Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15 - Black Winter

" I let the darkness entangle my heart. And, oh! what a delight it was!"

"Pozwoliłam ciemności opleść me serce. I, och! Cóż to była za rozkosz!"

Otworzyłam szafę z takim rozmachem, że o mało co drzwi nie wyleciały z zawiasów. Przebrałam się w bardziej strojną niż kościołową sukienkę i usiadłam do toaletki, żeby zająć się makijażem. Koniec z nijaką Annabelle. Moim celem stało się, żeby Lyndon, z resztą nie tylko on, znów spojrzał na mnie tak, jak na tamtym znamiennym bankiecie. Gdy byłam już prawie gotowa i został ostatni szczegół, przeszłam do sypialni rodziców, żeby dopełnić wizerunku klasyczną czerwoną szminką mamy.

Mama zdębiała, gdy zobaczyła mnie na parterze.

– O jejku, jaka ślicznotka tu przyszła. A co to za okazja? – zapytała zaintrygowana.

– A to musi być okazja, żeby ładnie wyglądać? – odpowiedziałam pytaniem, nonszalancko odgarnąwszy pukiel włosów za ramię. – Ty i pani Winston zawsze jesteście wystrojone.

– No, no, no! – do komplementów dołączył się tata. – Jaką mam piękną księżniczkę pod swoim dachem – dodał i objął mnie serdecznie po czym wszyscy wsiedliśmy do samochodu.

Przed domem państwa Winston zdjęłam okulary i schowałam je do etui. Znałam ten dom na pamięć, więc nie potrzebowałam ich. Odnalazłabym się w nim nawet w środku ciemnej nocy. Jednak o jednej rzeczy zapomniałam – o przebrzydłym, paskudnym, wrednym kocie Lyndona, który na ironię dostał ode mnie urocze imię Pepuś.

Pepuś był przybłędą, który nie dawał spać całemu sąsiedztwu szperając w śmietnikach i robiąc raban na całe osiedle. O tym, że w jego żyłach krążyła krew rozbójnika, świadczyły liczne blizny i obgryzione uszy – rany odniesione w bitkach z innymi bezdomnymi kotami. I dalej by obrywał w kocim boksie, gdyby nie moja dziesięcioletnia, łaskawa i życzliwa dusza nie zlitowała się nad nim, gdy kulił się z zimna i głodu przy progu państwa Winston. Tak, to dzięki mnie i mojej histerii ten niewdzięcznik nadal żył.

Nie mogliśmy go zatrzymać, bo moi rodzice nie chcieli, żeby podrapał im nowiutkie meble. Zalałam się łzami uświadomiwszy sobie, że to biedne wychudzone stworzonko było skazane na rychłą śmierć.

– Hej, nie płacz Anabelle, ja się nim zajmę – powiedział Lyndon wycierając łzy z moich policzków, które zmoczyły jego grube, zamszowe rękawice wyściełane od wewnątrz barankiem. Jednak spojrzałam na niego nie jak na jakiegoś super-bohatera, a jak na największego kłamczucha. Nie mogłam uwierzyć, że gdy wszyscy ignorowali los tego zwierzęcia, traktując je jak po prostu kolejnego nic nieznaczącego sierściucha, to akurat Lyndonowi zebrało się na okazanie współczucia. Sądziłam, że po prostu próbuje mi sprzedać ładne kłamstewko, żeby mnie uspokoić. Szczególnie, że był wtedy głupim nastolatkiem i uwielbiał z pokerową twarzą wciskać mi największe bujdy świata.

Ale on dotrzymał słowa i z barbarzyńcy Pepuś stał się dostojnym kanapowiczem i ulubieńcem wszystkich domowników. Był przeuroczy – łasił się, trącał łapką i robił wielkie oczy domagając się pieszczot lub zabawy. I wszystko wyglądało jak na sielankowym obrazku, dopóki Lyndon nie wyjechał na studia. Kot odebrał to jako zdradę i zmienił się w nikczemną bestię, a jego ulubioną zabawą stało się podstawianie się ludziom pod nogi i drapanie ich za to do krwi.

I gdybym miała na swoim nosie te okulary, to pewnie zauważyłabym, że to spasione kocisko szybkim susem wpakowało mi się pod stopy.

Powietrze przeszyło głośne „Miał!", następnie mój pisk, gdy ostre pazury wbiły mi się w skórę. Wyciągnęłam ręce przed siebie szykując się na bliskie spotkanie z podłogą, ale ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu, ktoś chwycił mnie w talii tak mocno, że aż zakręciło mi się w głowie z braku powietrza.

– Żyjesz? – zapytał Lyndon zduszonym i nieco leniwym głosem ustawiwszy mnie z powrotem do pionu.

– Jakoś. Dzięki.

– Paszoł mi stąd! A kysz! – wrzasnęła Helen i przegoniła kota. – O mój Boże, Annabelle, ty krwawisz!

Spojrzałam na swoją obdrapaną nogę. Piekła, owszem, ale odnosiłam większe i bardziej bolesne rany podczas żeglowania, więc to nie było mi straszne. Żal mi było tylko sukienki, która też poznała się z kocimi pazurami i zabrudziła się czerwoną posoką.

Po chwili Helen przybiegła do nas z apteczką przepełnioną bandażami, jakby co najmniej była przygotowana na ratowanie całej armii. Ale nie dziwiłam się temu, bo pochodziła z rodziny lekarzy.

– Pozwolisz? – zapytał Lyndon podstawiwszy mi krzesło i klęknąwszy przede mną z bandażem w ręku. Zupełnie mnie to zaskoczyło i onieśmieliło. Spaliłam buraka i nie wiedziałam, co powiedzieć.

– Mogę to zrobić sama – wyjąknęłam speszona.

– Ech, tak będzie szybciej – odpowiedział i wrócił do swojego zadania.

Gdyby widział to ktoś z mojej szkoły, a nie tylko nasi rodzice, wszystkie dziewczyny zzieleniałyby z zazdrości, a chłopacy ustawili do mnie w kolejce. Ale mogłam o tym tylko pomarzyć. Nie było żadnego powodu, dla którego Lyndon miałby zjawić się u mnie w szkole. A ja nawet nie umiałabym takiego powodu stworzyć.

Pozostało mi tylko wysłuchiwać westchnień naszych matek, które zachwycały się tym, jak pięknie razem wyglądamy i jak bardzo do siebie pasujemy. A ja podobnie jak Lyndon udawałam, że wcale mnie to nie denerwuje. Wręcz przeciwnie, poszłam o krok dalej i swoimi nieśmiałymi uśmiechami utwierdziłam je w przeświadczeniu, że mają rację.

– Annabelle, nauczyłaś się już jeździć? – niespodziewanie zapytała pani Winston, gdy siedliśmy już przy stole.

– Słucham? – odpowiedziałam nieco zdezorientowana tą nagłą zmianą toku rozmowy. – Nie, nie było na to czasu.

– Ach, no tak. Te twoje wyjazdy. Ale teraz masz chyba więcej czasu, prawda? Rebekah mi wspominała, że ostatnio nie trenujesz już żeglarstwa.

– No cóż... Może nauka jazdy jest i dobrym pomysłem.

– Zdecydowanie. Oszczędziłabyś mi sporo czasu rano, gdybym nie musiała cię już podwozić. W dodatku w moim stanie coraz trudniej będzie mi jeździć – dodała mama i pogładziła się po brzuchu, który na tym etapie bardziej wyglądał jak wzdęcie niż ciąża. – Lyndonie, a może chciałbyś nauczyć Annabelle prowadzić?

Na te słowa chłopak zakrztusił się winem.

– Ja?

– To już ustalcie szczegóły między sobą – zaproponowała Helen, na co wszyscy nasi rodzice wstali od stołu i przenieśli się do salonu.

– Aż tak ci to przeszkadza? – zapytałam z pewną miarą dezaprobaty i niesmaku wobec jego zdziwienia.

– Ty za to wyglądasz, jakby wtrącanie się naszych rodziców nagle zaczęło sprawiać ci frajdę.

– Robię tylko dobrą minę do złej gry. Nauczyłam się tego od ciebie – odparłam dumnie. – Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego – dodałam okręcając loczek wokół palca zgrywając urażoną.

– Ach tak – odpowiedział nieco sarkastycznie.

– Chyba nie chcesz powiedzieć, że przez cały ten czas wcale nie udawałeś posłusznego synusia, ale rzeczywiście chciałbyś się ze mną ożenić.

– Nigdy nie powiedziałem, że nie chcę – burknął.

– Tak jak myśl... Czekaj, co powiedziałeś?

– Nigdy nie wyraziłem się o tej opcji z dezaprobatą, czyż nie? Bądź co bądź, nie jesteś wcale taką złą kandydatką. Poza tym, że wciąż jesteś dzieckiem.

– Dzieckiem? – oburzyłam się.

– Do pełnoletności to jeszcze ci trochę brakuje. Zostawmy ten temat. To i tak kwestia przyszłości. Lepiej porozmawiajmy o tym, co tu i teraz. Tak szczerze, po ci co to całe udawanie?

– Co masz na myśli?

– To przymilanie się mojej mamie, cały ten makijaż, brak okularów? To nie bankiet, jesteśmy u siebie.

– Taki miałam kaprys. Po prostu chciałam się wystroić, żeby poczuć się lepiej.

– A co w takim razie sprawiło, że czułaś się źle?

Zacisnęłam usta w wąską linię. Nie chciałam mu tłumaczyć, co się stało w Nowym Jorku.

– Czy to ma związek z tym, że ostatnio nie miałaś ochoty na żeglowanie? Źle ci poszły regaty?

– Nie.

– Ktoś cię zranił?

– Tak.

– I chcesz to sobie odbić w ten sposób? Podbudować swoje zdeptane ego strojnym wyglądem? Pokazać mu, ile stracił?

– Czy ty zawsze musisz być takim mądralą i wszystko wiedzieć?! – uderzyłam go w ramię zaciśniętą pięścią, ale nie za mocno. – I skąd w ogóle wiesz, że chodzi o niego

– Głuptasie – pstryknął mnie w czoło i zaśmiał się pod nosem. – Widziałem setki dziewcząt, które tak się zachowywały i w liceum, i na studiach.

– Och...

– I dobrze. Podoba mi się takie podejście. Pokaż mu, ile jesteś warta i daj mu nauczkę. Nie daj się złamać.

– Ty na poważnie?

– Tak. Nie wiedziałaś, że lubię słodycze? A zemsta jest z nich wszystkich najsłodsza.

Nagle poczułam wobec Lyndona nową, nieznaną mi dotąd emocję. To było jakieś dziwne przywiązanie, ale nie jak do rodzeństwa czy kochanka. Raczej coś na kształt komitywy, partnerów w zbrodni. I podobał mi się ten rodzaj więzi.

– Zatem, chyba mamy zbliżone gusta – odpowiedziałam, na co wymieniliśmy się cwaniackimi uśmieszkami.

– A co do nauki, co powiesz na to, żebym przyjeżdżał po ciebie do szkoły i wtedy cię uczył? – zaproponował po chwili milczenia.

Że też sama na to nie wpadłam.


______ ⚓ ______ 


 Lato skończyło się szybciej niż ktokolwiek się tego spodziewał. Z każdym rokiem wydawało się coraz krótsze. Ale tym razem cieszyłam się, że wrócę do szkoły. Miałam zamiar stać się najpopularniejszą dziewczyną oraz nawet bardzo śmiałą ambicję, żeby prześcignąć Eve.

Mój plan był doskonały – w nowych ubraniach i w makijażu wyglądałam jak milion dolarów. Gdy tylko weszłam do budynku szkoły, spojrzenia wszystkich skierowały się w moją stronę, a zza rogów dobiegły mnie szepty „Kto to taki?". Z całych sił próbowałam powstrzymać cisnący się na usta uśmieszek zadowolenia nie dając po sobie poznać, że słyszę ich głosy.

Oczywiście nie miałam okularów i wiedziałam, że ryzykuję potknięciem, ale tym razem miałam szansę wykorzystać to na swoją korzyść. I nie minęło dużo czasu, a nadarzyła mi się okazja.

Na wprost mnie szedł Chad – as w szkolnej drużynie futbolowej. Znany był z dwóch rzeczy – swojego talentu sportowego i tego, że wszystkie cheerleaderki były jego. Ja go znałam z jeszcze trzech innych stron – ohydnego flirciarstwa, agresywności i ptasiego móżdżku. To cud, że odróżniał piłkę od buta. Zaledwie w zeszłym roku szkolnym uciekłabym na drugi koniec szkoły, żeby uniknąć spotkania z nim, ale tym razem widziałam w nim żyłę złota popularności.

„Omyłkowo" wpadłam na niego i zrzuciłam swoje książki i zeszyty na ziemię. Serce waliło mi jak szalone, bo było wielkie ryzyko, że mój plan się nie powiedzie. Ale ku mojemu zaskoczeniu Chad przykucnął i zaczął pomagać zbierać mi moje rzeczy.

– Dziękuję ci bardzo. Te książki są takie ciężkie, ale dla ciebie to pewnie żaden problem. Jesteś taki wysportowany...

– Yyy... Ta, jasne... Następnym razem uważaj mała – powiedział i puścił mi oczko. – Musisz być tu nowa, co nie?

– Właściwie to...

– Wpadnij w sobotę na mój mecz, yyy... – zawiesił się i spojrzał na okładkę zeszytu, którą celowo trzymałam frontem do niego. – Annabelle. 

To jednak ta kupa mięśni umie czytać.

 – Zastanowię się – odpowiedziałam kokieteryjnie i każde z nas poszło dalej w swoje strony.

Szepty i pomrukiwania stały się jeszcze bardziej sensacyjne. Oto jakaś nowa dziewczyna zwróciła na siebie uwagę Chada, który swoją atencję kierował do tej pory jedynie wobec dopingujących go laleczek. Ciekawa byłam, co wszyscy pomyślą, gdy w końcu dowiedzą się kim jestem.

Kiedy dotarłam do swojej szafki, natychmiast przypadły do mnie Eve z Peggy.

– Łał, Annabelle! Ślicznie wyglądasz! – pochwaliła mnie Peggy. – To z jakiejś okazji?

– Można tak powiedzieć. Z okazji rozpoczęcia nowego rozdziału w życiu.

– Ej, ej! A słyszałaś już o tej nowej? Pierwszy dzień w szkole, a już przystawia się do Chada.

– Nie, jakoś nie obiło mi się jeszcze o uszy – skłamałam.

– Naiwna jest, jeśli myśli, że ma szanse z królową tej szkoły!

– A kto jest królową? – zapytała niewinnie Peggy. To nie tak, że była głupia albo opóźniona. Po prostu za bardzo hołubiła naszą przyjaciółkę, żeby posądzić ją o taką rażącą zarozumiałość. Przewróciłam tylko na to oczami.

– To chyba oczywiste, że ja, gamoniu.

– Zapomniałaś dodać, że samozwańczą – odgryzłam się za Peggy, bo nie mogłam znieść, gdy brunetka wykorzystywała jej dobroduszność, żeby jej ubliżać.

– Nieważne – Eve przewróciła oczami. – A co to? Znów stłukły ci się okulary?

– Nie. Po prostu na razie ich nie potrzebuję. – odpowiedziałam wymijająco i udałam się do klasy na pierwsze zajęcia.

– Hej – odezwał się jeden chłopak niskim głosem, który zwiastował kiczowaty podryw. – Masz obok siebie wolne miejsce?

– Tak.

– Jestem Harry – przedstawił się, na co parsknęłam zduszonym śmiechem. Rozumiałam, że Chad mnie nie poznał. Ale że chłopak, który chodził ze mną do jednej klasy już cały rok?

– Tak wiem. Widzę, że nie tylko wiedzę wywiało ci z głowy przez wakacje, ale i imiona kolegów z klasy.

– Cz-cześć Annabelle – przywitał mnie Peter, który właśnie mijał nasze ławki.

– Cześć – mruknęłam krótko jak od niechcenia, bojąc się, że moja nowiutka, świeża jak stokrotka reputacja za szybko się zepsuje.

– Czekaj... Jones? Annabelle Jones?! To ty? – wykrzyknął Harry i omal nie spadł z krzesła.

– No brawo, Sherlocku.

– Ale się zmieniłaś! Wypiękniałaś przez wakacje. To znaczy, zawsze byłaś śliczna, ale teraz wyjątkowo i...

No dawaj, słodź mi jeszcze" pomyślałam.

– Umówisz się ze mną na randkę?

– Jasne, czemu nie? Spotkajmy się na rolki przy Navy Pier w sobotę o 15.

– Rolki?

– Tak. A co? Nie umiesz jeździć?

– Oczywiście, że umiem. W sobotę o 15, Navy Pier...

– Panie Thompson, wakacje się skończyły, proszę przestać zagadywać do panny Jones i otworzyć książkę. – Nasze szepty przerwała nauczycielka, która chciała już zacząć lekcję. Na jej słowa, wszyscy obrócili się w naszą stronę nie mogąc uwierzyć, w to, czyje nazwiska padły. – Panno Jones, to samo tyczy się też ciebie. 

Uśmiechnęłam się trochę niewinnie, trochę wyrachowanie, z satysfakcją przyjmując zaciekawienie innych uczniów. Dzień się ledwo zaczął, a już takie sukcesy miałam za sobą.

Żeby być popularnym trzeba było mieć trzy rzeczy – pieniądze, urodę i chłopaków. Zgadza się, nie jednego, a kilku najlepiej co tydzień innego. Na początku liceum nie mogłam tego zaakceptować, bo wierzyłam w prawdziwą miłość od pierwszego wejrzenia, ale w rezultacie gorzko się rozczarowałam. Prawda była taka, że jeśli chciało się być z kimś na dłużej, raczej ryzykowało się złamanym sercem, bo w umawianiu się, nie chodziło o to, żeby być z kimś na stałe, ale żeby dobrze się bawić, poznać mnóstwo osób i wyczuć grunt. A kiedy wreszcie przebrało się między setkami osób jak między sukienkami w sklepie, można było liczyć na to, że znajdzie się tego jedynego.

Aby jednak uniknąć powtarzania pewnych błędów uznałam, że potrzebne mi będą jakieś zasady. Po pierwsze, to ja ustalałam co, gdzie, kiedy i jak, i nie pozwalałam nikomu narzucać mi swoich pomysłów. Jeśli komuś nie podobałyby się moje propozycje spędzenia czasu, po prostu bym go spławiła. Po drugie nigdy nie umawiałam się w miejscach i o porach, gdy mogłoby być ciemno albo gdzie bylibyśmy całkiem sami. Nie było więc szans na przejażdżkę samochodem lub motorem we dwójkę. Żadnych kin czy oglądania zachodów słońca, o spadających gwiazdach nie wspominając. Po trzecie, nie zmuszałam się do bycia miłą ani nie ciągnęłam randki na siłę, gdy nie sprawiała mi frajdy. Moim celem przecież nie było przypodobanie się jakiemuś konkretnemu chłopakowi, ale zdobycie popularności.


______ ⚓ ______ 


 Już pierwszego dnia po szkole, Lyndon mnie odebrał, żeby zabrać na naukę i zupełnie nieświadomie wykonał tym kawał świetnej roboty. To był całkowity przełom, który otworzył mi drzwi do popularności szerzej, niż jakiekolwiek inne moje starania.

Pieniądze – kolejna rzecz, potrzebna do popularności, a z którą wcześniej się jakoś szczególnie nie obnosiłam. Bałam się, że każdy chciałby to tylko wykorzystać. Ale kto powiedział, że muszę im na to pozwalać? Tym razem mogłam błyszczeć jak diamenty, ale nie dać nikomu tego posmakować.

Pierwszego dnia szkoły jedynie kilku chłopaków było zwyczajnie ciekawych mojej przemiany i przyjaźnie zagadywało. Jednak kolejnego, po tym, jak zobaczyli samochód Lyndona, stało się coś, o czym nawet bym nie śniła.

Gdy w porze lunchu miałam zjeść razem z dziewczynami, dwóch chłopaków przysiadło się do mnie na stołówce, nie zostawiając już miejsca dla Eve.

– Hej, może zrobiłbyś mi miejsce? – zażądała brunetka, ale została całkiem zignorowana.

– Jest wolne przy stoliku obok – odpowiedział jeden z chłopaków.

Moja przyjaciółka obróciła się na pięcie i zawołała za sobą Peggy. Początkowo byłam w szoku, ale moją uwagę szybko zabrali chłopcy. Chcieli wypytać mnie o to cacko, którym się woziłam i jego kierowcę. A ja na całe moje szczęście wiedziałam o samochodach całkiem sporo jak na dziewczynę. Ba, nawet mogłam pochwalić się, że sama taki posiadałam, co było w rzeczywistości tylko półprawdą, bo samochód był firmowy, ale kto by to sprawdził? W razie pytań mogłam komuś pokazać, jak stoi elegancko zaparkowany w garażu. I pierwszy raz w życiu doceniłam to, czyją dziedziczką byłam.

I tak mi mijał tydzień za tygodniem. Uczyłam się, w weekendy chodziłam z różnymi chłopcami na randki, w domu coraz częściej pomagałam w kuchni zyskując tym samym w oczach mamy, a po szkole jeździłam z Lyndonem samochodem.

Był dobrym nauczycielem. Jako z natury małomówna osoba, nigdy nie prawił mi długich nużących kazań, ale mówił prosto do rzeczy, a jego wskazówki były przejrzyste i klarowne. A przede wszystkim, nigdy na mnie nie krzyczał i to nawet wtedy, gdy zaryłam progiem o krawężnik, bo bałam się obetrzeć o nadjeżdżający z naprzeciwka dostawczak.

Jednak, gdy już nie wiem który raz zasiadłam do toaletki, żeby zmyć makijaż, zwątpiłam w to, co robiłam. To nie byłam prawdziwa ja. Patrzyłam w lustro gardząc wypudrowaną pannicą, którą w nim widziałam, a po policzku spłynęła mi czarna łza. Ale gdy myślałam o tym dłużej, nie chciałam rezygnować z popularności, którą udało mi się szybko zdobyć. Zagryzłam zęby i zdecydowałam się brnąć w to dalej, nie ważne, ile łez bym przez to musiała wylać.

Na jednym z październikowych niedzielnych spotkań z państwem Winston nie miałam już jednak siły udawać szczęśliwej i uchachanej dziewczyny i znów popadłam w marazm, co nie uszło uwagi innym, nawet Lyndonowi.

– Znowu jesteś zblazowana jak wtedy pod koniec wakacji – słusznie zauważył. – Coś nie idzie zgodnie z twoim planem? Kto i czym tym razem cię zdenerwował?

– Nikt. Po prostu, wydaje mi się, że wciąż czegoś mi brakuje, ale nie wiem, czego.

– A ja chyba wiem – Lyndon uśmiechnął się delikatnie i ciepło. Jego wyraz twarzy tak bardzo kontrastował ze zwykle chłodną postawą, że aż mnie to wzruszyło.

– Czego? – ożywiłam się.

– Jutro, zamiast na przejażdżkę, pójdziemy gdzie indziej.

– Musisz być taki tajemniczy? Nie możesz po prostu mi powiedzieć? – udałam obrażoną.

– Hej! Chcę ci zrobić miłą niespodziankę, powinnaś być wdzięczna. Odnajdziemy zgubioną cząstkę ciebie. 


___________

Ło matko jak ja się stęskniłam! No nie wytrzymałam do piątku i musiałam wstawić ten rozdział już dziś.

Jestem mega ciekawa Waszych wrażeń na temat Lyndona. Strasznie nie lubię go pisać, głównie dlatego, że jest milczkiem, więc pisać z nim dialogi to jak rozmawiać ze ścianą. A poza tym wiem, co będzie z nim później i to też sporo utrudnia. Już kiedyś miałam taką postać jak on w innej książce i też się namordowałam. Ale mam nadzieję, że puki co go nie zepsułam i że nie wyszedł przesłodzony.

Jeśli chodzi o ten wątek umawiania się i randkowania w czasach szkolnych, to chociaż to, co mówi Annabelle o zmienianiu chłopaków jak rękawiczek może wydawać się szokujące, to tak właśnie było. Polecam obejrzeć materiał Karoliny Żebrowskiej na yt, która cytuje z pamiętników ówczesnych dziewcząt. W kolejnych rozdziałach będę się też powoływać na niektóre ciekawostki z jej filmu, więc warto się zapoznać.

https://youtu.be/ei7_eVoJZ3E

Aktualnie zaczęłam pisać 23 rozdział i mam już tak około jedną trzecią, ale trochę się zblokowałam. Kiedy układałam plan wydarzeń całej książki, to szczerze powiedziawszy nie miałam jakichś konkretnych scen w głowie na ten moment w życiu Annabelle, ale zrobienie tak dużego timeskipu byłoby totalną porażką. Właściwie to nawet miałam jeden pomysł – ale okazał się on niezgodny z historią więc trochę klapa. I trochę mi smutno, że powoli zbliżam się już do zakończenia :'( Zżyłam się z Annabelle i innymi i trochę smutno mi będzie ich zostawić. Serio, oni mi się aż śnią po nocach (dziś mi się śniła Eve >.< brr...)

W piątek oczywiście wleci kolejny rozdział, bo wracam do harmonogramu :D

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro