Rozdział XXV
Z perspektywy Jamesa
Gdy się obudziłem, była szósta rano. Spojrzałem nieprzytomnie na budzik, który skonstruował Lunatyk, na zajęcia z mugoloznawstwa. Pokazywał datę. Z przyjemnością przyjąłem do wiadomości, że jest niedziela. W grudniu bardzo się nie chciało wstawać. Postanowiłem, że wpadnę do Lilki, obudzę ją z Sherlity. Z tym postanowieniem wstałem, ale kiedy moje bose stopy dotknęły podłogi, zadecydowałem, że to jednak dla mnie zbyt trudne zadanie i idę spać. Szybko zasnąłem i nic mi się nie śniło.
Obudzony zostałem około 9 przez potrząsanie moimi ramionami. Gdy tylko uchyliłem powieki, zauważyłem Remusa, który stał nade mną z przerażoną miną. Wymacałem dłonią okulary, podniosłem się do siedzenia i spojrzałem na niego. Był zaczerwieniony i lekko dyszał, przez co domyśliłem się, że biegł.
- Remus... Co jest? - zapytałem, marszcząc brwi. Usiadł na skraju mojego łóżka i popatrzył na mnie smutnym wzrokiem.
- Lily zaginęła.
Poczułem, jak moje serce się rozpada. Myślałem, że przyjaciel usłyszał, jak się tłucze. Moja pierś pełna była odłamków szkła, które raniły mnie z każdym oddechem.
- Ale jak to.. Zaginęła?
Remus podrapał się po brodzie.
- Wszedłem do ich dormitorium. Dorcas i Calissie wiedzą, że jestem gejem, więc nie zareagowały piskiem. Poinformowały mnie, że Lils nie wróciła na noc do dormitorium razem z Sher. Żadna z nich.
Podczas jego przemówienia, próbowałem ustabilizować sobie wszystko w głowie. Jakim prawem ktoś nie pozwolił Evans wrócić do dormitorium. Zacisnąłem pięści.
- Trzeba jej poszukać - mój głos był taki stalowy i zimny. Dopiero po chwili zauważyłem, że to ja powiedziałem. Byłem przerażony. Lilka da radę - była na wielu misjach, ALE może to był atak z zaskoczenia...?
- Remusie, idź poszukaj do biblioteki. Sprawdzę u dziewczyn w kiblu, a za pół godziny spotykamy się w Wielkiej Sali - gdy ustaliliśmy plan, a mój przyjaciel poszedł, poczułem się trochę lepiej. Przynajmniej coś robimy.
Pół godziny później, siedziałem w Wielkiej Sali. Przeczesałem wszystkich Gryfonów - nikt nic nie wiedział. Potargałem włosy. Czułem współczujące spojrzenia, wwiercające się w moje plecy. Nie chciałem nikogo widzieć. Patrzyłem tępo w swój talerz i zaciskałem zęby, żeby się nie rozpłakać i nie stracić nad sobą panowania. Najchętniej przywołałbym tu Lorda, ale wiem, że byłoby z tego więcej problemów niż pożytku. Przeczesałem szybko nauczycieli - wszyscy wyglądali normalnie. Tylko Trzmiel patrzył na nas ze smutkiem pomieszanym z radością. Zmrużyłem oczy. Zastukał łyżeczka w kielich, a uczniowie zaczęli się wyciszać. Dyrektor wstał, gdy w sali słychać było jedynie skrzydełka muchy. Podszedł do mównicy. Zauważyłem, że z komnaty obok wniesiono dwie nosze, zakryte płótnem.
- Drodzy uczniowie - zaczął dyrektor smutno, gdy nosze zostały ustanowione za nim, na dwóch wyczarowanych stołach. - Dzisiaj żegnamy na wieczny odpoczynek dwie, wspaniałe uczennice.
Z noszy zdjęto płótna. Włosy Lily były przykurzone i zlepione, a włosy jej kuzynki opadały brudnymi kaskadami z ich noszy.
- Pożegnajmy Lylian Evans i Sherlity Capline.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro