Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11 - Stupid Cupid, Stop Picking On Me

"Had I known sooner, I would have ripped these butterflies of their wings."

"Gdybym wiedziała wcześniej, odarłabym te motyle z ich skrzydeł."

Stałam w progu jego mieszkania jak kołek, a on wlepiał we mnie wzrok, z każdą sekundą tracąc cierpliwość. Z wewnątrz wydobyłam się ciężki smród gorzały i tytoniu. Jakby okna w tym domu nie istniały. Przy futrynie stały puste butelki po piwie, a kilka z nich już się przewróciło, bo nie było dla nich miejsca i najwidoczniej ktoś je kopnął nogą przy otwieraniu drzwi.

– I co? Będziesz tu tak stać? – zapytał kpiąco. Co raz bardziej brakowało mi odwagi.

– Więc... – jęknęłam. – Chciałam cię przeprosić – powiedziałam trochę zbyt piskliwie, ale jednak zrobiłam to, przełamałam się. On milczał, a cisza szybko stała się nie do zniesienia. W końcu zebrałam się w sobie, żeby jeszcze spojrzeć mu w oczy. Był w nich jakiś niepokojący cień, który pochłaniał mnie niczym w odmęty piekielnej otchłani i powodował zimny pot na plecach. Czułam też niecierpiącą potrzebę wytłumaczenia się. – Przepraszam, za to, że zabawiłam się twoimi uczuciami. Postąpiłam głupio.

Peter nadal milczał, co nie poprawiało sytuacji. Nie miałam zielonego pojęcia, czy denerwuję go jeszcze bardziej, czy może ma mnie w głębokim poważaniu.

– Pogódźmy się, proszę – dodałam rozpaczliwie, widząc w tym swoją ostatnią kartę przetargową. Jeśli bezpośrednia prośba nie zadziała, to już nic innego nie wskóram.

– Chcesz się pogodzić? Po tym wszystkim? Tak po prostu? – zapytał wreszcie. Był zdziwiony i podejrzliwy.

– Tak, tak po prostu, po bożemu. Peter, jesteśmy w jednym zborze, nie możemy zachowywać się jak zajadli wrogowie. Mam dość tego nieprzyjemnego uczucia, które towarzyszy mi za każdym razem, gdy cię widzę. Tak nie może być. Obydwoje popełniliśmy błąd – dodałam nim zdążyłam ugryźć się w język. Nie powinnam była mówić nic o jego winie. W ten sposób go nie przekonam. Peter znów zamilkł w głębokiej zadumie, a jego szczęki się zacisnęły tak mocno, że ścięgna wyszły na wierzch.

– Boisz się, prawda? Boisz się, że powtórzę wszystko twojemu ojcu, a on ci spuści niezłe manto, przyznaj. On w końcu zabronił ci się ze mną zadawać, a ty go nie posłuchałaś.

– Nie Peterze, myślisz się. Nie boję się swojego ojca. On nigdy mnie nie skrzywdzi – odpowiedziałam dumnie. To nie gniewu taty się obawiałam, ale że sromotnie go rozczaruję i stracę jego zaufanie oraz miłość. – Poza tym i tak zamierzam mu powiedzieć, co zrobiłam. Ale jestem pewna, że gdyby zarówno moja albo twoja wersja dotarła do twoich rodziców, również nie byliby tobą zachwyceni – dodałam, na co Peter się spiął, a jego oczy na chwilę szerzej się otworzyły. Chyba uderzyłam w czuły punkt. Ale wcale nie dawało mi to satysfakcji. Nie chciałam znów prowadzić z nim potyczki na pogróżki. Chciałam, żeby nasze porozumienie było szczere, a nie jakimś szeptanym układem.

– Dobra. Mamy rozejm – powiedział z ciężkim westchnięciem i nie patrząc na mnie, lecz gdzieś w niebo, wyciągnął rękę na zgodę. Uścisnęłam ją z ulgą. Z moich barków spadł ogromny ciężar. Nigdy nie spodziewałabym się, że wybaczenie komuś i pojednanie się może być tak uskrzydlającym i podnoszącym na duchu uczuciem – nawet jeśli to ja musiałam wyjść z inicjatywą.

Teraz pozostało tylko porozmawiać z rodzicami. Nie wiem, czy bardziej obawiałam się rozmowy z Peterem czy z nimi. Ale pomyślałam sobie, że skoro z nim się udało, to z rodzicami również.

Siedzieliśmy razem przy kolacji. Mama dzieliła się sąsiedzkimi nowinkami i ploteczkami zasłyszanymi w supermarkecie, tata czuwał nasłuchując tylko, czy nie zwraca się przypadkiem do niego z jakąś prośbą lub czy nie wspomina o czymś dotyczącym jego portfela. Jestem jednak przekonana, że zdecydowana większość jego myśli skupiała się wokół samochodów i firmowych finansów.

– Chciałabym wam coś powiedzieć – zakomunikowałam w przerwie, gdy mama brała oddech. Rodzice spojrzeli na mnie z lekką trwogą i zaskoczeniem. Wyglądali tak, jakbym miała im zaraz powiedzieć, że zaszłam w niechcianą ciążę. Choć w moim wyobrażeniu moje następne słowa mogłyby być właśnie tak przez nich odebrane. – Tato, przepraszam. Nie posłuchałam cię.

Wbrew wszelkim moim negatywnym założeniom i lękom, rodzice cierpliwie mnie wysłuchali i nie krzyczeli. Mama mnie przytuliła i zatopiła w swojej fali współczucia i miłości. Natomiast tata siedział przez chwilę bez słowa, chowając twarz w dłoniach, po czym odetchnął głęboko i wyszedł do ogrodu. Chodził w tę i z powrotem zbierając jakoś myśli.

Na jego twarzy wyraźnie malowało się strapienie. Nagle wydał mi się dużo starszy niż w rzeczywistości był. W końcu uznał, że samo chodzenie nie wystarczy i odpalił śmierdzące cygaro. Gdy je skończył wrócił do pomieszczenia i nalał sobie whisky. Upił łyka, weschnął, przeciągnał dłoń po głowie od czoła aż po kark i spojrzał na mnie smutno.

– Ostrzegałem cię, czyż nie?

– Tak tato. Przepraszam, że nie posłuchałam.

– No więc masz za swoje – odpowiedział beznamiętnie.

– Davidzie! – obruszyła się mama. – Okaż swojej córce trochę współczucia. Przecież ten chłopak ją skrzywdził.

– Właśnie przed tym ją ostrzegałem. Wiedziałem, że ten Lowels to same kłopoty. Nie posłuchała mnie i zebrała tego konsekwencje. A mogły być jeszcze gorsze.

– Mimo wszystko! Nie sądzisz, że Peter mocno przekroczył granicę? Nie uwierzę, że nasza córka z premedytacją go uwiodła.

– A to już inna kwestia i porozmawiam sobie o tym z tym łobuzem jak tylko go spotkam. Już więcej nie odważy się nawet zerknąć okiem na Annabelle. – Tata dopił whisky, wstał i poprowił pasek w spodniach. –  A co do ciebie córko – podjął znowu, ale teraz brzmiał już nieco życzliwiej. – Każdy popełnia błędy. I jest mi naprawdę przykro, że aż tak bolesną lekcję dało ci życie. Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz musiała jej powtarzać.

Wszyscy przytuliliśmy się czule do siebie. Pożałowałam, że nie powiedziałam rodzicom wcześniej. Oszczędziłabym sobie tyle niepotrzebnego stresu. Rodzina to jednak jest rodzina i nie powinnam nigdy wątpić w łączące nas więzi.

– Och Davidzie – usłyszałam rozczulony głos mojej mamy, gdy wychodziłam już z kuchni. – Podziwiam cię, że byłeś taki opanowany. Jak ty to robisz?

– Wojna uczy cierpliwości, Rebeko – odpowiedział melancholijnie.

– Nie wspominaj o niej. Nie mogłam znieść tej rozłąki.

– Już nigdy więcej cię nie zostawię, kochanie.

I tak oto mój błahy nastoletni dramat przyczynił się do namiętnej wymiany pocałunków i poczęcia mojej młodszej siostrzyczki. 

______ ⚓ ______

Przybyłam na parking trochę przed czasem. Nie mogłoby być nic gorszego niż spóźnienie się na seans filmowy w tak ekscytujących okolicznościach.

Na rozległej polanie roiło się już od samochodów, a pomiędzy nimi lawirowało mnóstwo młodzieży, słodkich par trzymających się za ręce i patrzących sobie w oczy z umiłowaniem. Przez chwilę poczułam się nieswojo, jakbym będąc tu w pojedynkę zupełnie nie pasowała do roztaczającego się przede mną obrazka. Postanowiłam jednak odgonić te myśli i poszłam do jednego ze stoisk z popcornem.

– Przestań! – usłyszałam za sobą znajomy śmiech. Odwróciłam się i zobaczyłam Evelyn, która obejmowała się z jakimś chłopakiem. – Nie mogę! Annabelle? Co ty tu robisz?

– Głupie pytanie. Przyszłam obejrzeć film – odpowiedziałam próbując nie okazać swojego zażenowania tym spotkaniem.

– Ach tak, obejrzeć film... – powtórzyła po mnie dziwnie akcentując słowa po czym się roześmiała. – Annabelle, jesteś taka urocza, gdy robisz z siebie niewiniątko. Lepiej idź do domu. To nie miejsce dla ciebie.

– Jestem tu z kimś umówiona – odparowałam nie zważając na jej słowa, a przynajmniej zachowując pozory, że tak było. W gruncie rzeczy, zastanawiało mnie, co dokładnie mogła mieć na myśli i czemu. – Nie przedstawisz nas? – Spojrzałam wymownie na chłopaka u jej boku.

– Och, to jest Taze. Poznałam go niedawno w kafejce – powiedziała naprędce, jak gdyby nie był dla niej nikim ważnym. – Wiesz, musiałam znaleźć sobie nowe towarzystwo, skoro ciebie i Peggy ciągle nie ma.

– Nie mów tego tak, jakby to była moja wina, że czujesz się samotna – postawiłam jej się, nie mogąc zdzierżyć tego jej oskarżycielskiego, a zarazem wymuszającego współczucie tonu. – Gdybyś się bardziej starała, jeździłabyś na zagraniczne zawody razem z nami.

Evelyn roześmiała się niemal histerycznie. Zgięła się w pół i trwała tak z dobrą minutę, która ciągnęła się jak jej guma balonowa. Gdy wreszcie się uspokoiła, otarła łzę z kącika oka.

– Ty chyba nie myślisz, że jestem zazdrosna? Daj spokój. Mi nie zależy na żeglarstwie. Chodzę tam tylko ze względu na ciebie. A teraz nawet nie jesteśmy w jednej załodze i szczerze zastanawiam się, czy nie dać sobie z tym spokoju.

– Naprawdę? – zapytałam rozczarowana. Eve tylko wzruszyła ramionami.

– To z kim jesteś tu umówiona? Chyba nie z...

– Numer 12! – sprzedawca wywołał mój numer po odbiór, a ja odetchnęłam z ulgą i jednocześnie zorientowałam się, że do tej pory niemalże cały czas wstrzymywałam oddech.

– Och! Tu jesteś! – zaczepiła mnie Alice, gdy odebrałam smakołyk. – Wszędzie cię szukaliśmy. Bałam się, że zrezygnowałaś.

– Nie, dlaczego?

– Wiesz, kino samochodowe, zaprosił cię Johny, mogłaś pomyśleć, że to jakaś podwójna randka. I jeszcze weszłaś od tej strony – odpowiedziała z zakłopotaniem. Nie do końca rozumiałam, co miała na myśli mówiąc o tej stronie, więc rozejrzałam się w koło i wtedy zrozumiałam – ją i to, co mówiła wcześniej Eve.

Damska dłoń zaparta o boczną szybę na tylnych siedzeniach, karoseria, która bujała się na boki, a obok kabriolet, w którym było już widać wszystko. Odwróciłam wzrok zniesmaczona, powstrzymując odruch wymiotny. Dlaczego ja tu jestem?

– Po prostu nie patrz na te świnie – Alice odwróciła mnie od tego widoku. – Są tu też przyzwoici ludzie, którzy przyszli po prostu obejrzeć film.

Chwyciwszy mnie pod ramię poprowadziła pod prawie sam ekran okrężną ścieżką, tym samym omijając rozhulanych kochanków. Tam, na kocu, czekał na nas Ned, który od razu rozpromienił się na nasz widok.

– Annabelle, co ty taka czerwona na twarzy? Maraton przebiegałaś, czy jak? – zapytał półżartem, ale mi nie było do śmiechu.

– Tak! Biegłyśmy, bo bałam się, że zaraz się zacznie – skłamała Alice i usiadła na kocu. – Ale chyba mamy jeszcze trochę czasu.

Po chwili dołączyli do nas Johny i narzeczony Alice, Trevor, a wtedy zaczął się seans. Wciąż byłam trochę spięta, ale gdy rozejrzałam się po innych widzach, powoli zaczęłam odzyskiwać spokój.

Film nas trochę zaskoczył, ale bynajmniej nie w pozytywnym sensie. Spodziewaliśmy się luźnej komedii o szkolnych klikach i ploteczkach, a okazało się, że była to nieco humorystyczna przestroga przed narkotykami. Takie filmy powinni puszczać w szkole, a nie w letnim kinie. Ale i tak niewiele z niego zapamiętałam, a wszystko przez Johna.

Najpierw się zakrztusił i szarpnięty kaszlem przypadkowo oblał mnie swoim piciem z papierowego kubka. Od razu podał mi batystową chusteczkę, która jednak niewiele wskórała.

– Strasznie cię przepraszam, Annabelle, nie chciałem – mówił podenerwowany próbując wytrzeć mokrą plamę. – Zapłacę ci za pralnię.

– Nie ma potrzeby Johny, to nic takiego – odpowiedziałam próbując go uspokoić, a w duszy ciesząc się, że w ostatniej chwili zrezygnowałam z jedwabnej bluzki i wybrałam zwykłą bawełnianą.

– Boże, tak mi głupio... – znów jęknął, a ja bezwiednie chwyciłam jego drżącą dłoń. Nawet nie zdałam sobie sprawy z tego gestu, to był odruch bezwarunkowy. Po prostu chciałam go uspokoić. Ale gdy się zorientowałam i spojrzałam w jego ciepłe, zlęknione oczy, serce zabiło mi mocniej.

Próbowałam się opamiętać, zmusić do spokoju i wyrzucić z głowy te wszystkie egzaltowane uczucia, ale im bardziej się starałam, tym trudniejsze to było.

Brawo Annabelle, powtarzasz swoje błędy. Czy Peter i Sherman niczego cię nie nauczyli?

Po pół godziny przeszedł mnie zimny dreszcz. Oczywiście – miałam przecież przemoczoną koszulkę i już od kilku ładnych minut było mi zimno, ale starałam się tego nie okazywać. Nie zdążyłam nawet wziąć kolejnego oddechu, a otuliło mnie ciepło miękkiej flanelowej koszuli oraz zapach świeżego prania i mydła marsylskiego. Odwróciłam się i napotkałam zmartwione a zarazem troskliwe spojrzenie Johna.

– Nie przeziębisz się? Może chodźmy do jakiejś kawiarni albo baru – zasugerował.

– A inni?

– Tak szczerze, to nudzi mnie ten film – odparł Ned. – Już i tak wiadomo, że on jest gliniarzem. Chodźmy gdzie indziej.

Tym sposobem wylądowaliśmy w przybrzeżnym barze, w którym spotkaliśmy się naszą załogą po raz pierwszy. Johny zamówił mi herbatę oraz ciastko i nie czekając nawet na moją reakcję zapłacił za nie. Nalegałam, żeby mu oddać, ale się nie zgodził twierdząc, że chociaż w ten sposób zrekompensuje mi zrujnowanie bluzki i wieczoru. Przesadzał, wcale ich nie zmarnował. Było mi z tym głupio, bo jemu się nie przelewało, podczas gdy ja opływałam w dostatki. Pomyślałam, że muszę znaleźć inny sposób, żeby mu to wynagrodzić.

– Opowiedz, jak dalej idzie ci z budową? W ogóle skąd bierzesz materiały i wszystko?

– Drewno załatwia mój tato w tartaku, gdy robi zamówienia do mebli. A cały sprzęt metalowy zamawiam u kowala na Randolph Street. Aż tak cię to interesuje? – zapytał uniósłszy jedną brew, jak gdyby wyczuwając mój podstęp.

– Tak po prostu byłam ciekawa. Chciałabym mieć o tym choćby mgliste pojęcie – odpowiedziałam wzruszając ramionami. Chyba to kupił, bo nie dopytywał o nic więcej.

Przegadaliśmy tak jeszcze pół wieczoru, zagryzając słowa zakąskami. Ned jak zwykle rozbawiał nas swoimi żartami. Gdyby nie to, że już był nastawiony na karierę prawnika, mógłby zostać niesamowitym komikiem. Choć może na rozprawach sądowych ta umiejętność też mu się przyda, aby chociażby zdobyć przychylność ławy przysięgłych.

Mój wzrok podświadomie ciągle wędrował od Neda do Johniego, który siedział naprzeciwko mnie. Czułam usilną potrzebę sprawdzania, czy też dobrze się bawi oraz czujnego obserwowania jego zachowania. I szybko zorientowałam się, że siedzimy w takiej samej pozie. Lekko pochyleni nad stołem, jak gdybyśmy rozmawiali między sobą, a nie z grupą. Dłonie luźno rozłożone na blacie, opuszki naszych palców niemalże się stykały. Zaskoczyło mnie to nagłe poczucie bliskości i rozpłomienienie, które połaskotało moje serce. Spodobało mi się to uczucie. Bezwiednie przegryzłam wargę i pomyślałam o tym, jak niewiele brakuje, żeby nasze dłonie ponownie się dziś złączyły. Otrząsnęłam się z tych myśli równie gwałtownie jak zdążyły się pojawić i zmieniłam pozycję. Nie chciałam sobie pozwolić na rozniecanie takich uczuć. Nie chciałam, bo bałam się, że z nas dwojga to ja skończyłabym z sercem tęskniącym za nieodwzajemnioną miłością.

Gdy wyszliśmy z baru, Alice wzięła mnie na stronę.

– Annabelle, powiedz tak szczerze. Gdyby się okazało – mówię to czysto hipotetycznie – że mielibyśmy miejsca tam na tyłach i Johny chciałby wziąć cię samą do siebie do auta, to co byś zrobiła?

Przeraziłam się na samą myśl o takim przebiegu zdarzeń i zamurowało mnie, że Alice wyszła z takim pytaniem. Nagle poczułam się jakby to nie ona przy mnie szła, ale Evelyn. W takiej sytuacji, gdybym miała odwagę, uciekłabym stamtąd, ale czy zdobyłabym się na śmiałość?

– Mów szczerze. Nie bój się powiedzieć tego, co myślisz.

– Nie chciałabym, żeby tak było i cieszę się, że nie zajęliście tam miejsc.

– Annabelle, to nie jest odpowiedź na moje pytanie – oznajmiła ciepło i pokręciła głową lekko się uśmiechając. – Co byś zrobiła?

– Poszłabym do domu.

– A gdybyśmy cię zachęcali, żebyś została?

– To i tak poszłabym do domu – odparłam czując narastające uczucie dyskomfortu. – Ale dlaczego w ogóle o tym rozmawiamy? Nie jesteście przecież tacy.

– Nie odbieraj tego źle i nie gniewaj się. Chciałam cię sprawdzić.

– Co proszę? – zamrugałam skonfundowana.

– Pamiętasz jak przy naszym pierwszym spotkaniu mówiłaś, że chciałabyś mieć więcej siły, żeby obstawać przy swoich poglądach? Wygląda na to, że jesteś na dobrej drodze. Tak trzymaj.

Byłam zdumiona i podbudowana jej słowami. Miło było usłyszeć, że powoli udaje mi się stawać sobą. Może kiedyś rzeczywiście przestanę być popychadłem?

Następnego dnia poszłam do wspomnianego kowala. Poprosiłam tatę o pieniądze mówiąc, że to na kosmetyki i shopping z przyjaciółkami. Bałam się jednak, że spotkałabym się tam z Johnym lub że kowal nie dotrzymałby sekretu. Albo co gorsze, właśnie mój tata by mnie tam przyłapał i zaczął zadawać pytania. Ale na szczęście, byłam tam sama.

– Mam do pana prośbę – zaczęłam nieśmiało. Ubrana w zwiewną, dziewczęcą, pastelowo-różową sukienkę zupełnie nie pasowałam to ciężkiego, przemysłowego klimatu i charakteru tego miejsca. Jest takie powiedzenie – jak słoń w składzie porcelany. Ja czułam się jak porcelanowa laleczka otoczona przez stado słoni. – Czy niejaki John Gordon jest może u pana stałym klientem?

– Johny? No raczej! To głównie dzięki niemu mój interes się kręci – odpowiedział radośnie sprzedawca ubrany w ciężki skórzany fartuch zakrywający spory brzuch. – Co to za prośba, dziewczynko?

– Johny buduje własną łódź i chciałabym go w tym wesprzeć, ale nie chcę, żeby wiedział, że to ode mnie. Mógłby odmówić. Ile mniej więcej wynoszą jego wydatki u pana?

– Miesięcznie zostawia tu sporą sumkę. Jakieś osiemdziesiąt dolarów*. Chcesz się dołożyć?

– Tak – powiedziałam i wyjęłam studolarowy banknot na ladę. – Czy gdy Johny znów się tu pokaże, to czy mógłby mu pan powiedzieć, że dostanie rabat dla stałego klienta?

– On i tak już dostaje ode mnie rabat – odpowiedział mężczyzna uśmiechając się przyjaźnie. – Ale zawsze mogę ten rabat zwiększyć – dodał chowając gotówkę do kasy i wpisując notatkę do swojej księgi rachunkowej.

– Dziękuję panu – odpowiedziałam i ruszyłam do wyjścia. – I bardzo proszę zachować to w tajemnicy.

– Hej, poczekaj! – zatrzymał mnie. – Kim jest dla ciebie Johny, że tak mu pomagasz?

Zastanowiłam się chwilę. Chciałam powiedzieć, że przyjacielem, ale czy nie zostałoby to opacznie odebrane?

– Jesteśmy razem w załodze, a ja jestem mu coś dłużna – odpowiedziałam, co było zgodne z moim sumieniem. W rzeczy samej, tak właśnie się czułam, chociażby przez to, jak został potraktowany i oceniony przez moją mamę oraz Helen. Ale chciałam też odwdzięczyć się za całą dobroć jaką do tej pory mi okazywał.

______ ⚓ ______

Wreszcie udało nam się na spokojnie spotkać całą trójką – ja, Peggy i Evelyn. Choć wciąż czułam pewien niesmak po spotkaniu z Eve w kinie samochodowym, starałam się o tym nie myśleć i po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. Różniłyśmy się i musiałam to zaakceptować.

Gdy chodziłyśmy od jednej karuzeli do drugiej, Peggy bez przerwy trajkotała o Ericu. Całkowicie straciła dla niego serce i wyglądało na to, że z wzajemnością. Ciągle się nawzajem odwiedzali a Peggy opowiadała o wszystkich uroczych gestach, którymi obdarzał ją Eric. Romantyczne spacery o zachodzie słońca, kawiarnie, restauracje, kwiaty, ckliwe powitania i pożegnania na dworcu, subtelne pocałunki... Gdy słuchałam tego wszystkiego, miałam wrażenie, że z mojej przyjaciółki Peggy stała się bohaterką książki. Ale wcale mnie to nie dziwiło. Peggy była prawdziwą ślicznotką. Jej długie i gęste włosy zawsze lśniły i układały się w bujne fale. Chłopacy mogliby się z miłości utopić w jej wielkich gołębich oczach, w których skrywała się dziewczęca niewinność. Natomiast różowe, wydatne i ponętne usta jak u lalki aż prosiły się, żeby ktoś je pocałował. Zazdrościłam Peggy jej szczęścia. Też chciałam móc opowiadać takie historie miłosne jak ona.

Weszłyśmy do sali krzywych zwierciadeł. Chichrałyśmy się bez opamiętania, gdy twarz Evelyn nagle rozciągnęła się wszerz upodabniając się do gęby ropuchy. Peggy stanęła bokiem przy innym lustrze, które napompowało jej brzuch. Gładziła się po nim marząc, że jak tylko skończy szkołę i wyjdzie za Erica, na miejscu zwierciadlanego mirażu będzie prawdziwe dziecko.

Przechadzając się tak od jednego do drugiego lustra, wpadłam w labirynt nieskończonych odbić. Nagle otoczyły mnie tysiące moich kopii, a ja nie wiedziałam, jak się wydostać. Krążyłam nawołując dziewczyny, ale nikt mi nie odpowiadał, a na dodatek miałam wrażenie, że hałas pochodzący z wentylacji skutecznie mnie zagłuszał. Czułam się bezradna i powoli wzbierał we mnie strach, że nigdy się stamtąd nie wydostanę.

Gdy byłam dosłownie krok od popadnięcia w panikę, usłyszałam czyjś płacz. Byłam przekonana, że było to jakieś dziecko i podążyłam za dźwiękiem. Być może nie byłam jedyną, która się zgubiła, ale z naszej dwójki, to ja miałam większe szanse się stąd wydostać.

– Hej! Gdzie jesteś? – zawołałam do dziecka licząc na to, że zacznie płakać głośniej lub jakoś inaczej mnie nakieruje.

– Tutaj! – odpowiedział mi cienki dziewczęcy głosik. "Tutaj" niewiele mi mówiło, ale pozwoliło się bardziej zorientować w kierunku skąd dochodził jej płacz. Cudem unikając dwukrotnego zderzenia z lustrem, dotarłam do dziecka.

– Sara? – zapytałam z niedowierzaniem, widząc młodszą siostrę Johna. Przytuliłam ją, na co ona zacisnęła swoje drobne dłonie na materiale mojej białej sukienki. – Nie bój się, pomogę ci stąd wyjść – zapewniłam ją otarłszy jej łzy. Musiałam się teraz wziąć w garść. Miałam zadbać już nie tylko o siebie, ale i o nią. – Z kim tu przyszłaś?

– Z Johnym. Odwróciłam się na chwilę i już go nie było. A potem zgubiłam się tutaj.

– Nie martw się, znajdziemy go.

Trzymając ją za rękę zaczęłam głośno nawoływać Johna na przemian z Eve i Peggy. Ciągle też próbowałam sama znaleźć drogę do wyjścia. Po kilku minutach udało mi się dostrzec ludzkie sylwetki przed sobą. Uradowane, pobiegłyśmy w ich kierunku. Oczywiście, było to lustro, ale na przeciwko niego było już faktyczne wyjście.

– Sara! – krzyknął Johny, gdy tylko nas zobaczył. Rozgorączkowany przybiegł do nas i pochwycił siostrę w ramiona. Ukochał ją mocno, chowając twarz w jej bujnej kręconej czuprynce. Po długiej chwili odstawił ją wreszcie na ziemię, wytarł jej łzy kciukami i ucałował kilkukrotnie w czoło. – Tak się martwiłem. Gdzieś ty była?

– Zgubiłam się, bo mnie zostawiłeś – Sara odparła nieco naburmuszona.

– Wcale cię nie zostawiłem. Podszedłem tylko do kolejnego lustra tuż obok, a gdy chciałem cię do siebie przywołać, już nigdzie cię nie było. Mówiłem ci, że masz się trzymać mnie blisko. Całe szczęście, że się znalazłaś – dodał głaszcząc ją po głowie i spojrzał na mnie. – Dziękuję Annabelle, że ją znalazłaś.

– To nic takiego.

– Przyszłaś tu sama?

– Nie, jestem tu z Eve i Peggy, ale też się trochę zgubiłam w tym labiryncie. Nie wiem, gdzie teraz są. Może gdzieś mnie szukają?

Zaczęłam rozglądać się na boki, ale nigdzie nie mogłam dostrzec dziewczyn. I choć trochę mierziło mnie, że się rozdzieliłyśmy, a one nie wyszły mi na spotkanie, jak Johny Sarze, to jednak ich brak nie przeszkadzał mi aż tak bardzo. W końcu byłam w towarzystwie Johniego.

– A Isaac? Nie wziąłeś go ze sobą? – zapytałam, żeby nie stać tak jak głupi kołek.

– Nie, jest za mały. Został w domu z babcią.

– Ach, rozumiem. No to... Miłej zabawy, lecę szukać dziewczyn. Do zobaczenia!

– Annabelle, czekaj! Skoro i tak już tu jesteśmy, a twoich koleżanek nigdzie nie widać, może dołączysz do nas? Została nam jeszcze do zaliczenia filiżankowa karuzela.

– Chętnie, ale to by było nie w porządku wobec nich.

– Ach, racja. Tak tylko myślałem na wypadek, gdybyś nie mogła ich znaleźć – powiedział zerkając na swoją stopę, która kręciła się niespokojnie, jakby miała zrobić dziurę w posadzce.

– Ale możemy umówić się na inny raz, jeśli chcesz – dodałam widząc jego zawód. Natychmiast się rozpromienił i spojrzał mi prosto w oczy.

– Możesz jutro wieczorem?

– Tak, raczej tak – odpowiedziałam z entuzjazmem. Nie chciałam się za nadto nastawiać, bo mogło wyjść tak samo jak z kinem, ale myśl, że była choćby mała szansa na randkę przesłaniała mi jasne myślenie. Czy to możliwe? Czy Johny mógłby jednak coś do mnie poczuć? Czy wreszcie znalazłam kogoś, komu mogłam zaufać i komu rzeczywiście chciałabym oddać swoje serce?

– Świetnie! Widzimy się tutaj o szóstej?

– W porządku. Johny? – postanowiłam zaryzykować i pójść o krok dalej. – A może dasz mi swój numer? Tak na wypadek, gdyby wyszło coś w domu i nie mogłabym przyjść?

– Tak, a masz, jak zapisać?

Poszperałam w swojej torebeczce przewieszonej przez ramię, ale miałam w niej tylko długopis. Niestety nie wzięłam nic do pisania.

– To daj proszę rękę – zaproponował Johny i wyciągnął swoją. Zrobiłam, jak poprosił, a on zapisał cyfry na wewnętrznej stronie mojej lewej dłoni. Gdy tylko wróciłam potem do domu, przepisałam numer do kalendarza.

Przeszukaliśmy cały gabinet luster, ale nie było tam dziewczyn. Postanowiliśmy sprawdzić na zewnątrz. Stały przed wejściem. Eve z opartymi na biodrach dłońmi rozglądała się niecierpliwie wyglądając jak matka czekająca aż jej dziecko skończy z histerią, a Peggy stała obok niej jak zlękniona trusia.

– Tu jesteście! – zawołałam je, na co Eve gwałtownie obróciła się w moją stronę.

– Och Annabelle! Wreszcie się znalazłaś! – Brunetka złapała mnie w ramionach ciesząc się na mój widok. – Wszędzie cię szukałyśmy! Pomyślałyśmy, że wyszłaś już na zewnątrz.

– Zgubiłam się w labiryncie. Wołałam was. Nie słyszałyście?

– Nie, było za głośno. Te wszystkie dzieciaki tak się tam darły – powiedziała z przesadzoną udręką Evelyn. Już zapomniała, że jeszcze kilka lat temu sama się tak zachowywała a i teraz zdarzały jej się piski, które przyprawiały mnie o ból uszu.

Rzuciłam okiem na Peggy, która milczała i zachowywała się dość osobliwie. Z nich dwóch, to prędzej spodziewałabym się, że to właśnie rudowłosa obejmie mnie pierwsza. Natomiast jej oczy zdradzały strach, jakby bała się zdemaskowania po zrobieniu czegoś złego. Każdy, kto by ją w tej chwili zobaczył, posądziłby ją o kradzież.

– Peggy, wszystko w porządku? Jesteś jakaś blada – zapytałam zmartwiona.

– Wszystko okej – odparła wątle. Nie brzmiało to przekonująco, więc spojrzałam pytająco na Eve, ale ona wydawała się nie zauważać problemu.

– Jesteś pewna?

– Tak, nie musisz się o mnie martwić.

Wydało mi się to bardzo dziwne, ale postanowiłam nie drążyć tematu, skoro Peggy nie miała na to ochoty. Było mi jednak przykro, że nie chciała mi się zwierzyć. Zawsze przecież mówiłyśmy sobie o wszystkim.

____________

No i mamy "randeczkę" kochani, a druga tuż za rogiem! Jak myślicie, będzie to udana randka?

Spodziewaliście się takiego obrotu spraw z Peterem? Czy może widzieliście w wyobraźni te dwa skrzyżowane palce za jego plecami?

No i jaki sekret skrywa Peggy? A może po prostu źle się poczuła?

Mam też do Was wielką prośbę. Jest pewna osóbka na wattpadzie i pewna książka, bez której nie powstałoby Ma Petite. I ta osóbka, a mianowicie @szerilejdi ma trochę kryzys w motywacji. I normalnie nie polecam niezakończonych dzieł, ale pęknie mi serce, jeśli nie dowiem się jak się skończy jej "The Night We Met". Zerknijcie proszę na jej dzieło, naprawdę warto.

Dla wielbicielek Lyndona: Właśnie skończyłam pisać pierwszą część jego kronik. Nie nastawiajcie się na nie wiadomo jak długi wywód, to dość króciutki fragment, bo nie chcę jeszcze zbyt wiele zdradzać, ale już za 5 rozdziałów, będziecie mogły troszkę wniknąć w jego umysł. 

Dla wielbicielek Lyndona v.2.0 : Szukam imienia dla pewnej kobiety, która ma pewien związek z Lyndziem i jest w jego wieku (ok. 24 lata). Jest to postać raczej pozytywna/ neutralna i bardzo poboczna, choć nie wszyscy bohaterowie książki będą żyć z nią w pokojowych stosunkach. Czekam na Wasze propozycje :D



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro