Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29.2

                                Otworzyłam oczy, od razu żałując tego, że zapomniałam zaciągnąć rolety, nim się położyłam. Mimo że był początek stycznia, słońce przedzierało się przez szybę i w irytujący sposób mnie oślepiało. Zmrużyłam powieki i zasłoniłam twarz dłońmi, rozbudzając się.

Najwyraźniej sen nie był dla mnie, aczkolwiek miałam na tyle wyrozumiałości, że nie chciałam budzić Theo, który chrapał sobie w najlepsze. To już było dziwne, normalnie nigdy nie wydawał takich dźwięków, ale najwyraźniej pod wpływem alkoholu jego ciało reagowało inaczej.

Przekręciłam się na bok, gotowa łudzić się dalej, że może uda mi się zasnąć i nie będę musiała wstawać, gdy usłyszałam jakieś szmery dochodzące zza drzwi. Potrząsnęłam głową i palcem potarłam ucho, mając nadzieję, że to tylko moje omamy słuchowe. Zamknęłam oczy i już miałam to zignorować, gdy usłyszałam kroki.

Ktoś był w mieszkaniu. A skoro Theodore leżał obok, musiał być to ktoś, kogo wcale nie zapraszałam.

W przypływie paniki i dziwnej odwagi zerwałam się na równe nogi i skierowałam się do drzwi, łapiąc za klamkę. Nie przygotowałam się na spotkanie z włamywaczem, ale byłam zbyt nieprzytomna i skacowana, by myśleć o takiej ewentualności. Mogłam również obudzić mężczyznę, bo w końcu, tak byłoby najrozsądniej, ale... miałam kaca. I to było już wystarczającym wytłumaczeniem na moje lekkomyślne zachowanie tamtego poranka.

Pisnęłam z zaskoczeniem, gdy moim oczom ukazała się moja matka. Właśnie tak. Kobieta krzątała się po kuchni, rozpakowując zakupy i układając potrzebne jej składniki na blacie. Zupełnie nie zwróciła na mnie uwagi.

Wyglądała z pozoru zwyczajnie, ale wyjątkowo pięknie. Kasztanowe włosy opadały dookoła jej twarzy, a grzywkę spięła małą spinką, którą najpewniej odnalazła w łazience. Nie używała zbyt wielu kosmetyków, aczkolwiek tusz wystarczał jej na co dzień, by prezentować się dobrze.

Chwilę stałam i obserwowałam ją, uśmiechając się pod nosem. Powinnam być na nią zła, ale życie nauczyło mnie, że powinniśmy wybaczać i kochać, bo nigdy nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu. Zwłaszcza że ona dosłownie wszystko robiła w imię miłości do mnie. Okazywała to momentami w absurdalnie głupi sposób, ale jednak była moją mamą.

Kobietą, która od najmłodszych lat czuwała nade mną, kleiła plastry na moje rozbite kolana i tłumaczyła, że prawdziwa miłość przyjdzie, o ile będę cierpliwa.

Odchrząknęłam, chcąc pokazać jej własną obecność. Zerknęła na mnie i uśmiechnęła się leciutko, przechylając głowę.

— O, słoneczko — powitała mnie wesoło, odkładając banany do wazy, która stała na jednym z blatów. — Już wstałaś? Jesteś głodna? Dobrze się czujesz? — dopytywała, bacznie się we mnie wpatrując.

Zmarszczyłam brwi, nabierając podejrzeń. Była zbyt miła, dodatkowo zadawała naprawdę dziwne pytania.

Wróciłam ledwo cztery godziny wcześniej z wesela przyjaciółki, więc logicznym wnioskiem było, że czułam się tak, jak wyglądałam, czyli niczym kupa nieszczęścia.

Mieszanie alkoholu nigdy nie kończyło się dobrze, nawet dla mnie. Miałam w zwyczaju przeżywać kaca na okropnym głodzie i z mdłościami, bo ból głowy z łatwością pokonywałam środkami przeciwbólowymi.

— Jedno pytanie. — Zignorowałam jej pytania i wzięłam głębszy wdech, starając się zapanować nad irytacją. Dałam matce klucze od mieszkania na wszelki wypadek, by w razie potrzeby mogła podlać kwiatki, czy mi pomóc, o ile nastąpiłaby taka konieczność. Nie sądziłam, by aktualnie takowa nastąpiła. — Co ty tu robisz?

— Och, kochanie — machnęła lekceważąco ręką — nie bądź niemądra. Jaką byłabym matką, gdybym ci nie pomagała w tak cudownym, a zarazem wymagającym czasie? — Spojrzała na mnie wymownie, jakbym powinna wiedzieć, o czym ona w ogóle mówiła.

Nie miałam bladego pojęcia, jak dla mnie korzystała z jakichś dziwnych szyfrów, a mój omamiony alkoholem umysł, nie był w stanie tego pojąć.

Pokręciłam głową, postanawiając, że nie będę próbowała zrozumieć matki. Zrobiłam kilka kroków, chcąc dostać się do ekspresu, w celu zaparzenia kawy. Niestety kobieta mi to uniemożliwiła, stając mi na drodze.

— Co ty wyprawiasz? — Oburzenie, aż kipiało z jej twarzy. Oparła dłonie na biodrach, w dość walecznej pozycji i zacmokała z dezaprobatą, jakbym popełniła jakiś błąd.

Nie byłam już krnąbrną nastolatką, ale tak właśnie się czułam.

— Dobra, mamo — zaczęłam, przeciągnąć samogłoski. — Nie wiem, o co chodzi, ale nie jestem w stanie funkcjonować bez kofeiny, więc z łaski swojej, pozwól mi zrobić sobie kawę, okej? — Otworzyłam szafkę, sięgając po mój ulubiony kubek i rzuciłam jej lekko zirytowane spojrzenie.

— A śniadanie? Powinnaś zjeść porządne śniadanie! Dopiero później pić kawę, chociaż kawa w twoim stanie jest niewskazana! — uniosła się, najwyraźniej tracąc do mnie cierpliwość.

Zaśmiałam się perliście, zakrywając wolną dłonią usta. Rozbawiła mnie. Naprawdę. Od lat byłam dorosła, a ona zachowywała się tak, jakbym miała raptem dziesięć lat. I jakby wypicie kubka kawy miało mnie zabić.

— Jakim stanie, mamo? — powtórzyłam. — To tylko kac, nikt przez niego nie umarł, chyba, jeszcze — dodałam żartobliwie, przeciskając się obok niej.

Musiałam dostać się do ekspresu, nawet jeśli jej to przeszkadzało.

— Rany Boskie! — Zakryła z przejęciem dłońmi usta. — Piłaś alkohol?!

Zrobiłam kilka kroków w tył, odsuwając się od kobiety, która ewidentnie była wściekła, chociaż ja z każdą sekundą rozumiałam ją coraz mniej. Mimo to nie chciałam rozzłościć jej jeszcze bardziej. Nie miałam siły na awanturowanie się, no i nie chciałam obudzić Theo.

— Mamo, jestem pełnoletnia, a na weselach, cóż, alkohol jest dość oczywisty, nie? Zwłaszcza jego spożywanie przez osoby dorosłe, nie rozumiem...

— Cecylio, bój się Boga — jęknęła z przerażeniem.

— Mamo, co jest? — zapytałam, dostrzegając w kącikach jej oczu łzy. To już nie było zabawne. Zaniepokoiła mnie tym.

— Myślałam, że jesteś rozsądniejsza, że będziesz o siebie dbać i nie będziesz celowo krzywdzić dziecka. Przecież alkohol w ciąży to zbrodnia! — wyjaśniła z przejęciem, a ja rozchyliłam z niedowierzaniem usta.

Jaka znowu ciąża? Jakie dziecko? Co ona sobie znowu uroiła?

— A kto jest w ciąży? — Nie było to najmądrzejsze pytanie, wiem. Z drugiej strony ona naprawdę zachowywała się dziwnie i nie potrafiłam jej zrozumieć.

Kilka minut później, dotarło do mnie. Wystarczyło mi jej wymowne spojrzenie i to, jak przesunęła wzrokiem po moim ciele, zatrzymując go dłużej na moim brzuchu.

Automatycznie oparłam na nim rękę i skrzywiłam się, odczuwając okropne mdłości. Chciałam zaprzeczyć, wyśmiać ją, ale mój żołądek miał inne plany.

Biegiem ruszyłam do łazienki, by zwrócić jego zwartość do toalety. Zajęło mi to dosłownie chwilę, ponieważ zbyt mało jadłam, a za dużo piłam, co miało swoje skutki.

Mama mi nie odpuściła. Ruszyła za mną, potrzymała mi włosy, a nawet podała mi ręcznik, milcząc. Jej karcące spojrzenie było wystarczającym komentarzem.

Przepłukałam usta płynem, który był do tego stworzony i zerknęłam na rodzicielkę, która opierała się o framugę. Dłonie miała skrzyżowane na wysokości klatki piersiowej, a jej oczy ciskały gromy.

— Mamo — zaczęłam, opierając się biodrem o umywalkę. — Nie jestem w ciąży — dodałam.

Mogłam tłumaczyć jej to godzinami, ale wolałam zacząć od najprostszych słów. Naprawdę byłam ciekawa, skąd u niej taki pomysł, ale nie chciałam, by niepotrzebnie się martwiła.

— Jak to nie jesteś? — zapytała z powątpiewaniem. — A buciki? A wymioty? A twoje ciągłe zmęczenie, a to, że schudłaś i...

— Mamo! — przerwałam jej, nieco ostrzej, niż zamierzałam. Podniosłam dłoń, nakazując jej milczenie i pokręciłam głową. — Naprawdę nie jestem w ciąży. Nie zostaniesz babcią, nie teraz — powtórzyłam, podchodząc do niej.

I dopiero wtedy dotarło do mnie, co powiedziała.

Buciki. Cholerny żart Theo. I moja skleroza, ponieważ zostawiłam je w domu Vee.

— Ronnie ci powiedziała, prawda? — Zaśmiałam się cicho, gorzko. — Naprawdę wolałabym, byście czasami sobie oszczędziły. Te buciki to był żart. Nie jestem w ciąży. Nie ma żadnego dziecka.

— Ale...

— Mamo! — jęknęłam. — Chyba wiedziałabym, że spodziewam się dziecka, nie sądzisz? Jakby była taka możliwość, sprawdziłabym ją — zapewniłam, posyłając jej łagodny uśmiech.

— A nie ma. — Usłyszałam.

Głos Theo brzmiał naprawdę dobrze. Nisko, zmysłowo, z charakterystyczną chrypką, która towarzyszyła mu po przebudzeniu. Chociaż wątpiłam, by dopiero wstał, skoro wiedział, o czym rozmawiamy.

Stał tuż za moją matką, drapiąc się w głowę.

— Jak to nie ma możliwości? — dopytywała mama, zupełnie nie rozumiejąc, co mieliśmy na myśli.

Kochałam ją, słowo, ale naprawdę nie chciałam tłumaczyć jej się z mojego życia erotycznego, albo i jego braku.

— Ponieważ czekamy ze współżyciem do ślubu, taki kaprys pani córki. Proszę nie wnikać, naprawdę. To bezcelowe — oznajmił, wciskając się do pomieszczenia.

Musnął wargami moją skroń i rozejrzał się dookoła.

Nie mam pojęcia, która z nas była bardziej zaskoczona. Ja czy mama, ale nie miało to większego znaczenia, ponieważ starsza rozchyliła z niedowierzaniem usta i się wycofała.

Zabawne, jednym zdaniem sprawił, że uciekła, co zdawało się rzeczą niemożliwą.

— Nie zlinczujesz mnie? — spytał, uśmiechając się głupkowato.

Trzepnęłam go dłonią w tors, wywracając teatralnie oczami i skierowałam się do drzwi, chcąc wyjść. Taki miałam zamiar, ale mi przeszkodził, złapał moją rękę i przyciągnął mnie do siebie.

— Idę gasić pożar, właśnie powiedziałeś mojej mamie, że nie chcę uprawiać z tobą seksu — mruknęłam z niezadowoleniem, próbując się wyrwać.

Był silniejszy, zresztą robiłam to bez przekonania, więc nadal tkwiłam w jego uścisku.

— A chcesz? — podłapał, a w jego oczach zabłysły niegrzeczne ogniki.

Prychnęłam cicho.

— Nie — odparłam natychmiastowo.

— Widzisz, nie kłamałem — zaśmiał się. Musnął wargami moje usta i uśmiechnął się lekko, przytulając policzek do mojej skroni. Zaciągnął się moim zapachem, ale nie pozwolił sobie na nic więcej, najpewniej pamiętając o tym, że nie znosiłam się całować, przed umyciem zębów.

Miałam na tym punkcie obsesję.

Chwilę tak staliśmy, nie mówiąc nic.

Mogłam się zdenerwować i awanturować, ponieważ powiedział coś takiego mamie, ale z drugiej strony, zazdrościłam mu odwagi. W życiu nie odezwałabym się w ten sposób do jego rodziców. Z taką swobodą i pewnością.

Westchnęłam ciężko, spinając się. Julia nadal nie powiedziała mu prawdy, a ta ciążyła na mnie. Chciałam, by ją znał. Zasługiwał na nią. Poczułam, jak chłód ogarnia moje ciało, co nie umknęło uwadze Theo.

— Wszystko okej? — zapytał, pocierając dłońmi moje ramiona, jakby chciał mnie ogrzać.

Uniosłam głowę i skrzyżowałam ze sobą nasze spojrzenia, zagryzając od wewnątrz policzek, walcząc sama ze sobą.

Cholera, zdecydowanie zasługiwał na tę prawdę. Zamrugałam pospiesznie, powoli wciągając powietrze.

— Jasne, muszę wyjaśnić mojej matce, dlaczego nie chcę uprawiać seksu z facetem, którego zamierzam poślubić za kilka miesięcy. W jak najlepszym porządku — sarknęłam, powracając do właściwego tematu.

— Wiesz, łobuzie. Wszystko piękne i w ogóle, ale może wyjaśnij mi, dlaczego nie chcesz uprawiać ze mną seksu. Twoja mama to akurat jest w tym wypadku najmniej zainteresowana — zauważył, uśmiechając się bezczelnie.

Robił to specjalnie, by mnie zawstydzić. Nie miałam makijażu i wyraźnie czułam, jak policzki mnie piekły, więc musiałam wyglądać niczym piwonia.

— Bo nie! — mruknęłam, wyrywając się z jego uścisku.

Tym razem skutecznie.

— Bo nie, to żadna odpowiedź — zakpił, śmiejąc się.

— Spadaj, nie utop się podczas kąpieli, albo i utop, wszystko mi jedno — dodałam, kierując się do wyjścia.

Wiedziałam, że w salonie siedziała matka, czekając na mnie. Czułam się dokładnie tak, jakbym wróciła do liceum i została wezwana na dywanik u dyrektora. Za przewinienie, którego nawet nie popełniłam.

Tak jak sądziłam, była na kanapie. W dłoni trzymała pilniczek i udawała, że piłowała paznokcie, ale ja wiedziałam, co to oznaczało.

Była wściekła, a przynajmniej rozczarowana.

— Mamo — zaczęłam ostrożnie, kierując się w jej kierunku.

— Oj, nie, moja droga. — Ostrzegawczo uniosła palec, pokazując mi, że to ona będzie mówić.

Potulnie pokiwałam głową i dotarłam do fotela, w którym usiadłam. Czekało mnie w końcu kazanie.

— Dobra, mów — poprosiłam, nie mając innego wyjścia.

Marzyłam o kawie. Dużej dawce snu i spokoju, a miałam cóż, realia.

— Zrozumiałam przekaz twojego narzeczonego — oświadczyła, przytakując sobie na te słowa ruchem głowy. — Wiem, że nie powinnam się wtrącać i ingerować w wasze życie, bo jesteście dorośli — dodała, odkładając pilniczek. — I ja naprawdę to wiem. Wiem, że jesteś dorosła, że nie jest dzieckiem, ale dla mnie zawsze będziesz moim maleństwem i powinnam liczyć się z tym — przerwała, biorąc oddech — mieć nadzieję, że jeśli do tego dojdzie, to powiesz mi o dziecku.

Zaskoczyła mnie. Gdyby istniała taka możliwość, moja szczęka właśnie leżałaby w piwnicy. Słowo. Wpatrywałam się w nią, mrugając powiekami z niedowierzaniem.

Czy to nadal była moja wścibska, chcąca kontrolować wszystko matka?

— Mamuś — wymamrotałam, podnosząc się z miejsca. Przyklęknęłam przed nią, opierając dłonie na jej kolanach. — Mamo, oczywiście, że będziesz pierwszą, która się dowie. Mam wrażenie, że dowiesz się nawet przed Theo, naprawdę. Kocham cię. I mimo że nie zawsze się zgadzamy, jesteś najlepszą mamą, jaką mogłabym tylko mieć. Poważnie — przyznałam, uśmiechając się do niej czule. — Kocham cię. Naprawdę. I chociaż momentami masz szalone pomysły, jak ten dzisiaj, kocham cię — zapewniłam.

A później ją przytuliłam, nie mogąc się złościć o to, że przy mnie była. Nie chciała krytykować nieślubnego dziecka, a po prostu chciała, bym o nie dbała. To już wiele o niej mówiło. Potrafiła nie tolerować wielu rzeczy, komentować, ale jeśli przychodziło co do czegoś, zawsze przy mnie była.

Miałam pewność, że w razie potrzeby, będzie stała za mną murem.
 Była moim aniołem, rycerzem i opiekunką.

2119 słów.
Misie kolorowe, chciałam Wam życzyć Wesołych Świąt. W rodzinnym gronie, bo jak dla mnie, właśnie o to chodzi. O ludzi, których kochamy i, z którymi możemy być. Wszystkiego, co najpiękniejsze, Misiaki. I do następnego roku, chyba, całuję!
Jo 🎄

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro