4 - Old Money
"The world of cold cash divine, cashmere, cologne and red racing cars.
But I wasn't its child."
"Świat życia w dostatku, kaszmiru, wody kolońskiej i czerwonych wyścigówek.
Lecz ja nie byłam jego dzieckiem"
Przez całą drogę do domu myślałam, o spotkaniu z Johnym, a im dłużej nasza schadzka zajmowała mój umysł, tym bardziej poprawiał mi się humor. Cieszyłam się, że właśnie ktoś taki, jak on, miał być moim kapitanem. Tym, jak do mnie podszedł, pokazał, że naprawdę zależy mu na załodze oraz aby między jej członkami panowała miła atmosfera, a nie na tym, żeby pokazać swoją samczą dominację. Ciekawiło mnie tylko, kto jeszcze miałby być w naszym zespole.
Zauważyłam, że na naszym podjeździe przed domem stał szmaragdowy Buick Roadmaster. Należał do wspólnika taty, pana Kenetha Winstona.
„Och, nie!" wykrzyknęłam. Zupełnie zapomniałam, że państwo Winston mieli przyjść do nas na lunch, a ja obiecałam mamie, że wrócę do domu zaraz po egzaminie, żeby jej pomóc.
Pan Winston był przyjacielem taty jeszcze z czasów szkolnych. Razem ze swoją żoną Helen i synem Lyndonem należeli do tego samego zboru co my w związku z czym, byli też u nas częstymi gośćmi i vice versa. Gdy mój tata wrócił z wojny, razem z Kenethem, również weteranem, postanowili założyć wspólny biznes i nazwali go Jones&Winston. Zajęli się serwisem samochodów, a ich mały warsztat wkrótce rozrósł się do dużego serwisu połączonego z detailingiem, następnie do komisu aż w końcu obracanie zarówno nowymi jak i używanymi autami stało się głównym źródłem zysku. Ich początkowo skromny interes okazał się bardzo intratny i uczynił nas jednymi z bogatszych ludzi w Chicago.
Weszłam do domu nie będąc pewną czego się spodziewać – pobłażliwego kręcenia głową, nagany, kary? Stanęłam nieśmiało w progu salonu i dygnęłam przed gośćmi na powitanie.
– Najmocniej przepraszam za spóźnienie – powiedziałam skruszona.
– Och Annabelle, złotko, nareszcie jesteś! – Helen natychmiast wstała z kanapy i ucałowała mnie serdecznie w oba policzki. Jak zwykle miała na sobie modną, zjawiskową sukienkę, której kwiecisty klosz opinał się mocno w talii, tym samym uwypuklając talię jak u osy. Helen zawsze dbała o to, żeby wyglądać jak najlepiej. Nigdy nie widziałam jej bez zrobionej fryzury i makijażu albo w podomce. – Zaczynaliśmy się martwić, że coś mogło ci się stać. Lyndon już miał wsiadać do auta, żeby poszukać cię w przystani.
– Przepraszam, że was zakłopotałam... – bąknęłam zmieszana i spojrzałam na Lyndona przepraszająco.
Jak zawsze patrzył się chłodno tymi swoimi szarymi jak burzowe chmury oczami, z kamienną twarzą, z której w żaden sposób nie dało się wyczytać, czy był zły, zakłopotany, czy było mu wszystko obojętnie, a może ta sytuacja go bawiła. Jednocześnie emanował czymś, co wzbudzało wobec niego respekt i zaufanie. Przez swój cichy i małomówny charakter często uchodził za aroganckiego, ale znałam go już dość długo, żeby wiedzieć, że za tym woalem bezduszności kryje się rezolutny, hojny i uprzejmy człowiek. Lyndon był ode mnie starszy o siedem lat, więc kiedy nasi ojcowie wyruszyli na wojnę, był dość duży by rozumieć ryzyko, że być może już nigdy nie zobaczy taty. Choć nie brał w niej udziału, wojna mocno się na nim odbiła, a powtarzane jak mantrę "musisz być silny" sprawiło, że Lyndon był dość zamknięty w sobie i rzadko uzewnętrzniał emocje.
Po wymienieniu się pozdrowieniami, poszłam do kuchni, żeby pomóc mamie. Spiorunowała mnie rozżalonym wzrokiem, który był bardziej wymowny i karcący niż jakiekolwiek słowa.
– Mamo, naprawdę mi przykro. Przepraszam, nie chciałam cię zawieść – jęknęłam przytłoczona jej milczącym niezadowoleniem.
– Porozmawiamy później – westchnęła domyślając się, że już szykuję się do przedstawienia swojego usprawiedliwienia, z którym ona nie miałaby siły się kłócić. Jeśli chodziło o żeglugę, to już dawno zdążyła pogodzić się, że zajmuje ono w moim życiu pierwsze miejsce. – Teraz zanieś te półmiski na stół.
Tata polał gościom Martini i razem z Kenethem jak zwykle omawiali interesy. Helen natychmiast przerwała swoją osobistą rozmowę z Lyndonem i zwróciła się do mnie swoim słodkim, świergotliwym głosem.
– Złociutka, byłam wczoraj na Gold Coast's Oak Street. Zobaczyłam tam śliczną koktajlową sukienkę i od razu pomyślałam o tobie. Musisz wybrać się z mamą i ją przymierzyć. Jestem pewna, że wyglądałabyś w niej przecudnie! – opowiadała z zachwytem. Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się serdecznie. Helen często traktowała mnie jak własną córkę. Zawsze była dumna z Lyndona, ale widać było, że brakowało jej w domu dodatkowego żeńskiego pierwiastka.
– Nie wątpię, że jest piękna, skoro wpadła pani w oko. Pani Winston, zawsze miała pani świetny gust – zwróciłam komplement. To miłe, że Helen mówiła mi, że mogłabym wyglądać cudnie, ale zupełnie w to nie wierzyłam. Mogłabym założyć suknię od Diora, ale dopóki moją twarz szpecił trądzik, było niemożliwym, abym wyglądała pięknie.
– Pomyślałam, że mogłabyś ją założyć na firmowy bankiet. Świetnie byś się w niej prezentowała u boku Lyndona.
– Bankiet? – zdziwiłam się i spojrzałam pytająco na tatę. Nigdy nie chodziłam na firmowe spotkania. Odmachał na Helen, aby mi wyjaśniła, bo on był zbyt zajęty omawianiem finansów.
– Naturalnie. Wcześniej byłaś dzieckiem, więc rodzice cię nie zabierali. Ale teraz jesteś już kobietą, najwyższa pora pokazać się światu.
– No nie wiem – odparłam niezbyt przekonana. Nawet jeśli powinnam była pójść, to co miałabym tam robić? Pić bezalkoholowy poncz i słuchać jak dojrzali dorośli prześcigają się w popisach zamożności i snobizmu?
Mama zawołała mnie z powrotem do kuchni, więc na chwilę mogłam zakończyć ten niewygodny dla mnie temat. Lecz niestety nie na długo. Zaraz po modlitwie Helen znów zaczęła szczebiotać, a na domiar złego moja mama jej wtórowała.
– Och, czy to nie wspaniale? Nasze dzieci pokażą się razem. Lyndon wreszcie będzie miał partnerkę. Będą uroczą parą na przyjęciu.
Ani trochę nie dziwiło mnie, że nasi rodzice niemalże pchali nas ku sobie. Bądź co bądź w przyszłości mieliśmy odziedziczyć udziały, więc to naturalne, że stalibyśmy się wspólnikami. Jednak tego popołudnia miałam dziwne, nieprzyjemne przeczucie, że chodziło o coś więcej niż kwestia pijaru i interesów. Atmosfera zrobiła się duszna.
Spojrzałam na Lyndona, żeby przekonać się, czy on czuje się równie niezręcznie co ja, ale jak zwykle utrzymywał pokerową, tym razem wręcz znudzoną minę. Wydał się zupełnie niezaskoczony tokiem rozmowy. Patrząc na jego zblazowaną ekspresję, nagle przypomniałam sobie szeroki szczery uśmiech Johniego. Twarz Lyndona chyba pękłaby jak szkliwo na porcelanie, gdyby miał unieść kąciki ust choćby o milimetr.
– Annabelle, jak tam twój egzamin? Twój tata zachwalał twoje umiejętności – zapytał Lyndon, czym całkowicie zbił mnie z pantałyku. Najwyraźniej zauważył jak niezręcznie się czułam i chciał zmienić temat. Niestety wybrał najgorszą możliwą opcję.
Przez sekundę przemknęło mi przez myśl, żeby skłamać, ale równie szybko ukłuły mnie wyrzuty sumienia, boleśnie i natrętnie przypominając o konsekwencjach. Jeśli w końcu wydałoby się, że nie zdałam, a potem jeszcze doszłaby do niego ta paskudna plotka, nie byłoby szans, żeby tata mi uwierzył. Zdecydowałam się więc przyznać do porażki, chociaż oznaczało to upokorzenie zarówno siebie jak i taty.
– Cóż... Więc... Miałam pewne komplikacje i nie zdałam. Będę musiała podejść ponownie – przyznałam zawstydzona i pochyliłam głowę. Nastała głucha niezręczna cisza, bo wszystkim odebrało mowę, a najbardziej to chyba mojej mamie, która wstydziła się za całą naszą trójkę.
– Och, skarbie! – Helen jako pierwsza znalazła język i zawołała ze współczuciem. – Tak mi przykro – wyciągnęła rękę przez stół i ze zbolałą miną pogładziła mnie po dłoni. – Ale może to znak, że czas na zmianę?
– Słucham?
– Annabelle, wkraczasz w dorosłość, więc najwyższa pora zacząć myśleć o poważniejszych sprawach niż jakiś sport. Co ze szkołą? Czy przez te żaglówki twoje oceny się nie pogorszyły? Czy myślałaś już na jakie studia pójdziesz?
Kochałam i ceniłam Helen, ale nienawidziłam, gdy zamieniała się we wścibską ciotkę.
– Moje oceny są całkiem dobre, a jeśli chodzi o studia...
Chciałam powiedzieć, że marzyły mi się studia żeglarskie, po których mogłabym być instruktorem w klubie, ale mój tata mi przerwał.
– Annabelle pójdzie na ekonomię.
– Świetna decyzja. Jako przyszłej współwłaścicielce firmy takie wykształcenie na pewno jej się przyda – skwitował Keneth.
Chciałam zaoponować, ale gdy starsi rozpoczęli żywą dyskusję ustalając mi życie, całkowicie zmarniałam i zamilkłam zrezygnowana. Nie dziwię się, że Lyndon wybierał milczenie mając taką mamę.
– Dziwię się tylko Davidzie, że w ogóle przyzwalasz na te jej zabawy, a nawet ją zachęcasz – odparła Helen dając wreszcie wyraz swojemu zdegustowaniu.
– Póki jest młoda i nie ma obowiązków to niech się dobrze bawi. Żeglarstwo uczy przydatnych umiejętności. A jak już całkiem dorośnie i wyjdzie za mąż, to pewnie nie będzie miała już na to czasu – tata próbował się bronić. Być może nawet i mnie, jako jego oczka w głowie i jedynaczki, ale raczej średnio mu wyszło.
– Davidzie, wolałabym, żeby zamiast wiedzieć jak wiązać sznurki na milion sposobów, nauczyła się zrobić pieczeń i jej przy okazji nie spalić – dogryzła mama.
Och, to oznaczało preludium do kanonady przytyków na temat dzieci. Lyndon szturchnął mnie delikatnie i szeptem zaproponował, żebyśmy ulotnili się do ogrodu. Z dwojga złego, wolałam przebywać z nim w niezręcznej ciszy niż słuchać tego, jak rodzice robią nam wstyd.
– Przepraszam cię Annabelle. Nie chciałem wprawić cię w jeszcze większe zakłopotanie – Lyndon niezwykle mnie zaskoczył swoją szczerością i w ogóle tym, że odezwał się jako pierwszy.
– Nie przejmuj się. Wiem, że chciałeś dobrze.
– Nie wyglądałaś na zbyt zachwyconą, gdy usłyszałaś o bankiecie – słusznie zauważył i znów wprawił mnie w zdumienie. Nie sądziłam, że wtedy zwrócił na mnie uwagę. – Nie lubisz bankietów?
– Nie o to chodzi... Po prostu nie wiem, czego się spodziewać. Nie wydaje mi się, żebym pasowała do tego towarzystwa. Boję się, że przyniosę rodzicom wstyd... i tobie też.
– Annabelle, cóż za niedorzeczność! Dlaczego miałabyś przynieść mi wstyd? Bo wolisz żeglować niż siedzieć w kuchni?
– Zgrabnie to ująłeś, Lyndonie.
– A co cię obchodzi, co inni powiedzą? Jesteś dziedziczką udziałów. To inni powinni się martwić twoją opinią.
– A ty? Co myślisz? Czy to rzeczywiście takie niedziewczęce?
– Nie znam się na takich błahostkach. Ale zupełnie mi nie przeszkadza to, czym się pasjonujesz – odpowiedział, ale nie byłam pewna, czy rzeczywiście chciał być miły. Zabrzmiało to bardziej tak, jakby w ogóle nie obchodziło go, czym się interesuję.
– A w ogóle, kiedy ma być ten bankiet? – zapytałam od niechcenia tylko po to, żeby nie zapadła nieznośna cisza.
– W sobotę za dwa tygodnie – odpowiedział, a ja cicho mruknęłam na potwierdzenie.
– Czekaj! Kiedy? Nie mogę przyjść! – wykrzyknęłam spanikowana. – Mam wtedy regaty.
– Bankiet jest dopiero o 19, chyba zdążysz popływać i się przebrać na wieczór – powiedział bez emocji jakby mówił o pogodzie. A ja spojrzałam na niego jak na skończonego idiotę.
– W San Francisco. Regaty są w Kalifornii i trwają trzy dni. Akurat zdążę wrócić.
– Trudno. To pojedziesz na regaty, a ja będę podpierać ścianę.
– Nie sądzę, żeby rodzicom się to spodobało. Powiedzą, że to nie pierwsze i nie ostatnie wyścigi, więc nic się nie stanie, jak raz nie pojadę.
– Cóż, nie będę ukrywał, że taka kolej rzeczy bardziej by mnie ucieszyła.
– W takim razie, mógłbyś się chociaż uśmiechnąć? Odrobina emocji cię nie zabije.
– Przecież się uśmiecham – powiedział i natychmiast obrócił głowę, przez co nie mogłam stwierdzić, czy mówił prawdę. Widziałam tylko, że miał strasznie czerwone uszy.
– Och jak miło widzieć waszą dwójkę razem. Widzę, że świetnie się dogadujecie – Helen klasnęła w dłonie z radości. – Niestety, musimy już iść. Lyndon – skinęła na syna.
Odprowadziłam go do wyjścia i pożegnałam się z państwem Winston.
– Bardzo miło było się znów z tobą zobaczyć, Annabelle. Do zobaczenia. – Na do widzenia delikatnie ucałował mi dłoń zaledwie muskając ją ustami. Gdy uniósł głowę i spojrzał mi w oczy zauważyłam, że nieznacznie, bardzo nieśmiało się uśmiechał.
_____________
Hejka!
Spodziewaliście się nowego bohatera? Jakie są wasze wrażenia na temat rodziny Winstonów?
Trochę mi już tęskno za Johnym. Ale będzie w kolejnym rozdziale i dowiemy się o nim czegoś więcej ;)
Na koniec zdjęcie Lyndona:
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro