Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Mały Potwór

Dziecko. Kim ono jest? Wszyscy powiedzą, że to mały człowiek. Noworodek, niemowlę, przedszkolak lub starszy. Rodzice żartobliwie nazywają swoje pociechy ''szatanami'' lub ''kochanymi urwisami''. Sądzą, że to urocze. Każdy ruch nowego potomka przyprawia ich o szybsze bicie serca. Kobieta w ciąży zachwyca się kolejnymi kopnięciami. Świeżo upieczona matka uwielbia chwalić się poczynaniami swojego syna czy córki. Kolejna nowa sylaba czy jakiś wyczyn w dziedzinie nowych kroków jest natychmiast nagłaśniany. A ostatnio wiele mam wprost wielbi robić masę zdjęć swoim dzieciom i wstawiać je na Facebooka lub inne portale społecznościowe, by wszyscy mogli poznać te cudeńka.

Czy tylko mnie to wszystko obrzydza?

Jestem kobietą. Mam dwadzieścia trzy lata, dobrą pracę i kochających rodziców. Nie posiadam rodzeństwa. Ani starszego, ani młodszego, ani nawet przybranego. W całym moim, zasadniczo krótkim życiu, wiele razy miałam do czynienia z wyżej wspominanymi zachowaniami. A to jakaś ciocia, koleżanka z pracy, znajoma mamy... Wszystkie kobiety jakie znam albo są w ciąży, albo mają dzieci, albo się o nie starają. I praktycznie wszystkie zanudzają mnie swoimi porywającymi historiami, że ich dziecko dziś pobieliło psa mąką lub kopnęło mocno w brzuszek.

Nienawidzę tego.

Boję się dzieci. Boję jak ognia, a nawet gorzej. Unikam przebywania sam na sam z małolatami. Jednego bachora jeszcze zniosę. Przy dwóch zaczynam szukać wzrokiem ewentualnej drogi ucieczki. Przy trzech panikuję. Przy jeszcze większej ilości - tylko krok dzieli mnie od zemdlenia. Pamiętam doskonale jak i kiedy się to zaczęło. Byłam wtedy jeszcze w szkole. Szósta klasa, a może gimnazjum... Jakoś ten wiek. Paradoks, sama byłam dzieckiem. Ale i tak się ich bałam. Tych malutkich smyków, które bez problemu owijały mnie sobie wokół palca.

Małe dzieci to potwory.

To nie tak, że bałam się kolegów z klasy czy nawet młodszego rocznika. Oni byli fajni. Przerażały mnie dzieci z zerówki, klasy pierwszej oraz częściowo drugiej. Kiedyś wychowawczyni tych pierwszych poprosiła mnie o popilnowanie swoich podopiecznych przez jedną lekcję. Nie bardzo mi się to podobało, bo jako jedynaczka nie miałam kompletnego podejścia do dzieci. Ale cóż poradzić. Musiałam się zgodzić. Weszłam niepewnie do klasy i przystanęłam.

To było piekło.

Wrzaski. Krzyki. Piski. Wszędzie wszystkich pełno, tu się ktoś bije o zabawkę, tam chłopak ryczy, ktoś zabiera krzesło innej osobie... Zaczęłam się cofać. Na nic moje upomnienia, oni robili ze mną co chcieli. Jedna dziewczynka ciągnie mnie za rękaw, inna za nogawkę. Traciłam powoli świadomość. Już śmierć byłaby lepsza od tego.

Na szczęście przyszło zbawienie.

Jakaś nauczycielka przyszła w zastępstwie za mnie. Czym prędzej jej podziękowałam, po czym pognałam do swojej bezpiecznej klasy. Właśnie wtedy, choć nie zdawałam sobie z tego sprawy, zaczęłam czuć niechęć i strach do małych dzieci. Wkrótce po tym wydarzeniu zostałam ponownie wrobiona. Tym razem do pilnowania pierwszaków. Koszmar się powtórzył, a nawet śmiem twierdzić, że było jeszcze gorzej.

Zabierzcie ode mnie te małe potwory.

Tak przetrwałam do końca szkoły gimnazjalnej. W międzyczasie wiele osób zaczęło naśmiewać się z mojego ''wyimaginowanego lęku''. Sama też to robiłam. Obracałam w żart, udawałam, że to taka głupota. Jednak w moje serce wbijało się coraz więcej szpilek, zupełnie jak w poduszeczkę krawcowej. Każda taka szpilka symbolizowała psychiczny cios. Powoli zaczynałam sobie z tym nie radzić. W moim otoczeniu, wbrew pozorom, było coraz więcej dzieci. Wytchnęłam dopiero po skończeniu liceum. Na studiach miałam więcej luzu.

Ale lęk pozostał.

Czy muszę wspominać, że analogicznie z moim lękiem do dzieci wiązał się też lęk przed ciążą? I nie chodzi tu tylko o ten niemiłosierny ból. Mnie obrzydzała sama myśl o tym, co zachodzi wtedy w ciele kobiety. Seks jest dla mnie obojętny. Ale jego wynik, czyli zapłodnienie i powstanie zygoty - odrażający. Nie pojmuję tego, dlaczego to się tak dzieje. Nie potrafię nawet wyobrazić sobie, że mogłabym pokochać coś, co wyszło ze mnie. Nie umiem oswoić się z tą myślą.

Dlatego też nigdy nie zajdę w ciążę.

Nienawidzę nagłaśniania tego, jakim to pięknym czasem jest oczekiwanie na dziecko. Media pokazują zazwyczaj tylko te lepsze strony macierzyństwa. Prawda jest taka, że jest to NAJGORSZY czas w życiu kobiety. Przynajmniej z mojej strony. Bo co miłego jest w okropnych skurczach, ciągłym wymiotowaniu i przede wszystkim - uczuciu, że coś się w tobie rusza? Według mnie nic. To straszne i obrzydliwe. Nie chcę tego przechodzić. A później poród. Najpierw ta odrażająca faza skurczy, o których już wspomniałam, potem niemiłosierny ból, gdy następuje przyjście dziecka na świat i na końcu wydalenie z siebie łożyska.

Niczym jakiegoś pasożyta.

Skąd to wszystko wiem? Nie z doświadczenia, to chyba logiczne. Z opowiadań moich ''kochanych'' koleżanek. Nie szczędziły mi historii o tym jakże cudownym czasie, a ja musiałam powstrzymywać wtedy wymioty. Nigdy nie byłabym w stanie tego znieść. Najpierw tyle cierpienia, by potem do końca swojego życia oglądać coś, czego się boję. Byłabym chyba szaleńcem.

Albo potworem.

Ludzie, kiedy tylko słyszą, że nienawidzę i boję się dzieci, od razu mnie skreślają. Dla nich to niepojęte, że ktoś może nie lubić tych małych istotek. Nie rozumieją, że to jest w psychice. Na siłę próbują mnie zmuszać do zmienienia swojej opinii. Byłam trzy razy u psychologa, ale nic mi to nie dało. Jedynie dowiedziałam się, że moja przypadłość (ta związana z niechęcią przed ciążą) nosi nazwę tokofobii.

Jednak mój lęk pozostał.

Minęło sporo czasu. Poznałam chłopaka. Chodziliśmy ze sobą jakieś dwa lata. Bardzo się kochaliśmy, jednak ciągle nie pozwalałam mu na seks bez zabezpieczeń, nawet w okresie, w którym nie mogłam zajść w ciążę. Byłam ostrożna. Bardzo nie chciałam wpadki, bardziej niż jakakolwiek zwykła kobieta o normalnej psychice. On śmiał się ze mnie, ale równocześnie kpił. Chciałby się pobawić na ostro, niestety byłam zbyt zawzięta. W końcu oświadczył się.

I padło to pytanie, którego tak się obawiałam.

Mój luby zapytał mnie, ile chciałabym mieć dzieci. Odpowiedziałam hardo, że ich nienawidzę, więc żadnego. On popatrzył na mnie jak na wariatkę. Spytał jeszcze, czy jestem bezpłodna. Niestety nie jestem. Po mojej odpowiedzi, zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Dosłownie rzucił się na mnie i zerwał oświadczyny. Stwierdził, że jestem psychopatką bez serca.

Prawdopodobnie jestem.

Od tego momentu zaczęłam dokładniej zastanawiać się nad swoją przypadłością. To nie tak, że nienawidzę wszystkich ludzi. W końcu każdy z nas był dzieckiem. Moja psychika jest dziwna. Nie umiem tego wytłumaczyć. To bardziej tak, że boję się tej młodej formy człowieka. Niedorosłej. Boję się tego, co niesie ze sobą taka istota. W tym małym ciele jest zabójcza siła. A jeśli chodzi o ciążę, to przeraża mnie po prostu wizja posiadania czynnika, którego się boję, w swoim ciele.

Podjęłam więc odpowiednie kroki.

Co zrobiłam? Wyjechałam do Stanów. Poddałam się operacji usunięcia jajników. W Polsce nie robią tego z przyczyn innych niż zdrowotnych. Było to kosztowne, ale gotowa byłam poświęcić pieniądze na ten cel. Żeby mieć pewność do końca życia. W międzyczasie poznałam też fantastycznego chłopaka. Obecnie jesteśmy małżeństwem. On rozumie moją przypadłość. Nie brzydzi się mną. Kocham go. Zamieszkaliśmy w bardzo spokojnej okolicy, bez dzieci. Mój ukochany mąż zapisał mnie do najlepszego psychologa. Martwi się o mnie, mimo wszystko. Skorzystałam. Nie wiem jednak czy to pomoże. To jest we mnie. W mojej świadomości. W moim sercu.

I prawdopodobnie też w mojej obumarłej macicy.



~ Kobieta, którą może być każda z nas

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro