29.1
SYLWESTER
Nie spodziewałam się tego. Zupełnie. Właściwie nawet ostrzegłam Asię, że jeśli spróbuje wywinąć mi numer o północy, sprawię, że ich podróż poślubna będzie koszmarem. Mogłam to zrobić, ponieważ sama ją organizowałam i ustalałam jej wszelkie szczegóły.
Niestety najwyraźniej mi nie uwierzyła, ponieważ nie dość, że Mateusz wywołał mnie przy pomocy wokalisty zespołu na środek, do kółka, które tworzyły panny, to jeszcze perfidnie szepnął żonie na ucho, gdzie ma rzucać. Ślepy, by zauważył te ich niezgrabne podchody.
Tym sposobem, podwiązka wylądowała pod moimi stopami, a ja czując na sobie wzrok wszystkich, musiałam ją podnieść.
Poczucie komfortu nie towarzyszyło mi pośród oklasków i tłumu, który mi gratulował. Na całe szczęście jednak po chwili mnie uwolniono od przesadnej uwagi zebranych wokół i skupiono ją na męskiej części gości.
Theo również nie został oszczędzony, a co więcej, sam, z własnej woli toczył bój o muchę, która należała do pana młodego. Z jednej strony wyglądało to zabawnie, ponieważ dorośli mężczyźni skakali i szarpali się, chcąc dorwać kawałek materiału, a z drugiej, cóż... nie podobała mi się myśl, że musiałam brać udział w tej całej szopce, która nosiła cudowną nazwę oczepin.
Nie byłam zaskoczona tym, że Theodore wygrał. Od momentu, gdy go poznałam, wiedziałam, że należał do grona osób, które za wszelką cenę lubiły wygrywać. Nie szedł po trupach do celu, ale potrafił manipulować, jeśli wymagała tego sytuacja. Zresztą, jako prawnik, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak balansować na granicy prawa.
Potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się tych absurdalnych myśli z głowy i działając automatycznie, wypełniłam polecenia, które rozbrzmiewały dookoła. Nie oponowałam, gdy Theo zakładał mi podwiązkę na udo, a nawet bez oporu ubrałam go w muszkę, pozbywając się przy okazji jego krawatu.
Dopiero po chwili poczułam, jak Theo mocno, pewnie objął mnie ramieniem w pasie i przyciągnął do swojego ciała, nie pozostawiając między nami żadnej wolnej przestrzeni. Uniosłam głowę i spojrzałam na niego, unosząc sceptycznie jedną z brwi.
— Po co ta cała szopka? — spytałam, uśmiechając się kąśliwie.
Od kilku lat starałam się unikać tego typu zabaw niczym ognia. Skutecznie udawałam, niemalże na każdym przyjęciu weselnym stan nieważności, znikając w toalecie na kluczowe piętnaście minut. Całe zamieszanie mnie omijało, a ja mogłam później grać zmartwioną. W końcu złapanie podwiązki było takim wielkim przywilejem i według zwyczaju gwarantowało szybkie zamążpójście. Nie potrzebowałam takich atrakcji do szczęścia i nie potrafiłam zmienić zdania, nawet będąc pod wpływem procentów.
— Po co ten sceptycyzm? — odbił pytanie, zmuszając mnie bez najmniejszego problemu do wykonania piruetu wokół własnej osi.
Rzuciłam mu pełne politowania spojrzenie, wydymając dolną wargę z niezadowoleniem. Może wyglądałam przy tym jak nadąsane dziecko, ale nie przejmowałam się tym. Od dobrych kilku godzin piłam alkohol i nikt, nawet ja, nie mógł ode mnie wymagać, bym zachowywała się tak, jak przystało na osobę dorosłą.
— Pierwsza spytałam — mruknęłam, powstrzymując się od teatralnego wywrócenia oczami. — Odpowiedz.
— Ładnie wyglądasz, gdy się złościsz — podsumował, wybierając chyba jedno z najbardziej oklepanych zdań, jakie dane było mi usłyszeć w całym moim życiu. Nie sądziłam, by istniało coś bardziej żenującego, niż te słowa.
Nie skomentowałam tego, ale posłałam mu kolejne, pełne niedowierzania spojrzenie. Zdecydowanie niczego nie ułatwiał.
— Myślałem, że kobiety dopiero po ślubie zmieniają się w zołzy — dodał, poruszając sugestywnie brwiami. — Musiałem o ciebie walczyć, nie mogłem pozwolić, by ktokolwiek inny mógł cię tak jawnie napastować. W końcu, jako twój przyszły mąż muszę bronić twojego honoru — wyjaśnił, przytulając policzek do mojej skroni.
Prychnęłam cicho, ale się nie odezwałam. Przymknęłam na chwilę powieki, delektując się ciepłem bijącym z jego ciała i zapachem, który uwielbiałam.
— No i, łobuzie, nie oszukujmy się, dzięki temu bezkarnie mogę zrobić to — dorzucił, odchylając głowę i zmuszając mnie do tego samego. — Publicznie. — Złapał moją brodę w swoje palce i skrzyżował ze sobą nasze spojrzenia.
Przysunął się do mnie w milczeniu. Obserwował mnie, skupiając się tylko na nas. Ignorowaliśmy ludzi, którzy nas otaczali i dość głośno wiwatowali. Słyszałam ich jak przez mgłę. Delikatnie dłonią odsunął włosy, które opadły podczas tańca na moje czoło i założył je za ucho. Kąciki jego ust drgnęły, jakby zamierzał się uśmiechnąć, ale w ostatniej chwili porzucił ten zamiar.
Tonęłam w głębi jego czekoladowego spojrzenia. Serce biło mi spokojnie, miarowo, a w mojej głowie panował porządek. Od jakiegoś czasu, nie wariowałam, gdy mężczyzna znajdował się, aż tak blisko mnie. Właściwie, tylko przy nim czułam się dobrze. Swobodnie.
Bardzo powoli zbliżył swoje usta do moich. Przymknęłam oczy, objęłam dłońmi jego szyję i splotłam ze sobą palce tuż za jego karkiem. Ciepło jego oddechu owionęło moje wargi.
A później samo się potoczyło. Nasze usta odnalazły wspólny, łagodny rytm. Nie trwało to długo.
Odsunęliśmy się od siebie, by móc złapać oddech, a ja przytuliłam się do niego, pozwalając mu na wznowienie tańca. Przytknęłam policzek do jego torsu i zamknęłam oczy, uśmiechając się pod nosem.
Całowanie Theo stało się dla mnie czymś tak naturalnym, jak oddychanie.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że hałas, który nam towarzyszył to odgłos sztucznych ogni. Witałam Nowy Rok w ramionach mężczyzny, który okazywał się miłością mojego życia.
A przynajmniej miałam nadzieję, że to właśnie on nią był.
Tym jedynym. Tym właściwym. I tym na zawsze...
Wykonałam kolejny obrót, chwiejąc się lekko. Nie miałam pewności czy była to wina zbyt dużej ilości wódki i wina, których sobie nie żałowałam tamtej nocy, czy też mężczyzny, który niechcący mnie potrącił.
Zacisnęłam mocniej palce na ramieniu partnera i uniosłam głowę, krzyżując ze sobą nasze spojrzenia.
Jeszcze do niedawna wydawało mi się, że jedynym mankamentem dużych wesel było to, żeby odważyć się i zatańczyć przy tych wszystkich ludziach, bez spożywania napojów wyskokowych. Po nich ta forma aktywności przychodziła mi niesamowicie łatwo. Właściwie z każdym kolejnym kieliszkiem zyskiwałam przekonanie, że nadawałam się na parkiet programu, gdzie sławni ludzie tańczyli z profesjonalnymi tancerzami.
Tamtego wieczoru, gdy pierwszy raz weszłam na środek, nie czułam się swobodnie. Miałam wrażenie, że wiele osób obserwowało każdy mój ruch. Dość bacznie. A to nie my byliśmy najważniejszą parą dnia.
Na całe szczęście, Theodore nie miał tego problemu. Bez oporów poruszał się wśród tłumu, prowadząc mnie z niezwykłą lekkością i zmysłowością. Najpewniej wynikało to z tego, że on znał raptem kilka ludzi z otoczenia i należeli oni do mojej paczki znajomych.
Przesunął dłoń z mojego boku na plecy, aż w końcu zatrzymał ją pomiędzy łopatkami, przyciskając mnie do swojego ciała. Uśmiechnął się niegrzecznie, specjalnie muskając chłodnymi palcami moją nagą skórę.
— Łobuzie — wyszeptał wprost do mojego ucha. — Nie bój się, nie dam ci upaść — dodał, stykając się wargami z moimi policzkiem.
Poczułam ciepło jego oddechu, więc odchyliłam nieco głowę, nadal pozwalając mu się prowadzić. Okręcił nas, prowadząc mnie pewnie, pomiędzy kolejnymi parami, które tańczyły obok nas.
Nie zwiększył odległości pomiędzy nami, wręcz przeciwnie, odniosłam wrażenie, że ukrył twarz w moich włosach, zaciągając się przy okazji moim zapachem.
— Ale lubię twoje włosy — zaczął na nowo, śpiewając. — Glany, cienkie papierosy. Małą bliznę na kolanie. — Zmusił mnie do wykonania obrotu, odsuwając mnie od siebie dosłownie na kilka sekund.
Zakręciło mi się w głowie, ale nie zachwiałam się, więc nie byłam zbyt pijana. Czułam wpływ alkoholu na moje ciało, ale na szczęście nadal potrafiłam ocenić swoje granice. — Nie o wszystkim mówisz mamie...
Odchyliłam głowę i spojrzałam na niego z niedowierzaniem, ponieważ nie sądziłam, że znał ten kawałek. Manchester w pewnym momencie mojego życia był mi naprawdę bliski i często odtwarzałam ich utwory, ale przez myśl, by mi nie przeszło, że Theo będzie jakiekolwiek pamiętał.
Nawet jeśli zmuszałam go do słuchania ich na okrągło.
Uśmiechnęłam się do niego z rozbawieniem, orientując się, że naprawdę nie doceniałam tego, jak wiele dla mnie robił.
Od zawsze. I nadal.
Nie czekał zbyt długo. Nagle wszystko przestało istnieć, gdy pochylił się do mnie, a ja poczułam smak jego ust. Całował mnie lekko, powoli, właściwie ledwo muskając moje wargi. Te jego były chłodne, ale słodkie i smakowały alkoholem, którego sobie nie żałował. Chciałam, by ta chwila trwała nieco dłużej, najlepiej wiecznie, ale nie było nam to dane.
Był to jedynie ułamek sekundy.
Dość szybko oddaliliśmy nasze wargi, ciągle jeszcze będąc blisko. Nie tańczyliśmy, staliśmy na skraju parkietu i wpatrywaliśmy się w swoje oczy.
Objęłam dłońmi jego kark, zamierzając go ponownie pocałować, ale mi to uniemożliwił. Złapał moje ręce, zsunął je ze swojego ciała i splótł ze sobą nasze palce.
Posłał mi niegrzeczny, nieco łobuzerski uśmiech i pociągnął w stronę stolika, przy którym siedziała moja paczka. A przynajmniej jej część, ponieważ reszta bawiła się w najlepsze.
— Idzie nasza nowa młoda para — pisnęła z rozbawieniem Adrianna, celując w nas kieliszkiem, w którym najpewniej znajdowała się wódka.
Zazwyczaj, na co dzień, zadowalałyśmy się winem. To był alkohol, który nam odpowiadał i nadawał się na wszelkiego rodzaju smutki, ale na weselach, cóż, żadna z nas nie żałowała sobie czystej.
Wywróciłam teatralnie oczami i kątem oka zerknęłam na Theo, dziękując mu gestem głowy za odsunięcie krzesła. Robił to automatycznie, a ja już byłam tak przyzwyczajona do jego dobrych manier, że nie komentowałam tego na głos.
Dla mnie to był po prostu stały element w jego zachowaniu. Łatwo było przywyknąć do takiego traktowania. Zdecydowanie.
— Nie bądź tego taka pewna, możecie nas wyprzedzić — oznajmił mój partner, mrugając okiem do Adrianny.
Ta niemalże zakrztusiła się śliną. Dawid dobrodusznie poklepał ją po plecach i odebrał od niej kieliszek, najpewniej chroniąc ją przed rozlaniem wódki na sukienkę.
Tak. Ada, jakimś cudem, związała się z Dawidem, który w listopadzie po prostu się rozwiódł. O ile tak można nazwać kilkugodzinne sądowe procesy, w których na wierzch wyszło wiele brudów. Chociażby to, że nie był biologicznym ojcem swojego dziecka.
W efekcie odkrycia tej prawdy zdecydował się rzucić wszystko i ułożyć sobie życie właśnie z Adrianną, w której był zakochany. Co do tego nie miałam żadnych wątpliwości.
— Przypominam, że wy macie ustalony termin, a Dawid rozwiódł się...
— Miłość nie potrzebuje terminów, słodziaku — wtrącił Dawid, szturchając lekko Adę łokciem w bok.
Ta spojrzała na niego z niedowierzaniem i rozchyliła wargi, tracąc fason. Zamknęła usta i spojrzała na mnie błagalnie. Zaśmiałam się i rozłożyłam bezradnie ręce, jakbym nie mogła jej pomóc.
Nie czułam takiej potrzeby. Byłam za tym, by moja przyjaciółka ułożyła sobie życie. Szczególnie gdy już miałam pewność, że Pisarek był świetnym partnerem.
— Idę do toalety — oznajmiła, podnosząc się.
Oczywiście i tym razem zerknęła na mnie wymownie, więc nie oponowałam. Wstałam, uśmiechając się do mężczyzn i wzruszyłam lekko, dość obojętnie ramionami, nie siląc się nawet na żadne tłumaczenia. Wzięłam ze sobą tylko kopertówkę, w której ukryłam potrzebne kosmetyki.
W ciągu kilku kolejnych minut załatwiłyśmy swoje potrzeby, a nawet zajęłyśmy się poprawianiem makijażu. Co nawet nie było konieczne, ponieważ ten mój trzymał się naprawdę niesamowicie. Mimo to użycie bibułki matującej nie było zbyt wielkim wysiłkiem.
— Dobra, mów, bo ewidentnie chcesz o coś spytać — poprosiłam, poddając się.
Wzrok mojej przyjaciółki zdawał się świdrować dziurę w moim ciele.
— Historia Laio i Theo? I tego jej męża. Znasz ją już? Pamiętałaś w ogóle, by się dowiedzieć?! — zapytała, odwracając się.
Oparła pośladki o blat, w którym umieszczone były umywalki i skrzyżowała ramiona tuż pod linią biustu, uwydatniając go.
Zaśmiałam się cicho i pokręciłam z rozbawieniem głową. Jeszcze kilka tygodni wcześniej zachowywałam się tak samo, ale z czasem zyskiwałam pewność, że Laioness nie była dla mnie żadną konkurencją.
— Cóż, to nic istotnego, serio — odpowiedziałam, zamykając torebkę, w której schowałam szminkę, wcześniej nakładając jej nową warstwę na usta.
— Trzymajcie mnie — mruknęła z niezadowoleniem, szturchając mnie łokciem w ramię.
Rozmasowałam bolące miejsce, ponieważ użyła zbyt dużej ilości siły i posłałam jej oburzone spojrzenie. Skrzywiłam się.
— Jeny, miłość ci nie służy, robisz się wścibska — zauważyłam nieco złośliwie, odsuwając się od niej na bezpieczną odległość.
— Nie służy mi przyjaciółka, która udaje głupią, więc? — Ponowiła pytanie, marszcząc swoje idealnie wyregulowane brwi.
— Tak naprawdę to żadna historia. Laio była głupia. Będąc w związku z Theo, dała się uwieść. Później Theo, cóż, zachował się paskudnie. Udawał, że ją chce, a jak już ją prawie miał, zrezygnował. Według Louisa bawił się jej uczuciami, ale on twierdzi, że... dotarło do niego, że już jej nie chce — streściłam, nie zagłębiając się w mniej istotne szczegóły.
— Serio? — Wybałuszyła oczy.
— Tak. Nie wybrał jej z właściwych powodów. Chciał o kimś zapomnieć, więc jego uczucia względem niej były... — przerwałam, szukając właściwych słów.
Adrianna zaczęła się śmiać, ścierając wierzchem dłoni niewidzialne łzy z policzków.
— Nie sądziłam, że mógł upaść tak nisko, by próbować zastąpić uczucia do ciebie, kimś takim. Miałam go za mądrego gościa, ale... O Boże, ten człowiek jest w tobie zakochany od wieków — podsumowała z rozbawieniem, machając dłońmi przed twarzą.
Zupełnie tak jakby bała się, że się rozpłacze ze śmiechu, co mogłoby rozmazać jej makijaż.
Mnie wcale to nie bawiło. Zupełnie nie. I nie czułam dumy, ponieważ Theodore próbował zapomnieć o mnie. Wychodziło na to, że byłam naprawdę ślepa przez długie lata i traciłam czas przy niewłaściwym facecie, podczas gdy ten właściwy, był tuż obok.
Od zawsze. I miałam nadzieję, że już na zawsze.
2137 słów.
Wiecie, co robić, czekam na komentarze, buźka!
Jo ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro