27 - If You'll Be My Girl
Tamtego dnia serce mi biło jak ciężki kościelny dzwon. Popłynąć z Johnym w podróż dookoła świata! Och, cóż to była za wspaniała perspektywa! I choć nic jeszcze nie było pewne, w głowie już zaczęłam robić listę przygotowań. Zdawałam sobie sprawę, że taka podróż oznaczała niemal kompletne odcięcie od cywilizacji i wielu codziennych udogodnień. Musiałam przemyśleć, co by ze sobą zabrać, bo przecież nie zmieściłabym całego swojego domu na kilkunastometrowej łodzi.
„Johny chce ze mną popłynąć! Johny chce ze mną popłynąć!" ciągle krzyczałam w myślach z podekscytowania.
„Ale moment, co ze studiami?" zmartwiłam się nagle, bo przecież już złożyłam wszystkie dokumenty i zostałam przyjęta. Miałam teraz powiedzieć, że jednak rezygnuję? I jak to wyjaśnić rodzicom, żeby nie oszaleli z nerwów? Czy w ogóle pozwoliliby mi popłynąć? Czy nie zamartwialiby się za bardzo? Postanowiłam stopniowo ich do tego przyzwyczajać.
Już tego samego dnia zaczęłam chwalić Johna za to, jaki jest odważny i odpowiedzialny, skoro chce się wybrać w podróż i nieśmiało wspominałam o tym, że też bym się widziała na jego miejscu, bo udzieliła mi się jego pasja. Spotkało się to jedynie z bladością skóry i milczeniem. Najwidoczniej nie wzięli moich słów na serio i uznali to za chwilowy, niegroźny kaprys. Ale nie zamierzałam się poddać. Choćbym im miała wywiercić dziurę w brzuchu na wylot, dopięłabym swego. Ale to Johny zrobił coś, co kompletnie zwaliło ich z nóg.
Przyszedł do nas już następnego dnia po południu, uprzedziwszy mnie rano przez telefon o randce i tym, jak powinnam się ubrać – zjawiskowo. Choć uśmiechał się od ucha do ucha jak zawsze, zdało mi się, że był jakiś niespokojny, czymś stremowany. Zabrał mnie na kolację do dość wykwintnej restauracji i trochę mnie to zakłopotało. Nigdy nie lubiłam, gdy wydawał na nas więcej pieniędzy, niż było to potrzebne. W gruncie rzeczy dla mnie purée zjedzone tu a w zwykłym barze nie różniło się smakiem. Oczywiście Johny nie był darmozjadem i chciał płacić, więc wspólnie ustaliliśmy, że ja będę stawiać deser i napoje. Jednakże francuska restauracja Saint Jacques już samą swoją nazwą krzyczała o cenie.
– Johny, czemu akurat tu? Lepiej, żebyś zaoszczędził te pieniądze na podróż – jęknęłam zmartwiona.
– Ten jeden raz mogę sobie na to pozwolić. A nie wiem, czy druga taka okazja się nadarzy. Nie myśl o tym za dużo, tylko chodź do środka.
Okazało się, że Johny już poprzedniego dnia zarezerwował dla nas stolik. Obsługa profesjonalnie nas obsłużyła, a w ich mowie było słychać francuski akcent. Pod jedną ze ścian grał kwartet smyczkowy. To było naprawdę miłe miejsce, ale kompletnie nie pasowało mi do charakteru Johniego. Nie to, żeby nie prezentował się dość wysublimowanie – wręcz przeciwnie, wyglądał jak najprawdziwszy dżentelmen z wyższych sfer z tą swoją muszką pod szyją. Ale to właśnie mój Johny nauczył mnie czerpania radości z prostych małych rzeczy, więc skąd ten pomysł?
– Serdecznie polecam świeże małże, nasza restauracja jest z nich znana – powiedział kelner, gdy przyszedł po nasze zamówienia. Również Johny rozważał wcześniej tę pozycję i mi ją zaproponował. Spojrzałam do karty i aż chciało mi się płakać na myśl o portfelu Johna. Nie, nie mogłam mu na to pozwolić. Przecież za to mógłby nakupować prowiantu na miesiąc.
– Może raczej zupę rybną? – stwierdziłam, choć małże brzmiały bardzo apetycznie.
– Annabelle, proszę, nie ośmieszaj mnie przy kelnerze – Johny szepnął mi na ucho. Naprawdę, nie rozumiałam, czemu tak się uparł na te małże.
„A może po prostu ma ochotę ich spróbować?" pomyślałam i westchnęłam w duchu. „A co mi tam. Skoro ma taki kaprys, to niech mu będzie. Czy ja mam prawo rządzić jego budżetem?"
– Dobrze. W takim razie zupę i małże na drugie danie – powiedziałam, wiedząc, że samymi mięczakami się nie nasycę.
– Dla mnie pieczonego sandacza – zamówił Johny.
– A coś do picia? Polecam Cheval Blanc z regionu Bordeaux czterdziesty siódmy rocznik – kelner uśmiechnął się przyjaźnie, ale dla mnie mógłby mówić równie dobrze po chińsku.
– Dziękuję, nie piję. Poproszę wodę z cytryną – odpowiedziałam, odwzajemniając uśmiech, ale kelner się skrzywił zawiedziony.
– Na tamtym bankiecie też nie piłaś alkoholu – zauważył Johny.
– Nie lubię jego smaku i tego jak szczypie w język, a poza tym, szybko robi mi się niedobrze.
– No to dowiedziałem się o tobie czegoś nowego.
Po około pół godziny dostaliśmy swoje zamówienie, które zjedliśmy ze smakiem. Potrawy były naprawdę wyborne i pieściły podniebienie. Widziałam po Johnym, że też był wniebowzięty smakiem.
– O Boże, jakie to jest pyszne. Rozpływa się w ustach. Chcesz spróbować?
– Pewnie – odparłam, biorąc gryz z jego widelca. – Mmm... Skosztuj mojej zupy. Czym oni ją tak doprawili?
– Cytryna? – Johny spróbował zgadnąć, ale choć miał rację, było tam coś jeszcze. Jakiś smak, którego dotąd nie znaliśmy.
Gdy opróżniłam swój talerz, kelner rychło w czas przyniósł nowy wielki talerz pełen białych małży z masłem. Nie było szans, żebym zjadła je sama.
– Przepraszam, ale chyba pomylił pan zamówienia – zaskoczył mnie Johny i kelnera również.
– Mademoiselle zamówiła małże. Oto więc są małże.
– Ale nie te – odparł Johny, ledwo opanowując gniew. Cały aż poczerwieniał, a ja nie rozumiałam czemu.
– Johny, nie rób kwestii, te też będą dobre – chciałam go uspokoić. Dokładnie w tym samym momencie jakaś inna para wszczęła awanturę. Kobieta miała jakieś pretensje, krzyczała na swojego towarzysza, że jest narwany i niepoważny, a w dodatku kompletnie nieodpowiedzialny. Zrobiła z siebie całkiem głośne widowisko.
– Pardon, najmocniej przepraszam monsieur – powiedział pospiesznie kelner. Nagle wyglądał, jakby miał zaraz wyzionąć ducha. Porwał mój talerz, po czym pobiegł do kłócących się ludzi i zabrał również ich.
– Co się stało? – zapytałam Johnego skołowana. Ten nadal był czerwony, ale tym razem jakiś nieobecny.
– Powiedz, że to się nie stało naprawdę – jęknął w końcu, chowając twarz w dłoniach załamany.
– Chciałabym, ale sama pragnę zrozumieć, o co chodzi.
– Monsieur Gordon, można pozwolić na chwilę? – Do stolika podszedł menadżer sali. Johny wstał i poszedł za nim. Widziałam, że żywo rozmawiali o czymś blisko zaplecza, a Johny z każdą chwilą się uspokajał, ku mojej uldze. Potem podszedł jeszcze do lady, żeby zadzwonić i w końcu wrócił do stolika.
– Co było nie tak z moją porcją? – zapytałam, nie mogąc poskromić swojej ciekawości. Cała ta sytuacja była zbyt pokręcona, żeby pozostawać bez wyjaśnień.
– Później ci powiem.
– Co proszę? Jak możesz tak mnie trzymać w niepewności?
– Uwierz mi, tak będzie lepiej. Gdy powiem ci teraz... tylko zepsuję ci humor. Jak później, to będziemy się z tego śmiać.
– No dobrze... – odparłam wciąż pełna podejrzeń. – Powiedzmy, że to kupuję. To co z tymi małżami? Dostaniemy nowe?
– Tak. I jeszcze menadżer obiecał mi jakiś gratis w ramach przeprosin.
– No raczej. To przecież nie McDonald's.
Na nową porcję nie czekaliśmy zbyt długo, a w ramach rekompensaty dostaliśmy małą butelkę szampana. Choć dla mnie mało trafiony prezent, to jednak gest był hojny i jeszcze bardziej zdziwiło mnie, że pozornie błahy błąd kelnera musiał aż tyle kosztować. Siedziałam jak na szpilkach, żeby dowiedzieć się, o co poszło.
– Tak mi głupio za tę sytuację. Mam nadzieję, że uda mi się ci ją trochę zrekompensować na spacerze po plaży.
– Ależ Johny, naprawdę nie musisz się tym przejmować. Z tobą każda chwila jest cudowna. Nawet gdybyś mnie zabrał na pustkowie, dobrze bym się czuła.
– To pocieszające – odetchnął z ulgą i uśmiechnął się pod nosem.
Wieczór zrobił się już chłodny, choć wciąż było jasno, ale na szczęście zabrałam ze sobą szal, którym Johny pomógł mi się otulić. Szliśmy w stronę brzegu, trzymając się za ręce. Na plaży zdjęłam szpileczki i złapałam je w dłoń.
– Zamknij na chwilę oczy. – Johny wyminął mnie i stanął przede mną.
– Co znów kombinujesz? – zachichotałam, spełniwszy prośbę. – Jeszcze jednej tajemnicy mi nie wyjaśniłeś, a już tworzysz kolejną?
– Zaraz wszystko zrozumiesz. Tylko nie podglądaj, dobrze?
– Nie podglądam – odpowiedziałam, a Johny złapał mnie za nadgarstki i delikatnie poprowadził w sobie tylko znanym kierunku. – Czy już mogę otworzyć oczy? – zapytałam, gdy mnie puścił.
– Jeszcze nie, chwileczkę.
Usłyszałam szelest materiału, syk odpalanej zapałki i cichy brzdęk metalu. Nie mogłam rozgryźć, co to mogło być, ale nie chciałam zepsuć sobie niespodzianki.
– Kocham ten twój uśmiech pełen dziecięcego podekscytowania – powiedział i poczułam, że znów stoi przede mną.
– No nie dręcz mnie już dłużej i pozwól spojrzeć! – pisnęłam radośnie.
– Już – oznajmił i od razu otworzyłam oczy. Wtedy przesunął się, ukazując mi widok na wielką niczym koc kraciastą serwetę, na której stało kilka świeczek, a pośrodku podwójna biała muszla przegrzebka. Spojrzałam na Johna pytająco, bo spodziewałam się czegoś... innego. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Co tu robił ten nieszczęsny małż z kolacji? – Tak to powinno było wyglądać w restauracji. Nie usiądziesz?
– Och, tak, oczywiście – wydukałam i gdy kucnęłam, zauważyłam, że coś w środku muszli błysnęło kolorowym blaskiem. Johny usiadł naprzeciwko i podsunął małża bliżej, zachęcając, żebym otworzyła go szerzej. W środku nie było niczego do zjedzenia, lecz przepiękny, złoty pierścionek z rubinem.
– Annabelle, zostaniesz moją żoną?
Ze szczęścia nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Kiwałam tylko głową jak opętana i wystawiłam dłoń, żeby mógł założyć mi pierścionek na palec. Nie mogłam uwierzyć, że moje najszczersze pragnienie właśnie się spełniło i to w tak cudownych okolicznościach! Skąd on wiedział, że moim marzeniem było zaręczyć się na plaży przy blasku świec lub księżyca?
– Tak! Johny, tak! Wyjdę za ciebie! – pisnęłam i rzuciłam mu się na szyję. Przewróciłam przy tym świeczki, które zgasły, a ich wosk rozlał się na serwetę. – Och, najdroższy, tak bardzo cię kocham!
– Ja ciebie też – przytulił mnie jeszcze bardziej, aż niemalże zabrakło mi tchu. Co ja mówię! Powietrza brakowało mi z emocji, nie przez niego.
– I jeszcze ta plaża, i świece! Jest tak cudownie! – zachwyciłam się, gdy w końcu rozluźnił uścisk, żeby spojrzeć mi w oczy. Jego tak radośnie błyszczały. – Kiedy to zorganizowałeś? Jak?
– To miało być zupełnie inaczej – odparł z ciężkim westchnięciem i oparł się swoim czołem o moje. – Kelner pomylił talerze i zaniósł tamtym ludziom pierścionek dla ciebie, bo oni zamówili dokładnie to samo. Byłem tak zażenowany i skołowany, że nie chciałem już tego „naprawiać".
– O Boże! Całe szczęście, że udało się odzyskać pierścionek! Przecież mogli go sobie zabrać!
– Tak, to naprawdę dobry zbieg przypadków. Zadzwoniłem do Ruth, żeby pomogła mi to przygotować, żeby jakoś ocalić te oświadczyny. Przywiozła tu wszystko, a z menadżerem ustaliłem, że da mi jedną pustą muszlę. Szkoda, że nie wyszło idealnie.
– Och, Johny. Właśnie teraz jest idealnie. Kolacja była przepyszna i cieszę się, że mnie tam zabrałeś, naprawdę. To było niezwykle romantyczne i szarmanckie z twojej strony. Ale ta prosta, może i kryzysowa, ale za to spontaniczna wersja dużo bardziej mnie urzekła. Bo to jest takie szczere i niewymuszone. A w dodatku, wiesz co?
– Co takiego?
– Nie ma żadnych gapiów. I wiesz, co w związku z tym?
– Nie wiem.
– Mogę teraz zrobić to – powiedziałam i objęłam jego twarz dłońmi. – I to – dodałam, po czym złożyłam na jego ustach głęboki pocałunek.
– Już dość – powiedział po kilku minutach, ale i tak musnął moje usta. Po raz ostatni tym razem. – Inaczej oszaleję.
Zaśmiałam się, bo czułam to samo. Nie mogłam doczekać się ślubu. Mógłby być już kolejnego dnia albo nawet tego samego.
– Ile masz najpiękniejszych dni? – zapytałam, chcąc jakoś rozproszyć swoją uwagę.
– To można mieć więcej niż jeden? – zdziwił się Johny. Rzeczywiście, słowo naj- sugerowałoby, że powinien być tylko jeden.
– Ja mam kilka, pięć dokładnie. Wieczór, gdy tańczyliśmy boso na plaży z resztą załogi oraz ten, gdy zabrałeś mnie na Broadway. Dzień, gdy na świat przyszła Rose. Dzień, w którym powiedziałeś, że się we mnie zakochałeś i dzisiaj. A tych pięciu dzisiejszy jest naj-najlepszy.
– To też jest mój ulubiony dzień.
Wróciliśmy do mnie taksówką. Nie posiadałam się ze szczęścia i miałam wrażenie, że jedzie wolniej od roweru, bo jak najszybciej chciałam przekazać rodzicom wieści. Już miałam wbiec na werandę, ale Johny przystanął przed schodkami. Spojrzałam na niego zdziwiona i zorientowałam się, że ściskał mnie za rękę jeszcze mocniej. Wydawał się być poddenerwowanym.
– Będzie dobrze – powiedziałam, uśmiechając się ciepło. Byłam pewna, że rodzice ucieszą się równie mocno, co ja. W końcu Johny był najwspanialszy na świecie i nie było człowieka, który by go nie polubił.
– Wiem, ale i tak się trochę stresuję – sapnął i podszedł ze mną do drzwi.
– Wróciłam! Jest ze mną Johny! – krzyknęłam w holu. Tata przywitał się, siedząc w swoim fotelu w salonie, a mama najwyraźniej była w którymś pokoju.
– Jak się udała randka? – zapytał tata.
– Bardzo dobrze proszę pana. Czy pani Jones jest w domu? Chciałbym Państwu coś powiedzieć.
– Rebeka usypia Rose. Powinna zaraz przyjść. Więc, jak się bawiliście?
Opowiedziałam tacie, gdzie zabrał mnie Johny, ale nie zdradziłam mu jeszcze najważniejszego szczegółu. Wiedziałam, że to leżało w rękach Johniego.
– Och mamo, jesteś wreszcie! – ucieszyłam się, gdy weszła do pokoju i usiadła obok taty. Nie mogłam już wytrzymać tego napięcia, sama chciałam im powiedzieć.
– Poprosiłem Annabelle o rękę – rzekł Johny z pełną powagą, gdy mama usiadła. – Czy zgadzają się państwo i dadzą nam swoje błogosławieństwo?
Rodzice spojrzeli po sobie w osłupieniu. Mama kompletnie oniemiała i czekała, aż tata coś powie. Ten tylko spojrzał raz na Johna, potem na moją lewą dłoń, którą zdobił pierścionek i odpalił cygaro.
– Czy to znaczy, że nie popłyniesz w najbliższym czasie w rejs? – zapytał pierwsze co.
– Popłyniemy razem – odparł Johny, próbując brzmieć na pewnego siebie.
– Wykluczone. Chyba nie myślisz, że pozwolę ci zabrać moją ukochaną córkę, moją pierworodną w tak niebezpieczną podróż!
– Tato, jesteśmy doświadczonymi żeglarzami, damy sobie radę. A Johny opłynął już nawet przylądek Horn i to bez najmniejszego uszczerbku.
– Nie rozmawiam z tobą dziecko, tylko z Johnym. Jesteście jeszcze za młodzi na ślub. Annabelle ledwo skończyła szkołę. Opłaciłem już pierwszy semestr jej studiów. Jak to sobie wyobrażasz? Ma rzucić szkołę ze względu na twoją mrzonkę? Nie zgadzam się, żebyś zabrał Annabelle.
– Mam więc zostawić swoją żonę całkiem samą na ponad rok? – Johny zadrżał. Czułam, jak krew w jego ręce mocno pulsuje. Ja też byłam niespokojna i strapiona. Nie tego się spodziewałam.
– Absolutnie nie! Jeśli chcesz opływać świat, proszę bardzo. Ale nie mieszaj w to Annabelle. A jak już się wyszalejesz, to wtedy jeszcze raz się zastanów, czego właściwie chcesz od życia. Do tego czasu nie poślubisz jej.
– Panie Jones, doskonale wiem, czego chcę. I Annabelle też już to wie. Chcemy być razem jako rodzina. Chcemy przeżywać przygody we dwoje.
– Tato proszę. To nie jest byle mrzonka. To nasz wspólny cel. Ja też chcę zwiedzić świat. I wiem, że zrobię to prędzej czy później, z Johnym lub bez.
– Annabelle, wyraziłem się chyba dość jasno. Jesteście za młodzi. Właśnie mi udowodniliście, że macie jeszcze pstro w głowie. To koniec rozmowy. Żegnam – rzekł ostro, wstał i wskazał Johniemu drzwi.
– Tato, błagam! – uklękłam przed nim i zaczęłam ciągnąć go za nogawki. Choć miał chorą nogę, to w jego ramionach wciąż drzemała spora krzepa. Złapał mnie mocno za nadgarstek lewej ręki, na co jęknęłam cicho z bólu i gwałtownie ściągnął mi z palca pierścionek. – Tato, nie! – pisnęłam przeraźliwie, ale ojciec jedynie bez wahania przycisnął go Johniemu do piersi, by ten go zabrał z powrotem.
– Panie Jones, proszę – Johny ukląkł obok mnie, tym samym przeciwstawiając się mojemu ojcu. Serce mi krwawiło, gdy musiałam patrzeć, jak się korzy.
– Nie każ mi powtarzać trzeci raz. Żegnam. – odpowiedział ojciec ozięble. Johny spuścił głowę. Wydawało się, że do mojego taty nic nie dociera.
– Czy jeśli nie wyruszyłbym w rejs, zmieniłby pan zdanie? – jęknął, a w oku zakręciła mu się łza. Mnie momentalnie też. Nie chciałam, żeby to mówił. On nie mógł zrezygnować ze swojego marzenia ze względu na mnie. Nie mogłam mu na to pozwolić.
– Nie. Wciąż jesteś tylko beztroskim, nieodpowiedzialnym chłopcem. Nie chcę cię tu dłużej widzieć.
Johny spojrzał na mnie smutno. W jego oczach krył się pełen rozpaczy mrok. Wargi, które drżały w niemym płaczu, zacisnął w wąską linię i po chwili szepnął „przepraszam". Wstał i pokonany, przygarbiony udał się do wyjścia. A ja nie mogłam uwierzyć, że tak po prostu się poddał. Zerwałam się na równe nogi, gdy tylko do mnie dotarło, że drzwi się za nim zamknęły, że on naprawdę mnie zostawił. Chciałam za nim pobiec, ale rodzice mnie zatrzymali.
– Nawet o tym nie myśl – burknął ojciec.
– Puście mnie! – krzyczałam, ale nic to nie dawało.
– Annabelle, uspokój się! – syknęła mama.
– Nienawidzę was! – wrzasnęłam, a w zamian oberwałam w twarz tak mocno, że aż się zatoczyłam.
– Rebeko zabierz ją do pokoju – powiedział ojciec tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Zamknęli mnie na klucz. Nie dawały nic moje krzyki i walenie w drzwi. W końcu sama też się poddałam i zmęczona padłam na łóżko. Schowałam twarz w poduszkach i zapłakałam gorzko. To było takie niesprawiedliwe! Jedyne czego chcieliśmy, to żyć ze sobą w czystości, a nawet to nie było nam dane.
Przepłakałam pół nocy, po czym stwierdziłam, że nie mogę tego tak zostawić i zaczęłam pakować walizkę. Szybko się jednak okazało, że niewiele do niej zmieszczę i musiałam zrobić to od nowa, tym razem jednak bardziej przemyśleć, co ze sobą zabrać. Przed świtem byłam gotowa do ucieczki. Zdjęłam poszwę i prześcieradło, związałam je razem i przymocowałam do klamki w oknie. Naciągnęłam, żeby sprawdzić, czy dobrze trzyma i najpierw spuściłam na dół walizkę. Wspięłam się na parapet, a serce nieomal wyskoczyło mi z piersi. Niby tylko jedno piętro, ale i tak się bałam. A chyba najbardziej to bycia złapaną. Jeszcze raz sprawdziłam swoją „linę" i przeszłam na drugą stronę okna.
Gdy już zawisłam przy ścianie i miałam zacząć się zsuwać, niespodziewanie poleciałam w dół razem z prześcieradłem. Miałam bardzo bolesne lądowanie na krzaku róży, ale nic na szczęście sobie nie połamałam. Byłam jednak cała obolała i ledwo mogłam się ruszyć. Ale wiedziałam, że nie mogłam tam tak leżeć. Narobiłam tyle hałasu, że na pewno obudziłam tym rodziców. Zanim więc zdążyliby podejść do okna i sprawdzić, co się działo, wstałam, chwyciłam walizkę i chwiejnym krokiem poczłapałam przez trawnik w stronę ulicy, a stamtąd na przystanek tramwajowy. Nie mogłam wziąć swojego samochodu, bo kluczyki zostawiłam w holu i nie chciałam ryzykować, że rodzice by mnie przyłapali.
Dochodziła piąta rano i na moje szczęście szybko wsiadłam do wagonu. Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli. Ale w końcu miałam nogi całe obdarte i we krwi, a moja sukienka też się podziurawiła. Wyglądałam jak jakieś bezdomne dziecko, a nie dziedziczka fortuny i zakochana dziewczyna. Bałam się jednak, czy któryś z pasażerów zaraz nie powiadomi motorniczego, a ten jakiejś policji, że w jego tramwaju jechała uciekinierka.
Na szczęście droga, która niemiłosiernie się ciągnęła, obyła się bez dalszych dramatów i w końcu dotarłam do celu. Martwiłam się jednak, czy może nie jest za wcześnie i czy nie obudzę domowników. Była przecież szósta rano. Ale musiałam jak najszybciej zobaczyć się z Johnym. Chciałam, żeby mnie przytulił i zapewnił, że wszystko będzie dobrze, że nic nas nigdy nie rozdzieli.
Ku mojemu zdziwieniu, to właśnie Johny mi otworzył. Spodziewałam się w drzwiach Danieli i już szykowałam w głowie, jak jej wyjaśnić moje najście.
– Belle? Co tu robisz? – zapytał Johny równie oszołomiony. Wyglądał strasznie, jakby nie spał od kilku tygodni. Nie miałam siły mu wyjaśniać i po prostu rzuciłam mu się w ramiona. – Hej, Annabelle – natychmiast mnie od siebie odsunął. Wyglądał na jeszcze bardziej strapionego niż wcześniej. – Co się dzieje? Co ci się stało? Wyglądasz, jakby cię napadło dzikie zwierzę. I co to za walizka?
– Uciekłam z domu. Nie pozwolę, żeby moi głupi rodzice nas rozdzielili. Weźmy cichy ślub bez ich wiedzy.
– Och Belle – przygarnął mnie do siebie i schował w uścisku. Wreszcie poczułam się bezpiecznie. – Nie możemy tak postąpić. Nie tędy droga.
– Co?
– Po pierwsze, nie chcę cię wykradać. Chcę stworzyć z tobą szczęśliwą rodzinę. Jak ma się mi to udać, jeśli będę miał w twoich rodzicach wrogów?
– Przecież oni się nigdy nie zgodzą! – wykrzyknęłam z desperacją. Czemu Johny mnie nie rozumiał?
– Rozumiem, że się boisz. Ale zaufaj mi, proszę. To nie jest dobry sposób. Przecież twój tata jak by się dowiedział, co byśmy zrobili, to chyba by mnie zabił. Chcesz zostać młodą wdową? – spróbował zażartować, ale w rzeczywistości był śmiertelnie poważny i to mnie przerażało.
– Ale...
– Nie Annabelle, nie ma żadnego „ale". Nie zrobię ci tego ani sobie tym bardziej.
– Nie rozumiem...
– Annabelle, właśnie dajesz swoim rodzicom dowód na to, że faktycznie jesteśmy rozkapryszonymi dzieciakami. Chcesz za mnie wyjść? To nie rób z siebie rozpieszczonej dziewczynki, której należy się wszystko, czego zapragnie. O niektóre rzeczy trzeba walczyć i to długo. Dajmy im czas i sobie też, żeby ich przekonać.
– A co z podróżą? Co jak nie zdążymy do października? Nie chcę, żebyś z tego rezygnował, pod żadnym pozorem.
– Annabelle, wejdź na chwilę. Oporządź się i trochę ochłoń. Coś ci potem opowiem.
Zrobiłam, jak kazał. Daniele wyszła właśnie z łazienki i gdy mnie zobaczyła, to o mały włos nie dostała zawału. Zmyłam z siebie zaschniętą już krew, a ona pomogła mi potem opatrzyć większe rany.
– ...tak, przyjechała tu sama. – Usłyszałam, jak Johny rozmawiał przez telefon, gdy wyszłam już z łazienki przebrana w świeżą sukienkę. – Nie, proszę mi uwierzyć, naprawdę nie wiedziałem, co zrobi, sam jestem zaskoczony. Proszę ją po prostu odebrać. Chyba że sam mam ją odwieźć... Dobrze.
– Czy... Czy ty właśnie zadzwoniłeś do mnie do domu? – zapytałam przerażona i poczułam, że aż krew mi z głowy odpłynęła.
– Wiem, co myślisz i czujesz, ale musiałem. To najlepsze, co mogłem zrobić w tej sytuacji – odpowiedział smutno. – Twoja mama przyjedzie za pół godziny. Usiądź, proszę. Przez ten czas muszę opowiedzieć ci o mojej drugiej siostrze, Abigail.
Niechętnie, ale spełniłam jego polecenie. Nie miałam jednak ochoty go słuchać, gdy sama czułam się niezrozumiana i niewysłuchana.
– Więc? – westchnęłam ciężko, okazując swoje rozdrażnienie.
– Jesteś do niej bardzo podobna. Ona też była takim wolnym duchem i chciała mieć wszystko, o czym tylko pomyślała. Była bardzo piękna i uganiało się za nią mnóstwo chłopców. Ale był tylko jeden, na którego rzeczywiście zwróciła uwagę, Sam Blake. Zakochała się w nim bez pamięci. Ciągle tylko Sam, Sam i Sam. Rodzice chcieli go więc bliżej poznać, ale wtedy okazało się, że jest strasznym chuliganem. Abigail myślała, że skoro pochodzi z Meksyku tak, jak nasza mama, to na pewno będzie świetnym chłopakiem i co więcej, przypadnie rodzicom do gustu. Nie widziała jednak tego, że miał powiązania z gangami i rozbijał się po nocach swoją furą. Rodzice zakazali jej się z nim spotykać, ale ona ich nie posłuchała, bo była zbyt zakochana. I wiesz, co się stało?
– Uciekła z nim?
– Tak. Zostawiła tylko krótki liścik, w którym napisała, że bardzo nas kocha, ale Sama bardziej i że się pobrali. A kilka miesięcy później Sam wysłał nam list, że miał wypadek samochodowy i Abi... – Głos Johna się załamał i nie był w stanie dokończyć. Domyślałam się, jaki był finał tej historii. Abi zginęła.
Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Przeszły mi ciarki i było mi strasznie przykro i żal, że Johny stracił siostrę w tak strasznych okolicznościach.
– Ale ty nie jesteś gangsterem jak on.
– To nie wszystko. Abi była z nim w ciąży. Zabił ją i swoje dziecko. Jak myślisz, co wobec niego czuję? Gdybym go kiedyś spotkał, co najchętniej bym mu zrobił?
Zaczęłam rozumieć, dokąd zmierzał. Nie chciał być w oczach moich rodziców jak ten łajdak. Nie chciał, żeby nienawidzili go do końca życia i obwiniali o cokolwiek złego, co mogłoby mi się stać nawet nie z jego winy.
– Przepraszam, Johny. Przepraszam, że postawiłam cię w niezręcznej sytuacji przez to, że nie pomyślałam o konsekwencjach.
– Trudno, stało się. Jakoś to odkręcę. I proszę, nie myśl, że twoi rodzice są głupi. Oni po prostu bardzo cię kochają i martwią się o ciebie i mają do tego pełne prawo.
Znów czułam się jak idiotka, która nie zasługiwała na kogoś tak wspaniałego jak Johny. Czemu ja nie mogłam być taka mądra jak on? Czemu ciągle robiłam coś, co go raniło?
– Jestem taka głupia – jęknęłam i się rozpłakałam.
– Hej, ma petite, nie dołuj się tak. Jeszcze wszystko się ułoży, zobaczysz. I nie jesteś głupia. Każdy popełnia błędy. Ja też swoje popełniłem. Po prostu trzeba wyciągać z nich wnioski, a ty to robisz. To właśnie świadczy o mądrości.
Wtedy rozległ się dzwonek do drzwi i Daniela wpuściła moją mamę, która wpadła do przedpokoju jak huragan. Drgnęłam ze strachu, bo spodziewałam się, że zaraz na mnie huknie. Ale zrobiła coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Odetchnęła z ulgą, gdy tylko mnie zobaczyła.
– Dziecko, coś ty mi zrobiła? – westchnęła załamana i podeszła do mnie. Nie wyglądała ani nie brzmiała, jakby z pretensją żądała wyjaśnień. W jej głosie było słychać tylko ogromny ból i żal. – Jak ty wyglądasz? – zapytała smutno, delikatnie gładząc mnie po zadrapanym policzku, omijając jednak piekące rany. – Wiesz, jak się martwiłam?
– Przepraszam mamo. Nie pomyślałam – powiedziałam skruszona. – I przepraszam za to, co powiedziałam wczoraj. Wcale was nie nienawidzę. Kocham was.
– Nic sobie nie złamałaś? Jak się czujesz? – pytała zatroskana, jednocześnie sprawdzając, czy rzeczywiście jestem w jedynym kawałku.
– Nic mi nie jest – jęknęłam, bo akurat w tym samym momencie mama nieświadomie dotknęła mojego największego siniaka.
– Dziękuję, że zadzwoniłeś – zwróciła się do Johnego i powstała. – Chodź Annabelle.
– Co? Już idziecie? Zostań chociaż na kawę – namawiała ją Daniela.
– Nie chcę robić większego kłopotu – odpowiedziała mama zakłopotana.
– Jaki tam kłopot, Rebeko? Poza tym chyba musimy porozmawiać.
Obie usiadły w małej kuchni zostawiając nas z Johnym w salonie. Jednak nie umiałam wysiedzieć, słysząc strzępki ich rozmowy i po cichu podeszłam bliżej, żeby podsłuchać.
– Ma charakterek ta twoja Annabelle – stwierdziła Daniela. Mama nic na to nie odpowiedziała, ale domyślałam się, że się za mnie wstydzi. – Nie martw się, nie oceniam, z moimi dziewczynami miałam jeszcze gorsze przeboje. Ale wiesz, umieram z ciekawości, co się stało wczoraj wieczorem? Dlaczego przegnaliście Johna? Czemu go ośmieszyliście? Myślałam, że nie macie nic przeciwko temu, żeby byli ze sobą.
– Przepraszam cię Danielo, David był wczoraj zbyt porywczy. Po prostu nie chcemy, żeby John zabrał Annabelle w tę podróż. A jak ty w ogóle możesz mu na to pozwolić? Jesteś przecież jego matką, powinnaś przemówić mu do rozsądku.
– Rebeko, masz pojęcie, ile talerzy przez niego potłukłam i ile nocy przepłakałam? I myślisz, że to coś dało? Mój syn, to uparty koń i nic na to już nie poradzę. A jeszcze mój teść do końca swoich dni nakręcał go na tę podróż. I to prawda, nie podoba mi się to, że ma taki szalony pomysł. Ale po prostu przestałam już z nim walczyć, bo wiem, że nie wygram. I tobie radzę to samo. Spójrz na Annabelle. Ona duchem już dawno opuściła rodzinne gniazdo. A miłość, jaka między nimi się zrodziła, jest niegasnącym ogniem. Jeśli spróbujecie ją ugasić, to możecie się boleśnie poparzyć.
– Nie chcę jej stracić, to wszystko.
– Jakkolwiek nie pochwalam tej podróży, to wybacz Rebeko, ale jednak muszę tu stanąć w obronie mojego syna. Nauczyłam go odpowiedzialności i jestem pewna, że nie pozwoli, żeby Annabelle stała się jakakolwiek krzywda. Bardziej bym się martwiła, że jeśli będziemy ich powstrzymywać przed ślubem, to z ich temperamentem... poczekaj... – Daniele przerwała i nagle zrobiło się dziwnie cicho. – A wy co podsłuchujecie?! – nagle stanęła przede mną z niezadowoloną miną. – Jak was mokrą ścierką zaraz przetrzepię dzieciaki, to popamiętacie!
Ze śmiechem pobiegliśmy z powrotem do salonu. Nie żałowałam, że podsłuchałam. Dzięki słowom Danieli zobaczyłam mały promyczek nadziei. Może jednak dało się przekonać moich rodziców?
– Czy mówiłam ci już kiedyś, że kocham twoją mamę? – wyszczerzyłam się do Johna. Ten jednak nie wydawał się dzielić mojego entuzjazmu.
– Tak – odpowiedział półgębkiem. Wydawał się jakiś powściągliwy, a twarz miał całą czerwoną jak burak i nawet na mnie nie patrzył.
– Coś nie tak? Źle się czujesz?
– Nie powinniśmy byli podsłuchiwać – odparł, nie potrafiąc ukryć zawstydzenia. Zdusiłam śmiech. Za każdym razem, gdy tak się przy mnie krępował i rumienił, troszkę mnie to bawiło. Zawsze przecież był tym dojrzalszym, mądrzejszym, bardziej opanowanym, a jednak były momenty, gdy zawstydzał się jak mały chłopiec. – Nie śmiej się, ty też spaliłaś buraka – mruknął lekko nadąsany.
Przytknęłam dłonie do policzków i uszu. Faktycznie były gorące jak przy grypie. Obróciłam się speszona i przerażona tym, że wystarczyła mała, nawet niedokończona sugestia, żebym zaszła myślami za daleko. Ale co poradzić, gdy z każdym dniem skóra na całym ciele paliła mnie coraz bardziej, gdy Johny choćby musnął mnie dłonią. Och, cóż to było za cierpienie musieć powstrzymywać te uczucia, które wrzały we mnie jak w aktywnym wulkanie!
– Spróbuję porozmawiać z Davidem. Dziękuję za kawę. – Mama wyszła z kuchni. Machnęła tylko głową, dając mi znak, że najwyższa pora się zbierać.
– Masz tam spakowane wszystko, co ważne? – zapytała, wkładając moją walizkę do bagażnika?
– Nie wzięłam szczoteczki do zębów ani gazików, bo były w łazience. Ale czemu pytasz?
– Zajedziemy do jakiegoś supermarketu i kupimy po drodze.
– Po drodze dokąd?
– Na granicę z Kanadą.
________________
Jak myślicie, co się wydarzy na miejscu, gdy dojadą? Będzie to miła wycieczka matki z córką, a może porwanie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro