Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12 - A Teenager in Love

"Each night I ask the stars up above
Why must I be a teenager in love?"

Kolejnego dnia znów poszłam do wesołego miasteczka, ale tym razem z Johnym. Na całe szczęście nie musiałam używać telefonu, ale w środku aż skręcało mnie na myśl, że poznałam jego numer i mogłabym do niego zadzwonić w każdej chwili. Nawet nie wiem jak to się stało, ale gdy dochodziłam do bramy lunaparku, myślami już byłam przy potajemnych wieczornych rozmowach, podczas których szeptalibyśmy sobie miłe słówka, nie mogąc zasnąć.

Zobaczywszy Johna czekającego na mnie przy budce z biletami natychmiast otrząsnęłam się z tych niedorzecznych fantazji. Nawet gdyby miały się kiedykolwiek ziścić, nawet jeśli właśnie z Johnym, to było za wcześnie, żeby móc sobie pozwalać na takie egzaltowane mrzonki. Nie miałam przecież żadnej gwarancji, że Johny darzył mnie czymś więcej niż przyjaźnią, a nawet jeśli byłby mną romantycznie zainteresowany, to może po prostu chciał zbadać grunt? Może na dłuższą metę wcale bym mu się nie spodobała? A może był taki jak wszyscy inni i chciałby się tylko zabawić?

– Serwus! Ślicznie wyglądasz! – powitał mnie Johny, a ja natychmiast spłonęłam rumieńcem. To prawda, że się postarałam, wybrałam najładniejszą błękitną sukienkę z subtelnymi falbankami i spędziłam godzinę przed toaletką, żeby zakryć te głupie pryszcze. Czułam, że mój wysiłek się opłacił i został doceniony.

– Dziękuję. Ty też się postarałeś – zauważyłam, spoglądając na jego śnieżnobiałą koszulę z krótkim rękawem. Po kantach zgadywałam, że najwidoczniej musiał prasować ją sam, bo kobieta nigdy by nie odwaliła takiej fuszerki.

– Mam coś dla ciebie – powiedział i wyjął z tylnej kieszeni złożoną na cztery kartkę. Gdy ją rozprostowałam, zobaczyłam dziecięcy rysunek dziewczyny z anielskimi skrzydłami podpisany moim imieniem. – To od Sary. Gdy wczoraj wracaliśmy, ciągle powtarzała, że jesteś jej aniołem stróżem.

Anioły tak nie wyglądają – zabrzmiały mi w myślach prawdziwe, acz krytyczne słowa mamy, ale postanowiłam wyrzucić je ze swojej głowy, a zamiast tego, po prostu cieszyć się miłym gestem.

– To co? Od czego zaczynamy? – zapytał Johny z entuzjazmem.

– Tam! – wskazałam palcem wysoko na diabelskie koło.

Nasza ławka wznosiła się coraz wyżej i wyżej, a ludzie zmniejszali się z każdą kolejną sekundą. Patrzyłam na około, ale najbardziej urzekł mnie widok jeziora, które zachwycało swoim błękitem. Nie ważne, ile razy je widziałam, z tej perspektywy mogłabym patrzeć na nie w nieskończoność.

– Gdy byłem mały, mama mówiła mi i siostrom, że to wróżki rozsypały swój zaczarowany pyłek nad taflą wody i dlatego tak skrzy – Johny szepnął wprost do mojego ucha, a jego ciepły, goździkowy oddech owiał mi szyję powodując łaskotki. Zaśmiałam się cicho, a Johny mi zawtórował.

– Jakie jeszcze bajki ci opowiadała? – zapytałam odwróciwszy się do niego.

Mój uśmiech natychmiast zniknął i ustąpił zaskoczeniu, gdy okazało się, że byliśmy niebezpiecznie blisko siebie. Chcąc wychylić się, aby mieć lepszy widok, Johny ułożył jedno ramię na oparciu, a drugie na barierce z przodu, tym samym zamykając mnie jak w klatce. Na chwilę zabrakło mi powietrza i zrobiło się słabo. Jednak, nie upłynęła nawet sekunda, a on znowu usiadł prosto na swoim miejscu.

Popadam w paranoję.

– Różne, już nie pamiętam. Najgorsza była ta, którą opowiadała mi moja najstarsza siostra. Zawsze mnie straszyła, że jak nie będę dla niej miły, to w nocy przyjdzie po mnie goblin i mnie pożre.

– I podziałało?

– Dopóki byłem dość mały, żeby wierzyć w takie bujdy, to tak. Co chciałabyś zrobić po tej przejażdżce? – Johny zmienił temat, a ja nie mogłam się zdecydować. Było tyle rzeczy, które chciałabym z nim zrobić. No może poza wchodzeniem do gabinetu luster – tego miałam już dość na resztę życia. Nie mogąc podjąć decyzji pozwoliłam jemu zdecydować.

Najpierw podeszliśmy do stoiska z orzechami prażonymi w karmelu. To był strzał w dziesiątkę, bo je uwielbiałam i nie mogłam się nimi opędzić. Zjadłabym sto kilo, a i tak nie miałabym dość. Johny najwidoczniej też był ich amatorem, bo nim doszliśmy do kolejnej atrakcji wyzerował swój rożek.

Ustawiliśmy się przy ladzie i dostaliśmy pięć piłeczek. Naszym celem było wrzucić po jednej do każdego z trzech kubeczków ustawionych pod ścianą na drugim końcu. Dawało nam to dwie dodatkowe próby – muszę przyznać, że hojnie. Udało mi się trafić do jednego, a Johniemu do dwóch. Nic nie wygraliśmy, ale to nas nie zniechęciło i spróbowaliśmy swoich sił przy kolejnych stoiskach, na których udało nam się wygrać kilka słodkich przekąsek.

Potem podeszliśmy do stoiska fotograficznego, gdzie przebrani za kowbojów lub małpy, ze stanowczo za dużymi wąsiskami zrobiliśmy sobie kilka, jeśli nie kilkanaście, zwariowanych ujęć, a odbitki odebraliśmy wieczorem.
Zagryzając czekoladowe batoniki, przechodziliśmy koło domu strachów. Johny przystanął i spojrzał się na budynek wymownie. Wiedziałam, że chciał tam wejść, ale ja okrutnie się bałam. Już poprzedniego dnia miałam mocne wrażenia.

– Boisz się? – zapytał prowokująco.

– Tak – odparłam stanowczo.

– To tylko dekoracje. Nie są prawdziwe, czego tu się bać? – zaśmiał się.

– Bo wyskakują tak nagle i niespodziewanie.

– No weź, proszę. Zawsze chciałem tam wejść, ale Sara za każdym razem męczy mnie karuzelami – nalegał patrząc na mnie jak małe dziecko, a ja traciłam siły, żeby mu odmówić. – Zrobimy tak. Będę cały czas obok ciebie i nie puszczę twojej ręki nawet na chwilę. Co ty na to?

Nim nawet zdążyłam odpowiedzieć, on chwycił moją dłoń. Jego uścisk był ciepły i miękki i z niepojętych przyczyn nagle dodał mi poczucia bezpieczeństwa. Nie chciałam, żeby kiedykolwiek puścił moją dłoń. Jeśli dom strachów był ceną jaką musiałabym zapłacić za to przyjemne doznanie, to byłam gotowa ją zapłacić.

– W sumie miałeś rację – przyznałam, gdy wiezieni powolnym wagonikiem za trzecim zakrętem zobaczyliśmy po prostu kolejną kartonową maszkarę. – Niepotrzebnie się bałam. To nie jest aż tak... Aaaaaaaaaaa!!! – wrzasnęłam na całe gardło, gdy po mojej twarzy przesunęła się nagle jakaś pajęczyna. Całym moim ciałem wstrząsnęły ciarki i obrzydzenie. W mgnieniu oka zrobiło mi się strasznie zimno. Natomiast Johny śmiał się do rozpuku.

– To tylko kawałek tiulu!

– Cha, cha! – okrzyknęłam sarkastycznie. – To nie tobie ten materiał prześlizgnął się po buzi. To było okropne!

Później bardziej się pilnowałam i nie dawałam się już tak łatwo przestraszyć. Zdarzało mi się trochę podskoczyć i ścisnąć dłoń Johna trochę mocniej, gdy nagle coś wyskakiwało, ale nie reagowałam już tak przesadnie. Nauczyłam się spodziewać niespodziewanego.

W pewnym momencie wjechaliśmy do naprawdę ciemnego tunelu. Nie widziałam absolutnie nic i podświadomie przysunęłam się bliżej Johna szukając w nim jakiegoś oparcia. Czułam, że cały się spiął. Zastanawiałam się czemu. Czyżby Nieustraszony Panicz Gordon bał się ciemności? Wokół cicho rozbrzmiewała muzyka z katarynki jaką słychać na karuzelach lub w cyrkach. Nie budziła jednak we mnie uczucia beztroski, a niepokoju. Grała jakby w zwolnionym tempie, jakby gramofon, który ją odtwarzał miał zaraz wydać swoje ostatnie tchnienie. Nagle zapalił się reflektor, który sinym światłem oświetlił od dołu olbrzymią, wykrzywioną w kuriozalnym uśmiechu twarz klauna.

Nie panowałam nad swoim ciałem. Nim się spostrzegłam, z piskiem wylądowałam wtulona w Johniego i kompletnie obezwładniona przerażeniem zacisnęłam kurczowo pięść na jego koszuli. To była tylko głupia dekoracja, ale raptowność, z jaką się pojawiła, wywołała we mnie takie emocje i strach. Oddychałam ciężko ani myśląc, żeby znów się obrócić. Zignorowałam też wszelkie natrętne myśli, które wyśmiewały i ganiły moje zachowanie: Co jak John pomyśli, że się do niego kleję albo że jestem nachalna? A jak zacznie się ze mnie naigrywać? Trudno, jeśli John zacznie się po tym ze mną droczyć, zrzucę winę na niego. To on się upierał, żeby tu przyjść.

Gdy wreszcie dotarło do mnie jasne światło, a nasz wagonik się zatrzymał, odważyłam się otworzyć oczy i podnieść głowę.

– Czy już po wszystkim? – zapytałam nieśmiało. Johny siedział cicho i dopiero teraz zorientowałam się jak kurczowo trzymał moją dłoń. Spojrzał na mnie, jego twarz stężała i posiniała, a oczy były wielkie jak ćwierćdolarówki. Przełknął głośno ślinę i pokiwał energicznie głową. Naprawdę nie umiałam zrozumieć jego reakcji. – Hej, co jest? Nie mów, że aż tak się przestraszyłeś?

Johny natychmiast nabrał z powrotem kolorów, gdy spłonął rumieńcem. Roześmiałam się na cały głos. Ktoś, kto tak strasznie mnie namawiał na wejście do domu strachów, sam panicznie się przestraszył.

– Nie śmiej się tak. Ty też się bałaś – odgryzł się urażony.

– Ale ja przynajmniej nie próbowałam zgrywać chojraka.

– Już nigdy więcej tam nie wejdę – westchnął podminowany. – To był kiepski pomysł, przepraszam, że cię tam zaciągnąłem.

– Ależ nie ma za co! Przysięgam, że widok twojej przerażonej miny bije wszystkie tutejsze atrakcje łeb na szyję – znów się zaśmiałam, ale tym razem Johny do mnie dołączył.

Potem poszliśmy na kolejkę górską, której pęd wywiał nam z głów makabryczne obrazy potworów i klaunów. Zjeżdżając ze stromej górki zdarliśmy gardła i ledwo mogliśmy mówić. Serce biło mi tak mocno, że myślałam, że zaraz wyskoczy mi z piersi, ale chciałam to powtórzyć jeszcze nie jeden raz.

– Nie masz jeszcze dość? – zachrypiał Johny uśmiechając się pobłażliwie, widząc mój zapał.

– Tak szczerze, to nie. Ale zgaduję po twojej minie, że chyba wolałbyś spróbować czegoś innego.

– Dobrze zgadłaś. Może po raz ostatni spróbujemy swoich sił w rzutkach?

– Chodźmy!

– Annabelle, zaczekaj! – zatrzymał mnie przy sobie i nieco nieśmiało zbliżył swoją rękę do moich włosów. – Trochę się rozczochrałaś na tej kolejce – dodał wkładając niesforne kosmyki włosów na ich miejsce i przygładzając lekko. To było takie miłe uczucie, które powodowało, że w środku się rozpływałam.

Obok stoiska do rzutek była też strzelnica, na której też można było wygrać świetne nagrody. Jak dotąd z niej nie korzystaliśmy i byłam ciekawa, jak by nam poszło. Kiedyś tata mnie zabierał i wygrywaliśmy sporo nagród, dopóki nie zaczął się chwalić, że jest byłym wojskowym. Wtedy wpisali go na czarną listę, bo za często trafiał, a budkom groziło bankructwo. Jednak zdążył przekazać mi swoją cenną wiedzę.

Pierwsze podejście należało do Johniego. Nie spudłował ani razu i wygrał dla mnie dość sporych rozmiarów uroczego misia w kolorze mojej sukienki.

Un gros ours en peluche pour la petite Annabelle  – powiedział po francusku wręczając mi nagrodę. Byłam zdumiona, że zna ten język. Mogłam się tylko domyślić, że mówi o tym wielkim misiu. Jednak, gdy to powiedział, przepadłam bez reszty. Petite Annabelle. Chciałabym móc to usłyszeć jeszcze raz.

– Ja też chcę spróbować – odparłam i szybko udałam się do lady, żeby John nie zobaczył jak bardzo się zarumieniłam. Oddałam trzy bezbłędne strzały i wygrałam kolejną zabawkę. – Niech ta będzie dla petite Sary – powiedziałam wręczając lalkę Johniemu. Wtedy zaburczało mi w brzuchu tak głośno, że chyba całe Chicago to usłyszało.

– Masz ochotę na kurczaka z różna? – zapytał Johny rozbawiony moimi odgłosami.

– Jeszcze pytasz?

Mięso pachniało tak smakowicie i wyglądało tak soczyście, że ledwo opanowaliśmy ślinotok czekając na zamówienie. Gdy w końcu je dostaliśmy, aż wstyd się przyznać, ale wgryźliśmy się w nie jak jakieś krwiożercze bestie. Pikantna przyprawa rozniosła się po podniebieniu, jeszcze bardziej wzmagając apetyt. Niebo w gębie.

– Więc znasz francuski? – zagaiłam wytarłszy usta szorstką, papierową serwetką.

– Wciąż się uczę. Mam w szkole jako język obcy.

– Wydawało mi się, że twoja mama pochodzi z Meksyku. Nie wolałeś wybrać hiszpańskiego?

Ya la conozco. Już go znam. Ale francuski też może mi się przydać na niektórych afrykańskich wybrzeżach. Prawda jest jednak taka, że kiedyś trochę pokłóciłem się z mamą i chciałem zrobić jej na złość. I wybór francuskiego był, przynajmniej w moim mniemaniu, jednym z wielu przejawów buntu.

– Ty? Pokłóciłeś się z mamą? Ty? – dopytywałam z niedowierzaniem. – Jakoś nie umiem sobie tego wyobrazić.

– Tak wyszło. Wtedy miałem ptasi móżdżek. Poszło o moją wymarzoną wyprawę. Mama jak to mama, nie chce mnie puścić, bo za bardzo się martwi. A wtedy jeszcze nie było Isaaca i byłem jedynym jej synem. Sama rozumiesz...

– No tak. Nie dziwię się jej. Masz już jakiś termin?

– Jak wszystko dobrze pójdzie, to myślę, że w październiku wypłyniemy z Nedem w próbny rejs dookoła Ameryki, żeby przetestować łódź. Ostatnio pan Smith, kowal, dał mi sporą zniżkę na materiały, więc prace nad jachtem trochę teraz przyspieszą, bo nie muszę już tyle harować, żeby na nie zarobić.

– To świetnie! – ucieszyłam się, że mój pomysł wypalił. Szczerze mówiąc, zaraz po wyjściu od kowala przejęła mnie obawa, że mógłby mnie w zasadzie oszukać i nie dać Johniemu żadnej zniżki, a tylko się wzbogacić. Dobrze było wiedzieć, że moje starania jednak nie poszły na marne.

– Jak ta moja łajba zda egzamin, to będziemy szukać sponsorów i po szkole spróbujemy wypłynąć.

– Znam takiego jednego inwestora, który mógłby być zainteresowany – powiedziałam myśląc o koledze Lyndona. – Mogę cię z nim poznać.

– Naprawdę? To by było wspaniale! Dziękuję – powiedział szczerze uradowany. Annabelle, wiesz, muszę ci się do czegoś przyznać – oznajmił z wyczuwalnym zawstydzeniem.

– Zrobiłeś coś złego?

– Sama oceń. Chodzi o to, że źle cię oceniłem. Gdy pierwszy raz się spotkaliśmy, nie mogłem zrozumieć, czemu Clint tak cię zachwalał. Z początku myślałem, że beksa z ciebie, mała, naiwna, rozpieszczona i nieporadna dziewczynka.

– Och – sapnęłam smutno, bo przykro było to słyszeć. Czyli jednak miałam to wypisane na twarzy.

– Ale gdy lepiej cię poznałem, miło się zaskoczyłem. Wtedy w klubokawiarni obserwowałem cię z koleżankami. I podobało mi się, że się im postawiłaś. W rzeczywistości jesteś bardzo odważna i nie boisz się nowych wyzwań. Naprawdę zrobiło to na mnie wrażenie i lubię cię za to. Nie jesteś naiwna tylko po prostu życzliwa i łagodna.

– Cieszę się, że nie skreśliłeś mnie na samym początku – odparłam nieśmiało, trochę speszona tymi słowami. – A ja lubię cię za to, że nie przejmujesz się tym, co powiedzą inni – oddałam komplement. Była to tylko jedna z wielu rzeczy, które w nim ceniłam, ale resztę chciałam sobie zostawić na inne spotkania.

– Robi się późno – odchrząknął. – Chciałabyś jeszcze raz przejechać się diabelskim młynem? – zaproponował.

Zgodziłam się bez wahania. Zrobiło mi się smutno, że to już ostatnia atrakcja na dziś i po niej będziemy musieli pójść każdy w swoją stronę. Nie chciałam, żeby ten miły wieczór tak szybko się kończył.

Tym razem jezioro spowite było w mroku, a odbijały się w nim tylko światła miasta, które wyglądały jak chmura świetlików. Pod nami bił ciepły blask latarni i lamp gazowych na straganach. Jedyne czego mi brakowało, żeby nadać tej chwili pełni czaru, to żeby Johny delikatnie objął mnie ramieniem. A jednocześnie obawiałam się tego. A ten mętlik uczuć powodował tylko większą ekscytację. W przeciwieństwie do poprzedniego razu teraz jechaliśmy w ciszy, która była taka nieznośna. Chciałam ją przerwać, zanim jej miejsce zajęłyby wredne, natrętne myśli, ale nie wiedziałam jak.

– Bardzo mi się dzisiaj podobało – w końcu wypaliłam. Martwiłam się, czy nie zabrzmiałam zbyt entuzjastycznie ani zbyt mdło. Nie chciałam, żeby Johny źle o mnie pomyślał.

– Tak? To się cieszę. Mi też się podobało. Szkoda, że czas tak szybko płynie. Ale jest już ciemno, więc muszę cię odstawić do domu, zanim twoi rodzice zaczną się martwić.

Przy wyjściu z parku Johny odebrał z szatni dwa kaski motocyklowe i wręczył mi jeden. Trochę się zdziwiłam, bo nie sądziłam, że właśnie tak będę wracać do domu. Przed bramą stała brązowa motorynka.

– Na co czekasz? – zapytał siedząc już na swoim miejscu. Spięłam się na samą myśl, że miałabym usiąść za nim i objąć go w pasie. Nie byłam pewna, czy byłam już gotowa na taką poufałość. – Hej, co jest? – dodał zmartwiony widząc, że nie ruszam się z miejsca.

– Po prostu się nie spodziewałam – odparłam nieśmiało. – A co z miśkiem?

– Schowaj do bagażnika z tyłu. Annabelle, co cię gryzie?

– Sama nie wiem... – odwróciłam wzrok speszona. Czy jeśli powiem jak naprawdę się czuję, to uzna, że jestem przewrażliwiona? – Może lepiej, jeśli wrócę tramwajem? Od przystanku mam już blisko do domu.

– Zwariowałaś? Chcesz wracać sama o tej porze? Nie ma mowy! A jeśli coś ci się stanie? Twój ojciec odstrzeli mi głowę!

– Nie ma pozwolenia na broń, więc prędzej odrąbałby siekierą – wypaliłam z nerwów, a kiedy zobaczyłam zmieszaną minę Johna i zrozumiałam, co powiedziałam, zaśmiałam się nerwowo. – Przepraszam, to było głupie i nie na miejscu.

– To tym bardziej muszę zawieźć cię bezpiecznie do domu – powiedział z udawaną powagą, ale wyszczerzył się od ucha do ucha. – Wsiadaj.

Podeszłam do motoru, żeby w pierwszej kolejności schować misia w bezpieczne miejsce.

– To w drogę – wymamrotałam nieśmiało i Johny ruszył.

Nie jechaliśmy zbyt szybko, ale i tak dotarłam do domu prędzej, niż gdybym wzięła tramwaj. Serce biło mi w szaleńczym tempie, jakbym jechała nie na motorze, ale wierzchem na narowistym dzikim koniu. Zastanawiałam się, czy Johny czuł moje tętno. W drodze zdążyłam jednak trochę ochłonąć ze stresu i opanować gonitwę myśli. To przecież nie tak, że Johny traktował mnie jakoś wyjątkowo i próbował poderwać. On był dżentelmenem z natury i na pewno zrobiłby to dla każdej innej dziewczyny – chociażby Alice lub Peggy, a nawet Evelyn. Chyba faktycznie za bardzo spanikowałam.

– Dziękuję za dzisiaj. Naprawdę świetnie się bawiłam – powiedziałam, gdy już zsiadłam z motorynki i wzięłam swojego misia.

– Ja też. Mam nadzieję, że uda nam się jeszcze to powtórzyć.

– Jasne. Może jak wrócimy z regat w Bostonie?

– Ale zaraz po nich jedziemy do Nowego Jorku.

– To po nich.

– To jesteśmy umówieni – powiedział Johny i znów obdarzył mnie swoim promiennym uśmiechem. Pożegnałam się i obróciłam, ale zanim zdążyłam jeszcze zrobić krok, zawołał mnie. – Annabelle, wiem skąd masz obawy – powiedział z powagą patrząc mi przenikliwie prosto w oczy, po czym spuścił wzrok. W pierwszej chwili myślałam, że coś go zasmuciło, ale on po chwili powoli wyciągnął dłoń, żeby chwycić moją. Nasze palce lekko się musnęły, a mnie przeszedł rozkoszny dreszcz. To uczucie było tak odrębne od wszystkich znanych mi codziennych przyjemności, że nie byłabym nawet w stanie opisać błogości, jaką wtedy poczułam. Gdy nasze palce się splotły znów na mnie spojrzał, jak gdyby szukając aprobaty. – Ale ja nie jestem jak tamten podoficer.

– Wiem – odparłam i ścisnęłam jego dłoń mocniej. – Wierzę ci, Johny.
Uśmiechnął się lekko, założył z powrotem swój kask i odjechał. A gdy tylko zniknął mi z pola widzenia, ukłuło mnie uczucie straszliwej tęsknoty.

Weszłam do domu rozanielona. Miałam ochotę śpiewać na cały głos do wtóru z Edith Piaf, że moje życie jest usłane różami i pewnie bym to zrobiła, gdyby nie jedna osoba.

– Kto to był? – podejrzliwie zapytała mama, która siedziała w salonie czekając na mnie.

– To był przyjaciel z załogi. Odwiózł mnie, bo bał się, żebym nie wracała do domu sama – odpowiedziałam i ruszyłam do pokoju zanim zaczęłaby zadawać więcej pytań. Przed wyjściem powiedziałam rodzicom, że będę z moją załogą, bo tego właśnie się bardziej spodziewałam i nie chciałam zabrnąć w tłumaczenie jej, że wyszło nieporozumienie i koniec końców byłam na niby-randce z Johnym, którego ona bynajmniej nie darzy sympatią ani szacunkiem.

– A nie mogłaś wrócić z jakąś dziewczyną? Masz przecież tam te koleżanki w tym klubie, jak im tam? Eve? Penny? Alice? Musisz się wozić z chłopakiem po nocy? To nieprzyzwoite.

– Jak już to Peggy – poprawiłam ją. – Nie miałam innego wyboru. Możemy porozmawiać o tym jutro? Jestem już strasznie zmęczona – wymówiłam się i poszłam do swojego pokoju. Mama jeszcze krzyknęła za mną, że kolejnego dnia mieliśmy pójść na obiad do Winstonów.

Będąc już w pokoju opadłam na łózko szczerząc się jak głupia. Miałam ochotę piszczeć, ale bałam się, że jeszcze rodzice by mnie usłyszeli, więc jedyne, co mogłam zrobić, to kopać nogami w powietrzu ze szczęścia. Johny zajmował wszystkie moje myśli i nie mogłam się doczekać, żeby znów się z nim spotkać.

Wyjęłam z portfela malutkie zdjęcia, jakie strzeliliśmy sobie w lunaparku. Zrobiliśmy z siebie kompletnych błaznów, ale podobało mi się to. W tych fotografiach była zamknięta szczera, niewinna, dziecięca radość, jakiej nigdy nie chciałabym utracić. Chciałam móc zawsze tak się śmiać. Odłożyłam zdjęcia do szuflady w toaletce, gdzie leżało też zdjęcie z bankietu. Zatrzymałam na chwilę na nim wzrok i naszła mnie frapująca myśl.

Z jednej strony świat blichtru, wszelkich wygód i luksusów, z drugiej prosty świat wypełniony ciężką pracą, wysiłkiem i wyrzeczeniami, ale odpłacającym nieskrępowaną radością i to z nawiązką. Zamknęłam szybko szufladę przestraszona nadchodzącą koniecznością dokonania wyboru. Wiedziałam, że jeśli między mną, a Johnem nawiązałoby się prawdziwe uczucie, musiałabym porzucić to, co do tej pory znałam. Moi rodzice nigdy nie zgodziliby się na nasz związek. Nawet nie chcieliby o nim słyszeć. A wtedy musiałabym ponieść konsekwencje, jeśli zdecydowałabym się im sprzeciwić. Mimo to i tak nie mogłam stłumić swoich uczuć. Płonęły we mnie i trawiły mnie całą noc niczym ogień tak, iż nie mogłam zasnąć.


Również kolejnego dnia myślałam tylko o Johnie, ciągle odlatując do swoich romantycznych mrzonek, czym denerwowałam rodziców, a nawet Helen. Tylko Lyndon miał ze mnie ubaw, bo choć raz to nie on był największym milczkiem w towarzystwie, a ja – ta, która ostatnio go upomniała, że mógłby być bardziej otwarty.

– Wyglądasz, jakbyś się zakochała – stwierdził, gdy rodzice zostawili nas samych w dawnej bawialni, która teraz służyła za pokój telewizyjny. Speszyłam się, bo nie spodziewałam się, że aż tak było to po mnie widać. – Kto jest tym szczęśliwym człowiekiem?

– Bawi cię to?

– Troszeczkę – powściągliwie uniósł jeden kącik ust.

– To nie tak – westchnęłam sama będąc nieco rozczarowana tym faktem.

– A jak?

– Po prostu spotkałam w życiu miłą odmianę. A fakt, że jest to dla mnie coś zupełnie nowego sprawia, że za bardzo się tym fascynuję – wyjaśniłam nie wchodząc w szczegóły. Mimo wszystko Lyndon był mężczyzną i nie chciałam z nim rozmawiać o sercowych sprawach. Nie sądziłam też, że on mógłby mieć na to ochotę. Bałam się też, że mogłoby to dojść do uszu Helen, a krótko po tym do mojej mamy i miałabym przechlapane.

– Annabelle, gdzie widzisz siebie za dziesięć lat? – zupełnie niespodziewanie zapytał Lyndon i aż zakrztusiłam się sokiem.

– Co cię nagle naszło? – zapytałam zdumiona.

– Chyba każda osoba w twoim wieku ma jakieś marzenia i wizje na przyszłość.

– Brzmisz jak totalny lamus – podrażniłam go. – Nie mam żadnych wielkich wizji. Bylebym tylko mogła dalej żeglować i była otoczona ludźmi, którym na mnie zależy. Więcej nie potrzeba mi do szczęścia.

– Ty na serio jesteś zafiksowana na te swoje żagle – odparł Lyndon patrząc na mnie z sympatią. – Bardzo dobrze. Trzeba mieć jakieś pasje.

– A ty masz jeszcze jakieś? Poza golfem?

– Wiem, że to płytkie. Ale naprawdę lubię działać w firmie.

– A właśnie! Jak tam idą interesy z panem... Duncanem? – spytałam nie będąc pewna, czy dobrze zapamiętałam nazwisko tamtego kolegi ze studiów Lyndona, którego spotkałam na bankiecie.

– Masz na myśli Anthonego Doyle'a? – Lyndon znów się uśmiechnął rozbawiony moją pomyłką. Musiałam przyznać, że uśmiechał się dzisiaj nad wyraz często. – Nadal jesteśmy w trakcie negocjacji. Nie wszystkie jego pomysły wydają się na tę chwilę możliwe do zrealizowania. A niestety dość uparty z niego koń. Ale lepiej nie zawracaj sobie nim głowy.

– Czemu? Czemu ciągle trzymasz mnie od niego na dystans jakby był jakimś zakazanym owocem? Wiesz, że to tylko bardziej rozpala moją ciekawość?

– Bo to mój dobry przyjaciel i wiem o nim chociażby to, że to okropny kobieciarz, który się tobą zabawi i złamie ci serce. Więc porównanie go do zakazanego owocu jest jak najbardziej na miejscu.

– A kto powiedział, że on mi się podoba?

– Cóż, na kampusie uganiały się za nim wszystkie dziewczyny – powiedział z nutką nostalgii. – Wszystkie te, które w pierwszej kolejności dostały kosza ode mnie, ma się rozumieć – dodał z przewrotną próżnością. Cóż Lyndon nie byłby sobą, gdyby nawet przede mną choć trochę nie utrzymywał maski arogancji. Przewróciłam na to tylko oczami i wróciłam do sączenia swojego soku.

Nie mogłam się już doczekać kolejnego wyjazdu na regaty, bo to tylko zbliżało mnie do kolejnej schadzki z Johnnym.

_________________________
Hejoszka!

Mam pytanko. Jak waszym zdaniem wyszedł fragment z rozmową przy kurczaku? Bardzo mi zależało, żeby John powiedział Annabelle o swoich odczuciach do niej jeszcze przed kolejnym rozdziałem (w końcu wiemy, czemu Annabelle zauroczyła się w nim, ale jak dotąd nie było wiadomo, czym on miałby się zauroczyć). I zastanawiam się, czy nie wyszło to trochę na siłę. Jak sądzicie? Powinnam zmienić ten fragment?

Ludzie, jak ja nie mogę się doczekać ich kolejnego spotkania. Mówię Wam, odstawcie cukier, bo przeze mnie dostaniecie cukrzycy.

Chociaż wódeczka albo inny szocik też może się za tydzień przydać. Dla czytelników underage i abstynentów polecam kakałko z cynamonem lub meliskę, wiadomo.

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro