniknie z oczu Camerona, a blondyn czyn prędzej opuści jego niespokojne myśli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro