24 - Only You
"I realized he was my one and only."
"Uświadomiłam sobie, że on był tym jedynym."
– Chciałabym, żeby ktoś do nas przyszedł na kolację – oświadczyłam rodzicom. Strasznie się denerwowałam, a mój głos drżał.
– Kto taki skarbie? – zapytała mama, tuląc w swoich ramionach Rose i uśmiechając się do niej.
– Johniego – oznajmiłam w trudem powstrzymując jąkanie.
– Jakiego Johniego? – zapytał tata, a mamie zrzedła mina.
– Czemu akurat jego?
– Bo chodzimy ze sobą. Więc chyba byłoby dobrze, żebyście poznali mojego chłopaka.
– Jak to chodzicie? Od kiedy? – Tata złożył gazetę, którą jak dotąd czytał. Wolałabym, żeby nadal patrzył w tekst zamiast na mnie.
– Od dwóch tygodni.
– Ach, czyli to jeszcze nic poważnego – westchnął z ulgą i znów sięgnął po papier.
– Ależ to bardzo poważne! – zaprzeczyłam niemalże piskliwie. – Dałam mu swoją broszkę!
– Czemu nic nie powiedziałaś i skrywasz przed nami kolejne sekrety? – wyżaliła się mama. Z całą pewnością nie podobała jej się ta nowina.
– Przecież właśnie mówię!
– Nie podoba mi się to.
– Bo go nie znasz, jeśli do nas przyjdzie...
– Nie podoba mi się, że z nim chodzisz ze względu na to, co już wiem. – przerwała mi.
– A co takiego wiesz? – Zacisnęłam dłonie w pięści czując, że nadchodzi zderzenie ze ścianą odmowy niepopartej logiką.
– Po pierwsze, jest biedny.
– Wcale nie! Ma normalne, duże mieszkanie, nigdy nie nosi starych znoszonych ubrań. A w dodatku posiada własny jacht.
– Ale spójrz na nas, a spójrz na niego. On się ima podrzędnych zajęć, żeby zarobić na członkostwo w tym waszym klubie.
– A od kiedy to praca hańbi? To tylko pokazuje, że jest pracowity.
– Od maleńkości opływasz w dostatki i luksusy, Annabelle. Masz pojęcie, co to znaczy nie mieć nic? Jak to jest, być zdaną wyłącznie na siebie i martwić się o każdy kolejny dzień? Jak to jest znosić spojrzenie ludzi, którzy po tym, jak wszystko ci zabrali, patrzą na ciebie z góry? – Nagle poczerwieniała, ale nie że złości. Do oczu wcisnęły jej się łzy, a warga zadrżała.
– Mamo, o czym ty mówisz? – Byłam kompletnie zdezorientowana. Gwałtownie się obróciła i wtuliła się w pierś taty, a ten czule ją objął. Mama wybuchła szlochem. Wyglądało na to, że tata sam nie do końca rozumiał, o co jej chodziło.
– Mama słusznie się martwi – wyjaśnił po długiej chwili, gdy mama otarła łzy. – Gdybym wiedział, że tamta krótka przepustka, mała wizyta w mieście, by dopełnić spraw służbowych, tak się skończy, nie wróciłbym na front. Ruszyłbym niebo i ziemię, żeby zostać w domu i zająć się wami. Mama była niemal całkiem sama, żyjąc jedynie z żołdu. Musiała z tego opłacić rachunki i zatroszczyć się o siebie, ciebie i babcię. A do tego każdego dnia trawiła ją tęsknota i niepokój o to, czy kiedykolwiek wrócę, czy wojna się skończy. Dlatego się martwimy. Nawet jeśli jest pracowity, to czy jest gotowy na poważny związek? Czy udźwignie odpowiedzialność jaką niesie za sobą założenie rodziny? Czy nie tylko będzie w stanie cię utrzymać, ale zaoszczędzić coś na czarną godzinę? W dodatku on jest kolorowy...
– A co to ma do rzeczy? – oburzyłam się. – Nie jesteśmy przecież rasistami, prawda?
– My nie, ale inni ludzie mogą być. Mogą robić wam problemy z powodu swoich okropnych uprzedzeń. Mogą ci grozić, bo dla nich taki związek jest przestępstwem. Niestety nasz świat jeszcze nie dojrzał w pełni do tego, że wszyscy ludzie bez względu na rasę są równi. Rozumiesz to?
– Rozumiem, ale przecież jeszcze wszystko może się zmienić. Przecież Martin Luther King tyle robi na rzecz Czarnych. Może do czasu aż będziemy chcieli się pobrać, ludzie zmądrzeją?
Tata pokręcił głową nie patrząc na mnie. Wiedziałam z tego gestu, że uznał, że nic nie rozumiem, ale ugryzł się w język.
– Nie wiem. Może tak być albo i nie. A bardzo nie chcielibyśmy, żeby spotkały was problemy – ani ciebie, ani jego. Czy on jest świadomy tego, jak niektórzy mogą patrzeć na waszą relację?
– Myślę, że tak. Jest mocno przejęty sprawami rasizmu i ten problem raczej nie jest mu obcy.
– Przynajmniej tyle.
– To jak? Może przyjść?
– Nadal mi się to nie podoba. Nie ufam mu – zapierała się mama.
– To go poznaj, a zaufasz.
– Nie ufam mu, bo wiem, co między wami zaszło – przerwała mi.
– Nie rozumiem. Przecież to tylko dobrze o nim świadczy.
– Zapomniałaś już o historii Dawida i Batszeby?
– Co to ma ze mną wspólnego?
– Dawid też zobaczył Batszebę nagą i jak to się skończyło? Cudzołóstwem i pozamałżeńską ciążą. Skąd mam wiedzieć, że ten John nie pała do ciebie jedynie nieczystym pożądaniem? Zrozum Annabelle, po prostu chcę cię chronić!
– Jednak w ramiona Lyndona mnie wpychałaś! – wzburzyłam się.
– Bo wydawało mi się, że go znam.
– No właśnie! Tylko ci się wydawało! To co? Mam nie spotykać się z nikim, bo nikomu nie ufasz? Mam zostać starą panną? Tego chcesz?
– Annabelle, źle mnie zrozumiałaś.
– W takim razie nie oceniaj Johna pochopnie. I nie porównuj go do Dawida, to była zupełnie inna sytuacja. Gdyby miał jakiekolwiek nieczyste intencje, już dawno by mnie wykorzystał, bo miał ku temu wiele sposobności. Ale jak dotąd zachowywał się nienagannie – wyrzuciłam z siebie argumenty jak z karabinu maszynowego, aż się zdyszałam. Ale powiedziałam to z dumą i pełną satysfakcją, bo Johny był naprawdę czysty jak łza, tak, jak powiedziałam. Nawet w malutkim stopniu nie podkoloryzowałam faktów. – Dlaczego nie chcesz dać mu szansy? Dlaczego jesteś taka uparta?!
– Annabelle! Nie tym tonem do matki! – zgromił mnie tata, a Rose zaczęła płakać przestraszona naszymi krzykami. Mama wyszła z pokoju, żeby ją uspokoić. Zapadła cisza przerywana jedynie moim szybkim oddechem.
– Przepraszam – odpowiedziałam po dłuższej chwili. Nawet jeśli mama się myliła, nie dawało mi to prawa, żeby na nią krzyczeć i wszczynać kłótnię. – Ale dlaczego mnie nie rozumiecie? – dodałam smutno. Już chciałam wyjść, ale tata mnie zatrzymał.
– Annabelle, zaczekaj. Masz rację – westchnął. – Nie znamy go i nie możemy go zbyt szybko oceniać. Mama po prostu się zamartwia, jak to ma w swojej naturze. Ty też spróbuj ją zrozumieć. Ona też swoje przeszła.
– Co takiego przeszła, że zachowuje się tak niesprawiedliwie?
– Obrzydliwą zdradę – sapnął tata smętnie i zamilkł, jak gdyby pogrążony we wspomnieniach.
– Och.
– No dobrze. Niech będzie sprawiedliwie. Zaproś tego Johna na jutrzejszą kolację i zobaczymy.
– Naprawdę? – spytałam z niedowierzaniem.
– Czy ja kiedyś złamałem dane ci słowo?
– Nie. Dziękuję tatku. – Przytuliłam go i ucałowałam w policzek.
– Ale mam jedno zastrzeżenie. Jeśli nam podpadnie, zakończysz ten związek.
– Gdybym nie była pewna, że John sprosta waszym oczekiwaniom, wstydziłabym się w ogóle go do nas zaprosić.
Byłam taka szczęśliwa. Choć kosztowało mnie to sporo nerwów, udało mi się dopiąć swego. Wiedziałam, że Johny oczaruje rodziców tak samo jak mnie. Nie było innej opcji.
Poszłam do pokoju przeprosić mamę osobiście. Rozumiałam, że się o mnie martwiła i próbowałam jakoś wytłumaczyć tym jej zachowanie. Na jej twarzy było widać ból i żal. Przez lata byłam jej jedynym dzieckiem, oczkiem w głowie, a jedyna gwarancja, jaką miała, na moją szczęśliwą i bezpieczną przyszłość dopiero co straciła ważność. Nic dziwnego, że była nieufna i pełna obaw.
– Mamo, naprawdę doceniam to, że się o mnie troszczysz – powiedziałam, przytuliwszy ją, na co ona odwzajemniła uścisk. – Chciałabym jednak, żebyś trochę bardziej mi zaufała.
– Och Annabelle... – westchnęła gładząc mnie po włosach. – Wiem, że jesteś mądrą dziewczyną i wierzę, że nie zrobisz głupstw. Ale nie ufam innym ludziom. A już zwłaszcza po tym, co zrobił Lyndon.
– Mamo, co się wtedy stało? Kto zabrał ci wszystko i patrzył na ciebie z pogardą? – zapytałam niepewnie.
Zacisnęła usta w wąską linię i przez chwilę biła się z myślami, czy mi o tym powiedzieć.
– Helen. Wiesz, że zanim poznałam twojego tatę umawiałam się z Kennethem?
– Co?
– To, co słyszysz. Byłam biedna. Miałam tylko dwie sukienki – jedną do szkoły i jedną do kościoła. A Kenneth nie był wtedy jakoś bardzo bogaty, ale miał wystarczająco, żeby mu trochę zbywało. Byłam głupia, bo myślałam, że się we mnie zakochał. Ciągle zapraszał mnie gdzieś na wyjścia, a ja brałam ze sobą Helen jako przyzwoitkę. Helen była wtedy moją najlepszą przyjaciółką. Schlebiało mi, że bogata dziewczyna jak ona chciała się ze mną kolegować. Nigdy bym nie podejrzewała, że Kenneth tak naprawdę nie mnie zapraszał na randki cały ten czas. To ja byłam tak naprawdę przyzwoitką, a nawet swatką dla nich! Użył mnie, żeby lepiej poznać Helen. Od początku był zainteresowany nią. Najgorsze było to, jak się o tym dowiedziałam. Przypadkiem zauważyłam, jak wchodził do złotnika. Wyobraziłam już sobie, że kupił mi pierścionek zaręczynowy. A jeszcze tego samego wieczoru, na „naszej randce" oświadczył się Helen. Rozpłakałam się przy nich i wybiegłam z parku, w którym się spotkaliśmy. Pobiegli za mną i sprawiali wrażenie, że nic nie rozumieli. „Czy ty pomyślałaś, że to w tobie się zakochałem?" zapytał z wielkim zdziwieniem graniczącym z oburzeniem. „Nie bądź śmieszna, Rebeko, przecież ty i ja, to zupełnie inna liga. Ty przecież nie masz nawet nic na swój posag!"
– Winston tak powiedział? – Byłam w ciężkim szoku. Ale zaraz sobie pomyślałam, że niedaleko pada jabłko od jabłoni.
– Na całe szczęście spotkałam Davida. Nie bawił się ze mną w żadne gierki. Twój tata, to najszlachetniejszy mężczyzna, jakiego znam.
– Ale jak to się stało, że teraz przyjaźnimy się z Winstonami? Po tym jak cię potraktowali?
– To nie przyjaźń, a jedynie układ i gra pozorów. David spotkał Kennetha na wojnie. Nie miał pojęcia o tym, że coś nas kiedyś łączyło. Dobrze się dogadywali, a ja nie wtrącałam się w jego interesy. Cieszyło mnie, że miał pomysł na biznes. Dopiero później dowiedziałam się, kim jest jego wspólnik. Ale przełknęłam gorycz i zacisnęłam zęby, bo wiedziałam, że od tego zależy nasze być albo nie być. A gdy Helen zaproponowała, że ty i Lyndon moglibyście się pobrać, pomyślałam, że dzięki temu przynajmniej ty nie musiałabyś znosić upokorzenia.
– Kiedy przyłapałam Lyndona, dowiedziałam się też, że chciał za mnie wyjść tylko po to, żeby położyć łapy na naszych pieniądzach. A po tym, co mi powiedziałaś, wnioskuję, że i jego matka go na to nakręcała.
Zaczęło do mnie docierać – mama żyła w cieniu Helen tak, jak ja w Evelyn. Bała się być przez nią oceniana, nie chciała czuć się gorsza, żeby znów czegoś nie stracić. Dlatego często zgrywała snobkę, choć prywatnie w domu wyrażała się o takim nastawieniu z pogardą i niesmakiem. I teraz bała się, że jeśli wyszłabym za kogoś, o gorszym statusie społecznym, Helen znów by nią wzgardziła, mną zresztą też.
– Jestem żałosna. – Mama skryła się za zasłoną swoich dłoni.
– Wcale nie! Nie pozwól tamtej kłamliwej, zadufanej w sobie rodzinie patrzeć na ciebie z góry. Nie zrobili nic, żeby zasłużyli sobie na takie prawo. – Spróbowałam pocieszyć mamę uświadamiając sobie jednocześnie, że tak naprawdę powtarzałam to, co powiedziała mi raz Alice. Wtedy jeszcze nie do końca wierzyłam w te słowa, ale tym razem byłam pewna ich prawdziwości. – Tacy jak oni próbują zaniżyć naszą wartość, bo sami nie mają żadnej.
Mama uśmiechnęła się blado i pogłaskała mnie po policzku.
– Skąd ty bierzesz takie sentencje?
– Mam bardzo mądrą przyjaciółkę.
______ ⚓ ______
Chodziłam po pokoju w tę i z powrotem, niecierpliwie wyczekując przybycia Johna. Ręce mi się pociły, bo bałam się o to, jak wypadnie przed rodzicami. Obiecali dać mu szansę, ale czy nie chowali głęboko w sercu jakichś uprzedzeń?
Gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, niemalże wyskoczyłam z własnej skóry i pobiegłam szybko, żeby otworzyć.
Johny prezentował się nienagannie. Tym razem jego śnieżnobiała koszula nie miała zaprasowanych kantów. Były one jednak na szarych garniturowych spodniach w delikatne prążki. Marynarkę przewiesił sobie przez ramię, a w wolnej ręce trzymał kwiaty – jak się chwilę później okazało – dla mojej mamy. Była trochę zaskoczona tym gestem, jednak, gdy wkładała je do wazonu, widziałam, jak uśmiecha się pod nosem. Wiedziałam, że udało mu się zrobić dobre pierwsze wrażenie.
Rozmowa przy kolacji toczyła się tak, jak się spodziewałam – w nieco niezręcznym tonie stworzonym przez ciąg pytań, jakie zadawali Johniemu rodzice. Przypominało to trochę wywiad prowadzony przez paparazzich lub przesłuchanie na policji. Ale Johny nie dał po sobie poznać skrępowania. Spokojnie opowiadał o swojej rodzinie – czym się zajmują, gdzie mieszkają – swoich planach na przyszłość – studiach, wymarzonej pracy. Chciał dołączyć do swojego taty w warsztacie i być stolarzem jak on, a weekendy uczyć innych żeglarstwa. Wiedział, że byłaby to praca, która dałaby mu sporą satysfakcję i pozwoliła zarobić dość pieniędzy, żeby utrzymać rodzinę.
– Johny jest prawdziwą złotą rączką! Razem z ojcem zbudowali sami jacht, a jesienią Johny okrążył nim Amerykę południową! – pochwaliłam go, żeby wzbudzić w rodzicach jeszcze większe zaufanie i zarazić ich moim podziwem. Wiedziałam zresztą, że Johny nigdy sam by się tym nie pochwalił.
– To doprawdy jest spory wyczyn! – przyznała mama.
– To jeszcze nic! Johny planuje podróż dookoła świata.
– Naprawdę? – dopytała w jeszcze większym zdziwieniu.
Jak dotąd byłam przekonana, że rodzice polubili Johna i nie dopatrzyli się w nim żadnych wad. Dopóki nie padło to jedno pytanie:
– Jakiego jesteś wyznania?
Cała się spięłam i pobladłam, bo wiedziałam przecież, że dla Johniego był to trudny temat. A gdyby przyznał się do braku wiary, mogłoby to przekreślić nasz związek.
– Cóż, na chwilę obecną wciąż szukam swojej drogi do Boga – odpowiedział bez chwili wahania tak, jakby już wcześniej przemyślał swoją odpowiedź. Ale gdy zerknęłam na jego dłonie, spoczywające na udach, zauważyłam, że nerwowo zmiął materiał spodni.
– A dokładniej? – Tata uniósł jedną brew.
– Panie Jones, na pewno zgodzi się pan ze mną, że sama wiara w to, że Bóg jest, to za mało. Trzeba mieć z nim relację, prawda?
– W rzeczy samej.
– Staram się ją nawiązać. Jest dużo rzeczy, których nie rozumiem. Wciąż szukam odpowiedzi, ale nie jest to łatwe. Miałem nawet moment, że zupełnie chciałem się poddać. Ale wtedy Annabelle pomogła mi nie tracić zapału i wznieciła we mnie na nowo iskrę determinacji.
Zarumieniłam się. Nie sądziłam, że tamta rozmowa mogła mieć na Johniego taki wpływ. Sądziłam raczej, że stała się między nami powodem do ewentualnej kłótni. Było mi też niesamowicie przyjemnie, że Johny tak pochlebnie wyraził się o mnie przed moimi rodzicami.
– Ale ochrzczony jesteś? – zapytała mama nieco podejrzliwie.
– Oczywiście!
– W jakim kościele?
– Ewangelickim.
Rodzice jedynie przytaknęli na to cicho, uznając, że ten temat został zamknięty, wedle mojego wrażenia – z pozytywnym skutkiem.
I kiedy myślałam, że od tego momentu rozmowa potoczy się gładko i przyjemnie, mama poleciła mi zmienić talerze na czyste i podać deser. Wiedziałam, co to oznaczało – kolejne niewygodne pytanie. Zanim weszłam do kuchni, zatrzymałam się za futryną, żeby podsłuchać, jakie kolejne pytanie rodzice zadadzą Johniemu.
– Jak poważnie traktujesz chodzenie z Annabelle? – Moje serce zabiło mocniej, a na twarzy dostałam wypieków. Koniecznie musiałam poznać odpowiedź.
– Dopiero zaczęliśmy się umawiać, więc nie chciałbym składać zapewnień bez pokrycia, ale... Nie wyobrażam sobie, żebym miał kiedykolwiek porzucić Annabelle. Oddałem jej już swoje serce. I jeśli ona wyrazi kiedyś taką wolę, to chciałabym... Chciałbym, żeby była nieodłączną częścią mojego życia już zawsze. Chciałbym, żeby była moją rodziną, a ja jej.
Włożyłam naczynia do zlewu ledwo nad sobą panując. Miałam ochotę piszczeć ze szczęścia. To, z jaką pewnością i śmiałością to powiedział... Jeszcze bardziej się w nim przez to zakochałam.
– A więc chcesz tworzyć z nią rodzinę, a przynajmniej bierzesz to jako realną możliwość... – podsumował tata i się zamyślił. – A przypomnij, kiedy zamierzasz wypłynąć w ten swój rejs dookoła świata?
– Muszę jeszcze poprawić kilka rzeczy na jachcie, to mi zajmie sporo czasu, bo jest dość kosztowne. A poza tym, wciąż zbieram środki na taką podróż. Myślę, że za trzy lata będziemy gotowi.
– My?
– Ja i mój przyjaciel.
– No dobrze, a gdzie w tym wszystkim widzisz Annabelle?
– Annabelle ma nieco inne marzenia. Nie chciałbym jej przeszkodzić w ich spełnieniu, więc nie proponowałem jej dołączenia.
– Czyli widzę to tak: za około trzy lata wypłyniesz w długi rejs, który zajmie ci pewnie rok. Jak sam powiedziałeś, możemy założyć, że do tego czasu nie rozmyślisz się i nadal będziesz umawiał się z Annabelle, dobrze rozumiem?
– Tak...
– Czyli zostawisz Annabelle na cały rok, żeby tęskniła za tobą i każdego dnia martwiła się czy wrócisz cały i zdrowy.
Nastała bolesna cisza. Bałam się ruszyć i wrócić do jadalni, żeby przynieść ciasto. Niepokój i zdenerwowanie pożerały mnie jak rdza metal, gdy czekałam na to, co odpowie Johny.
– Annabelle, co z tym ciastem? – ciszę przerwała mama, co mnie zasmuciło. Skoro postanowiła się odezwać, to najwidoczniej Johny nie miał już nic do powiedzenia. Ze zwieszoną głową przyniosłam deser i czyste talerzyki.
– To słuszne spostrzeżenie, panie Jones. Szczerze powiedziawszy nigdy nie poświęciłem tej kwestii należytej uwagi. Będę musiał to przemyśleć, żeby znaleźć takie rozwiązanie, które nie zrani Annabelle.
Tata pokiwał z uznaniem głową. Najwyraźniej spodobała mu się ta odpowiedź i mamie chyba też.
– A jak państwo się poznali, jeśli można spytać? – Johny odwrócił role. Podobało mi się, że nie pozwolił, żeby rozmowa umarła w dziwnym punkcie.
Mama miała już otworzyć usta, ale usłyszeliśmy jak Rose płacze w swoim pokoju. Zerknęła na zegarek, który wskazywał porę karmienia i wyszła, a historię bardzo rzeczowo, jak to mężczyzna, opowiedział mój tata, przez co zupełnie nie było w niej żadnego romantyzmu. To już wiadomości w radiu brzmiałyby ciekawiej.
– Coś czuję, że z naszej małej Rose wyrośnie entuzjastka towarzystwa – stwierdziłam, gdy zobaczyłam, że mama wróciła z nią w ramionach i wzięłam ją na swoje ręce. Jeśli gdzieś w domu słychać było rozmowę, to Rose nie potrafiła zasnąć, dopóki nie dołączyłaby do reszty. W przeciwnym razie, zostawiona sama w pokoju, ciągle płakała.
Lubiłam tulić Rose, bawić się z nią i ją usypiać. Była tak śliczna i urocza, jak jej imię. Usiadłam z nią na fotelu, ułożyłam sobie na kolanach i zaczęłam złączać jej rączki nie przestając do niej mówić. Rose patrzyła na mnie wielkimi zaciekawionymi oczami śmiejąc się razem ze mną. Po chwili obok mnie kucnął Johny, a moja siostra skupiła całą swoją uwagę na nim jak zaczarowana. Nie dziwiłam się temu wcale.
– Mogę? – zapytał zbliżywszy dłoń do jej główki. Kiwnęłam i delikatnie ją pogłaskał nie potrafiąc skryć uśmiechu.
– Chcesz ją potrzymać? – zapytałam półszeptem. Johny raczej się tego nie spodziewał i spojrzał na moją mamę szukając na w jej oczach pozwolenia. Gdy mama kiwnęła zachęcająco, wyciągnął ręce i wziął Rose.
Są takie momenty w życiu każdego człowieka, które determinują całe jego dalsze jestestwo. Jedni doznają objawienia boskiego i się nawracają, innych oświeca, że Boga nie ma, a do jeszcze innych dociera, że znaleźli coś, czego szukali całe życie, że znaleźli bratnią duszę, kogoś, kto jest ich niezaprzeczalnym i niezastąpionym uzupełnieniem. Gdy zobaczyłam Johniego, który troskliwie trzymał kilkumiesięczne bezbronne niemowlę, jak patrzył na nie z tkliwością i jak moja siostrzyczka zasypiała w jego ramionach, wiedziałam, że tylko on mógłby być moim mężem i rodziną.
Gdy Johny skończył swoją porcję ciasta i herbatę, wstał do wyjścia. Zdziwiło mnie, że wychodził tak szybko, ale stwierdził, że nie chce nadużywać gościnności i się naprzykrzać już przy pierwszym spotkaniu. Gdy spojrzałam na zegarek, okazało się, że wcale nie zabawił u nas krótko, bo dochodziło już wpół do dziewiątej. Ucałowaliśmy się na pożegnanie w policzek, bo przy rodzicach, to jeszcze byłby wstyd całować się w usta, a gdy drzwi się za nim zamknęły, oparłam się o nie rozmarzona i rozanielona. Johny był najwspanialszym mężczyzną, jakiego mogłabym spotkać na swojej drodze.
– I jak? Jest wspaniały, prawda? – zapytałam rodziców rozpromieniona, pewna, że oni też wyrażą się o nim z aprobatą.
– Wydaje się być porządnym chłopcem, który wie, co robi i czego chce. Jest szczery i prostolinijny, to na pewno – oznajmił tata.
– Czyli możemy się umawiać?
– Musimy to z tatą jeszcze omówić – odparła mama nieco niepewnie. – Idź w tym czasie pozanoś wszystko ze stołu do kuchni.
Zrobiłam, jak poleciła licząc na to, że może uda mi się coś podsłuchać, gdy będą w głębi salonu. Dochodziły do mnie jedynie strzępki ich rozmowy.
– ... to poważne?
– Z jego strony na pewno. Co do Annabelle...
– Może zmienić zdanie. Wciąż jest jeszcze bardzo młoda.
– Nie widziałaś tego? Na Lyndona nigdy tak...
– Chyba trzeba będzie jej wytłumaczyć pewne sprawy, skoro naprawdę się kochają.
Następnego dnia odbyłam z mamą najdziwniejszą rozmowę w życiu, która miała mi uświadomić coś, czego dzięki Eve domyślałam się już od jakiegoś czasu – że współżycie z mężczyzną to nie tylko mieszkanie pod jednym dachem, a dzieci nie są przynoszone przez bociany.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro