10 - A Boy Who Was Found
Z dedykacją dla wszystkich perfekcjonistów.
"He sprinkled me in pixie dust and told me to believe, believe in him, and believe in me."
"Obsypał mnie wróżkowym pyłkiem i kazał uwierzyć, uwierzyć w niego i siebie."
Wakacje mijały mi na ciągłych podróżach. Po sukcesach w Mac'u, a następnie w kolejnym wyścigu organizowanym przez klub z Detroit, który miał miejsce tydzień później, Clint zakwalifikował mnie do oficjalnej reprezentacji klubu. Wszystkie moje plany uległy drastycznym zmianom, bo zamiast siedzieć w Stanach i uczestniczyć w lokalnych, mniej istotnych zawodach, kursowałam między Australią, Wielką Brytanią, Portugalią i Włochami. Co weekend inne miejsce i nowe, ekscytujące wrażenia.
Razem z ekipą wybieraliśmy się na wieczorne przechadzki po miastach, w których odbywały się regaty, snując się po malowniczych uliczkach miast, tak innych od masywnego ceglano-kamiennego Chicago, pełnych średniowiecznych lub nawet starożytnych zabytków i uśmiechniętych ludzi. Podobało mi się tam, ale tęskniłam za moim miastem i moim jeziorem. A przede wszystkim, tęskniłam za moimi przyjaciółkami. Zamiast chodzić z nimi na dancingi, spędzałam czas z mężczyznami, bo byłam jedyną dziewczyną w naszej reprezentacji. Nie mogłam powiedzieć, że czułam się z nimi źle – w końcu Johny dotrzymywał mi towarzystwa i razem z Clintem upewniali się, że dobrze się czułam – ale dziewczyn nie mogli mi zastąpić.
***
– Koniecznie tego spróbuj! – krzyknął Johny próbując przebić się przez gwar tłumu, gdy byliśmy na jednej z wycieczek. Wręczył mi papierowy rożek wypełniony smażonym ciastem – lokalnym przysmakiem, który kupił na ulicznym straganie. Przekąska była chrupiąca z zewnątrz i miękka w środku, a w dodatku słodka i nie mogłam się nią opędzić.
Na każdej wycieczce, Johny wynajdywał dla mnie lokalne specjały, które cieszyły oczy lub podniebienie, a szło mu to tak wprawnie, jakby był obeznanym tubylcem, a nie turystą. Jednak nie dziwiło mnie to, bo wiedziałam, że jest typem obieżyświata i jako bardziej doświadczony reprezentant, musiał tu być już co najmniej raz w zeszłym roku. Zazdrościłam mu tego obeznania, ale byłam też zdeterminowana, żeby z czasem samej być równie zorientowaną.
Muszę przyznać, że te wyjazdy były jednak bardziej męczące niż się spodziewałam. Gdy wracałam do Chicago – a nasze loty często lądowały w środku nocy – brakowało mi energii, żeby jeszcze szaleć z dziewczynami. Najchętniej siedziałabym na plaży lub w łódce i czytała książki lub kobiece pisemka. Ale z nimi to zawsze były a to siatkówka plażowa, a to pójście na mecz baseballa lub koszykówki, a to tańce lub park rozrywki. I choć bardzo chciałam spędzić z nimi czas, po prostu nie nadążałam. Evelyn oczywiście szybko spostrzegła, że nie jestem sobą i próbowała mnie jakoś rozkręcić, ale z marnym skutkiem.
Mój pochmurny nastrój dodatkowo psuł strach i niepokój spowodowany niezakończoną sprawą z Peterem. Co prawda, nadal nie puścił farby, ale za każdym razem, gdy wracałam z regat i szłam na nabożeństwo, wyobrażałam sobie, że wszystkie szepczące tam kobiety plotkują na nasz temat. Doprowadzało mnie to do obłędu i to do tego stopnia, że z każdym razem, coraz bardziej bałam się tam iść. Ale wiedziałam, że nie mogłam stchórzyć – to tylko byłoby przyznaniem się błędu i daniem mu możliwości triumfowania. Czułam, że musiałam z nim porozmawiać i jakoś się pogodzić, ale nie wiedziałam jak, żeby jeszcze bardziej nie pogorszyć sprawy.
Jednego dnia siedziałam na moim ulubionym rozwalającym się pomoście, myśląc nad tym, jak rozwiązać mój problem. Woda przyjemnie chłodziła mi stopy, a co jakiś czas widziałam podpływające do nich pstrągi, które sprawdzały, co to mogło być. Nie znajdując żadnego pożywienia, szybko odpływały.
– Znów topisz smutki w jeziorze? – zaczepił mnie Johny, który nagle wyrósł przy mnie, jakby powstał z wody. W jednej ręce trzymał skrzynkę na narzędzia, a przez ramię miał przewieszony usmarowany ręcznik. Jego palce też nosiły na sobie ślady pracy ze smarem.
– Raczej zbieram myśli. A ty? Naprawiałeś swój jacht? – obejrzałam się w stronę zacumowanej żaglówki. Jak zawsze wyglądała nieskazitelnie. – Coś się stało?
– Nie, nie ten. Wracam z hangaru.
– Z hangaru?
– Więc... Ten jacht – powiedział wskazując na łódź – zbudował mój działek razem z moim tatą. Teraz ja kontynuuję rodzinną tradycję. Wczoraj skończyłem montować pokład. – powiedział przepełniony dumą i radością. Wyszło na to, że pasja do żeglugi jest u nich rodzinna, co sprawiało, że wydawał mi się jeszcze bardziej sympatyczną i ciekawą osobą. – A może... – zaczął i spojrzał na mnie niepewnie, badawczo.
– Może co? – powtórzyłam zaintrygowana, żeby zachęcić go do dokończenia pytania.
– Pomyślałem, że gdybyś miała ochotę zobaczyć nasz projekt, to możesz do mnie przyjść. Jeśli cię to interesuje, oczywiście.
W pierwszej chwili niemalże pisnęłam z radości, ale to przyjemne uczucie szybko zostało zgaszone przez strach. Wciąż gościł we mnie niesmak po wypadku z Peterem jak również z Shermanem i nie chciałam się znowu narażać. John wydawał się być elegancki i szlachetny, ale prawdę mówiąc znałam go za krótko, żeby móc to stwierdzić z całą pewnością. Ufałam mu służbowo – jako kapitanowi, ale jeszcze nie na stopie towarzyskiej. A on nie wspomniał nic o tym, żeby miał nam towarzyszyć ktoś jeszcze.
John najwyraźniej zauważył obawę kryjącą się w moich oczach, bo mina mu zrzedła, a brwi uniosły się zmartwione.
– Powiedziałem coś nie tak?
– Nie, nie... – zaprzeczyłam nerwowo. – To naprawdę miłe z twojej strony i bardzo chciałabym zobaczyć, jak ci idzie. – Na te słowa John ponownie się rozpromienił.
– Świetnie! To przyjdź jutro. Powiem mamie, żeby upiekła razem z siostrą ciasto z malinami.
– Och! Nie wiedziałam, że masz siostrę.
– I to nie jedną. Mam dwie starsze siostry, jedną młodszą i jednego młodszego brata.
– To spora rodzina! Musi być u was gwarno.
– Niekoniecznie. Abi i Ruth są zamężne, więc nie mieszkają z nami. Bez nich... już nie jest tak samo.
A więc dom Johna był pełen kobiecych wpływów. Nic dziwnego, że on sam był takim dżentelmenem i traktował mnie zawsze z szacunkiem i taktem.
Następnego dnia udałam się do hangaru, gdzie John pokazywał mi, co już udało mu się zbudować. W pracy pomagał mu ojciec. Jacht miał jeden maszt i około dziecięciu metrów długości, więc pomieściłby 4 osoby. Przyjrzałam się linii kila i zdziwiłam się.
– Balastowy? Po co ci taki na jeziorze?
– Już ci mówiłem, zapomniałaś? Chcę opłynąć w nim świat.
Zebrałam szczękę z podłogi. Ten chłopak, nie dość, że miał tak ambitne marzenie, to jeszcze własnoręcznie, całkiem sam dążył do jego zrealizowania. Przy nim czułam się trochę małoznacząca. Czy mogłabym pozwolić sobie na tak wzniosłe cele? Ale nawet gdybym zapragnęła opłynąć świat, to nie byłoby to samo, nigdy bym go nie doścignęła. Moja żaglówka nie byłaby rzemieślnicza, a z fabryki. Nie musiałabym zbierać na podróż, bo już mam pieniądze. Przy Johnie cały mój świat, w którym dotąd żyłam po prostu bledł i tracił na wartości.
– Skąd ty się urwałeś? – pomyślałam na głos, na co John się roześmiał.
– Co? Uważasz, że nie dam rady? – zapytał dumnie.
– Nie! Wręcz przeciwnie! Zadziwiasz mnie coraz bardziej. Niewielu jest takich jak ty. Jak ty to robisz? Szkoła, praca, klub i jeszcze własną łódź budujesz. Jest coś, czego nie robisz?
– Hm... Nie jeżdżę samochodem. Nigdy się nie nauczyłem.
– Hmpf! To akurat nie jest problem, możesz się nauczyć w każdej chwili.
– Mam lęk wysokości, więc nigdy nie wspiąłem się na maszt.
– To jak niby budujesz ten jacht, skoro musisz korzystać z rusztowania?
– Tata pomaga mi wejść, a ja mam w tym czasie zamknięte oczy.
Parsknęłam śmiechem wyobrażając siebie jak komicznie musiałoby to wyglądać. Ojciec prowadzący dorosłego wysokiego chłopaka za rączkę, bo ten się bał.
______ ⚓ ______
Johny mieszkał w kamienicy z rudej cegły na trzecim piętrze. Mieszkanie było długie i składało się z czterech dużych pokoi – w jednym spał on z rodzeństwem, w drugim jego rodzice, w trzecim, najmniejszym, jego babcia, a czwarty był pokojem dziennym. W każdym pomieszczeniu panowała przytulna atmosfera, której nadawały piękne długie zasłony przy oknach, drewniane panele na ścianach, ręcznie haftowane serwetki i upchane książkami regały.
Gdy tylko przeszliśmy próg, do nóg Johna przylepiła się dziewięcioletnia dziewczynka z pokaźnym afro na główce.
– Johny, Johny, pobawisz się z nami? – zapytała, a jej oczy błyskały iskierkami radości. Dopiero po chwili zauważyła, że wraz z jej bratem przybył gość. – A kto to?
– To moja przyjaciółka. Mówiłem ci wczoraj, że przyjdzie, Saro.
– Cześć Sara, jestem Annabelle – przywitałam się z dziewczynką przyjaźnie, a ta obdarzyła mnie szerokim, słonecznym uśmiechem pełnym zachwytu.
– Pobawimy się razem? – zapytała ciągnąc mnie za rękę i patrząc z wyczekiwaniem to na mnie, to na Johna.
– Oczywiście, Saro – zaśmiałam się. – W co masz ochotę się pobawić?
– W to co zawsze! W Piotrusia Pana! – odkrzyknęła i zaciągnęła mnie do pokoju. – Brakowało tylko was.
Pod ścianą stało drewniane piętrowe łóżko, po drugiej stronie był ustawiony tapczan, a pomiędzy było rozciągnięte prześcieradło wsparte jedną chudą deską udając namiot. A może powinnam była powiedzieć wigwam, biorąc pod uwagę temat naszej zabawy i leżący w środku indiański pióropusz, którym bawił się czteroletni chłopiec.
– Załóż to. – Sara wręczyła mi czarną przepaskę i hak od wieszaka.
– Mam być kapitanem Hakiem? – zapytałam w lekkim zdumieniu. Przecież byłam dziewczyną, jak mogłam dostać taką rolę?
– Tak. Ja jestem Wendy, Johny jest Piotrusiem, a Isaac jest Michasiem albo zgubionym chłopcem. Zostaje tylko rola kapitana – wymądrzyła się.
– Może jeszcze być Dzwoneczkiem, a kapitanem zrobimy pana Jojo, jak zawsze – odpowiedział Johny, zabrawszy mi przepaskę po czym włożył ją na oko dużego misia.
– Nie! Annabelle nie może być Dzwoneczkiem, bo ona nie lubi Wendy. A w dodatku kocha się w Piotrusiu!
– Może rzeczywiście lepiej, żebym była kapitanem – powiedziałam z zakłopotaniem i wzięłam swoje rekwizyty z powrotem. Ze skrzyni z zabawkami wygrzebałam też rozwalający się słomkowy kapelusz i weszłam w swoją rolę. – Ale miej się na baczności droga Wendy! Kapitan Hak nie wypuszcza swoich więźniów żywych!
Skakaliśmy po całym pokoju odtwarzając sceny z filmu. Johny co rusz brał rodzeństwo na ręce i trzymając ich wysoko w górze udawał, że latają. Namiot robił nam za wioskę Indian, gdzie na chwilę przestałam być kapitanem i razem z nimi tańczyłam wokół wyimaginowanego ogniska jako Czerwona Twarz. Piętrowe łóżko stało się pirackim statkiem, na którym uprowadziłam Wendy, jej braci i zagubionych chłopców. Strąciłam dziewczynkę z pokładu, która wskoczyła prosto w ramiona Piotrusia. Natomiast drabinka łóżka była omasztowaniem pirackiego statku, na którym walczyłam razem Johnym – to jest Piotrusiem Panem, oczywiście – na miniaturowe drewniane miecze.
Nasza bajka skończyła się jednak trochę inaczej niż w oryginale. Gdy Johny nakrył mnie prześcieradłem jak banderą, zaczęłam go błagać o litość. Ale on, zamiast kazać mi przyznać się do porażki, wziął mnie przez ramię i wrzucił do skrzyni w tapczanie.
– Kapitan Hak został pożarty przez krokodyla! – wykrzyknęła tryumfalnie Sara i cała trójka zaczęła wiwatować. Gdy jako tako wygrzebałam się z materiału, Johny pomógł mi wstać.
– Dzieci, pora na podwieczorek – do pokoju weszła kobieta w średnim wieku o meksykańskiej urodzie i ciemnych prostych włosach spiętych w kok nad karkiem, najwidoczniej pani Gordon. – Sprzątajcie i idźcie myć ręce. Och! – zdziwiła się widząc mnie pośrodku tego chaosu, z prześcieradłem pałętającym mi się między nogami. – Ty musisz być Annabelle.
– Tak, dzień dobry – odpowiedziałam zmieszana i założyłam sobie niesforny kosmyk włosów za ucho. Było mi wstyd, że nie przywitałam się z panią domu zaraz po wejściu. Pani Gordon uśmiechnęła się przyjaźnie, po czym spojrzała karcąco na Johna i Sarę.
– Johny, Johny... – westchnęła i pokręciła głową z politowaniem.
***
W jadalni dołączył do nas pan Gordon oraz jego matka. Pan Gordon był stolarzem i to pozwalało mu utrzymać rodzinę. Wiele mebli w ich mieszkaniu było jego dziełem. Fachu nauczył też Johna, więc często pracowali razem. To właśnie stąd Johny miał wiedzę i umiejętności, aby móc zabrać się za budowę własnego jachtu.
Po zjedzeniu pysznego ciasta, babcia Johna zaczęła pokazywać mi rodzinny album pełen pamiątek z kilku pokoleń. Oprócz zdjęć, znajdowały się tam też notatki Louise Gordon, suszone kwiaty, wycinki z gazet i laurki dane przez innych. Była to drogocenna spuścizna i czułam niezmierną wdzięczność, że państwo Gordon byli tak życzliwi i zechcieli mi ją pokazać.
Babcia Johniego była niesamowicie życzliwą i ciepłą kobietą. Gdy John wspomniał mi o niej po raz pierwszy, właśnie tak ją sobie wyobraziłam. Jej twarz zdobiły zmarszczki, które zamknęły w sobie milion uśmiechów, chowając oczy pod opadłymi powiekami. Palce u jej dłoni były powykrzywiane od gry na pianinie, której nauczyła swoje wnuki. Wszystkie te piękne serwetki zdobiące stoły były wytworem jej dłoni. Teraz, dobijając do dziewięćdziesięciu lat, siedziała na bujanym fotelu opowiadając swoją historię miłosną i dzieląc się życiową mądrością, a obok stały dwie kule opierające się o lakierowany kredens.
Zaczęłam myśleć o własnej babci. Mieszkała na drugim końcu Chicago i dawno się z nią nie widziałam. Choć zdawałam sobie sprawę, że musiało się to wiązać z niewygodami, zazdrościłam Johnowi, że miał ją na wyciągnięcie ręki w każdej chwili. Tęskniłam za czasami, gdy mieszkałam z mamą u babci nawet, jeśli mało pamiętałam z tamtego czasu. Tamte chwile miały jednak pewien niezapomniany charakter ciepła, bezpieczeństwa i miłości, który dało się też odczuć w domu Gordonów. Babcia to jednak babcia.
Wieczorem Johny odprowadził mnie pod dom. Początkowo nalegałam, żeby się nie kłopotał, przecież mogłam wziąć tramwaj, a z przystanku szłabym tylko dziesięć minut pieszo. Poza tym, wciąż było jasno. Ale on się uparł, że tak będzie bezpieczniej i miał rację.
– Masz jakieś plany na najbliższą środę? – zapytał, gdy byliśmy pod moimi drzwiami.
– Chyba nie. Nie jestem pewna. Teraz, gdy Peggy ciągle jeździ do Milwaukee, ciężko jest się zgrać z dziewczynami. Najczęściej wymyślamy coś spontanicznego.
– To może trochę mniej spontanicznie dasz się zaprosić na seans filmu w plenerze?
Zdębiałam. W ogóle nie spodziewałam się takiego zaproszenia. W głowie zakłębiło się mnóstwo pytań – po co, dlaczego ja, co on ma w głowie, czy się nie rozczaruję? Od nadmiaru myśli zakręciło mi się w głowie, a w uszach zapiszczała jakaś kakofonia natrętnych podszeptów, że to zły pomysł.
– Jeśliby ci pasowało, mógłbym zapytać, czy Ned i Alice z jej narzeczonym nie chcieliby dołączyć – dodał, ale nie wyglądało na to, żeby zauważył niepokój wymalowany jakby węglem na mojej twarzy. Chłopak wciąż był pogodny i entuzjastyczny.
– To zapytam się jeszcze rodziców, czy nie mają przypadkiem zaplanowanych żadnych niespodziewanych bankietów i dam ci znać jutro. O której będziesz w przystani?
– Koło południa na pewno.
– To do jutra! – pożegnałam się i wpadłam jak rakieta do domu, po drodze przewracając stojak na parasole.
Postradałam rozum! Po co to powiedziałam? Johny pracuje w pocie czoła, żeby pomóc w utrzymaniu rodziny i zbierając na swoje największe marzenie, a ja mu się przechwalam i wymawiam moim burżujstwem prosto w twarz! Boże, jak on musiał się poczuć! Nie byłam lepsza, od tych wszystkich nadętych snobów, którymi otaczali się moi rodzice, a którymi gardziłam.
Otworzyłam drzwi chcąc go przeprosić, wyjaśnić, sprostować swoje słowa, ale gdy to zrobiłam, już go nie było. Czego się spodziewałam? Że będzie tam tęsknie sterczał jak kołek? Że jak wazeliniarz będzie służalczo błagał mnie o uznanie? Johny nie był kimś, kto przejmowałby się tym, co myśli o nim ktoś z wyższych sfer. On był sobą i było mu z tym dobrze, więc nie potrzebował afirmacji od kogoś takiego jak ja. W zasadzie od nikogo. To ja uganiałam się z słowami uznania i aprobaty, wiecznie niezadowolona ze swojego życia i rozczarowana własną osobą.
Zdecydowanie musiałam porozmawiać z babcią. Tylko ona mogła wysłuchać mnie dochowując sekretu i nie oceniając.
Pojechałam do niej następnego ranka. Babcia była przeszczęśliwa, gdy mnie zobaczyła i uściskała mnie serdecznie. Poczęstowała mnie plackiem z rabarbarem, na który przepis przywiozła z jej ojczystej Austrii i czarną herbatą z mlekiem. Jej wypieki były najlepsze pod słońcem, nie było co do tego żadnych wątpliwości. Powiedziałam jej o wszystkim. O Peterze, o wyrzutach sumienia, o wątpliwościach względem Johna i kolejnych piętrzących się karcących myślach.
– Po pierwsze powinnaś przeprosić Petera – powiedziała babcia ze swoim uroczym niemieckim akcentem, na co aż się zakrztusiłam. Że co proszę? – Sama powiedziałaś, że przyczyniłaś się do tego.
– Ale on zachował się sto, nie milion razy gorzej!
– To prawda – przyznała babcia i pociągnęła łyk kawy. – Ale tylko w ten sposób uspokoisz swoje sumienie.
Średnio uśmiechał mi się ten pomysł. Nie dość, że widziałam przed swoimi oczami kpiącą miną Petera, który wzgardziłby moimi słowami, to bałam, się, że to tylko zaogniłoby sprawę. Ale wiedziałam, że babcia miała rację. Jakkolwiek pokrętnie i zaskakująco to brzmiało, tkwiła w tym pewna logika.
– Potem powiedz rodzicom. Od razu jak porozmawiasz z tym Peterem.
– Będą na mnie źli.
– Możliwe. Ale kto ma być po twojej stronie jak nie oni?
Sama nie wiedziałam, co mogło być trudniejsze – rozmowa z Lowels'em czy z mamą i tatą.
– A ten Johny... Czemu masz wątpliwości? – zapytała babcia.
– Teraz to już żadnemu facetowi nie zaufam. Babciu, mam wrażenie, że jedyni dobrzy mężczyźni na tym świecie, to ojcowie.
– Bzdury wygadujesz! Przecież każdy ojciec był kiedyś chłopcem. A każdy chłopiec robi czasem głupstwa i trzeba im wybaczać, jeśli zdają sobie sprawę ze swoich błędów. Ty przecież też nie jesteś idealna. I nigdy nie będziesz.
Jak to nie będę idealna? Kto powiedział, że nie mogę? Jeśli tylko zechcę i się przyłożę, będę najwspanialszą wersją siebie, która będzie podziwiana przez całe Stany Zjednoczone. Przecież bez ideału powstaje chaos, a w chaosie nie wiadomo co robić, w którą iść stronę, jakie decyzje podejmować, co w ogóle robić ze swoim życiem.
– Annabelle, spójrz mi w oczy – babcia odezwała się poważnie. – Nie. Musisz. Być. Idealna. W przeciwnym razie nie potrzebowalibyśmy Boga, rozumiesz?
Nie. Nie rozumiem, czemu coś, co nadaje mojemu życiu stabilność, miałoby być niewłaściwe. Czemu miałabym to odrzucić? To jak odcięcie kotwicy podczas sztormu.
– Ale co, jeśli się pomylę i on mnie skrzywdzi?
– To się pomylisz i będziesz miała przez jakiś czas złamane serce – powiedziała, jak gdyby to była najprostsza prawda na świecie. Po czasie przekonałam się, że rzeczywiście tak było. – A potem podrośniesz i zapomnisz o każdej bezwartościowej osobie w twoim życiu.
– Babciu, a ciebie ktoś kiedyś tak potraktował?
Nie odpowiedziała mi, ale wpatrywała się za okno z mglistym i nieokreślonym wyrazem twarzy. Zdawało mi się, że odpowiedź brzmiałaby "tak" albo "jeszcze gorzej". Ale i tu babcia mnie zaskoczyła.
– Było kilka osób, które mnie skrzywdziły, ale nie chowam wobec nich urazy. Jest jednak ktoś, kto to coś widział, a nic nie zrobił. Jemu nigdy nie wybaczę. Wszakże Goethe powiedział: Es ist nichts schrecklicher als eine tätige Unwissenheit. Nie ma nic straszniejszego niż czynna ignorancja.
Rozmowa z babcią dała mi dużo do myślenia, a właściwie sprawiła, że przestałam myśleć. Przestałam zastanawiać się, co będzie i snuć czarne scenariusze. Co będzie to będzie, a jak nie wyjdzie, to pojadę do niej i wyżalę się, że jej rady nie podziałały. Z dwojga złego wolałam się sparzyć na jej poradzie niż pozwalać, by potępiało mnie serce i żyć w strachu. Czas wywrócić mój świat do góry nogami!
______ ⚓ ______
– Johny! – krzyknęłam do chłopaka na rusztowaniu. – Czy z tym kinem wciąż aktualne?
– Jak najbardziej! Alice obiecała, że przyjdzie, Ned też. – Johny uśmiechał się szeroko. Pierwsza sprawa poszła niezgodnie z moim czarnym scenariuszem. Może z kolejnymi też się tak uda?
– Super! Gdzie i o której?
___________
Hej ho!
Trochę sporo przemyśleń ma teraz Annabelle, ale powoli wchodzi na właściwą ścieżkę. Powoli, bo perfekcjonizm, to nie jest coś, z czym można się uporać z dnia na dzień. Na szczęście, jej babcia nie jest jedyną osobą, która jej w tym pomoże.
Jak myślicie, czy rady babci okażą się słuszne? Czy Annabelle się do nich zastosuje? A jeśli tak, to jaka będzie reakcja Petera oraz rodziców? A jeśli nie, to jakie mogą spotkać ją konsekwencje? Będą w ogóle jakieś?
Jak zawsze, czekam na Wasze teorie 😀
Wiecie, że wielkimi krokami dochodzimy mniej więcej do połowy tej historii? Jak ten czas płynie! Aktualnie skończyłam pisać rozdział 15 i z tego, co liczę, to historia będzie miała ok. 22-23 rozdziały plus epilog i (SURPRISE!) bonusowo "Kroniki Chicago", w których bardziej rozwinę wątki pobocznych bohaterów np. Petera (czego wyczekuję najbardziej), Lyndona lub Peggy. A Wy perspektywę którego bohatera chcielibyście przeczytać najbardziej?
A na koniec taki mały żart. Padłam jak to zobaczyłam wczoraj:
Czyżby książka do angielskiego próbowała przewidzieć jak potoczy się fabuła tej opowieści? 🤭
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro