Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

kara, 1995

Kolejny tydzień wyglądał tak samo.

Może nie do końca, ponieważ pan spóźnialski, tym razem przyszedł na zajęcia z historii starożytnej Grecji na czas będąc bezpieczny od wykonania kary, a Cameron znów nie potrafił zawiązać krawata. Blondyn położył książkę, a raczej relikt przeszłości zwany ,,Iliadą’’ Homera na głowie i miał zamiar się zdrzemnąć, ale myśli krążące wokół Jonathana nie potrafiły go opuścić.

Okazało się, że uczęszczali razem tylko na jeden z pięciu obowiązkowych wykładów, w dodatku ten z Albertem van Ridenbahem. Małe było więc prawdopodobieństwo, że Cameron zdoła porozmawiać z nowym uczniem. Jonathan był jak kropla w morzu, znikał, zapadał się pod ziemię, ponieważ po tygodniu poszukiwań i zaglądania dosłownie w każdy kąt Coleman spotykał go jednynie na zajęciach z historii. Chłopak w okularach przekroczył próg auli w ostatniej chwili, unikając tym samym kary.

Na szczęście dla Jonathana, na nieszczęście dla Camerona.

Blondwłosy zamierzał, rzecz jasna, dostać się do Jonathana po zajęciach. Zgarnął zeszyt oraz pióro od razu do torby i już chciał zbiec po schodach w dół i dotrzeć do szatyna, lecz na drodze stanął mu wykładowca. Z niechęcią wysłuchał kilku uwag dotyczących tekstu, który Cameron oddał mu tradycyjnie w piątek i takim trafem stracił chłopaka z oczu.

Jonathan wyglądał, jakby ciągle się gdzieś spieszył. Był wtorek, a jak powiedział mu von Ridenbah, panicz chodził tego dnia na lekcję gry na pianinie.

— Ehhh, jak mi się nie chce tu siedzieć — westchnął ociężale, przeklinając parszywy los, który tak naprawdę sam sobie zgotował.

Cameron zamierzał dorwać sąsiadujące krzesło po drugiej stronie ławy i położyć na nim nogi, ale Jena szybko wychwyciła jego niecny plan. Skarciła go za próbę kolejnego występku i kazała mu wrócić do czytania słowami: biblioteka to nie żaden motel.

Blondyn znów użalał się nad sobą w myślach, ale gdy nastała całkowita cisza usłyszał czyjeś kroki. Wyostrzył słuch, jakby obrąbkiem starał się poruszyć całe ucho, niczym czujna wiewiórka i zmarszczył brwi. Ktoś wszedł do biblioteki i usiadł przy stoliku po przekątnej. Cameron błyskawicznie podciągnął się na krześle, a to spowodowało, że twarz Homera spadła niebezpiecznie blisko jego krocza.

Chłopak kompletnie się tym nie przejął, nic nie miało większego znaczenia niż to, że do biblioteki przyszedł spóźniony panicz. Tak właściwie nie był spóźniony, ponieważ wcale nie musiał tutaj przychodzić. Cameron jednak nie zawracał sobie tym głowy i od razu postanowił działać.

— Znowu czytasz to samo? — zapytał.

Jak tydzień temu, Jonathan nie zamierzał reagować na jego zaczepki i chciał w spokoju kontynuować lekturę.

— Głuchy jesteś? Zadałem ci pytanie.

Cisza.

— Haaaaaaaloooooo.

Tym razem głośne ,,Ciiiii’’ wydała z siebie Jena przykładając palec do ust. Jakby to jej cokolwiek dało.

— Hej? — szepnął, nie chcąc narazić się dziewczynie.

Cisza.

— Jonathan — zwrócił się do niego po imieniu, co od razu wprawiło ucznia w zakłopotanie.

Nie wiedział, skąd Cameron wiedział, ale wiedział, że taka bezpośredniość go irytowała do granic możliwości.

— Skąd znasz moje imię? Wykradłeś moją kartę członkowską?

— Nie, ale to było planem B. Dopiero plan C zawierał zwyczajne zapytanie się ciebie o imię.

Jonathan burknął coś pod nosem i otworzył książkę wyjmując z niej zdobioną zakładkę. Cameron wychylił się i zauważył, że grubość przeczytanych stron wcale się nie zmieniła od poprzedniego tygodnia.

— A ty cały czas jesteś na tej samej stronie? Ja tę biografię przeczytałem w dwa dni, a później napisałem na jej temat wypracowanie dla von Ridenbaha.

Brązowowłosy słysząc te słowa momentalnie spojrzał na Camerona.

— Przeczytałeś ją?

Coleman dumnie wypiął pierś do przodu.

— Pewnie. Była całkiem ciekawa.

— ,,Całkiem’’? — uwaga ta niespecjalnie spodobała się Jonathanowi.

— Całkiem, ale nie z tego powodu, że mi się nie podobała. Mogłem pozostać przy ,,Odyseji’’ z tego względu, że jest prostsza w interpretacji, a interpretacja dzieła Homera bardziej przypadłaby do gustu Ridenbahowi. Jednak wcale nie żałuję, wyraziłem swoje zdanie, które temu bucowi się nie spodobało. Obniżył mi ocenę, a zawsze z bólem serca wpisywał A. O plusie mogłem tylko pomarzyć.

— Co mu się nie spodobało?

— Wątek relacji Aleksandra z Hefajstionem.

Jonathan skupił na Cameronie swój wzrok jeszcze bardziej niż dotychczas. Spoglądał na niego z zainteresowaniem i szczerze chciał wysłuchać go do końca w tej kwestii.

— Sądząc po tym ile zdążyłeś przeczytać jeszcze nie doszedłeś do sedna, a nawet początku ich relacji. Nie chcę ci psuć zabawy i niczego narzucać.

— Znam zakończenie tej książki. Nie musisz się martwić.

Cameron się uśmiechnął.

— Skoro tak — blondyn zmierzwił włosy i zaczął uderzać palcem o biednego Homera, którego twarz zwrócił w końcu ku górze. — W swojej pracy broniłem Hefajstiona. Wielu historyków uważa, że był on fałszywym sojusznikiem Aleksandra Macedońskiego, był jego przyjacielem z obowiązku, ale moim zdaniem był kimś więcej. Był kochankiem króla i jego największą miłością.

Jonathan wziął głębszy wdech.

— Skąd taka teoria?

— To prosta dedukcja, ale najbardziej utwierdza mnie w ich relacji sam koniec. Po śmierci Hefajstiona Aleksander wyprawił mu pogrzeb równy bogom i nie był już tym samym człowiekiem. Miał potęgę, olbrzymie imperium, podbił połowę świata, ale na cóż to wszystko skoro stracił sens życia, a tym sensem był Hefajstion. W starożytności w dodatku pary homoseksualne nie były niczym nowym, płeć nie grała roli, a królowie często brali kochanków do łoża. Nie wiem skąd w naszych czasach ta niechęć, skoro w starożytnej Grecji słowo ,,homofobia’’ nie istniało. Ridenbah jest genialnym uczonym, a nie potrafi zrozumieć tak logicznego punktu widzenia.

Cameron spojrzał na Jonathana, a chłopak tylko poprawił okulary i chciał przeczytać dalszą część książki, którą — jak się okazało — znał już na pamięć. Coleman intensywniej przyjrzał się studentowi i mógł wyczytać z jego mowy ciała kilka ciekawych aspektów. Przeczytał raz jeszcze biografię Aleksandra Macedońskiego ze względu na Jonathana, aby doprowadzić właśnie do takiej chwili. Poruszyć temat związku króla świata z Hefajstionem — mężczyzną pochodzącym z macedońskiej arystokracji. Szczegółowo opisana treść przez Petera Greena pozwoliła Cameronowi wczuć się w odległe czasy, w których rządzili pozornie niepokonani Persowie. Dariusz III jednak upadł, nie zdołał obronić kraju przed najeźdźcą Macedonii, został pokonany przez syna Filipa.

— Jesteśmy podobni — Cameron podparł głowę na dłoni i spojrzał z uwagą na Jonathana, który nerwowo zacisnął palce na okładce książki.

— Chciałbyś — fuknął, lecz ta złość zdradzała jeszcze więcej.

Jonathan był pewny swego tak samo jak Dariusz III, który sądził, że Aleksander nie byłby w stanie go pokonać. Rzeczywistość okazała się jednak inna. Przegrał z młodym księciem.

Według Camerona Jonathan też był skazany na porażkę. Nie można było tak łatwo oszukać uczuć.

— W pewnym aspekcie jesteśmy — oboje patrzyli sobie w oczy.

Napięcie między nimi rosło. Pewność Camerona go nie opuszczała, natomiast mocne bicie serca Jonathana starało się zrobić dziurę w jego klatce piersiowej.

Jonathan wstał z krzesła i znów zamknął książkę na tej samej stronie. Nie przeczytał ani jednego zdania. Nie musiał. Zakończenie było w końcu znajome.

— Nie musisz uciekać tylko tutaj. Mogę cię zabrać w inne, dużo ciekawsze miejsca — Cameron powiedział to z przekonaniem, zauważając już przy pierwszym spotkaniu, że Jonathanowi nie było spieszno do domu.

— Biblioteka to skarbnica wiedzy, nauki i sztuki. Jednym zdaniem obraziłeś tysiące pisarzy.

— A ty ich jednym zdaniem uratowałeś przed rychłą hańbą, wypowiedzią biednego studenta — Coleman również wstał z miejsca i podszedł bliżej Jonathana. — Jaki sprawca, taki bohater.

— Jesteś szalony.

— Szalony? Dowiedziałem się o sobie, czegoś nowego.

Brązowowłosy chwycił za marynarkę, ale Cameron go uprzedził, przez co ich dłonie się ze sobą zetknęły. Jonathan odsunął rękę jak poparzony i wrogo spojrzał na Camerona, któremu uśmiech nie schodził z twarzy.

— Jonathan, tak? To imię kompletnie do ciebie nie pasuje. Będę do ciebie mówił Nathan.

Kolejna niezadowolona mina.

— Nie będziesz, bo nie zamierzam z tobą więcej rozmawiać.

— Nie masz wyboru. Będziemy się w końcu widywać w bibliotece.

— To nie oznacza, że musimy ze sobą rozmawiać.

— Ja będę do ciebie mówić.

Jonathan starał się wyrwać marynarkę z rąk Camerona, ale ten był od niego silniejszy.

— Czemu się mnie tak uczepiłeś?

— Bo lubimy tę samą książkę — wyznał, po czym puścił brązową marynarkę Jonathana.

Chłopak w okularach zdawał się tego nie zauważyć od razu. Młodzieniec o brązowych włosach i ciemnych oczach, których barwa stała się bardziej intensywna zamilkł, a na policzkach poczuł rumieńce. Cameron zbliżył się do niego jeszcze odważniej i z dumą mógł stwierdzić, że lubił te chwile, gdy Nathan był wprawiony w zakłopotanie do tego stopnia, że brakowało mu słów.

Napięcie między dwojgiem wzbierało na sile, lecz Jonathan w porę wybudził się z tego złudzenia. Chwycił mocniej za marynarkę i obruszony wyszedł z biblioteki zapominając o książce, którą Cameron sobie przywłaszczył.


















*
**
***

Kolejny rozdział za nami, a planuję ich naprawdę sporo 😊

Prawdopodobnie okładka, jak i tytuł książki się zmienią także bacznie obserwujcie moją tablicę^^ będę o tym informować 💙

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro