21 - Smoke Gets In Your Eyes
" Rzeczywistość pokazuje, że gdy udaje się rozwiązać nieporozumienia, przyjaźń i miłość stają się o wiele silniejsze."
Piosenka z mediów obowiązkowa!
Słońce chyliło się ku zachodowi oświetlając pudrową łuną usiany puchatymi chmurami nieboskłon. Róż odbijał się w lustrze wody barwiąc wszystko wokoło tak, iż świat wyglądał jak oglądany przez kolorowe szkiełko.
Oh Shenandoah, I long to see you, rozbrzmiewały kojące słowa żeglarskiej ballady. Ich ciepło i łagodność roznosiły się po zmarszczkach wody w akompaniamencie subtelnych gitarowych akordów. Ned płynnie przeskakiwał długimi palcami po strunach, a jego melodia idealnie wkomponowywała się w plusk fal delikatnie uderzających o burtę.
Away you rolling river.
Z początku wszyscy śpiewaliśmy. Ale już po kilku wersach umilkliśmy urzeczeni delikatnym, czarującym śpiewem Johna. Słuchaliśmy go w zadumie, niczym zaklęte węże.
Shenandoah, I long to see you
Away, we're bound away
Na te słowa przypomniałam sobie wszystkie miłe chwile, które kiedyś dzieliliśmy. Wydawały się tak odległe, jednak tak ciepłe i miłe. Zapragnęłam do nich wrócić. Do schadzek w parku rozrywki czy w kinie, do pląsania w deszczu, do patrzenia sobie w oczy, gdy cały świat w około znikał. Do uczucia, że mogę być tym, kim zechcę.
Gdy śpiewał o pożegnaniu z miłością, a jego głos drżał wpadając w mocne wibrato, miałam wrażenie, że cząstka mojej duszy wpadła w rezonans jak struna. Poczułam w sercu bol, który jednakże był przyjemny i oczyszczający. Wprawił mnie w uniesienie, a w oczach zakręciły mi się łzy poruszenia.
Shenandoah, I'll not deceive you, dalej śpiewał Johny i spojrzał na mnie przenikliwie. Nagle zdało mi się, że nie śpiewał już o rzece, ale o mnie. Że od samego początku kierował do mnie jej słowa i to dlatego ją wybrał, żeby dyskretnie, a zarazem tak dobitnie przekazać mi, co czuł. To był istny cud, że w tamtym momencie nie wybuchłam płaczem. Chyba tylko obecność innych, która byłaby krępująca, mnie powstrzymała.
'Cross the wide Missouri, zaśpiewał przedostatni wers i trącił mnie kolanem dając znak, żebym to ja dokończyła. Spojrzałam na niego zdezorientowana i oszołomiona, ale on jedynie kiwnął głową zachęcając, żebym to zrobiła. Spojrzałam na Neda, który już się szykował do zmiany akordu. On zauważył nasze nieme porozumienie i również skinieniem dał mi znak, żebym pociągnęła ostatni wers.
'Cross the wide Missouri, dokończyłam ostatni wers nie spuszczając oczu z Johna. Między nami powstało tak silne napięcie, że jestem pewna, że gdyby ktoś spróbował znaleźć się między nami, zostałby porażony prądem. Patrzył na mnie z taką jakąś zawziętością, jakby w trakcie sztormu zobaczył na horyzoncie stały ląd i był zdeterminowany dopłynąć do niego mimo przecieków powstałych w kadłubie. Był w tym jakiś groźny złowieszczy błysk. Bałam się go takiego. Nigdy wcześniej nie patrzył na mnie w ten sposób i nie wiedziałam, czego się po nim spodziewać. Przeszedł mnie dreszcz, a oczy zapiekły od wzbierających łez, jak gdyby buchnął mi w nie kłęb smolistego dymu.
– Jejku, ale to było piękne! – zachwyciła się Alice i zaczęła klaskać. Inni do niej dołączyli.
– Naprawdę dobrze brzmicie w duecie – do pochwał dołączył się Jay, na co spaliłam buraka jednocześnie bolejąc w sercu. Wiedziałam, że miał na myśli śpiew, więc czemu moje myśli powędrowały w innym kierunku – kierunku niemożliwym już do osiągnięcia?
Beztroskie słowa Jaysona były jak drzazga, która wbiła się pod paznokieć. W tej jednej chwili uświadomiłam sobie jak bardzo pragnęłam, by Johny znów obdarzał mnie swoimi względami i jak bardzo było to niemożliwe. Należałam już do innego, a teraz wyraźnie odczułam, jak narósł między nami gruby, wzniosły mur. Znów czułam się jak kompletna idiotka.
– Dobra kochani, a teraz gwóźdź programu. Dajcie mi sekundę – powiedziała Alice i zniknęła na chwilę pod pokładem.
– Jeden! – krzyknął Ned i wyszczerzył zęby w uśmiechu od ucha do ucha. Alice jednak nie wyszła. Zajęło jej to kilka sekund więcej, ale w końcu wyszła z ciastem w rękach – plackiem z musem jabłkowym i dynią.
– Wybaczcie, że nadzienie ze słoika, ale sami rozumiecie, nie ma jeszcze sezonu – powiedziała z zakłopotaniem podczas rozkrawania na porcje.
– Mogłoby być całe odmrażane, a i tak byłoby pyszne – zachwalał Kyle. – Ostatnim razem, myślałem, że odlecę do gwiazd.
Uświadomiłam sobie, co mnie ominęło przez moją upartość. Wszyscy już mieli okazję go spróbować, cieszyli się miłym towarzystwem, żartowali ze sobą, podczas gdy ja marnowałam czas na dąsanie się i bezwartościową pogoń za ulotną popularnością.
– Mamy jakąś szczególną okazję? – zapytałam wyczuwając jakiś świąteczny nastrój pośród reszty.
– Ależ oczywiście! – odpowiedziała Alice i uśmiechnęła się ciepło. – Świętujemy twój powrót do załogi. I do zdrowia też.
Zabrakło mi słów. Nie dość, że nie spodziewałam się w ogóle przyjaznego przyjęcia – właściwie to spodziewałam się antypatii, szczególnie ze strony Neda – to jeszcze świętowali ze względu na mnie.
– Dziękuję. Nie wiem, co powiedzieć.
– Tęskniliśmy – powiedziała Alice podając mi talerz z kawałkiem ciasta. Wówczas dopiero zauważyłam kolejny pierścionek na jej serdecznym palcu.
– Alice! Wzięłaś ślub! – wykrzyknęłam zdumiona, a zarazem szczęśliwa.
– Tak, w styczniu. Ludzie, ale mieliśmy fatalną pogodę! Była zamieć i na większości zdjęć wyszła tylko biała mgła. Gdyby któreś z was się kiedykolwiek pobierało, to pamiętajcie moją radę i nie róbcie tego zimą.
– A twój mąż nie chciał dołączyć do naszej załogi?
– Właściwie to, planujemy niedługo się przeprowadzić. Na razie mieszkamy u moich rodziców, ale gdy już dość zaoszczędzimy, żeby kupić dom, zamierzamy wyjechać gdzieś nad morze lub niewielkie jezioro. Dlatego nie zapisał się do klubu na kolejny rok. Chicago jest dla nas trochę zbyt przytłaczające. Wolimy prowadzić spokojniejsze życie bliżej natury.
– Och, szkoda. Będę tęsknić – odparłam niepocieszona. Naprawdę lubiłam Alice i ceniłam za tyle mądrych rad, których mi udzieliła nawet, gdy nie wszystkich było mi łatwo usłuchać.
– Ja za tobą też. Ale nie mówmy o tym teraz. To nie czas na smęty. Do mojego wyjazdu zostało jeszcze sporo czasu, więc trzeba go dobrze wykorzystać zamiast się dołować. Ale też będę za tobą tęsknić. Co ty na to, żebyśmy pisały do siebie, gdy wyjadę?
– Koniecznie!
______ ⚓ ______
Wydarzenia z tego sezonu nauczyły mnie ważnej rzeczy – nieporozumienia mogą wydawać się przerażające i to do tego stopnia, że lepszym wyjściem może wydawać się całkowite odcinanie się od ludzi i unikanie bliskości, żeby tylko nie być zranionym i nie ranić innych. Jednak rzeczywistość pokazuje, że gdy udaje się owe nieporozumienia rozwiązać, przyjaźń i miłość stają się o wiele silniejsze, a to, co naprawdę powinno niepokoić, to całkowity brak różnic zdań czy niesnasek.
Tak jak się umówiliśmy, poszłam z Lyndonem do kina. Było miło, jak zawsze, w końcu drugiego takiego dżentelmena jak on ostatnio widziano chyba w latach dwudziestych. Jednak zamiast skupić się na nim lub filmie, moje myśli ciągle wędrowały do tego, jak postąpili członkowie mojej załogi, a w szczególności John, Alice i Ned. Nie mogłam wyjść ze zdumienia i podziwu dla ich szlachetnej i życzliwej reakcji. Naprawdę bałam się, że Ned w imię zarówno męskiej jak i przyjacielskiej solidarności będzie mi wytykał moją głupotę i traktował z góry, ale nic takiego nie miało miejsca. Naprawdę mnie to poruszyło. I przez cały seans zastanawiałam się, jak Lyndon postąpiłby na ich miejscu. Czy też by mi wybaczył? Czy byłby mi życzliwy? A może próbowałby się zemścić? W końcu sam przede mną przyznał, że był mściwy.
– Halo? Annabelle? Jesteś tam? – zamachał mi przed samymi oczami, gdy stałam jak kołek koło samochodu. Już otworzył dla mnie drzwi i czekał aż wsiądę.
– Przepraszam, zamyśliłam się – odpowiedziałam i usiadłam.
– Właśnie widzę – powiedział beznamiętnie, zawieszając się na drzwiach. – Film chyba też nie przypadł ci do gustu.
Tak naprawdę, to nie miałam pojęcia, o czym był. Zupełnie się wyłączyłam, a takie błądzenie myślami zdarzyło mi się w kinie pierwszy raz.
– No niezupełnie – odparłam woląc przyznać mu rację niż udawać, żeby nie sprawić mu przykrości.
– Właściwie, to mi też się nie podobał. To była strata czasu i pieniędzy. Następnym razem zabiorę cię do teatru. A może wolałabyś koncert?
– Wybierzmy się w takim razie na koncert. Chętnie bym potańczyła. – Uśmiechnęłam się blado. Cieszyłam się, że Lyndon tak bardzo starał się mnie zadowolić i nie zrażał się moimi humorkami, ale było w tym coś podejrzanego. Zdziwiło mnie, że uznał film za niewypał. Chociaż nie byłam zbyt uważna, to dobrze zapamiętałam, że ciągle się śmiał. Nie sposób było to przeoczyć, gdyż cały się trząsł, a ja trzymałam go pod ramię. Dlaczego więc skłamał, że mu się nie podobało? To nic nie wnosiło, nie musiał wcale tego mówić. Po tym, jak już tyle osób tak mnie oszukało, naprawdę miałam dość nawet najmniejszych, niewinnych kłamstewek. A jednak zignorowałam to i nie dociekałam. Uznałam, że powiedział to tylko z myślą, żeby mnie pocieszyć.
______ ⚓ ______
Ostatnie dni do końca roku szkolnego zleciały bardzo szybko, ale i spokojnie. Bez Eve, która panoszyłaby się po szkole, zrobiło się dziwnie cicho. Jej poczynania nie obyły się oczywiście bez echa. Po tym, jak zainterweniował mój tata, sprawie przyjrzał się nawet kurator, a ona została wydalona ze szkoły z przysłowiowym głośnym hukiem. Dyrektor był wściekły. Nie dość, że taki skandal, to jeszcze miał na karku surowego przedstawiciela wyższych władz.
W ostatni majowy weekend siedzieliśmy z ekipą w nadbrzeżnej knajpie snując plany na wakacje lub dalszą przyszłość. Johny, Ned i Kyle kończyli właśnie szkołę i szykowali się na studia. Ned był pewny, że dostanie się na prawo na Yale lub Harvardzie. W końcu miał nie tylko dobre oceny, ale i nienaganną reputację oraz zaszczytny rodowód. Johny też złożył podanie do Bostonu, głównie ze względu na harwardzki klub żeglarski, ale nie liczył zbytnio, że przyjęliby go właśnie tam. Poza tym pozostawała jeszcze kwestia stypendium, bo inaczej nie byłoby go stać na studia daleko od domu. Przymierzał się więc bardziej do miejscowego uniwersytetu w Chicago, podobnie jak Kyle.
Zrobiło mi się smutno na myśl, że musiałabym się pożegnać z kolejnymi przyjaciółmi. Nie dość, że Alice, to jeszcze Ned i Johny. Naprawdę nie chciałam, żeby wyjeżdżali, gdy dopiero co znów się z nimi zżyłam. Żałowałam, że nie byłam w ich wieku, żeby pójść na studia w tym samym czasie co oni.
– To z kim ja będę żeglować, jak wszyscy wyjedziecie? – jęknęłam rozżalona.
– Nie dramatyzuj, studia to nie wieczność. Spotkamy się znowu za trzy lata. – Ned starał się mnie jakoś pocieszyć, ale niewiele to dało.
"Prezydent Eisenhower zgodził się na spotkanie z pastorem Kingiem" ogłoszono w radiowej audycji, a właściciel natychmiast podgłośnił odbiornik. W knajpie zapadła cisza, bo większość była żywo zainteresowana tym, co powie redaktor oraz jego gość i wyczekiwała wieści mając wielkie nadzieje.
– W rozmowie z nowojorskim radiem pastor wyjawił, że zamierza przedstawić prezydentowi problemy czarnej społeczności.
– Pytanie tylko, czy to coś da?
– Prezydent zdaje sobie sprawę z tego, że NAACP oraz SCLC to nie są amatorskie kluby filantropów i duchownych, ale poważne organizacje, których nie może ignorować.
– Warto jednak pamiętać, że w poprzedniej kadencji prezydent nigdy publicznie nie poparł stanowiska Sądu Najwyższego w sprawie desegregacji rasowej.
– To prawda, ale nie można zapominać, że jest to wciąż delikatna sprawa, budząca wiele kontrowersji na południu. A prezydent ostatecznie powołał Komisję Praw Obywatelskich, by pilnowała przestrzegania nowego prawa. SCLC jest dobrej myśli.
– Oby miał pan rację, czego panu życzę. Ze studia....
W knajpie zawrzało. Jedni wyklinali południowców za ich rasistowskie poglądy, inni prezydenta, że jeszcze nic nie zrobił, inni z dumą wykrzykiwali, że są jankesami. Spojrzałam z niepokojem na Johna rozumiejąc, ile ta sprawa mogła znaczyć dla niego. Wydawał się przybity, jakby ta audycja i zachowanie ludzi napełniły go bardziej obawami niż nadzieją, że coś się zmieni na lepsze.
– Johny, wszystko w porządku? – zapytałam łagodnie.
– Lepiej stąd chodźmy. Trzeba złapać wiatr puki sprzyja.
Coś ewidentnie go trapiło, ale nie chciał tego po sobie dać poznać. Domyślałam się, dlaczego mógł tak sposępnieć, ale nie była to sprzyjająca chwila, żeby go o to wypytywać. Ale naprawdę nurtowało mnie to, co Johny myślał o tej sprawie.
Po długim i dość wyczerpującym rejsie udaliśmy się na kolację do baru na Navy Pier, które było głównym miejscem schadzek dla ludzi zarówno młodych jak i starszych. Nastolatkowie korzystali z rozmaitych atrakcji takich jak diabelski młyn czy rolki, starsi chodzili na dancingi z muzyką z najwspanialszych lat dwudziestych i trzydziestych. Jednak silny wicher, który bez przerwy dął w żagle tego dnia zupełnie wywiał z nas energię do tańca i harców. Po posiłku usiedliśmy rzędem na brzegu nabrzeża, na gołym betonie, a nogi zawiesiliśmy nad tonią wody. Byłam tak zmęczona, że nie miałam nawet siły siedzieć prosto, więc położyłam się na chodniku nie zważając na to, że był twardy i bił od niego przenikliwy chłód, który momentalnie wstrząsnął moim ciałem.
Jednak to, co zobaczyłam nad sobą było zdumiewające. Złociste skłębione chmury przetaczały się leniwie po niebie w kolorze akwamaryny. Pod nimi koła zataczały mewy i srebrzyste gołębie, które w świetle zachodu niemalże lśniły bielą. W niektórych kościołach właśnie w ten sposób malowano sklepienia, ale nawet najwspanialsi artyści nie potrafiliby wiernie skopiować oryginału.
– O jakoż wielkie są sprawy twoje, Panie! Te wszystkie mądrześ uczynił, a napełniona jest ziemia bogactwem twojem. – Zacytowałam Psalm będąc pod wrażeniem tego, co zobaczyłam. Mieliśmy w moim domu taki zwyczaj, by często cytować z Biblii, gdy sytuacja przywodziła nam na myśl jakiś werset. Więc powiedziałam to bez większego namysłu i z rozczarowaniem zauważyłam, że nikt nie pociągnął tematu. Nikt nie przyznał racji tym słowom. Podniosłam się gwałtownie i spojrzałam na Alice, która siedziała najbliżej. Wpatrywała się w niebo z zadumą, a więc wciąż kontemplowała nad tym, co powiedziałam. Ale Johny, który siedział po mojej drugiej stronie, siedział z głową spuszczoną smutno, niespokojnie kopał nogami w nabrzeże i nie wyglądał jakby fascynowało go piękno przyrody. Reszta chłopaków chyba nie usłyszała nawet, co powiedziałam, bo byli zajęci sobą.
– Johny, wszystko w porządku? Co się dzieje? Wyglądasz na strapionego.
– To nic, nie przejmuj się – odpowiedział, ale brzmiał, jakby ciążyło mu jakieś ogromne brzemię.
Kolejna cegiełka, dodana do muru.
– Przecież widzę, że coś cię dręczy. Dlaczego się ode mnie odcinasz?
Johny spojrzał na mnie jeszcze smutniej, aż przeszły mnie ciarki. Jego oczy były ciemne i niespokojne, krył się za nimi gniew i rozgoryczenie. Już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zamiast tego wstał gwałtownie i odszedł.
Ned obejrzał się za nim zdziwiony nagłym zachowaniem przyjaciela i zawołał za nim, ale tamten nie odpowiedział.
– Johny! – też krzyknęłam i wstałam za nim. – Johny, czemu się tak zachowujesz, to do ciebie nie podobne.
– Daj mi spokój, Annabelle. To nie twoja sprawa.
– Myślałam, że wszystko sobie wyjaśniliśmy i się pogodziliśmy. Ale ty się zachowujesz, jakbyś nadal chował wobec mnie urazę. Powiedz mi, mam rację? Co mogę zrobić, żeby naprawić swój błąd?
– Naprawdę, nie o to chodzi! – krzyknął i aż ciężko sapał ze wzburzenia. Przestraszyłam się i cofnęłam się o krok. – Przepraszam, nie chciałem na ciebie krzyczeć – szybko się zreflektował. – To po prostu nie jest coś, o czym chcę mówić przy wszystkich.
– A mi nie możesz powiedzieć? Kiedyś normalnie ze sobą o wszystkim rozmawialiśmy.
– To prawda, o wszystkim, tylko nie o tym – odparł zduszonym głosem jakby miał się zaraz przyznać do popełnienia najstraszliwszego przestępstwa. A gdy wreszcie się odezwał, zrozumiałam, czemu miał obawy. W końcu stwierdzenie czegoś takiego na głos było absolutnym tabu. – Mam problem z Bogiem.
– To porozmawiaj z nim.
– Żartujesz sobie? A co to da? – zakpił i znów się uniósł. – Ilu ludzi codziennie powtarza "Ojcze nasz", ale nic się nie dzieje?
– Nie do końca to miałam na myśli... – zaoponowałam, ale Johny już nie słuchał.
– Annabelle... Ja... ja chyba nie wierzę w Boga.
Poczułam się jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody, aż się zachwiałam. Jak to nie wierzył? Zrozumiałabym, gdyby był wychowywany w ateistycznej rodzinie i nigdy nawet nie pomyślał o tym, że Bóg istniał. Ale przecież nosił na szyi krzyżyk, jak mógł się zaprzeć wiary i samego siebie skazać na potępienie? Jak mógł powiedzieć coś tak strasznie komunistycznego?
– Dla-dlaczego? – zająknęłam się nie umiejąc przyjąć tego do wiadomości. Chyba musiałam się przesłyszeć.
– Zaczynam wątpić, czy Bóg istnieje. Chociaż to trochę za mocne słowa. Jeśli istnieje, to już dawno dał sobie z nami spokój. Skoro ten cały Bóg dysponuje wszechmocą i wszechwiedzą, a do tego milionami lat, żeby móc udoskonalić swój świat, to czy naprawdę nie stać go na nic lepszego od KKK i faszystów?
Rozumiałam jego żal. To wszystko, o czym wspomniał, osobiście dotknęło jego pradziadka, a on sam należał do kolorowych. I choć w Chicago cieszył się wolnością i równością, to jednak prawie pół naszego kraju uważałoby go za człowieka gorszego sortu, a on był tego doskonale świadomy.
„Ależ Johny! Bóg jest dobry i się o nas troszczy. Jest nie do pomyślenia, żeby porzucił ludzi" mimo wszystko miałam ochotę wykrzyknąć, ale jedyne co zrobiłam, to spojrzałam w bok zawiedziona jego wątpliwościami.
– I znów to robisz – dodał i prychnął cicho pod nosem.
– Niby co takiego? Nic przecież teraz nie zrobiłam! – wykłóciłam się.
– No właśnie, nic. Widzę, że to, co powiedziałem, cię gryzie, ale boisz się mi o tym powiedzieć. Milczysz, zamiast przedstawić swoją argumentację.
– Nie chciałam cię po prostu urazić. Masz prawo do swoich poglądów.
– Ty też. Więc powiedz mi. Przecież jesteś wierząca. Powinnaś wiedzieć, czemu tak się dzieje. Powiedz mi, że nie mam racji, że się mylę. – Spojrzał na mnie wręcz desperacko. Widziałam i czułam w nim okropną udrękę i zrobiło mi się go żal. Był taki zagubiony i nie wiedział, w co wierzyć i co myśleć.
– Nie rozumiem. Dlaczego miałabym ci to mówić? – zdziwiłam się. Przecież nie chciałam go do niczego zmuszać. Zależało mi na nim, dlatego poczułam pewien ból i rozczarowanie, gdy powiedział, że jego wiara się chwieje. I dlatego też bałam się, że jeśli spróbuję go przekonywać, wzgardzi mną. Ale jeszcze bardziej bałam, się, że ta rozmowa przerodziłaby się w kłótnię, która zniszczyłaby naszą relację. A zrujnowanie jej już jeden raz było zbyt wielką stratą. Nie było mnie stać na drugi raz.
– Może jest jeszcze dla mnie jakaś nadzieja? W prawdzie korzystniej jest wierzyć niż nie wierzyć.
– Co masz na myśli?
– Według zakładu Pascala o wiele bardziej opłaca się człowiekowi założyć, iż Bóg istnieje i nagradza za wiarę niż założyć, że Boga nie ma i nic tym nie zyskać.
– Czy zatem mogę powiedzieć ci, co o tym myślę?
– Oczywiście, Annabelle. Słucham cię uważnie.
– Więc – zaczęłam i zastanowiłam się chwilę, żeby zebrać słowa. – Wierzę, że to wszystko nie dzieje się bez żadnego powodu, ale że Bóg ma w tym jakiś cel, że chce nam coś tym pokazać, ale co dokładnie, to jeszcze przed nami – odpowiedziałam na jednym wydechu i natychmiast pożałowałam swoich słów.
Wypowiedzenie ich na głos uświadomiło mi jak płytkie i puste było to wytłumaczenie. Sama nie uwierzyłabym już swoim słowom, nie zdziwiło mnie więc, gdy w oczach Johna zobaczyłam rozczarowanie. Jednakże ta sprawa dalej mnie nurtowała i poprzysięgłam sobie i jemu, że kiedyś znajdę odpowiedź. John nie powiedział nic na moje wyjaśnienia. Ale życzył mi powodzenia w poszukiwaniach. I naprawdę szukałam z całych sił. Pytałam wszystkich – rodziców, babci, pastorów, sąsiadów. Ale aż po dziś dzień nie znalazłam odpowiedzi.
Tamtego wieczoru rozeszliśmy się w niezręcznej ciszy i czułam się jakoś ciężko na sercu. Potem udawaliśmy z Johnem, że nigdy do tej rozmowy nie doszło. Ale mimo to, czułam, że między nami był mur nie do przeskoczenia, a ja nie miałam najmniejszego pomysłu jak go obalić. I naprawdę było mi z tego powodu przykro. Gdy Johny wtedy do mnie przyszedł wzbudził we mnie nadzieję że moglibyśmy wrócić do tego co było. I szczerze mówiąc bardzo tego chciałam. Co prawda byłam oficjalnie z Lyndonem, ale nie czułam się z tym dobrze. Po tamtym spotkaniu jego pocałunki nie wzbudzały już we mnie takiego pożądania jak wcześniej. Owszem, były przyjemne, ale to jak z miodem, gdy zje się go za dużo – potem boli brzuch. Czułam się zmęczona jego obecnością i sama siebie tym zdumiałam.
Zawsze myślałam, że gdy zacznę się z kimś umawiać, a już w ogóle na stałe, to będę najszczęśliwsza w całym swoim życiu. Ale z goryczą musiałam przyznać, że wcale tak nie było. Nie sprawiło, że moje kompleksy zniknęły ani nie uczyniło mnie bardziej wartościową we własnych oczach. Po tym, jak prawda o Eve wyszła na jaw, gdzieś z tyłu głowy ciągle miałam obawę, że w końcu o coś pokłócę się z Lyndonem, a on uzna mnie za idiotkę i porzuci. Że być może już wiele razy ukrywał przede mną, że się ze mną nie zgadzał i z obawą czekałam na moment, gdy jego czara goryczy by się przelała. Nie wierzyłam w to, że aż tak bardzo byliśmy do siebie dopasowani, że we wszystkim byśmy się zgadzali. Gdzieś musiało leżeć jakieś jabłko niezgody.
Jak zwykle o swoich rozterkach porozmawiałam z babcią. Jak dotąd zawsze miała rację nawet, gdy pozory mówiły co innego.
– Takie buty – westchnęła przeciągle i zapatrzyła się w obraz zawieszony na ścianie obok. Przedstawiał on malowniczy pejzaż z Alp. – Jeśli chcesz, żeby ten Johny znów zachowywał się, jak to ujęłaś, normalnie, to albo musisz poczekać, albo zakończyć znajomość z Lyndonem.
– Nie rozumiem. A co, jak go zostawię i będę w rezultacie sama? Nie mam pewności, że Johny w ogóle coś do mnie czuje. Zachowuje się tak chłodno.
– Bo dla niego jesteś zajęta. To co ma sobie tobą głowę zawracać?
– A czemu nie może dać mi choćby najmniejszego znaku, że jest mną zainteresowany? Wtedy natychmiast bym...
– Nie bądź śmieszna, dziecko – babcia spojrzała na mnie krzywo. – Powiedziałaś mi już dość, żebym wiedziała, że John to szlachetny i uczciwy chłopak. Naprawdę myślisz, że chciałby stać się kością niezgody między tobą a Winstonem? Że zniżyłby się do tego, żeby wykraść dziewczynę innemu mężczyźnie?
Wiedziałam, że babcia miała rację, ale i tak nie umiałam tego zaakceptować. To co? Mam wyznać Johnowi miłość pierwsza i zaproponować mu chodzenie? Ja? Przecież byłam dziewczyną, tak nie wypadało. To chłopak prosił, nie na odwrót.
– Nie rób takich wielkich oczu – skarciła mnie babcia. – Nie ma w tym nic złego, jeśli tym razem role się odwrócą. A i on zobaczy, że korna jesteś i potulna, i kto wie, może serce mu mocniej nawet zabije.
Pokora – to takie ładne słowo. Każdy chciałby mieć taką opinię. Każdy chciałby mieć takich przyjaciół. Ale okazywanie jej, gdy zawsze widziało się siebie samą na gorszej, zgnębionej pozycji, nie było łatwe, lecz okupione wielkim wysiłkiem, a nierzadko i łzami. A ja uświadomiłam sobie, że to pokornych wcale nie należę.
Przy okazji następnego rejsu porozmawiałam o tym wszystkim z Alice. Byłam ciekawa, czy powie mi to samo co babcia, czy może doda coś od siebie albo obierze zupełnie inny kierunek.
– Kochasz go? – zapytała nim udzieliła mi odpowiedzi.
– O którego pytasz? – odpowiedziałam zdumiona pytaniem.
– O Johna oczywiście. Gdybyś szczerze kochała Lyndona, nie miałabyś wątpliwości.
Nagle jakby łuski spadły mi z oczu. Przecież to było takie oczywiste, takie jasne. Dlaczego sama tego nie pojęłam?
Lubiłam Lyndona, lubiłam spędzać z nim czas i lubiłam się całować. Zresztą, kto by tego nie lubił? Ale nie było w tym z mojej strony ani krzty oddania. Nie kochałam go. Po prostu chciałam czuć się kochana i akceptowana i właśnie to od niego otrzymywałam. Nie wyobrażałam sobie z nim jednak wspólnego życia. A nawet gdy próbowałam, wydawało mi się nudne i bez smaku.
Tylko jak miałam mu o tym powiedzieć?
Cóż, częściowo mój problem rozwiązał się sam. Niestety.
_______________________
Ten rozdział lubię najmniej. Właściewie, to w ogóle mi się nie podoba. Nie daltego, że porusza ciężkie tematy, ale jakoś tak kompozycja jest nie taka, jakaś dziwna i toporna. Jeśli mieliście podobne odczucia, to śmiało mówcie. Chcę wiedzieć jakie są słabe strony, żeby nad nimi popracować, zanim wyślę rękopis do wydawnictw.
Kolejny rozdział wywróci cały Wasz świat do góry nogami. Ale jest długi, ma ponad 7 tyś. słów i zastanawiam się czy wrzucić go w całości, czy w trzech częściach kolejno w najbliższą niedzielę, potem w środę i piątek. Jak wolicie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro