Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6 - The Wanderer

Dziś ogłoszenia parafialne na początku 😉

Po pierwsze, proszę przed przeczytaniem rozdziału uczciwie napisać, jakie puki co są Wasze odczucia względem Evelyn?

Po drugie, playlista! W komentarzu obok zostawiam link do spotify, gdzie możecie znaleźć piosenki nie tylko do tego rozdziału (od dziewiątej począwszy), ale do całej książki w kolejności jak inspirowały mnie do pisania rozdziałów. Playlista będzie aktualizowana co tydzień (nie lubimy przecież spojlerów).

Po trzecie, karty postaci zostały zaktualizowane (jeśli jeszcze ktoś nie widział ;)

Miłego czytania i słuchania!

"My head is spinning, I'm getting dizzy.
Can someone get me out of this ship of fools?"
"Moja głowa wiruje, kręci mi się w niej.
Czy ktoś może wydostać mnie z tego statku błaznów?"

Regaty w Milwaukee były bardziej formalnością niż rzeczywistymi zawodami. Pływaliśmy po znanym sobie terenie z zaprzyjaźnionym klubem, więc wiedzieliśmy, czego się spodziewać po swoich rywalach i po wodzie. W istocie prawdziwą ekscytację niosła możliwość wybrania się do klubokawiarni na wieczorne potańcówki. Już pierwszego dnia, zaraz po przyjeździe, wskoczyłyśmy z dziewczynami w nasze najlepsze kiecki i dumnym krokiem wkroczyłyśmy na parkiet.

Przed lokalem stało kilkanaście zaparkowanych samochodów różnych modeli, ale w głównej mierze były to Cadillac'i w wersji Cabrio, wszystkie błyszczące, jakby zostały nawoskowane zaledwie minutę temu. Na ich maskach opierali się ich właściciele – jedni w towarzystwie papierosów, drudzy w towarzystwie pięknych dziewczyn obejmujących ich w pasach, trzeci łączyli obie przyjemności. I każdy z nich miał na nosie ciemne okulary słoneczne, mimo że słońce kłoniło się już powoli ku zachodowi.

Gdy tylko weszłyśmy do środka, uderzył mnie głośny, ale lekko trzeszczący głos Małego Richarda drącego się do swojego szlagieru Tutti Frutti. Muzyka wydobywała się z lakierowanej, orzechowej grającej szafy w stylu art deco. Ale oprócz oryginalnego podkładu słyszałam też klarowne, skoczne dźwięki pianina. Były żywsze i jaskrawsze, więc sprawiały, że od razu miałam ochotę na pląsy, a moja stopa bezwiednie zaczęła tupać do rytmu.

W pomieszczeniu było mnóstwo ludzi, którzy kręcili się w zwariowanym tańcu przypominając trochę akrobatów, a trochę marionetki dyndające chaotycznie na sznurkach. Gdzie nie spojrzeć wirowały kolorowe spódniczki odsłaniające smukłe uda, a nierzadko i majtki. Piski rozemocjonowanych dziewcząt ostro przecinały powietrze i wbijały się w bębenki jak igły, gdy ich partnerzy podnosili je ponad swoje głowy, jak gdyby były jedynie piórkami.

– Eric! – równie piskliwie wrzasnęła Eve chcąc, by jej głos przedarł się przez głośną muzykę, po czym pobiegła i rzuciła się na szyję jakiemuś młodemu mężczyźnie.

Spojrzałyśmy z Peggy po sobie w zupełnym zdumieniu nie wiedząc, co się dzieje. Wyglądało to tak, jakby Evelyn była tu stałym bywalcem i czuła się jak ryba w wodzie. Peggy pokręciła przecząco głową dając mi do zrozumienia, że, podobnie jak ja, jest kompletnie zagubiona.

– Dziewczyny, co tak stoicie? – krzyknęła Eve kierując do nas promienny, beztroski uśmiech. – Poznajcie mojego kuzyna. Jest w marines. Eric, to moje dwie najlepsze przyjaciółki, Peggy i Anna.

Eric był obłędnie przystojny i już na sam jego widok zmiękły mi kolana. Był wysoki na blisko metr dziewięćdziesiąt, jego krótko przystrzyżone blond włosy lśniły jak opiłki złota, a granatowe spodnie w kant oraz marynarska koszula z pagonami tylko przydawały mu klasy i czaru. Poczułam wypieki na twarzy i jeszcze bardziej się stremowałam. A najgorsze było to, że dobrze wiedziałam, że ktoś taki jak on nigdy na mnie nie spojrzy.

– Moje uszanowanie, Peggy, Anno – odpowiedział Eric i kurtuazyjnie skinął głową.

– Właściwie to Annabelle – poprawiłam po przyjaciółce.

– Urocze imię, Annabelle – pochlebił mi i uśmiechnął się tak ciepło, że miałam wrażenie, że zaraz się rozpłynę.

– Eric! Ledwo żeśmy weszli, a widzę, że ciebie już obległ wianuszek dziewcząt – powiedział inny marynarz, który do nas podszedł. Trzymając między zębami wykałaczkę, zahaczył swoje ciężkie ramię wokół szyi Erica, a ten wykrzywił twarz w bolesnym grymasie.

– Sherman, tyle razy ci mówiłem, żebyś tak nie robił. – Blondyn wyswobodził się z pętli, która musiała być tym bardziej nieprzyjemna, że niejaki Sherman był nieco niższy, więc zmusił swojego kolegę do pochylenia się w koślawy sposób.

– Nie jojcz jak baba. Lepiej przedstawiłbyś nas sobie – powiedziawszy to, puścił oczko do Evelyn, a ta wdzięcznie zachichotała. A ja zaczęłam się zastanawiać, czy jednym z warunków służenia w marines było bycie przystojnym, bo Sherman wywołał u mnie takie samo ogłupiające uczucie jak Eric.

Eric westchnął i przedstawiliśmy się sobie nawzajem. Sherman natychmiast zaproponował nam drinki. Eve bez dłuższego zastanawiania się rzuciła nazwą, którą słyszałam po raz pierwszy, a Peggy poprosiła o gin z tonikiem. Potem wszyscy spojrzeli się na mnie z wyczekiwaniem.

– Ja dziękuję – powiedziałam nieśmiało, przeczuwając, że tym samym się wyalienuję. W rzeczywistości byłam przerażona. Przecież nie byłyśmy jeszcze pełnoletnie. Owszem, szesnaście lat to powód do dumy i wszyscy traktują cię jak dorosłą, ale na papierze wciąż byłyśmy dziećmi. Gdyby coś się stało, mogłybyśmy mieć spore problemy.

– Annabelle, nie krępuj się. Wybierz cokolwiek, na co masz ochotę i nie patrz na cenę – zachęcił mnie Eric myśląc, że chodziło o pieniądze.

– Nie o to chodzi. Naprawdę dziękuję.

– Anka, no co ty? Nie wydziwiaj. Przyszłyśmy tu, żeby się zabawić – nagabywała mnie Eve, a w jej oczach mogłam już zauważyć niezadowolenie i poirytowanie. Wiedziałam, że nienawidziła, gdy coś nie szło po jej myśli lub gdy ktoś się jej sprzeciwiał, więc odmówienie po raz trzeci było tym bardziej trudne.

– Potrafię się dobrze bawić bez. Naprawdę dziękuję – odparłam tym razem zdecydowanie. Wiedziałam, że jeśli w końcu nie postawię sprawy jasno, to skończy się tak samo jak z Peterem albo i gorzej.

– Anka... – zaczęła Eve, a jej spojrzenie ciskało we mnie piorunami i nagle stała się jakby wyższa. Uświadomiłam sobie, że był to pierwszy raz, gdy otwarcie jej się sprzeciwiłam i nie chodziło o coś banalnego jak na przykład smak lodów.

– Eve, daj spokój – Eric złapał ją za nadgarstek i znów niby wróciła do swojego naturalnego rozmiaru. – Jak nie ma ochoty, to nie. Luz.

Spojrzałam na Erica jakbym zobaczyła co najmniej Mesjasza zstępującego z niebios. Wraz z nim chyba musiał zstąpić jakiś piorun, który poraził mnie kompletnym zauroczeniem. Przepadłam.

Szybko jednak nastąpiła rozpacz, gdy Eric wziął pod rękę Peggy, Sherman Eve i udali się do baru zostawiając mnie z tyłu jak piąte koło u wozu. Powłóczyłam się smętnie za nimi. Czego ja się spodziewałam? Że Eric obdarzył mnie jakimś ciepłym uczuciem? Raczej po prostu trzymał głowę trzeźwo na karku i nie chciał być świadkiem głupiej kłótni małolat.

Gdy chłopacy popijali drinki flirtując z moimi koleżankami, wyciągnęłam szyję, żeby zobaczyć, kto tak genialnie wariował przy fortepianie. Dopiero, gdy piosenka się skończyła, a ludzie przestali podskakiwać i dali pełne uznania owacje, mogłam dojrzeć, że tym wirtuozem był nikt inny jak Johny Gordon. Opadła mi szczęka, bo po pierwsze byłam pełna podziwu, po drugie kompletnie nie spodziewałam się go tutaj zobaczyć. Obok pianina przyuważyłam też Ned'a, który dał mu przyjacielskiego kuksańca w ramię. Chciałam do nich podejść, ale wtedy Sherman postanowił łaskawie obdarzyć mnie swoją uwagą.

– Eve mi zdradziła, że świetnie radzisz sobie na żaglach – zaczął komplementem.

– Są lepsi – odparłam skromnie.

– Uwielbiam tę piosenkę! – wykrzyknął i złapał mnie za nadgarstek. – Chodź! Powiesz mi więcej na parkiecie.

Porwał mnie za sobą i nim się spostrzegłam, latałam w powietrzu podrzucana przez niego jakby bez najmniejszego wysiłku. Okręcał mnie wokół mojej osi, jego silne dłonie ciągle prześlizgiwały się po mojej talii, nagle z poziomu ponad dwóch metrów nad ziemią znalazłam się przy podłodze prześlizgując się między jego nogami. To było szaleństwo! Kręciło mi się już w głowie, ale nie mogłam przestać się śmiać.

Zdyszana czekałam aż w szafie załaduje się kolejny winyl.

– Skąd przyjechałyście? – zapytał między ciężkimi wydechami.

– Z Chicago. A Ty? Jesteś stąd?

– Nie. Jestem z Atlanty w Georgii. No wiesz... Głębokie południe – powiedział dumnie, ale dla mnie brzmiało to tak, jakby szczycił się, że pochodzi ze wsi zabitej dechami. Właśnie tak na północy myślano o tym staroświeckim, nazbyt konserwatywnym zaścianku z bawełnianych plantacji.

– Więc co cię tu sprowadza?

– Służę w biurze rekrutacyjnym. Taki dostałem niestety przydział.

– Nie podoba ci się tu?

– Jest zdecydowanie za zimno. Wcześniej służyłem na Florydzie. Ciężko jest się przestawić.

Zachichotałam rozbawiona przyczyną jego rozterek. Mi nigdy tutejszy chłód nie przeszkadzał. Właściwie byłam do niego tak przyzwyczajona, że nie zdawałam sobie sprawy, że komuś mogłoby być tu za zimno.

Sherman kontynuował taniec dalej doprowadzając mnie do obłędu i sprawiając, że szybko zapomniałam o Ericu, dla którego niemal straciłam głowę zaledwie dziesięć minut temu.

Nagle płyta się zacięła, a Bill Haley na okrętkę powtarzał słowo clock. Wszyscy jęknęli z rozczarowaniem, a właściciel klubu podszedł do szafy, żeby zmienić płytę. Po kilkunastu minutach męczenia się przy urządzeniu stwierdził, że to nie wina płyty, a igły i w związku z tym, niestety koniec pląsów na dziś. Wszyscy ponownie zaczęli biadolić i nagle zrobiło się dużo luźniej.

O nie! Tak nie mogło być! Dopiero co zaczęłam się bawić, a tu koniec imprezy?

– Chyba pora przenieść imprezę do innego klubu. Mam w aucie gramofon...

– Mam lepszy pomysł! – powiedziałam szukając wzrokiem dziewczyn. Gdy je spostrzegłam, porwałam je pod ramiona i zaciągnęłam bliżej pianina.

– Cześć Johny! Zagraj nam jakąś piosenkę, zaśpiewamy – przywitałam się z kapitanem i zamówiłam utwór. Johny patrzył na mnie zdziwiony, po czym, po chwili milczenia również się przywitał i zapytał, czy mam jakąś preferencję.

– Annabelle, oszalałaś? – zapytała Peggy spanikowanym, lekko piskliwym szeptem. – Mamy śpiewać przed publicznością?

– Przecież jesteśmy w tym dobre. Jeszcze uratujemy tę imprezę – odparłam i wybrałam naszą ulubioną skoczną szantę na start. Johny skinął głową i zaczął grać.

Zaśpiewałyśmy kilka dobrze znanych nam utworów, a po nich zdecydowałam się na naszą ulubioną piosenkę. Wiedziałam, że przy akompaniamencie pianina wyjdzie odjazdowo.

– Sh-boom, poprosimy.

– Sh-boom? Chyba nie znam – odparł, a nam oczy wyskoczyły z orbit. Gdyby takie białaski jak my tego nie znały, byłoby zrozumiałym, ale że Johny?

– No trudno, zaśpiewamy a capella.

To był nasz popisowy numer. Wielokrotnie ćwiczyłyśmy go do znużenia, aby móc go zaśpiewać bez pomocy podkładu muzycznego, nuceniem i klikaniem udając instrumenty w tle. Byłam wniebowzięta, że teraz mogłyśmy zaprezentować go przed publicznością. Gdy po pierwszej zwrotce spojrzałam na Johna, zrozumiałam, że już rozpoznał, co to za piosenka, a jego głowa latała w przód i w tył do rytmu. Dołączył się do nas w moście, tworząc porywającą wariację na instrumencie. Jego palce poruszały się zwinnie po klawiszach, jakby uczył się grać ten utwór od kołyski. Potem w ostatnim refrenie, głośno zaśpiewał razem z nami z całej piersi i serca, że "life could be a dream", a do tego dalej wesoło nam przygrywał. Całe wykonanie zostało zwieńczone jego zawyciem na wysokim C. Nastała cisza i wszyscy zaczęli bić nam brawo.

– Mówiłeś, że nie znasz tego kawałka – wytknęłam Johniemu.

– Nie wiedziałem, że ma taki tytuł. Myślałem, że nazywa się po prostu "Life could be a dream" – przyznał lekko zawstydzony i podrapał się po karku.

Czułam jednak, że kolejnej piosenki pod rząd nie pociągnę, bo zaczynała brać mnie chrypka. Co więcej Sherman, którego nogi rwały się z powrotem na parkiet, znów mnie poprosił. Nie popisywał się już jednak swoimi skomplikowanymi ruchami – spokojniejsza piosenka, jaką zagrał Johny, mu to uniemożliwiła. Cieszyłam się, bo wciąż brakowało mi tchu i miło było się znów tak pobujać.

Nie tańczyliśmy długo. Johny wkrótce poczuł zmęczenie i poszedł na kwaterę. A że dziewczyny były już trochę wstawione i martwiłam się o nie, nakłoniłam je, żebyśmy też już wracały. Sherman, Eric i trzeci chłopak, którego Eve usidliła trzepotem swoich długich rzęs, chcieli jednak jeszcze trochę się zabawić i nalegali, żebyśmy poszły z nimi do innego baru. Nie chciałam się z nimi włóczyć, ale zostawać dziewczyn samych też nie, więc poszłam z nimi. I nie pożałowałam. Świetnie się bawiłam, tańcząc do północy w parze z Shermanem. Na koniec marynarze odprowadzili nas bezpiecznie na kwatery i każdej ucałowali dłoń.

– Rany, Eve! Czemu wcześniej nie przedstawiłaś mnie swojemu kuzynowi? – pisnęła Peggy. – Co za dżentelmen! Nie mogę się doczekać, żeby jutro znów się z nim zobaczyć. Gdybym wiedziała wcześniej, nie zmarnowałabym tylu spojrzeń, myśli i złamanych serc na innych chłopców.

– Czekałam na najwłaściwszy moment, aż przerodzisz się z brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia – odpowiedziała brunetka i odpaliła papierosa.

– Eve, ty palisz? Od kiedy? Skąd to w ogóle masz? – zapytałam zszokowana.

– Od dzisiaj. Ten Dylan mnie poczęstował. A co nie mogę? – odgryzła się butnie i nonszalancko.

– Zawsze mówiłaś, że przeszkadza ci smród dymu – zauważyła Peggy.

– Tak? Nie przypominam sobie – Eve wzruszyła ramionami i pomaszerowała w stronę żeńskiego akademika, w którym nocowałyśmy.

Kolejnego wieczora po regatach indywidualnych – które wygrali reprezentanci naszego klubu w tym Johny i Ned – znów udałyśmy się do tamtej klubokawiarni. Marynarze już tam na nas czekali. Szafa grająca przestała się buntować i znów cieszyła uszy przybyłych. Jak poprzednio wywijaliśmy, tracąc głowę w tańcu. A Johny ponownie brylował przy klawiszach, jakby nie było dla niego świata poza muzyką.

– Zbliża się pora zachodu – stwierdził Sherman. – Znam świetną miejscówkę, gdzie moglibyśmy go obejrzeć. Co ty na to? – zapytał i spojrzał na mnie wyczekująco. Jakoś nie podobała mi się dziwna presja jaką od niego wyczułam i wahałam się z odpowiedzią. Gdy jednak jego wzrok nie dawał mi żadnych opcji, byłam bliska zgodzeniu się. Ale on uznał, że musi dać mi kolejny argument za. – Naprawdę, to najlepsza miejscówka nad całym Michigan. Nigdzie nie zobaczysz tak pięknego zachodu wpadającego do wody jak tu. Nawet w Chicago, uwierz mi.

Zachód słońca na zachodnim brzegu? Czy on mnie miał za idiotkę? Jestem żeglarzem, znam się na geografii i nawigacji jak mało kto, w dodatku mieszkam nad tym jeziorem i znam je lepiej od zawartości szuflad we własnym pokoju, a on mi próbuje wcisnąć taką bzdurę?

– Nie chcę – odpowiedziałam twardo.

– No nie daj się prosić. To blisko i zobaczysz, będzie świetnie – upierał się i złapał mnie w pasie próbując zaprowadzić do wyjścia. Próbowałam mu się wyrwać, ale wyglądało na to, że świetnie się bawi ciągle mnie łapiąc.

– Naprawdę nie mam ochoty. Proszę zostaw mnie – błagałam, ale nie robiło to na nim większego wrażenia. – Zostaw mnie! – krzyknęłam i spróbowałam go odepchnąć z całych sił, zupełnie bezskutecznie. Ta góra mięsa stała niewzruszenie, jak gdyby moje uderzenie było zaledwie małym podmuchem wietrzyku.

– Och Annabelle, nie bądź taka. Zaufaj mi.

– Myślisz, że urodziłam się wczoraj, czy jak? – odparowałam gniewnie, ale czułam, że nie mam szans w tej bitwie.

– Powiedziała „nie". Zostaw ją. – Niespodziewanie między nami stanął Johny i wciągnął lekko ramię, żeby mnie za sobą schować.

– A ty to kto? – z niezadowoleniem spytał Sherman i zrobił się jeszcze bardziej czerwony na twarzy. Już wcześniej wyszły mu lekkie alkoholowe rumieńce, a teraz uwydatniły się przez gniew.

– Pytanie, czy ty masz pojęcie, kim ona jest – odparł Johny unikając prowokacji.

„Nie, nie mów tego, Johny, błagam" modliłam się w duchu bojąc się, że zaraz powie, że jestem nieletnia i będą z tego tylko problemy.

– Jej ojciec to wysokiej rangi, zasłużony w wojnie generał. Gdyby cię zobaczył, to w mig zdegradowałby cię do rangi majtka, żebyś szorował pokład – zgromił go, a Sherman jeszcze bardziej się nastroszył. – Annabelle, lepiej będzie, jeśli na dziś zakończysz zabawę – zwrócił się do mnie przez ramię, na co w zdumieniu kiwnęłam głową.

– Nie mów mojej dziewczynie, co ma robić.

– Hej, hej, Sherman. Wstrzymaj wodze, nie rób ambarasu. – Do naszego cyrku przyłączył się Eric. – Upiłeś się chłopie. Daj im spokój.

– Murzyńskie ścierwo – warknął Sherman i splunął Johniemu prosto w twarz po czym jednym zwinnym ruchem wyjął z kieszeni oraz odbezpieczył scyzoryk i odciął mu guzik pod samą szyją.

Kobiety w pobliżu krzyknęły w przerażeniu. Serce mi struchlało i podeszło do gardła, a mimo to z twarzy i głowy odpłynęła mi cała krew. Po prostu widziałam już w swojej wyobraźni, jak zaraz zacznie się bójka, ale Johny stał bez ruchu. Zaciskał pięści tak mocno, że zbielały mu kłykcie i wiedziałam, że jedną z nich najchętniej wpakowałby Shermanowi w pysk, ale zamiast tego sięgnął do kieszeni po batystową chusteczkę i wytarł nią twarz. Obrócił się i spojrzał na mnie zdecydowanie.

– Chodźmy stąd – odrzekł, objął mnie delikatnie ramieniem i w milczeniu poprowadził do wyjścia.

Odwróciłam się za siebie, gdy byliśmy już przy drzwiach i zauważyłam, że właściciel baru stanowczym gestem ręki wypraszał Shermana.

Szłam obok Johniego ze zwieszoną głową. Było mi smutno i byłam zła, że tak szybko musiałam wracać na kwaterę. Czułam się jak przegrana i całkowicie niesłusznie obarczyłam go winą i swoją złością.

– Nie chciałem psuć ci zabawy – odezwał się, jakby czytał mi w myślach. Choć właściwie to moja mina i zachowanie w tamtym momencie mogła mówić więcej niż tysiąc słów.

– No nie twoja wina – odparłam, ale to ja byłam tą, która powinna była wziąć sobie te słowa do serca. – Przepraszam. Jestem po prostu zła, że tak wyszło. Nic ci nie jest?

– Nie, to tylko guzik. Nie martw się.

– Dziękuję, że się wtrąciłeś.

– Nie ma za co. Trzeba dbać o swoich. A już zwłaszcza o potencjalną rywalkę. – Szturchnął mnie delikatnie z łokcia na co uśmiechnęłam się lekko. – No już, nie dąsaj się tak. Jutro ci to wynagrodzę.

– Nie musisz nic robić.

– To prawda, nie muszę. Ale chcę.

– A w ogóle to skąd wiedziałeś o moim tacie?

– Nie rozumiem.

– No, że jest zasłużonym generałem.

– A jest? – palnął całkowicie zdezorientowany. – Nie miałem pojęcia. Powiedziałem po prostu coś, co mogłoby trafić do tego ptasimóżdżka.

Roześmiałam się głośno, rozbawiona tym zbiegiem okoliczności. Aż ciężko było mi w to uwierzyć.

Dotarliśmy pod mój akademik i rozdzieliliśmy się. Gdy dostałam się do pokoju, od razu poszłam pod prysznic. Już umyta i owinięta szorstkim ręcznikiem stanęłam przed lustrem i zaczęłam przyglądać się swojej twarzy. To musiało gdzieś na niej być. Patrzyłam pod różnymi kątami, bliżej i dalej od lampy, ale nie znalazłam. Nigdzie nie było napisu „naiwna blondynka" ani „zdzira", więc czemu miałam wrażenie, że wszyscy mężczyźni tak mnie traktują? Peter i Sherman nie byli wyjątkami. Praktycznie od kiedy weszłam w okres dorastania czułam się wytykana przez wszystkich palcami, a chłopcy ciągle stroili sobie ze mnie żarty. Tłumaczyłam sobie, że to tylko końskie zaloty. Że większości ludzi brakuje zdrowego rozsądku – w przeciwnym razie nie byłoby wojen – i że mam szczęście, że w tej ławicy bezmyślnych płotek znalazłam takie skarby Peggy i Eve. Ale Sherman był dorosły. Powinien być ponad nastoletnimi wygłupami i złośliwościami.

Czy to naprawdę takie trudne zdobyć się na trochę dżentelmeństwa i cierpliwości? Czy trzeba się uciekać do podstępu i dziwnych gierek myśląc, że właśnie tak zdobędą dziewczynę? Czy to tak ciężkie być uczciwym, szczerym i liczyć się z cudzymi odczuciami?

Westchnęłam ze zrezygnowaniem. Zrozumiałam, że choćbym nie wiem, jak się denerwowała, świata nie naprawię, a chociaż tego kwiatu jest pół światu, to większość z nich jest trująca i nie ma co się nimi przejmować. Są ważniejsze sprawy, jak na przykład Bóg, żeglarstwo, rodzina i przyjaciele.

Kolejnego dnia regaty odbywały się w parach. Alice była w łodzi ze mną jako bardziej doświadczoną osobą, Johny z Kyle'm, a Ned z Jay'em. Wiatr nie był zbyt sprzyjający, był zbyt delikatny, by móc się szybko rozpędzić, a w dodatku wiał pod delikatnym kątem na dziób, co wymagało od nas wielkiego skupienia i rozwagi. Tylko chwila bez zachowania należytej ostrożności, a ktoś mógłby ukraść nam wiatr i zostawić nas daleko w tyle. Na szczęście to nam udało się właśnie tak wyprzedzić kilka zespołów.

Gdy byłyśmy już 5 mil od brzegu, minęłyśmy boję do zawracania i dopiero wtedy zaczął się prawdziwy wyścig o wiatr. Łodzie zazdrośnie przemykały jedna koło drugiej, a co poniektóre nagle spowalniały, gdy inne wystrzeliwały jak pioruny do przodu. My również nabrałyśmy pędu. Kadłub wesoło podskakiwał na łagodnych falach jakby sam się cieszył z prędkości i tego, że z każdą chwilą wysuwałyśmy się na prowadzenie. Minęłyśmy łódź Eve i Peggy, a ja pomachałam im trochę gratulacyjnie, że mimo wszystko były tak blisko czołówki, a trochę na pożegnanie, bo to mnie i Alice pisane było zwycięstwo. Moja partnerka świetnie czytała wiatr i zmarszczki na wodzie, a w dodatku wszystkie jej ruchy były precyzyjne i zwinne. Widać w tym było nauczycielską rękę Johniego.

Przed nami została ostatnia para, a meta była coraz bliżej. Nie byłam pewna, czy uda nam się ich wyprzedzić, ale spróbowałam. Wzięłyśmy ich z lewej strony. Tak się złożyło, że również inna drużyna chciała tak nas ominąć, ale ubiegłyśmy ich, przyhamowałyśmy ich naszym własnym wiatrem i w ostatniej chwili przed metą wyprzedziłyśmy parę z przeciwnego klubu o zaledwie pół długości kadłuba. Sędziowie odtrąbili nasze zwycięstwo i szczęśliwe zawinęłyśmy do przystani.

Alice nie posiadała się z radości. To była jej pierwsza taka wygrana. Zdarzało się, że wygrywała, gdy pływała w większych łodziach w sześcioosobowej załodze, ale nigdy w dwójce. Jej piękne warkocze podskakiwały, gdy razem ze mną wykonywała chaotyczny i spontaniczny taniec szczęścia.

Po odebraniu nagrody podeszli do nas pozostali członkowie ekipy, żeby pogratulować nam pierwszego miejsca. Ned przytulił nas obie i ściskając mocno w talii uniósł lekko nad ziemię i zakręcił. Wszyscy cieszyli się naszym szczęściem, oprócz Kyle'a który ewidentnie był zazdrosny i zawiedziony. Stwierdził, że czwarte miejsce, które zajął z Johnym było gorszym od piątego, bo przypominało jedynie o tym, że nie byli dość dobrzy, żeby zająć podium. Johny i Ned próbowali mu wytłumaczyć, że nie liczą się jedynie wyniki, ale sama przyjemność z żeglowania. Jednak ja w głębi duszy zgadzałam się z Kyle'm – poza ostatnim nie było gorszego miejsca od czwartego.

– Kyle, daj spokój. Dziś było naprawdę ciężko płynąć. Cieszmy się tym, że wygrał nasz klub, a w dodatku ktoś z naszej załogi – Ned próbował go udobruchać. – Zobaczysz, następnym razem uda ci się zająć podium. A dziś wieczorem, po prostu dobrze się bawmy.

Spojrzałam na Neda i Johniego pytająco. Bawmy się? Co oni knuli? Czyżby to właśnie w ten sposób Johny próbował mi wynagrodzić poprzedni wieczór?

– Mam nadzieję, że udało ci się znalazłeś to, o czym mówiłem – dodał blondyn.

To wzbudziło we mnie jeszcze więcej pytań i podejrzeń.

– Spokojnie Annabelle, nie porwiemy was ani nie zakopiemy żywcem w ciemnym lesie. – Ned wybuchł śmiechem widząc moją minę pełną obaw.

– Serio, brzmicie tak tajemniczo, że też bym się na jej miejscu bała – odparła Alice i objęła mnie troskliwie, a wolną ręką pogładziła mnie po głowie. – Nie martw się mała. Dopóki ja tu jestem, ci dwaj wariaci nie mają nic do gadania. Włos ci z głowy nie spadnie.

– A nie możecie po prostu powiedzieć, co szykujecie? – jęknęłam wciąż lekko pogubiona.

– Eeej... Wtedy nie byłoby niespodzianki. – Alice dała mi małego prztyczka w nos i zabrała do naszego pokoju.

Ogarnęłyśmy się po regatach, zjadłyśmy obiad na stołówce, a wieczorem wylądowałyśmy na plaży. Czekał tam na nas zaparkowany samochód Neda, girlanda lampek zasilanych na baterie, adapter i koc piknikowy. 

_________

Witam ponownie!

I jak wrażenia? Potańczyliście sobie? Co teraz myślicie o Eve no i przede wszystkim o Johnie?

Dla tych, którzy ostatnio marudzili, że za szybko się rozdział skończył: ten ma ponad 3500 słów ;)

Następne dwa rozdziały ukażą się kolejno w poniedziałek 1 lipca oraz 8 lipca – no wiecie, wakacje, wyjazdy i te sprawy. Pora na dopaminowy odwyk. Tak więc nie martwcie się moim zniknięciem, wrócę i wtedy nadrobię zaległości.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro